środa, 16 października 2013

Szpinak dla ubogich, sjesta i korzystanie z jesieni

      Wczoraj zrobiłam na obiad pyszną potrawkę z buraka liściowego "a la szpinak". We Francji nazywają go "szpinakiem dla ubogich" albo "szparagami dla ubogich", bo liście przyrządza się jak szpinak, a mięsiste, kolorowe ogonki można podawać jak szparagi. A dlaczego dla ubogich? Przecież jego smak w niczym nie ustępuje tym warzywom. No, trzeba tylko pamiętać, żeby go obgotować i wylać wodę, bo inaczej ma taki niezbyt przyjemny posmak. Pewnie dlatego, że burak liściowy jest łatwy w uprawie, daje wysokie plony nawet w średniej ziemi i nie kaprysi przy kiełkowaniu.
      Bardzo lubimy to warzywo przygotowane w rozmaity sposób - tak, jak wczoraj, podsmażone ze śmietaną i czosnkiem, w tartach, w pierogach, w różnych zapiekankach. Ja używam zarówno ogonków, jak liści, nie chce mi się ich rozdzielać. Tyle tylko, że przy obgotowywaniu wrzucam najpierw pocięte ogonki, a kilka minut po zagotowaniu - liście i zaraz odlewam.
     Nie tylko dobrze smakuje, ale też pięknie wygląda w ogrodzie, zwłaszcza ten o różnych kolorach ogonków liściowych. I zawsze się udaje - czyli świetne warzywko dla początkujących i nie tylko.
     Obiady jadamy wcześnie, około 13. A że mamy wtedy już kilka godzin pracy za sobą, to po jedzonku przychodzi czas na sjestę. Cudowny wynalazek! Tak zatrzymać się w środku dnia, odetchnąć, popatrzeć, zdrzemnąć się chwilkę... Wypić kawę czy herbatę w altanie albo nad stawem. Zadumać się nad tym całym pięknem wokoło...
    Nie chcąc nic tracić z ostatnich dni złotej jesieni, owinęłam się dokładnie pledem i klapnęłam na leżaku w altanie. Ptaki uwijały się w gałęziach derenia i pęcherznicy, dzikie gęsi leciały z południa na północ (z Biebrzy na miejsca żerowania), Tiki drzemał pod leżakiem, łypiąc jednym okiem, czy nikt się nie zbliża. Przyszła Luna, wylizała mi ucho do imentu, a potem troskliwie podciągnęła pled i przykryła nim to mokre ucho, żebym nie zmarzła. Niebiański spokój!
     Ciągle zwożę liście do ściółkowania w ogrodzie. Mam nadzieję, że dzięki temu będę też miała mniej roboty z chwastami, ale nie czarujmy się - chwaściory zawsze rosną, tyle tylko, że łatwiej je wyrywać. Ściółka przywabiać może też gryzonie, mieliśmy z tym problem na początku. Niektóre grządki były zryte do imentu. Szczęśliwi wtedy ci, którzy mają łowne koty! U nas równowaga wróciła tak po 2 latach, kiedy w ogrodzie zadomowiły się jeże i zaskrońce. Szczególnie te ostatnie są przydatne do walki z nornicami. Bardzo je lubię, one mnie chyba też, bo często prezentują swe wdzięki a to pływając w stawie, a to wijąc się między ziołami, a to wygrzewając w foliaku czy w kompoście. W kompoście też znoszą jaja i tam wylęgają się małe wężyki, dlatego latem nigdy go nie przekopuję. Potem takie maleństwa snują się po ogrodzie, jak żywe sznureczki. Kilka lat temu, po jesiennych przymrozkach, znaleźliśmy dwa takie, kompletnie przemarznięte i nieruchawe. Nasza córka owinęła je sobie wokół nadgarstków i paradowała tak, jak jakaś pogańska boginka. Po pewnym czasie wężyki rozgrzały się od ciepła ciała, odzyskały żywotność i odpełzły w trawę. Odtąd młoda marzy o bransoletach w kształcie węży...
   

