poniedziałek, 30 września 2019

Gwiazdka z nieba i kafelek z pieca

         Doczekałam się wreszcie! Dziś wieczorem zjeżdżają zduni i stażyści, żeby postawić nowy kombajn w kuchni oraz dokończyć reperację komina.
         Wprawdzie pożar naruszył tylko komin, ale kombajn kuchenny już od dawna prosił się o wymianę. Ścianówka od strony pokoju wybrzuszała się, kafle pękały i tylko patrzeć, jak by się zawaliła, wnętrze kuchni już było zawalone. Na dodatek nie grzał już zbyt dobrze i bardzo ciężko było czyścić sadzę - wyczystki malutkie, zawsze miałam poranione ręce po czyszczeniu, na dokładkę drzwiczki do nich nie trzymały się na swoim miejscu i trzeba było je oklejać gliną. Skoro więc przebudowujemy komin, to zdecydowałam się na budowę od nowa całego ustrojstwa.

Tak to wyglądało:

Od maja, kiedy stare piece rozebrano, żyjemy tak:


A nowy piec ma wyglądać tak:


      Dałam się namówić Piotrowi Baturze, przewodniczącemu Cechu Zdunów Polskich, na zduństwo nowoczesne. Zasady są nieco inne, niż w piecach lepionych z gliny. Stosuje się tam palenisko stalowe, bardzo dużo szamotowych elementów i tylko okazjonalnie kafle. Można się obyć bez kafli, ale ja bardzo chciałam... Dla mnie prawdziwy piec, to piec kaflowy. Pokazano mi więc kafle stosowane w tym rodzaju pieców, z kaflarni Rival. No i oczy mi wyszły na wierzch! Takie cuda, jakie tam mają, w pełni uzasadniają powiedzenie, że ktoś chce "gwiazdkę z nieba i kafelek z pieca". Przepiękne! Jednak nie zaszalałam za bardzo - piec będzie kremowy i tylko fryz u góry mniej więcej taki:


      Widziałam te piece w działaniu, są nie tylko super wydajne, nie trzeba do nich bez przerwy podkładać - po jednym naładowaniu i rozpaleniu od góry trzymają ciepło przez 12 godzin (można zbudować na więcej, ale tyle jest praktyczne), są też ekologiczne. Pali się drewnem liściastym, dobrze wysezonowanym, czyli nie paliwo kopalne, tylko surowiec odnawialny. Tym bardziej, że nasza plantacja olchy energetycznej już częściowo dojrzała do zbiorów. Dla przypomnienia: ścięta olcha daje odrosty, jak wierzba i po kilku latach można ją ścinać na nowo, nie wyjaławia gleby (symbioza z bakteriami brodawkowymi), a CO2 wydzielany przy spalaniu jest z nadmiarem wchłonięty podczas następnego sezonu wegetacyjnego. Spalenie odbywa się całkowicie, prawie nie ma sadzy i bardzo mało popiołu. Spala się drewno i gazy, z komina nie leci dym (poza pierwszymi minutami po rozpaleniu), tylko ciepłe powietrze.

      Czyli na stare lata będę se grzała gnaty przy dobrym, cieplutkim piecu. A na dokładkę będę miała piec chlebowy, czego mi bardzo brakowało.

       Praca zaczyna się we wtorek i kończy w piątek. Są to warsztaty otwarte, można wpaść, zobaczyć, dotknąć i skorzystać z wiedzy Piotra Batury.

czwartek, 19 września 2019

Rozważania przy przecieraniu

     Wczoraj zrobiłam przecier pomidorowy, pierwszy i chyba jedyny raz w tym roku. Plony pomidorów są niewielkie i bardzo spóźnione. Tak, mimo upałów zaczęły owocować późno. Najpierw późne przymrozki (koniec maja) do -7 stopni sprawiły, że część sadzonek zmarła, a reszta zatrzymała się w rozwoju. Tu dość dobrze sprawiły się 5 litrowe butle po wodzie, które użyłam jako mini-szklarenki do posadzonych już pomidorów. Czyli rosły w tunelu i na dodatek każdy przykryty swoim kloszem. Mimo to w okres plonowania weszły bardzo późno, na koniec sierpnia.
      Podobnie te, które w czasie przymrozków były jeszcze w doniczkach. U nich, mimo okrycia agrowłókniną, była hekatomba. Przetrwały głównie pomidorki koktajlowe. Nie wiem dlaczego, po kilku latach nieuprawiania tych maluchów, w tym roku zachciało mi się je posadzić. Kupiłam mix i wysiałam. Z nich wszystkich tylko fioletowe pomidorki "kwiatuszkowe" (bo mają czerwony kwiatuszek na skórce w miejscu szypułki) są bardzo smaczne. Inne nie smakują mi zupełnie, nawet czarne. Na szczęście przetrwało sporo pomidorów z moich własnych nasion, a zbieram ich dwa rodzaje: jedne podłużne, o dużej zawartości suchej masy, doskonałe do przetworów i suszenia, mają smak dobry, ale nie więcej. Najsmaczniejsze są duże, okrągłe i bardzo soczyste. Nie wiem już, od jakiej odmiany starych rosyjskich pomidorów pochodzą, ale są przepyszne!
     Późniejsze upały na zmianę z chłodami - u nas prawie cały lipiec był zimny - też nie sprzyjały plonom. No i mam, co mam. Przynajmniej najadamy się do syta.

    Dziś przetwarzam papryki, które z kolej dały przepiękne, choć też późne, plony. Wysadzałam swoje, dość mizerne, sadzonki i duże kupne. W tej chwili nie widać różnicy. Są soczyste, duże i pachnące.

    Poległam w tym roku na podlewaniu, czyli podlewałam przez prawie całe suche lata. Po prostu, kiedy na początku lata robiliśmy wykop na grób dla naszej owcy, stwierdziliśmy, że nawet na 2 metrach w głąb ziemia jest sucha jak popiół. Nie było możliwości, żeby rośliny korzeniami dostały się do wilgoci w głębszych warstwach.
      Za to mam przepiękne plony marchwi, buraków, pietruszki, fasolki szparagowej, kapusty, selerów... Ziemniaki też niezłe, duże i ładne. Fasola tyczna zapatrzyła się na pomidory, bo ma podobnie późne i niewielkie plony. Jest co jeść jednak, w myśl zasady, że jak jedno się nie uda, to drugie nadrabia.

      Owoce także niezbyt udane: mało truskawek i malin, zupełnie brak śliwkowych, jabłka dla nas wystarczą, ale tylko dlatego, że duży sad. Za to miałam przyjemną niespodziankę: po raz pierwszy zaowocowała nasza jarzębinogrusza! Dzielne maleństwo! Jakie są owoce? Z wyglądu do złudzenia przypominają dzikie gruszki, żółciutkie i pokryte czerwonym rumieńcem. Za to smak jest wspaniały: delikatne, słodkie, soczyste, wręcz rozpływają się w ustach. Tak, że z czystym sercem mogę polecić każdemu.
       Porzeczki zaowocowały poprawnie, ale niedługo po tym zaczęły cierpieć z powodu suszy, chować i tracić liście. Oczyściliśmy ziemię wokół, podlaliśmy i zaściółkowaliśmy owczą wełną, która świetnie zatrzymuje wodę w glebie, a przy tym nawozi powoli i nienachalnie.
      Winogrona za to wysypały się jak z rogu obfitości - liczne, piękne i słodkie. Im susza widać niestraszna. Dobrze wiedzieć na przyszłość - jakby co, to zawsze można zakładać winnice.