poniedziałek, 28 listopada 2016

W poszukiwaniu ukrytego świata

       Ponieważ mamy czas Adwentu, czyli czas przed przesileniem zimowym, kiedy duch szuka spraw i krain tajemnych, kiedy świat duchowy jest o włos od świata materialnego, pozwólcie mi na małą wyprawę w świat zupełnie paranormalny. Mój malutki raj nie byłby tym, czym jest, gdyby nie poszukiwania na granicy marzeń i jawy. Można wierzyć lub nie, ale teraz, kiedy śnieg pada za oknem, dnie są krótkie, a noce długie, wiele rzeczy wydaje się innymi, niż przywykliśmy. Pozwalam sobie na wędrówkę po świecie mitów i legend, w których zwykle jest pewne ziarno prawdy.

     O mitycznej Szambali usłyszałam już jako nastolatka. Ma być to dolina w Tybecie, a może też kompleks jaskiń, gdzie żyją ludzie będący mądrością i dobrocią, Mędrcy, ale też i wojownicy strzegący swego kraju i pozwalający wejść tam tylko nielicznym.
     Podobne wierzenia mają ludy Ałtaju, które tę mityczną krainę nazywają Białowodje. Nic w tym dziwnego - Ałtaj leży po drugiej stronie Himalajów.

      Niektórzy twierdzą, że dotarli albo do samego kraju, albo do jego przyczółków granicznych i spotkali się z ludźmi STAMTĄD. Do nich należą między innymi Apolloniusz z Tiany oraz mnich Sergiusz z Kijowa, a z bardziej współczesnych Mikołaj Konstanowicz Roerich,
Andrew Thomas, madame Błatska oraz wielu lamów i poszukiwaczy mądrości. 

      W tradycji europejskiej istnieją podobne legendy - mityczny Avalon lub świat po drugiej stronie lustra wody. A jeszcze nie grzebałam dostatecznie głęboko...
    
     Ostatnio zaczęłam czytać "Władcę Pierścieni" innym okiem, odkąd dowiedziałam się, że niektórzy uważają, iż Tolkien miał głęboką wiedzę ezoteryczną czy też rodzaj jasnowidzenia i zawarł w swoim dziele pewne prawdy ponadczasowe pod przykrywką powieści przygodowej. dostarczyło mi to sporo zabawy, bo widzieć, jak Tolkien, wierzący katolik, wije się, żeby wytłumaczyć nieśmiertelność elfów bądź ich reinkarnację tak, żeby nie popaść w konflikt z doktryną kościoła katolickiego... 

     W książkach Tolkiena są Elfowie, których kocham i którzy mnie zachwycają. Otóż Elfowie udają się do krainy na zachodzie, która jest ukryta przed ludzkimi oczyma i możliwościami dotarcia.  Tam żyją wiecznie lub prawie wiecznie, zachowując mądrość całego istnienia Ardy (czyli Ziemi). Ich mądrość i dobroć przekracza zrozumienie śmiertelników.
     W Szambali żyją istoty wieczne, które osiągnęły stan wyzwolenia z kręgu reinkarnacji i które są mądre i dobre. Według opisów tybetańczyków i chińczyków są wysokiego wzrostu, ubierają się głównie na biało, są wyjątkowo sprawne fizycznie oraz... uzbrojone w długie łuki. "Na początku XX wieku wychodząca w Indiach gazeta Statesman opublikowała historię o brytyjskim majorze, który widział wysokiego, lekko ubranego mężczyznę o długich włosach, który wspierał się na długim łuku i obserwował dolinę. Po zauważeniu majora mężczyzna skoczył w dół pionowego stoku i zniknął.""Na jednym ze swoich obrazów Roerich portretuje Śnieżną Pannę pośród skał i śniegu, która również trzyma łuk. Pomimo lodowców i najwyraźniej ostrego zimna jest ona lekko ubrana, jakby chroniła ją przed chłodem ciepła aura."  Potrafią porozumiewać się telepatycznie i czuwają nad ludzkością, dając im impulsy do rozwijania dobra i mądrości. "Ich główne osiągnięcia dotyczyły wytworzenia wewnętrznych wymiarów umysłu. Cała ich społeczność posiadła piękną intensywność duchową, jaką we współczesnej materialistycznej kulturze posiedli tylko nieliczni. Posiedli oni niezwykłą psychologiczną mądrość. Byli w stanie kontrolować swoje własne odczucie i nauczyli się telepatycznej łączności na ogromne odległości. Posiedli wielką zdolność przewidywania przyszłości, zaś ich społeczna struktura była efektywniejsza od tych, jakie dotąd istniały." Coś to Wam przypomina?

    

 Obejrzałam też rysunki, przedstawiające Szambalę - bardzo przypominają Imladris Tolkiena, które sam narysował. Tak, ta ilustracja przedstawia Szambalę według relacji podróżników.