29 komentarzy:

  1. A mnie w tym roku buraki liściowe jakoś nie za bardzo obrodziły. Zwłaszcza ten ognistoogonkowy, co Wulkanem się nazywa, nie chciał rosnąć. I nie wiem dlaczego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może im coś korzenie zżarło? Jakieś drutowce albo turkucie?

      Usuń
    2. Mam okropnie aktywną kolonię karczowników pod całym warzywnikiem. Podejrzewam, że porobiły tunele dokładnie pod rządkiem, i pewnie to korzeniom nie pomogło. Karczowniki nie chcą sobie pójść. Niestety. Wyżarły mi też marchew od dołu. Zostały tylko takie śmieszne piętki.:-)

      Usuń
    3. Moja mama sadzi cebulki korony cesarskiej, które nieco śmierdzą :) Podobno śmierdzą również podgryzaczom podziemnym.

      Usuń
    4. Niestety, u mnie jakoś nie działa. Fakt, nie obgryzają tych cebulek, tak jak to robią z tulipanami, ale bynajmniej ich cesarska korona nie odstrasza.

      Usuń
    5. Jeszcze była metoda na butelkę plastikową z wodą, ale muszę poszukać na czym to dokładnie polegało.

      Usuń
  2. Przyznam szczerze, ze wstydem oczywiscie... pierwszy raz slysze o buraku lisciowym. Czlowiek ciagle sie czegos uczy...No i dobrze :) Z tego co przeczytalam sa rozne kolory buraka lisciowego, jaki kolor Ty uprawiasz Babulinko ? Potrawa, ktora przygotowalas brzmi pysznie. Ciekawa jestem czy w Waszej kuchni dominuja dania francuskie, czy polskie ? Czy maz latwo przekonal sie do jedzenia kiszonych ogorkow i kiszonej kapusty ? No i jeszcze jedno pytanie odnosnie kuchni francuskiej :) Jadlas slimaki ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Buraki uprawiam mieszane, w różnych kolorach (są takie mieszanki w torebkach), bardzo ładnie to wygląda: białe, żółte, zielone, czerwone łodygi i żyłki na liściach. Kuchnię stosuję "fusion", bardzo modną ostatnio, czyli po ludzku: co w łapy, to do gara. Ślimaki jadłam raz w jakiejś restauracji. Mąż, które jadł je może 2-3 razy w życiu (bo to wcale nie prawda, że Francuzi tylko ślimaki i żabie udka jedzą), twierdzi, że w ślimakach najlepszy jest sos - masełko, czosnek i pietruszka. A sos można podać z czymkolwiek... Za to bardzo lubimy owoce morza, w sumie też ślimaki, ale takie naprawdę świeże, nad brzegiem tegoż morza czy oceanu jedzone. Trochę nam tu tego brakuje, toteż Piotruś podejrzanie zaczyna łypać na dorodne szczeżuje w naszym stawie. hi hi hi

