niedziela, 31 sierpnia 2014

Sati Sauri- Modlitwa Słowiańska

Grzyby w domu

       Teraz coś dla tych, którzy nie mają drzew do zamikoryzowania, za to mają jakiś zaciszny kącik w budynku gospodarczym lub w piwnicy.
        Istnieją takie pakiety ze słomy, już przerośnięte grzybnią. Taki gotowy kit do hodowli np. boczniaka. Kupujemy taki pakiet i przynosimy go do domu. Uważajmy tylko, żeby był zdrowy. Nie przesuszony i nie zgniły.
       Stawiamy go w onym zacisznym i zacienionym kąciku, ale nie na ziemi, tylko na kilku kostkach słomy lub wręcz na balocie (dla tych, którzy idą na całego).
       Po czym wszystko podlewamy regularnie, obficie, tak, aby ten "podnóżek" też był wilgotny.

       Kiedy wyrosną nam ulubione grzybowe kapelusze, zbieramy je z wyjątkiem 3-4, które zostawiamy na rozmnożenie. One rozsieją zarodniki, które skolonizują słomianą podstawę. Może też być tak, że grzybnia z pakietu w nią przerośnie, trzeba tylko zrobić otwory na miejscach styku (zwykle te pakiety zawinięte są w folię z otworami).

       Po czym czekamy cierpliwie, pamiętając o utrzymywaniu słomy w stanie wilgotnym. Na zimę możemy ją przykryć czymś przewiewnym np. agrowłókniną, workami, starym dywanem....

       Możemy się tak doczekać drugiego pokolenia grzybów, a może i następnych.

Smacznego!
      

piątek, 29 sierpnia 2014

Jak zrobić mikoryzę?

     Zebrałam piękne maślaczki pod sosnami i modrzewiami, włożyłam w słoiki. To już któryś rok z kolei, kiedy zbieram grzyby wprost za progiem.
     Niektórzy mają je w sposób naturalny, inni mogą sami zamikoryzować drzewa. Ja mikoryzowałam na dwa sposoby: najpierw kupnym żelem, potem zrobionym własnoręcznie.

      Najpierw popatrzmy, jak rozmnażają się grzyby.
  
       Stare grzyby "pylą" spod kapelusza. Są to maleńkie zarodniki, podobne do drobnego pyłku. Jednak z takiego zarodnika grzyb nam nie wyrośnie, a to dlatego, że ma on tylko połowę potrzebnych chromosomów. Coś, jak komórka rozrodcza.
       W wilgotnym środowisku taki zarodnik zaczyna się rozwijać, wytwarza mały splątek. Ten splątek intensywnie szuka sobie partnera tego samego gatunku, a kiedy już się spotkają, zlewają się ze sobą i mamy zarodek z pełnym garniturem chromosomów.
       Taka młodziutka grzybnia szuka intensywnie przyjaznego drzewa, które jest jej niezbędne, bo sama nie wytwarza złożonych cukrów i innych związków organicznych, nie mając chlorofilu.
       Kiedy znajdzie takie drzewo, oplatuje jego cienkie korzonki i wrasta w nie. Pomaga drzewu czerpać sole mineralne i wodę z podłoża oraz chroni je przed chorobotwórczymi grzybami, drzewo w zamian dzieli się z nią słodkim soczkiem wytworzonym w liściach.
       Po pewnym czasie (od roku do kilku lat) grzybnia jest już dojrzała i wytwarza wyrastające nad ziemię owocniki. Czyli to, co my nazywamy grzybami.
      Każdy rodzaj grzybów ma swoje ulubione gatunki drzew.

      Wiedząc to wszystko, możemy sporządzić własną szczepionkę mikoryzową. Wystarczy przynieść z lasu trochę starych, "pylących" grzybów (mogą być nawet robaczywe, byle miały sprawne blaszki lub rurki zarodnikowe). Takie grzyby rozdrabniamy i wrzucamy do wody, w której zostawiamy je na kilka godzin, np. na noc. Nie za długo, żeby nie zaczęły gnić.
  
