sobota, 25 stycznia 2014

Mózg w brzuchu

         Tak się jakoś składa, że ostatnio coraz więcej rzeczy, o których się dowiaduję (chodzi głównie o odkrycia naukowe i badania), wiąże się z moim sposobem na życie, czyli uprawianiem zdrowej żywności.
         Polskiej telewizji nie oglądam w ogóle i nie czuję jej braku, natomiast mój mąż ogląda telewizję francuską, zwłaszcza kanał "Arte", na którym są bardzo ciekawe reportaże. Także i ja się czasem załapię na coś interesującego.
         Wczoraj był bardzo ciekawy reportaż o tym, jak odkryto, że nasz mózg ma swoją wcale niebagatelną filię w naszym brzuchu, a dokładniej mówiąc - w jelitach. Istnieją tam identyczne, jak w mózgu, zwoje nerwowe, które posługują się takimi samymi neuroprzekaźnikami (głównie serotoniną) oraz mają liczne powiązania z mózgiem w głowie.
       Pomijając cały skomplikowany wywód - jest tak, że od zadowolenia tego "brzusznego mózgu" zależy nie tylko nasze zdrowie, ale też ogólne samopoczucie, a nawet charakter.
       Z kolei "mózg brzuszny" jest zadowolony wtedy, kiedy bakterie symbiotyczne, żyjące w naszych jelitach, są zadowolone. A bakterie są zadowolone, kiedy odżywiamy się zdrowo i ekologicznie. Czyli kiedy mamy dostęp do dużej ilości zdrowych i świeżych warzyw i owoców, czyli najlepiej kiedy mamy swój ogród. Co było do udowodnienia, hi hi hi.
       Według badań bardzo poważnych naukowców złe odżywianie odpowiedzialne jest za dużą ilość nerwic lękowych, depresji, zniechęceń i ogólnego "rozbicia". Pokazano nam dwie myszki z tego samego miotu. Obie były traktowane tak samo, żyły w takich samych warunkach, tylko jedna była żywiona zdrowym, ekologicznym jedzeniem (ziarna, warzywa i owoce), a druga śmieciowym jedzeniem wysokoprzetworzonym i nafaszerowanym chemią.. Ta od zdrowego jedzenia, wypuszczona na wybieg, interesowała się wszystkim, rozglądała, wręcz zaczepiała ludzi. Ta od śmieciowego jedzenia uciekła do kryjówki i nie chciała z niej wyjść. Eksperyment prawdopodobnie był powtarzany setki, jeśli nie tysiące razy i za każdym razem wyniki są podobne. Daje do myślenia, prawda?
         Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że powrót do ziemi, do uprawy własnej żywności, jest dla nas jedynym ratunkiem i gwarantem zdrowia nie tylko fizycznego, ale też psychicznego oraz po prostu szczęścia. Jeszcze nigdy jakieś lekarstwo nie było tak wszechstronne, jak uprawa własnego ogrodu! Bo to i ruch na świeżym powietrzu, którego nam brakuje, i zdrowe jedzenie, żeby nasz mózg brzuszny był zadowolony, i aromatoterapia, i więzy rodzinne....
         A co mają robić ludzie mieszkający w blokach? Tutaj także są sposoby - istnieją przecież działki, można też zaprzyjaźnić się z kimś, kto ma dużo ziemi i nie daje rady jej uprawiać, można w końcu wejść w kontakt z ogrodnikami takimi, jak my, gdzie za pomoc w ogrodzie można wyjechać z koszem warzyw i owoców. W końcu można kupić bezpośrednio od rolnika, do którego mamy zaufanie. Może mieć certyfikat ekologiczny lub nie (wielu o to się nie stara ze względu na koszty), ważne, jak są uprawiane rośliny.
        Kiedy byłam dzieckiem, działki pracownicze służyły głównie do uprawy żywności. Po powrocie do Polski przeżyłam szok, widząc, że prawie nikt nie uprawia już warzyw, tylko ogródki dekoracyjne. Teraz na szczęście ludzie wracają do warzyw i owoców, a ogrody nic nie straciły na urodzie.
       Niedługo wiosna. Czas więc chwycić za motyki i wygospodarować choćby kilka grządek ze zdrowymi warzywami na dobry początek.