     Pomijam dywagacje na temat kosmitów (czy wszystko, co mądre i dobre ma pochodzić spoza Ziemi)?  
      Teraz coś, co uważam za mój największy skarb: Elfowie nie odeszli na zawsze, są w swojej krainie poza czasem i naszą przestrzenią i w razie potrzeby komunikują się z nami, pomagając dążyć ku dobru i światłu. Nie wierzę też, że żyją pod ziemią. Możliwe, że są tam przejścia do tego innego wymiaru tudzież biblioteki mądrości przeznaczone dla ludzi odwiedzających ich świat, ale nie jest to prawdziwe miejsce ich przebywania.  

     
     Ciekawe, co się wyłania, kiedy tak pogrupować legendy, prawda?

     Moje serce przebywa w świecie Nieśmiertelnych, stamtąd czerpie inspirację i otuchę.  

Jeśli ktoś ma ochotę poczytać sobie o Szambali i Białowodziu, to odsyłam tutaj:

http://cudmilosci.net/index.php?option=com_content&view=article&id=200:szambala-dolina-niesmiertelnych&catid=89&Itemid=486

http://emrism.agni-age.net/polish/shambala/shambpol.htm

https://wolnemedia.net/z-altaju-widac-wiecej-bielowodzie-czyli-rosyjska-szambala/

sobota, 26 listopada 2016

A życie się toczy

        Kiedy wracam z miasta, zmęczona i przytłoczona, mam takie miejsce magiczne, kiedy całe moje jestestwo robi wielkie Uffff! i znowu wkraczam w przestrzeń piękna i spokoju. Miejsce dość banalne - skręt z drogi krajowej na gminną, otoczoną lasami. Czuję się wtedy jak wygnaniec wracający do domu, jak wędrowiec na pustyni, który dotarł do oazy. Nie ma takiej pory roku ani takiej pogody, kiedy lasy by były brzydkie. Nasz ogród, wzorowany na lesie, ma podobne właściwości.
       Moim wielkim marzeniem jest zamieszkać w maleńkiej chatce na skraju lasu i łąk. Zawsze lubiłam takie granice, przejścia z jednego biotopu w inny. Teraz mam blisko, ale jeszcze to nie to. Próbuję więc stworzyć coś takiego u siebie. Dlatego namawiam znajomych, którzy mają dużo ziemi, a mało sił - sadźcie las! Jego magicznej siły nic nie może wyrazić lepiej, jak pobyt w nim i pełne zachwytu spojrzenie. Pamiętajcie przy tym, że polskie lasy były głównie liściaste, z domieszką tylko iglaków. Tak mniej więcej 2/3 liściastych i 1/3 iglastych będzie doskonała. Oczywiście, zależy to jeszcze od gleby i od regionu.
      
       Operacja mego męża przebiegła pomyślnie - żadnego bólu, żadnych komplikacji. Teraz przechodzimy przez skomplikowany proces gojenia i przywracania sprawności palcom, które były latami coraz bardziej przykurczone. To jest jeden z powodów częstych bytności w mieście. Mąż ma nadmiar energii, której chwilowo nie może rozładować w pracy, więc nie jest łatwo. Na dodatek dorobiłam się chyba łokcia tenisisty i to w obu rękach. Dziwna dolegliwość - dotkliwy ból przy pewnych pracach, całkiem znośny przy innych.

      Mimo to przerabiam dalej plony z ogrodu. Tym razem na tapecie są chrzan i buraczki. Poprzednio zrobione słoiki chrzanu zeszły w tempie ekspresowym, więc przygotowałam następne. Z buraczkami i octem z jabłek domowej roboty. Sporo buraczków zamknęłam też w słoikach w postaci "półproduktu" - ugotowane w skórce buraki obieram, tarkuję na dużej tarce, doprawiam solą, cukrem, kminkiem i octem i pasteryzuję. Tak przygotowane mogą służyć za jarzynę na ciepło i na zimno, za dodatek do sałatek i za podstawę do zupy. Wystarczy do zwykłego rosołu lub krupniku dodać parę łyżek takiego koncentratu, a mamy wspaniałą zupę buraczkową. Robię to dopiero teraz, bo buraki dobrze się przechowują, a w sezonie mam tyle pracy, że trzeba dobrze planować i przenosić na później, co się da.