     Następnie idziemy do ogrodu, wyszukujemy drzewa, pod którymi chętnie rosną takie grzyby, jakie zebraliśmy (informacje można znaleźć na forach grzybiarskich lub z własnej obserwacji). Robimy dołki w obrębie brzegów korony, tam, gdzie drzewo ma strefę korzeni włośnikowych i w każdy z nich wlewamy trochę tego roztworu. Pod jednym drzewem dobrze jest zrobić kilka dołków, w zależności od jego wielkości. Pamiętajcie: nie przy pniu, tylko w takiej odległości, na jaką mniej więcej sięga korona, a nawet trochę dalej.
     Zasypujemy dołki z najlepszymi życzeniami i pozostaje tylko czekać....

     Na ogół się udaje i często już za rok można mieć kilka pierwszych grzybków. A potem jest już tylko lepiej!

wtorek, 26 sierpnia 2014

Był raz sobie kartofelek

     Najpierw jednak była szczera glina, wyciągnięta przy zakładaniu wodociągu. Na glinie nic nie chciało rosnąć, więc swoim zwyczajem zaczęłam układać na niej przekładańca. Na spód poszły gałęzie i łodygi, następnie przez prawie dwa lata wyrzucałam tam wszystkie wyrwane chwasty i inne resztki roślinne, dodałam też trochę gnoju. W końcu pryzma była okazała i częściowo rozłożona, wyrównaliśmy ją więc i w zeszłym roku na części zasadziłam dynie i ogórki, a na części ziemniaki.

   Plon był ładny, choć nie jakiś wyjątkowy.

   Tak się jednak złożyło, że, jak to często bywa, przeoczyłam jakieś kartofelki, które były zagrzebane wyjątkowo głęboko.

     W tym roku na grządce pięknej, czarnej ziemi, w jaką zamienił się przekładaniec, posadziłam kapustę, pory, selery i sałatę. Trzy ostropesty wyrosły same.
     Patrzę ja sobie, a tu kiełkują w dwóch miejscach okazałe, gęste pędy ziemniaka. Zapomniane kartofelki spokojnie przetrwały zimę i z wiosną "dały popalić", wyrastając na ponad metr w górę.
Zostawiłam oczywiście te najpiękniejsze; słabowite pędy, wyrastające z kartofelków wielkości fasolki, powyrywałam, bo i tak plonu by z nich nie było. Te dwa krzewy, które zostawiłam, musiały wyrosnąć z okazalszych ziemniaków z dużą ilością oczek, bo były dość liczne.



      Niedawno przyszła chwila prawdy, czyli wykopałam plon. Pod jednym krzewem, mniejszym, było 8 ogromnych, ciemno różowych kartofli wielkości męskiej pięści. Są one reputowane, jako mało wydajne, dlatego droższe od innych. Bardzo ładna wydajność. Za to drugi krzew, poczciwa różowa Irga, wspiął się na szczyt możliwości. Zresztą zobaczcie sami:

Ponad 30 ziemniaków przyzwoitej wielkości, malutkich nie liczyłam. Nawet jednak najmniejsze się przydadzą - ugotowane w łupinach i zmieszane z otrębami są świetną karmą dla kur.

      Dziś zajrzałam pod inny krzak z "zapomnianego" kartofelka, tym razem Irgi białej. Plon jest jeszcze większy.

      Zaczynam na serio myśleć o ozimym siewie ziemniaków. Trzeba wybrać je dostatecznie duże, żeby dały wiele pędów oraz zakopać głęboko, ewentualnie przykryć bardzo grubą warstwą ściółki w obronie przed mrozem. Jeśli nie wszystkie wzejdą, można w wolnych miejscach posadzić czy posiać inne rośliny: bób, fasolę, chrzan, kapustę, pory, selery i inne.
     Takie zimowe ziemniaki wschodzą wcześniej od posadzonych wiosną, są większe i zdrowsze oraz ładniej plonują. Poza tym nie ma na nich szkodników, być może dlatego, że "giną" wśród innych warzyw. No i niebagatelna dla mnie sprawa: wiosną na ogół jest nawał prac, którym trzeba podołać. Jeśli odpadnie mi sadzenie kartofli (bo przy systemie ściółki okopywanie już odpadło), będę miała więcej czasu na dopieszczanie innych siewów.

P.S.  Zastanawiam się, czy obsadzanie kartoflami dużych pól nie jest przypadkiem błędem, aberracją hodowlaną. O ile zboża mają swój ekwiwalent w naturze - w trawiastych stepach, o tyle nie ma ogromnych przestrzeni porosłych psiankowatymi. Zawsze są wymieszane z innymi roślinami. Może to wskazówka co do sposobu uprawy? Sami widzicie, jak pięknie i zdrowo rosną zapomniane gdzieś na kupie kompostu czy w kącie ogrodu, a jak malutkie i podatne na choroby są "na zagonach".