59 komentarzy:

  1. Czyli cały czas aktualne jest twierdzenie, że "jesteś tym, co jesz". O mózgu jelitowym nie wiedziałam, ale w zasadzie ma to sens, gdy się człowiek zastanowi nad funkcjonowaniem własnego organizmu i jego reakcjach.
    Ja tam chętnie kupuję "nielegalną" żywność, jeśli mam taką możliwość. Czytałam dzisiaj, że tylko u nas w Polsce są tak restrykcyjne prawa, rzekomo unijne, które zabraniają rolnikom sprzedawać swoje przetwory, nie prowadząc firmy.
    Myślę, że po początkowym zachłyśnięciu się tanią żywnością, wielu przywraca grządki w swoich ogródkach, żeby mieć trochę swojej marchewki, pietruszki, czy buraczków, czy innych roślin jadalnych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teoretycznie rolnik ma prawo sprzedawać produkty gościom, chyba że coś się zmieniło od tego czasu jak ja przepisy przeglądałam...

      Usuń
    2. Szczerze mówiąc - nie mam pojęcia, bo jak będę chciała coś kupić, to kupię, bez względu na durne zakazy, nakazy i inne dziwne przepisy.

      Usuń
  2. Mózg brzuszny decyduje też o odporności całego organizmu;))))) Dlatego antybiotyki to taki zły pomysł;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie... podobnie jak wycinanie prewencyjne wyrostka robaczkowego (co innego, jeśli jest chory), bo w nim tek bakterie mają bazę główną.

      Usuń
  3. Jeszcze dodaj do tego wodę pitną nafaszerowaną fluorem i innymi świństwami...

    Ja tylko żałuję, że mojej sterty obornika nie będę mogła zabrać na Podlasie... ech taki skarb zostawię...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To akurat jest dobro odnawialne :)

      Usuń
    2. Odnawialne, ale odnawiać też trzeba przez czas pewien, a moja sterta stoi od marca :)

      Usuń
    3. Wyślij obornik kurierem. Kto Ci zabroni?

      Usuń
    4. Tonaż jest nie do przeskoczenia!

      Usuń
    5. Jak nie przeskoczy, to obejdzie dookoła :))))

      Usuń
  4. Fajnie że takie filmy są, to powinna być wiedza podstawowa, nauczana w szkole

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masa rzeczy powinna być nauczana, a nie jest. Zresztą dzieciaki nawet jeśli się uczą, to odrzucają tę wyuczoną wiedzę każdym porem skóry i nic nie zostaje. dobrze, że powoli i u nas rozwijają się inicjatywy innych szkół.

      Usuń
  5. Mój mózg, niezależnie od usytuowania, domaga się słodyczy. Słuchać go?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ma być szczęśliwy :) a przy tym zimnie jakaś słodycz się przyda. Są przecież też względnie zdrowe słodycze - orzechy w miodzie. rodzynki, figi, sezamki domowej roboty i co tam jeszcze kto nie wymyśli. A co, sama mam okrągłościami świecić?

      Usuń
    2. Zależy mi na szczęściu mojego mózgu. To go posłucham.

      Usuń
    3. Wszystko, tylko nie biały cukier, brązowy cukier i wszystko, co ma w nazwie cukier;) Kup sobie ksylitol albo miksuj daktyle;)

      Usuń
    4. Ksylitol mam, daktyli nie cierpię. Ze słodyczą troszku żartuję, lubię bardzo, ale mam też trochę rozumku.