      Usuń
  3. Ależ mi apetytu narobiłaś, ślinka cieknie...
    Złota jesień, tęsknota - tutaj jesień jest mglista, wilgotna i paskudna. Pledem owinąć się mogę co najwyżej wewnątz, na kanapie!... tęsknota jeszcze została powiększona przez znajomą, która to wybrała się do W. i przesłała zdjęcia: ach jak tam pięknie!
    Z przepisów Twoich skorzystam chętnie, bo chłopa nie da rady karmić bigosem za często, brytyjski smak i apetyt to jednak co innego. Ciekawe, jak ten apetyt dostosuje się do zycia na Podlasiu, bo ja nie mam zamiaru gotować puddingów i innych wynalazków... Może raz do roku, od święta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co się odwlecze, to nie uciecze. U nas też zaraz mokro i mglisto się zrobi. Będziesz miała to swoje Podlasie, aż do przejedzenia, zobaczysz. to znaczy natura nigdy się nie przejmie, ale głupota ludzka czasem i owszem. Poużerasz się trochę z nadętymi urzędniczkami albo denną służbą zdrowia, to zobaczysz.... A gotowanie proste, łatwe i jak najbardziej naturalne jest międzynarodowe. Mój niektóre potrawy tutejsze bardzo lubi, inne mniej, ale moje potrawy lubi w zasadzie wszystkie. Karmię go dużo zupami, takimi gęstymi, że prawie to już papka. Wrzucam wszystko, co się da, doprawiam i zawsze jest dobre. Poza tym zapiekanki w stylu: wstawiasz do pieca i zapominasz, byle obficie posypane serem. Z tych buraków, makaronu i czegoś tam, co pod rękę się nawinie, jest bardzo dobra zapiekanka.

      Usuń
    2. Oj znam ja to użeranie, kolejki kilometrowe wielogodzinne do przychodni, biurwy różnorakie... Coś za coś jednakże, za wszystko płaci się jakąś cenę. Tutaj z kolei wykańczam się psychicznie z kilku powodów.
      Zupy papki, to też specjalność tutejsza, zupa ma być krem! Ser je, zapiekanki lubi, makaronu już nie za bardzo.
      A się dziwi, jak z córką nasmiewamy się z niego, że wybredny!

      Usuń
  4. A teraz, żeby nie było, że nawijam, przepis zapiekanki podlaskiej, którą wszyscy lubimy (Aldona, sprawdź może, czy Anglik też polubi). Może ona być w wersji jarskiej, czyli postnej albo bogatej, czyli z mięsem. W tym drugim wypadku dodaje się skwarki z boczku. Składniki: gruby makaron, tyle samo świeżej białej kapusty, połowa tego cebuli, podobnie białego sera lub twarogu, kwaśna śmietana, przyprawy, ewentualnie odrobina bulionu warzywnego. Starty ser do posypania. Kapustę kroimy na grubawe kwadraty, obgotowujemy trochę. Makaron tez podgotowujemy na pół miękko. Ja je gotuję razem, ale lepiej jest oddzielnie. Odcedzamy. Cebulę podsmażamy na oleju na złoto. Mieszamy wszystko razem, dodajemy rozkruszony biały ser (w ostateczności może być feta pokrojona w kostki), sól, pieprz, trochę przypraw (nie za dużo, bo potrawa ma bardzo delikatny własny aromat i smak), kwaśną śmietanę i dobrze wszystko mieszamy. Jeśli śmietana jest gęsta, to można ją rozprowadzić bulionem warzywnym. Wkładamy do brytfanki, posypujemy startym serem i do piekarnika na około 45 minut (to zależy od wielkości porcji). Najlepiej zrobić sporo, bo u nas schodzi, jak śnieg na wiosnę. Można przetestować różne dodatki: paprykę, czuszkę, pasternak itp. Ja najbardziej lubię prosta wersję klasyczną.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fajny przepis, w piatek robie :)

      Usuń
    2. Makaron przemycę, to znaczy nie powiem że jest składnikiem, i zobaczymy. Jutro jadę po kozy kawał drogi, więc zrobię pojutrze, dzięki serdeczne :)

      Usuń
    3. Hm, ta zapiekanka to jakby francuska wersja kulebiaku, bo składniki te same tylko na płasko a nie w rulon i nie ciasto tylko makaron. macie tam na Podlasiu skarbiec kuchni tradycyjnej, na styku polsko-litewskim. Tyle, że podstawa to ziemniaki. Lokalne owoce morza, zwane omółkami to kiedyś Ziemianin w kuchni polecał.
      A te liście to ciekawa rzecz, bo ja -w styd się pzryznać - sałaty nie lubię, takie coś jak sałata rzymska wyrosło i poszło na kompost . Pewnie już za późno na sianie jarmużu? znowu przegapiłam...