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Uciekająca cebula i czosnek

      Czosnek i cebula w tym roku obrodziły całkiem przyzwoicie. Liście już wyschły, czas by było zbierać.
      Tymczasem w filmiku, który wcześniej zapodałam, Philip mówi, żeby cebulę zostawić w gruncie jeszcze długo po zaschnięciu szczypioru, bo może nawet podwoić swoją wagę. A u nas mówią wręcz odwrotnie - żeby koniecznie zebrać przed 15 sierpnia, bo potem korzenie zaczynają na nowo rosnąć i cebula nimi wciąga się w głąb ziemi, żeby przetrwać zimę. Coś w tym jest, sama widziałam, jak cebule, które praktycznie były na powierzchni, znikały gdzieś nagle po sierpniowych deszczach, żeby wyrosnąć szczypiorem w następnym roku.
      Myślę, że ta różnica spowodowana jest klimatem. Tam, na południu Francji, nawet w górach, upalne lato trwa do października. U nas, w połowie sierpnia, daje się zauważyć nagły zwrot w pogodzie. Ja to nazywam od dawna "drugą wiosną" - lekki chłodek w nocy, sporo opadów, mniej upalne dni. Wszystko to sprzyja podjęciu na nowo wegetacji. Wiele bylin kwitnie po raz drugi.

     Pędzę-lecę więc zbierać cebulę, zanim mi ucieknie.

sobota, 2 sierpnia 2014

Lato w pełni

       Upały na zmianę z deszczami i burzami... Czuję się jak w tropikalnej dżungli. W takim tempie wszystko rośnie, a zwłaszcza wiadomo co - chwasty. Jakie to szczęście, że mamy staw! Kąpiel kilka razy dziennie stawia na nogi spoconych i przegrzanych.


     Taka pogodę lubią też te wszystkie gryzące i swędzące, latające paskudy. Mieliśmy już plagę much (kiedy sąsiad wyrzucił nam tuż za płotem kilka przyczep gnoju), ślepaków, much końskich (ogromne, robią wrażenie), a plagę komarów mamy cały czas. No cóż, trudno, wszyscy lubią nas za coś, tylko komary lubią nas takimi, jakimi jesteśmy.
     Praca w ogrodzie jest też dość uciążliwa, z jednej strony żar tropików, z drugiej komarki.

Mimo to coś tam udaje się zrobić, w dużej mierze dzięki wspaniałym, młodym ludziom, którzy nas odwiedzają. Była u nas Kuro Neko z bloga "Wędrując przez życie", razem ze swoim narzeczonym. Niesamowicie fajni młodzi, dobrze wiedzą, czego chcą i wytrwale do tego dążą. A przy tym następni pracusie. Razem z nimi zlikwidowaliśmy większość starej plantacji truskawek i zrobiliśmy tam dwa wały w pełni profesjonalne. Nawet zbutwiały drewniany wkład się znalazł. A Sylwia rozpoznała roślinę, która wyrosła na wybiegu dla kur i jest oblegana przez pszczoły. To serdecznik, miłe ziółko i akurat teraz nam potrzebne. Wiedziało, kiedy wyrosnąć!
      Dawałam też występy gościnne w akademii Bosej Stopy w Barkowie i potem kilka osób wpadło nas odwiedzić. Było świetnie! Następni wspaniali ludzie.

      Teraz gotuję na gazie całe tony kabaczków w sosie (czyli leczo), bo mi w tym roku obrodziły. Nasze pomidory dopiero się zaczynają, papryki jeszcze nawet nie, więc muszę dokupować na targu. W ogóle późne przymrozki w końcu maja zrobiły nam sporo szkód, z owoców ostały się tylko jabłka. Pomidory i papryki oraz dynie musiałam sadzić drugi raz i mają spore spóźnienie, ale dzięki tym upałom mam nadzieję, że dorosną.
     A tak w ogóle to odkryłam sympatyczną Hildę Duane Bryersa i to ona ilustruje dzisiejszy post. Jest sympatyczna, zabawna, piękna i bardzo sexy. W dobie anorektycznych top modeli to dla mnie miód na serce. Cieszmy się więc latem razem z Hildą!


P.S. Dziś było u nas 35 stopni! Najzimniejszy region kraju pozdrawia resztę Polski!