      Usuń
  6. Nie od dziś wiadomo, że zdrowe odżywianie jest bardzo ważne, a po zachwycie tą całą gotową, "szybką" sztuczną żywnością, coraz więcej ludzi zaczyna wracać do tego co ekologiczne. My mamy to szczęście, że możemy sobie sami wychodować zapasy pysznych, zdrowych warzyw i między innymi dlatego nie zamieniła bym wsi na miasto :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie mamy szczęście! I jeszcze to, że możemy dzielić się wrażeniami, sukcesami i załamkami. Ja doświadczyłam tego, o czym piszę w poście, sama nie wiedząc, co się dzieje. Dawniej byłam pełna lęku i zahamowań, teraz sama tego nie rozumiem. W dzieciństwie tak nie było, teraz tak nie jest. Ten okres lęku zbiegał się w czasie z okresem, kiedy jadłam głównie to, co kupowane i to nie najlepszej jakości. Po latach pustych półek, kiedy wyjechałam na Zachód, zachłysnęłam się tamtejszym "bogactwem". Wydawało mi się wtedy prawdą to, co mówili - że żywność w marketach pochodzi z najlepszych fabryk, że jest najzdrowsza, przebadana itp. I tylko ja czułam się coraz gorzej, choć żadnej choroby nie stwierdzono.

      Usuń
  7. Więc pewnie dlatego tak nas atakuje układ odpornościowy bo wszystkie choroby z alergią i nawet katarem że o cukrzycy czy stwardnieniu nawet nie wspomnę. Choroby układu autonomicznego złe jedzenie zły sposób odżywiania i traktowanie swej podświadomości - bo ona tam mieszka - jako nie przyjaciela tylko żebraka zmuszone do żywienia się byle czym. Ciekawie piszesz. Miałam klientkę - sklep zdrowa żywność ze stwardnieniem rozsianym proponowałam olej lniany nawet jej znajomy ze stanów też tak mówił i wiesz co usłyszałam: "a ja uwielbiam czekoladę i tym się żywię i tego sobie nie odmówię". Ręce opadły. Rozmawiałam z matką próbując podrzucić okrężną drogą różne pomysły i matka próbowała, nic nie pomogło. Bardzo smutne że sami siebie niszczymy. J
    Jagodo, niedługo będzie cudowna wiosna i już można się do niej przygotowywać jak? Mam działkę i warzywa własne hodujemy niektóre twoje podpowiedzi zamierzamy zastosować i u nas, ciepło Cię pozdrawiam z zapachem kwitnących hiacyntów. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, Elu. Nie można pomóc komuś, kto sam nie chce sobie pomóc. Dlatego piszę, że można zmienić tylko siebie. A jeśli uda się kogoś zachęcić swoim przykładem, to znaczy, że już był na to gotowy. Też bardzo lubię hiacynty :)

      Usuń
  8. Jagodo Moja!!! Śniłaś mi się dzisiaj!!!!! Że przyjechałaś do mnie, a ja pokazywałam Ci piękny mój ogród!!!! - mój ugór był kompletnie zagospodarowany !!!! I taki "owocny";)))) To był strasznie miły, optymistyczny sen pełen słońca i ciepła. I rozmawiałam z Twoim - po francusku!!! - płynnie, a nie dukając, jak zawsze;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapamiętaj ten sen, on może Ci pokazywać dobrą drogę (chodzi mi o Twój ogród). Współczuję ci tych dojazdów (brrr), wiem, że mało masz czasu, ale chyba w głębi serca tego chcesz, prawda? To tylko na początku jest wiele roboty z założeniem, potem jakoś tak idzie swoim rytmem. Mam pewien pomysł, który się wykluwa - chodzi o "lotną brygadę", czyli praktyczne staże z zakładania ogrodów. Otóż jeśli ktoś jest gotów przyjąć na 2-3 dni i nakarmić kilka osób, to można u niego zrobić takie kursy praktyczne z zakładania ogródka. Stażyści by dorzucili się tylko do jedzenia, a nie płacili ogromnych sum, jak dotychczas, a wyjeżdżając, zostawili by założony ogródek.