       Niedawno dałam na fejsbuku artykuł o tym, że według wierzeń naszych przodków razem z początkiem adwentu należy zostawić ziemię w spokoju. Nawet, kiedy pogoda jest odpowiednia, nie należy jej ruszać, przesadzać, mieszać. dołożę do tego jeszcze jedno wierzenie - że nie należy ziemi kaleczyć przed Wielkanocą, bo wtedy jest ciężarna i bardzo wrażliwa. Nie mam żadnych naukowych uzasadnień na te wierzenia, ale widząc, jak wiele podobnych ludowych wierzeń znajduje stopniowo potwierdzenie w nowoczesnych odkryciach, była bym gotowa uwierzyć. Stosuję to od dawna i wiecie - to jest wielka ulga: "Nie muszę już nic robić w ogrodzie!" Aż do wiosny!
       Mój mąż nie chciał w to wierzyć i dwa lata temu, korzystając z wyjątkowo ciepłego listopada i grudnia przesadził maliny Polana. No i fiasko! Rosły słabiutko, chwastów było 5 razy więcej, niż zazwyczaj. Dopiero w tym roku wydały trochę owoców na malutkich, słabych łodygach. a poprzednio miały bujne łodygi uginające się od nadmiaru owoców! Tym bardziej radzę: przestrzegajcie odpoczynku ziemi. Wy, my, też odpoczywajmy i róbmy coś innego. Choćby spacer do lasu...

niedziela, 20 listopada 2016

Luna superstar

      Nasza Luna robi karierę modelki i muzy poetyckiej! Została właśnie dziewczyną listopada w kalendarzu Dzikich Kur! Nie jest on jeszcze tak znany, jak kalendarz niejakiego Firellego, ale jest na dobrej drodze.
    Co to jest kalendarz Dzikich Kur? A właściwie dwa kalendarze, jeden z satyrycznymi wierszykami i podobiznami naszch ulubieńców, a drugi z najpiękniejszymi zdjęciami zwierzaczków, które znajdowały się pod opieką właśnie tych Dzikich Kur, a właściwie jednej z nich, Gosianki, i znalazły swoje domy po wyleczeniu, zaszczepieniu, odpchleniu itp.

  Kalendarz można zobaczyć tutaj (a nawet zamówić): http://dzikakurawpastelowym.blogspot.com/2016/11/biaa-kura-2017-w-penej-krasie.html

Tymczaski Gosianki można poznać tutaj: http://zamoimidrzwiami.blogspot.com/

    Pieniądze z kalendarzy idą do skarpety, a skarpeta służy do różnych akcji, kiedy w grę wchodzi dobro zwierząt i sytuacja jest trudna pod względem finansowym. Różne zwierzaki już z niej skorzystały, odzyskały zdrowie, trafiły do dobrych domów. Czasem uratowano im życie. Warto więc kupić taki kalendarz. Z jednej strony będziemy mieli niebanalną ozdobę, pożyteczną i pełną uśmiechów, a z drugiej strony pomożemy zwierzakom w potrzebie.

    Jak kupować kalendarze wyjaśnione jest tutaj: http://dzikakurawpastelowym.blogspot.com/2016/11/jest-jest-jest.html

A oto bohaterka listopada 2017:

   Teraz o dość trudnych realiach: Luna już jako malutkie szczenię była piękna, ale już wtedy chodziła z wielkim trudem. To chyba dlatego mąż zabrał ją od gaździny, która sprzedawała szczeniaki z kartonu. Bo jaki los czekał niepełnosprawnego szczeniaczka? Potem, w miarę rozwoju i pod wpływem troskliwości i dobrego odżywiania zaczęła chodzić normalnie. Ba, nawet czasem biegała. Tyle, że widać było, że przychodzi jej to z wysiłkiem. Jak bardzo nienaturalne to było, zdałam sobie sprawę dopiero kiedy jej syn, który był u dobrych ludzi i przyjechał do nas w odwiedziny, podobny do niej jak dwie krople wody, bez wysiłku przesadził ogrodzenie dla owiec i płotek przy warzywniku. Luna nigdy nie skakała. Po raz pierwszy musieliśmy ją leczyć, kiedy miała zaledwie rok. No a teraz regularnie musi przechodzić kuracje podtrzymujące. Uważam, widząc, jak źle sprawa przedstawiała się od początku, że i tak to niezłe osiągnięcie, że w 9 roku życia jeszcze chodzi. Wiem też, że dla człowieka ważne jest, żeby jego pupil nie cierpiał. Wiem, jaki to jest wydatek. My dajemy radę, raz lepiej, raz gorzej, ale dajemy. Ale są ludzie których nie stać na leczenie ukochanego pupila. Dlatego skarpeta jest ważna, ta skarpeta, do której idą pieniądze za kalendarze. Bo przynajmniej niektórym ludziom w trudnej sytuacji można wtedy pomóc w leczeniu ich przyjaciół na czterech łapkach.

wtorek, 8 listopada 2016

Pożegnanie jesieni

      Za oknem świeci żółty księżyc nad sztywną od szronu trawą. Przymrozek jest po raz pierwszy taki "na poważnie" - czuć go w nosie, na policzkach i we wszystkich dwudziestu palcach.