      Usuń
    4. To nie francuska potrawa, tylko polska. Francuskie są tarty, które też czasem robię. Jarmuż sieje się dość wcześnie, tak gdzieś w lipcu, najpóźniej w sierpniu, jeśli klimat łagodny. Tutejsze potrawy są pyszne, a oprócz kuchni litewskiej jest też tatarska, której jestem fanką. tylko jest jedno ale... są dość pracochłonne. Czasem robię, od święta. I pomyśleć, że całe dzieciństwo i młodość słyszałam, że w naszym regionie nie ma nic ciekawego...

      Usuń
  5. Brzmi pysznie. Przekonuje mnie łatwość wykonania, bo gary nie są moją miłością. Najlepszy posiłek to taki, który da się zrobić w 15 minut. Twoja zapiekanka ma szansę (czasu zapiekania nie liczę oczywiście). Ciekawam, czy Twój Pierre lubi ostrygi? Dla mnie są ohydne i przereklamowane, podobnie jak ślimaki zresztą. Z francuskiej kuchni najbardziej lubię wino.

    OdpowiedzUsuń
  6. My lubimy wszystko, co jest z morza. Ostrygi świeżutkie też są niezłe, takie prosto z połowów. Ale na to jest wytłumaczenie. Ostatnio okazało się, że potrzebuję sporo jodu, a te wszystkie owoce morza są w niego bogate. Ciało nie jest głupie, na ogół to, co lubimy, jest nam potrzebne. widocznie Ty tyle jodu nie potrzebujesz. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. A ślimaki, żaby i inne insekty to po prostu był sposób na zaspokojenie głodu, kiedy nie bardzo było co do garnka włożyć. Dopiero potem zrobiono z tego wielkie halo i ra ta tam. Jak człowiek mocno głodny, to wszystko zje, aby mieć siły i przeżyć. A z czasem się przyzwyczaja.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie wiem, co z moim ciałem, chyba najmądrzejsze nie jest, bo wchłaniałoby cukier tylko. Najlepiej w postaci czekolady mlecznej z orzechami i michałków białych.

    OdpowiedzUsuń
  9. Fakt, że cukier uzależnia, ale u Ciebie może być potrzeba magnezu - czekolada i orzechy zawierają go całkiem sporo.

    OdpowiedzUsuń
  10. A czy mogłabyś coś więcej o ściółkowaniu napisać - i swojej praktyce?

    OdpowiedzUsuń
  11. a tu przepis na omółki wg Ziemianina: http://ziemianinwkuchni.blox.pl/2013/01/wizyta-wloczegi-i-omolki.html
    Nie podajesz maila do siebie? Fantastyczne są okolice gdzie siedliskujesz.

    OdpowiedzUsuń
  12. Tez lubię buraki w każdej postaci, co zaś do walki z kretami i nornicami. Krety uległy ultradźwiękom, a nornice trwają. Może zaskrońce to jakis pomysł.
    Jak się je przywołuje?
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj! Odpowiedź na Twoje pytanie jest dość złożona, pewnie napiszę wkrótce cały post na ten temat.

      Usuń
  13. Ostrygi są dobre! Nażarłam się na zapas przez ostatnie 2 tygodnie, we Francji oczywiście. Ślimole faktycznie, żaden cud, Pierre ma rację, że lepszy jest sos.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. OOO! Byłaś nad Atlantykiem? Czy gdzie indziej?

      Usuń
    2. Śródziemne, Cap d'Agde niedaleko Beziers i okolice.

      Usuń
  14. Znalazłam kiedyś delikwenta w kompoście podczas przerzucania... brrr... wywołują we mnie dreszcze, więc szacun dla dzielnej córeczki, co je wokół nadgarstków owinęła :)

    OdpowiedzUsuń