      Usuń
    2. To dziwne, ale mi też się dzisiaj śniłaś! Czytałam Twoja autobiograficzną książkę, jednocześnie jakby Cie widząc. Nie pamiętam dokładnie, ale po obudzeniu pomyslałam, że tak jak Ty po wielu próbach i poszukiwaniach znajdę swoją drogę. Stałaś się naszym Mentorem :) A co do jelit to dobrze, że o tym piszesz, bo w Polsce za mało się to nagłaśnia. W Anglii kładzie się dużo większy nacisk na zdrowe jelita, a o powiązaniach ze zdrowiem psychicznym można poczytać nawet w zwykłej gazecie. Przecież lekarzom łatwiej wypisać antydepresanty niż tłumaczyć jak się zdrowo odżywiać, w końcu od tego jest już inny lekarz ;/ Na szczęście jest już coraz więcej ludzi "świadomych".

      Usuń
    3. No to teraz rozumiem, czemu dziś obudziłam się zmęczona! Skoro tyle po Waszych snach łaziłam. :) Jelita powinny być zdrowe, ale mnie przede wszystkim uderzyło ich powiązanie z naszą psychiką, nie tylko z trawieniem. A co do mentorstwa, to się nie zgadzam. Zastrzegam sobie prawo do bycia wredną babą ze wsi, która swoje wie i już. Będę też robić wszystkie głupoty, jakie mi przyjdą do głowy. Jestem i już, tak jak każdy z nas. Coś tam trochę wiem, czego innego nie wiem i nie umiem. I dobrze.

      Usuń
    4. Dojazdy są nie najgorsze, byle nie na ósmą rano;) No i nie są codziennie na szczęście;) Pomysł z lotną brygadą jest wspaniały!!! Ugotuję, zbuduję miasteczko namiotowe, mam kuchnię polowa wyposażoną w 120 %;) Tylko skąd tych ochotników brać?

      Usuń
    5. Jeśli chcesz na poważnie, to pozostaje ustalić datę i puszczam w eter. zobaczymy, co to da. Namioty niektórzy przywiozą swoje, innym może wystarczyć miejsce w stodole. Aby kakatuar był i jakaś miska z wodą i będzie grać. Mam nadzieję, że dziewczyny się przyłączą, trochę innych znajomości. Kuchnia wegetariańska, bo większość moich stażystów tak jada :))) Pomożecie?

      Usuń
    6. A ja mam właśnie do zagospodarowania 4 tysiące metrów błota:-( O jak by mi się przydała taka brygada.
      Czytam wszystkie Pani posty, są dla mnie ogromna inspiracją. Pozdrawiam. Ewa

      Usuń
  9. Tak, ale świadomość własnego organizmu i jego potrzeb jest nadal bardzo mała:-(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Większość ludzi wie, że świeże warzywa i owoce są zdrowe itp., bo w końcu nie chodzi o jakieś specjalne, udziwnione diety, jak podkreślali w tym programie, ale o zdrowo wyhodowaną i świeżą normalną żywność, o chleb pełnoziarnisty itp. Mało kto jednak ma ochotę, żeby to robić. Chodzi o hierarchię wartości - w tej chwili "zarabiać" jest na górze, a powinno być - być szczęśliwym.

      Usuń
  10. Jagódko, jak zwykle motywujesz do pozytywnego działania. Już studiuję kalendarz Marii Thun i powoli robię plany na warzywnik.
    A ta "lotna brygada" to super pomysł.

    OdpowiedzUsuń
  11. Ta lotna brygada to swietny pomysl, wlasnie przekartkowalam ksiazke w ktorej staruszka- ogrodniczka wspomina o stazystach, pomagajacych jej. Mysle o czyms takim dla mnie, budowa domu i zakladanie ogrodu to troche duzo roboty.
    pozrawiam, Maria

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do nas stażyści z WWOOF przyjeżdżają już od kilku lat, rzeczywiście duża pomoc i na ogół bardzo pozytywne kontakty (bywają wyjątki), jednak też sporo zajęcia, bo trzeba ich wyżywić, odpowiednio przyjąć, trochę zadbać o zwiedzanie (to już nie leży w obowiązkach, ale te dzieciaki są takie miłe, że się poczuwam).