        Dziś, w ciągu dnia, pięknym akordem zakończyłam prace w ogrodzie: skończyłam następny wał. Nasze owce produkują obornik, jakby brały udział w konkursie i trzeba im systematycznie obórkę czyścić, aby nie znalazły się pod sufitem. No a jak wyprzątnąć z obórki, to też zagospodarować. Na spód poszły łodygi kukurydzy i słoneczników, na to 5 taczek obornika. Na obornik rozmaite resztki z ogrodu i liście. Na koniec przykryłam ziemią ze ścieżki. Wał nie jest zbyt wysoki, ale też nie na wysokości mi tym razem zależało, ale na próchnicy. Akurat w tym miejscu przechodzi żyła żywej gliny, zbitej i trudnej w uprawie. Od lat już tam hoduję glebę i widzę ogromną poprawę struktury i żyzności. Ale że u mnie ze ściółkowaniem latem różnie bywa, bo rzadko starcza mi materiału na więcej, jak 1/3 ogrodu, to muszę budować wały częściej, niż raz na 18 lat. Ale i tak jest o wiele lżej, niż gdybym musiała przekopywać to wszystko. Taki nieduży wał na 5 lat starczy. A i potem gleba jest piękna, gruzełkowata. Trzeba ją tylko dokarmić.

      Wykopaliśmy krzak chrzanu, który za bardzo się rozpanoszył na grządce. Zebrałam korzenie, te ładniejsze, i dziś wieczorem tarłam je do wtóru chlipania i kichania. Niesamowicie ostry ten nasz chrzan! Potem doprawiłam solą, cukrem i własnej roboty octem jabłkowym, ubiłam w słoiku i teraz czeka na ćwikłę.

      Mam wrażenie, że nie tylko mnie lato zleciało nie wiadomo kiedy i gdzie. większość warzyw też tak uważa. Ziemniaki, marchewki i selery są mniejsze, niż zazwyczaj, chociaż równie smaczne. Tylko pietruszka-przekora większa, niż w latach poprzednich.
      Byliśmy tak nękani przez stonkę, że chyba w przyszłym roku dam sobie spokój z sadzeniem większej ilości ziemniaków. Ot, dam po jednym krzaczku to tu to tam na bieżące potrzeby.
     Jednym z warzyw, które bardzo lubię, jest brokuł. Na początku lata daje piękną różę, a kiedy ją zetnę, aż do jesieni wypuszcza sukcesywnie niewielkie, ale smaczne różyczki. Ostatnie zjedliśmy dzisiaj. Mało które warzywo daje plony tak długo i w rozsądnych ilościach - ot, akurat na jeden obiad.
    Przedwczoraj robiłam zapiekankę z oberżyny. Przez długi czas podchodziłam do tego warzywa, jak kot do jeża, nie bardzo wiedziałam, z czym to się je, poza ratatują. Teraz wymyśliłam pycha zapiekankę i już jej nie zapomnę! Najpierw przygotowuję sos, jak do pizzy: na oliwie podsmażam cebulkę i czosnek, dodaję przecier pomidorowy i zagęszczam wszystko. Sól i pieprz, oczywiście i co kto tam lubi. Sos wylewam na dno ceramicznej formy do tarty, na to kładę posolone plastry oberżyny, posypuję kawałkami papryki, rozmaitymi serami, oliwkami i kaparami (miałam jakieś resztki). Na to oregano i trochę garam masali. Wstawiam do piekarnika na 220 stopni, potem obniżam temperaturę do 150. Piecze się około pół godziny. Pyszna zapiekanka i bardzo syta. Mąż był pewny, że jest w niej mięso, bo ma taki właśnie smak umami, jakby było.
    
     Ziarna dla ptaków już kupione, karmnik wyciągnięty. Psy i koty niechętnie wychodzą z domu (a ja codziennie sprzątam góry kłaków). Przedzimie zaczęło gościć w naszej okolicy.

czwartek, 3 listopada 2016

Do sklepu chodzi tylko po sól

         Do przeczytania bardzo ciekawy wywiad z jednym z pionierów rolnictwa ekologicznego, p.Babalskim.  Bardzo pięknie ujął to, że rolnictwo ekologiczne jest całościową współpracą z naturą, nie tylko zaprzestaniem stosowania nawozów sztucznych i pestycydów, ale też współpracą między ludźmi, wymianą, uzupełnianiem się.
       Ogromna dawka wiedzy także na temat sposobów na samoleczenie i zastosowania dzikich roślin jako lekarstw. Inny ciekawy temat, to nasiona. Otóż nasiona zaprawiane powodują, że roslina nie jest normalnie rozwinięta, nie ma informacji o zwalczaniu zagrożeń. Dlaczego? Warto poczytać...

http://m.torun.wyborcza.pl/torun/1,106521,20905718,do-sklepu-chodze-tylko-po-sol-zdrowa-zywnosc-kontra-chemia.html