      Usuń
  12. Bardzo fajny post,
    po zostawieniu u mnie "swojego śladu" w postaci komentarza- i ja trafiłam do ciebie. Zostaję twoją "fanką" dziękując za dzielenie się wiedzą i doświadczeniem.
    Jeżeli chodzi o miejskie działki tzw. ROD-y to myślę,że z powodu wieloletnich zaniedbań w kwestii jakości miejskiego środowiska to działki te nie nadają się już na nic innego jak tylko- przestrzenie rekreacyjne. Powodem są emisje zanieczyszczeń przez miasto. A przecież nikt nie chciałby zjadać ołów i typ podobne we własnoręcznie uprawianych marchewkach.
    Wytrwałym i zdeterinowanym proponowałabym badanie ogrodnicze gleby w Stacjach Chemicznych.
    pozdrawiam, tymczasem

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno w dużych miastach jest tak, jak piszesz. ale np. w Augustowie działki są za miastem, w otoczeniu pól i lasów. W Białymstoku podobnie. Czyli jednak w takich warunkach nadają się pod uprawę żywności.

      Usuń
    2. W moim miescie jest sklep z reklamą "Sandomierskie warzya i owoce" 4 razy w roku co najmniej jezdżę przez Sandomierz i podziwiam te równiutko poprzycinane jabłonie, foliaczki z idealnymi grządkami kapusty sałaty i pozostale - tuż przy głównej trasie na Kraków... i te ciagniki z podoczepianymi opryskiwaczami i długie lance, które obficie polewają te "sandomierskie warzywa i owoce". Dlatego pomimo, ze w mieście to sieję i sadzę, zbieram moje jabłuszka i gruszki a do parku chodzą po lipę - bo to nie jest przynajmniej niczym polewane kilka razy w roku

      Usuń
  13. Droga Jagódko, poruszyłaś naprawdę ważny temat. To wierzchołek góry lodowej. Mam bardzo dużo wiedzy na ten temat.
    Chcę Cię nią obdarzyć. Ważny i poważny artykuł naukowy 7 stronicowy i jeden link. To jest powalające!!!
    Skontaktuj się ze mną bym mógł Ci wysłać. Mój mail: eco.farm.fohat@wp.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo, ale mam już sporo materiałów na ten temat, jak dla mnie wystarczająco. Jeśli będę potrzebowała, to skontaktuję się. :)

      Usuń
  14. http://www.youtube.com/watch?v=8h-Zlhf0984

    Patryk ;) . !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Patryk, fajnie, że jesteś! Ten film jest świetny, wykorzystuję go jako "lekturę obowiązkową" na większości stażów, jeśli tylko jest dostęp do kompa. Co myślisz o "lotnych brygadach"?

      Usuń
    2. Właśnie obejrzałam ten film w całości na raty :) Naprawdę świetny film. I mi się dziadkowie przypomnieli, ich metody i plony jakie mieli. Za ich życia jeszcze przejął na kilka lat gospodarstwo ich syn (mój wujo) i ani razu nie powtórzył tej urodzajności i samowystarczalności. Może dziadkowie nie byli bogaci, ale byli całkiem samowystarczalni, bez dopłat, unii i tego typu rzeczy. A gdy dziadków zabrakło i zaczęła się jego choroba, to stwierdził, że już się w życiu narobił, prawie nic z tego nie miał i już nie będzie się gospodarką zajmować, woli rentę i "wygodne życie". Czasem tylko coś sobie umyśli na chwilę, bo i o tą rentę musi się starać co rok lub dwa i wcale pewna nie jest. I prawnie gospodarstwo jest na moją mamę (jeśli dobrze pamiętam od 2009 r.), co wyprowadziła się do miasta w wieku 17 lat i nigdy nie planowała być rolnikiem. Z sentymentu i poczucia obowiązku pilnuje tylko, aby ziemię co roku zaorać i zbożem obsiać. W sumie o tyle dobrze, że nigdy mocna chemia nie była stosowana - żadnych nawozów (nawet naturalnych od kilku lat, bo zwierząt własnych już nie ma), i raz w roku pryskane przez sąsiada przeciw chwastom (a i tak nie każdego roku pryskane). Ale długo to tak nie pociągnie, a ja jeszcze nie mam pomysłu na te 6 ha w kilku kawałkach, w tym trochę ponad 1 ha przyległe do podwórka. A szkoda patrzeć jak się marnuje. Na razie sporo tym myślę, ale nic konkretnego mi do głowy nie przychodzi, bo w sumie jestem tylko ja i Sebastian. Jak to się mówi -pożyjemy, zobaczymy. Mam nadzieję, że jakoś się to dobrze ułoży ;)

      Usuń
    3. Na pewno coś wymyślicie. Fajnie by było samemu to uprawiać, ale to zakłada posiadanie konia albo małego traktorka. Na orkisz i grykę ekologiczną popyt jest... Pooglądaj strony różnych gospodarstw ekologicznych, może uda się coś podpatrzeć? Ja mam takie jedno ulubione - Przytoki, ale jest też wiele innych. A może też trochę ziół?

      Usuń
  15. Już starożytni podejrzewali to, co dziś naukowo zostaje potwierdzone, ma to też odzwierciedlenie w warstwie językowej, np. w niemieckim das zweite Gehirn, das Bauchgehirn, „auf den Darm drücken“ hoere auf Deinen Bauch“, „aus dem Bauch heraus“.
    Pomysł z "lotną brygadą" świetny. Taka brygada to wspaniała pomoc. Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  16. Myślę, że taka lotna brygada to nie tylko wspaniała pomoc przy ogrodzie, ale i obopólna korzyść, bo przecież jest to okazja, żeby się czegoś nauczyć i zobaczyć jak wygląda życie w takim wiejskim gospodarstwie. To może być dobra okazja dla osób, które myślą o własnym siedlisku na wsi.

    OdpowiedzUsuń
  17. Prześledziłem film,,,, ale skąd te "lotne brygady".? O czym mowa ;o .?

    Patryk

    OdpowiedzUsuń
  18. Temat lotnych brygad pojawił się w komentarzach wcześniej niż film i potem było tylko nawiązanie do nich, nie mają te rzeczy ze sobą nic wspólnego.

    OdpowiedzUsuń
  19. komentarze przeczytane, doinformowałem się.. :)
    myślę że to bardzo dobry pomysł.
    tylko..
    !.ORGANIZACJA.!

    KuroNeko. myślę że nie ma co się szarpać z całością w dodatku porozrywaną
    wierzę w moc 1 ha .

    Patryk


    OdpowiedzUsuń
  20. A ja znam realia naszego, polskiego klimatu i wiem, że 1 ha wystarczy na warzywa, owoce i ewentualnie ziemniaki dla jednej rodziny. Natomiast nie wystarczy na: zboże, pastwisko i siano dla zwierząt. Jeśli jeszcze chce się żyć ze sprzedaży swoich płodów rolnych, to przy naszym głupim prawie, które nie pozwala sprzedawać przetworów, trzeba jeszcze więcej ziemi. Nieprzetworzone warzywa i zboża są bardzo tanie, więc trzeba ich sporo. Realia są takie, że samemu przeżyć można na 1 ha, ale w naszej paskudnej rzeczywistości potrzebne są jeszcze pieniądze (choćby na podatki i ubezpieczenia)...

    OdpowiedzUsuń
  21. Oglądnęłam ten film i uświadomiłam sobie jedno - na świecie wojna ekonomiczno-gospodarcza nie toczy się o źródła energii, ale o nasiona. Bez ropy i węgla ludzkość może przetrwać, ale bez nasion nie. Bo dla mnie takie nasiona, rośliny, które muszą być uprawiane z całym asortymentem środków chemicznych są nic nie warte. Miałam zamiar kupować co roku nasiona warzyw dwuletnich takich jak marchew, pietruszka, buraki itd. a uzyskiwać tylko nasiona z warzyw które je wytwarzają w pierwszym roku, np. pomidory, ogórki, bób, dynia itd. Zmieniłam zdanie, chcę mieć wszystkie nasiona własne. Tylko skąd wziąć odpowiednie nasiona na pierwszy rok uprawy? Takie, żeby nie były modyfikowane genetycznie i miały odporność roślin uprawianych bez chemii. Nasiona ze sklepu się do tego nie nadają, bo nawet po 20 latach własnej uprawy będą miały geny tych pierwszych zakupionych nasion. Dołuje mnie ten temat okrutnie i wkurza, tak na przemian.
    Jagódko, zbliża się powoli czas wysiewu warzyw do doniczek (ja zaczynam w lutym), fajnie byłoby jakbyś poświęciła temu tematowi oddzielny wpis.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sylwio, nie wszystkie nasiona w sklepach są modyfikowane genetycznie, tylko niektóre. Stare odmiany są na ogół w porządku, można je potem u siebie rozmnażać. Mieszańce F1 to naturalne mieszańce dwu odmian, ale ich nasiona są albo sterylne (jak muł, który też jest naturalną krzyżówką), albo nie powtarzają cech rośliny, tylko wirują w dziczki. To tylko nasiona GMO są paskudne. Nasiona z polskich wytwórni można kupować w miarę bezpiecznie. Ja kiedyś sprowadzałam nasiona z Francji, z fundacji Kokopelli, ale cena jest zaporowa, a poza tym nie wszystkie zdały egzamin, niektórymi byłam wręcz rozczarowana. Jeśli chcesz nasiona ekologiczne, to Plantico ma serię nasion bio, niezbyt liczną, ale podstawa jest.

      Usuń
  22. Nie chodzi mi tylko o GMO. Wyjaśnię to na przykładzie czereśni. Jeśli się drzewka nie pryska chemicznie to atakują je robaki. Tak jest u współczesnych drzewek. W moim starym sadzie była czereśnia, która co roku miała wspaniałe owoce, niczym nie pryskane, bez robaków. Stare czereśnie tak mają, żadne nowo kupione drzewka już takie odporne nie są.
    I chodzi mi o to, że cokolwiek kupię, czy to nasiona czy drzewka owocowe, to są one osłabione działaniami chemicznymi i trzeba poświęcić im o wiele więcej pracy niż roślinom zdrowym i mocnym. Ale nawet nie to jest prawdziwym problemem, ale to że te cechy osłabienia przechodzą na następne pokolenia roślin i takie lebiody się uprawia już zawsze.
    Maria Thun pomidory hodowane wiosną w szklarni wysadzała do gruntu w maju i tam dalej rosły. Kto dziś tak robi? Jeśli już w gruncie, co rzadko się zdarza, to potem tony chemii na to idzie żeby ratować przed chorobami grzybowymi. O takie odporne nasiona mi chodzi jak ona miała. A klimat brytyjski w którym żyła wyjątkowo niekorzystny dla pomidorów, pada ciągle. Ech, marzą mi się takie właśnie odporne nasiona. Wymagają one o wiele mniej opieki niż zwykłe nasiona.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, przemyślałam też Twój bardzo mądry poprzedni post. Wojna toczy się nie tylko o nasiona, ale też o ziemię i dostęp do niej. Nie na darmo robi się wszystko, by zniknęły małe gospodarstwa, przydomowe ogrody a nawet działki pracownicze. Jeśli idzie o drzewka, to masz rację - jeśli chodzi o nowe odmiany. Są jednak tacy sadownicy, którzy rozmnażają też stare odmiany, jeden mieszka nawet niedaleko od nas. Trzeba się informować i zaopatrywać w te właśnie odmiany, tak drzew, jak warzyw. Natura ma niesamowitą moc samooczyszczania i odradzania się, dobre geny starych odmian w tym pomagają. Czasem wystarczy jedno pokolenie, czasem 2, żeby taka roślina zapomniała o chemicznych świństwach, rozrosła się i wydała zdrowe potomstwo. Trzeba tylko zapoznać się, które odmiany są stare, tradycyjne. W Polsce można je jeszcze dostać. Nawet świństwa, wyhodowane w zdrowej glebie, nabywają nowych właściwości, odradzają się. Miałam przykład w tym roku - paskudny chiński czosnek, wyrośnięty, bo nikt go nie chciał jeść, i posadzony w żywej ziemi naszego ogrodu, dał plon niedużych główek o wiele bardziej aromatycznych, niż główka macierzysta. Robię sos z określonej ilości "ząbków" - w tym wypadku był tak ostry, że musiałam go rozcieńczyć prawie 5 razy! A Maria Thun była Niemką i tam miała swoje pole, nie w Wielkiej Brytanii. W klimacie o wiele łagodniejszym, niż Polska, a mimo to dość suchym. Dlatego udawało się jej mieć pomidory w gruncie. Przed zarazą ziemniaczaną chroniły je biodynamiczne opryski. Z tym, że dla przeciętnego polskiego ogródkowicza to stopień wtajemniczenia prawie nieosiągalny.

      Usuń
    2. Jeśli jednak marzysz o dawnych nasionach, to zajrzyj na stronę Kokopelli. Tam można je dostać. I w kilku innych miejscach również, w tym w Polsce.

      Usuń
  23. No to kamień z serca, że warzywka tak potrafią odzyskać siły witalne. W takim razie nie będę za bardzo kombinować z nimi, kupię takie z certyfikatem ekologicznym i wystarczy. A odpowiednich drzewek poszukam, to jeszcze ważniejsze niż nasiona.
    Nie wiedziałam że Maria Thun była Niemką, gdzieś przeczytałam, że Brytyjką, ale faktycznie jej nazwisko wskazuje raczej na Niemcy. Jej preparatów biodynamicznych nie trzeba samemu robić, firma Otylia ma je w swojej ofercie i nie kosztują zbyt dużo.

    OdpowiedzUsuń
  24. Maria Thun oprócz preparatów biodynamicznych używała jeszcze przeróżnych oprysków na bazie ziół, najczęściej napary, wywary, gnojówki, które bez problemu można samemu zrobić. W swoich książkach podaje które zioła najlepiej stosować na konkretne warzywa i w jakie dni, pokazuje różnice między warzywami wysianymi w różnych dniach. No zafascynowała mnie ta kobieta po prostu, jej dwie książki przeczytałam jednym tchem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że znalazłaś kogoś, kto cię inspiruje i pomaga rozwijać się. Też mam niektóre książki Marii Thun i uważam je za niezwykle ciekawe. Ona z kolei inspirowała się pracami Rudolfa Steinera. Nie wiem, jak u Ciebie jest z językami, ale jego pisma najlepiej czytać w oryginale - po niemiecku, w tym też języku jest ich bardzo dużo i najłatwiej dostępnych. Ja korzystałam z bardzo dobrego francuskiego przekładu, są też równie dobre na angielski. Oprócz rolnictwa biodynamicznego zainspirował także Szkoły Waldorffa, bardzo do tej pory popularne w Niemczech oraz eurytmikę i leczenie kolorami.

      Usuń
  25. Niemieckiego nie znam, po angielsku czytam. Oryginały zawsze lepsze niż tłumaczenia, choć w dużym stopniu to zależy od konkretnego tłumacza. Kupiłam wszystkie książki Marii Thun, które znalazłam, czyli dwie + kalendarz. Teraz czytam je drugi raz i wypisuję sobie najważniejsze rzeczy, choć tam wszystko jest ważne!
    Dużo dobrego zrobił ten Rudolf Steiner, bez jego wkładu nie wiadomo jak potoczyłoby się życie Marii Thun, no i nie byłoby Szkół Waldorffa - coś wspaniałego.
    Inspiruje mnie również Masanobu Fukuoka i jego książka "Rewolucja źdźbła słomy". Połączenie ideologii jego i Marii Thun to dla mnie ideał i kierunek działania. Permakultura + kalendarz biodynamiczny, to jest to!

    OdpowiedzUsuń