Często odwiedzający mówią: "O! Taki piękny ogród! Ile on musiał was kosztować!" Widzą oni ogród głównie jako wydatek, zakupy, podlewanie.
Inni mówią: "Mieć ogród to tak, jak mieć maszynkę do produkowania pieniędzy!"
Jaka jest więc prawda? U nas pośrodku. Fakt, ogród trochę nas kosztował, zwłaszcza na początku. Kosztuje i teraz, niewielką sumę co roku na nasiona i nieco większą na wodę do podlewania, jeśli lato jest suche. Przynosi jednak o wiele większy zysk.
Na początku trzeba trochę wydać: narzędzia, młode drzewka i krzewy, byliny. Czasem potrzebny jest na początku zakup obornika. Namiot foliowy, deski na skrzynie (jeśli ktoś je robi). No i woda. Wszystkie te wydatki można jednak zminimalizować.
Narzędzia - tu lepiej nie oszczędzać, nie kupować takich, które wygną się i połamią po jednym sezonie. Dobre narzędzia to inwestycja na lata, warto więc mieć mniej, za to z najwyższej półki i posługiwać się nimi do końca życia. Podstawowy zestaw: taczka, widły szerokozębne, szpadel, sekator, piła, grabie i ewentualnie "croc" czyli te zagięte grabie oraz widły, to wydatek rzędu kilkuset złotych, czasem ponad tysiąc. Potem dochodzą jeszcze specyficzne i dość drogie maszyny: kosiarka - nie tylko do strzyżenia trawy, ale też do mielenia słomy, liści i innych resztek na przyjemny mulcz, piła mechaniczna (jeśli ktoś ma dużo drewna do cięcia), rozdrabniacz. Ale bez tych ostatnich (może z wyjątkiem kosiarki) można się obejść. No i można je dokupywać później, w miarę możliwości.

Woda - tu można zminimalizować wydatki prawie do 0 zbierając deszczówkę lub mając własną studnię. U nas deszczówka zasila głównie oczko wodne, resztę zbieramy do niezbyt wielkich, bo 100 litrowych, pojemników. Wystarczy na małe podlewanie. Tylko że my mamy już swoje lata i po prostu nie chce się nam prowadzić dużych prac, tym bardziej, że zwykle podlewam niewiele, głównie pod folią i przy sadzeniu. W tym roku praktycznie prawie nie podlewałam. Mamy też studnię i przez kilka lat ciągnęliśmy z niej wodę. W końcu mała pompka, która nam do tego służyła, oddała ducha. Tak więc, idąc na łatwiznę, korzystamy z wody z wodociągu, bo już nie mam siły, żeby nosić ją konewkami do odległego Nowego Warzywnika. Kiedyś tak robiłam, ale teraz to już za dużo by było, nie dam rady. Tyle, że my zużywamy naprawdę niewiele wody, za wyjątkiem niezwykłej suszy.

Rośliny - ograbiłam ogrody rodziny i znajomych z różnych sadzonek. To naprawdę doskonałe źródło i ludzie chętnie się dzielą. Wiele krzewów mam z własnoręcznie zrobionych sadzonek, bylin - z jednorazowego siewu. Sporo ciekawych roślin przyniosły nam rajdy na wysypiska (szczególnie te, gdzie ludzie wyrzucają resztki z działek) i ze zrujnowanych siedlisk. Jeśli idzie o warzywa, to większość nasion kupuję co roku, z różnych źródeł. Ale to niewielki wydatek. Niektóre nasiona mam swoje, inne próby zakończyły się malowniczym fiaskiem. Pisałam już o tym, jak marchew skrzyżowała mi się z dziką marchwią, której u nas rośnie bardzo dużo i dała mi nikłe, twarde korzonki. Podobnie dynie. Wprawdzie nie ma dzikich dyń, ale ponieważ hoduję rozmaite gatunki dyniowatych (dynie, ogórki, cukinie itp.), to pokrzyżowały się między sobą. Niby wiem, jak otrzymać nasiona "czystej rasy", ale to dużo zachodu. Wolę kupić - przecież zawodowi ogrodnicy też muszą jeść... Ale np. hoduję własne nasiona pietruszki, pasternaku, pomidorów. Inne rośliny wysiewają się same od lat, wystarczy kilku egzemplarzom pozwolić wydać nasiona. Są to: sałata, rumianek, szpinak nowozelandzki, ogórecznik, słonecznik, koper i sporo innych "niespodzianek". Nie mówiąc już o bylinach i ziołach. Z niektórymi muszę wręcz walczyć, jak ostatnio z nie-poczciwą miętą, która wylazła z przypisanej jej, zakopanej w ziemi, połowy beczki i próbuje podbić cały warzywnik.
Tunel lub szklarnia - w naszym klimacie jest niezbędna, jeśli chcemy uprawiać rośliny ciepłolubne. Pozwala też wydłużyć sezon w przypadku nowalijek i poplonów. Zawsze na przedwiośniu uprawiam tam sałatę, rzodkiewkę, botwinkę i inne koperki, a często po sezonie sieję szpinak, który też zbieramy wczesną wiosną. No i latem mam prawdziwe pomidory o rozmaitych smakach i kolorach, jakich nigdy nie znajdzie się w sklepie oraz paprykę, melony i inne cuda, cieszące oko i podniebienie. Pomidory w gruncie u nas nie udają się nigdy - zimne noce przychodzą zbyt wcześnie.
Kupiliśmy też na początku, oraz dokupujemu ciągle, różne oryginalne rośliny i drzewa. Tyle, że jak kiedyś obliczyłam, rozłożone na lata i miesiące, kosztowało nas to ok. 20 zł. miesięcznie.
Teraz kolej na zysk. Tutaj nigdy nie liczyłam tego na złotówki, ale mamy kilkaset kilo warzyw i owoców co roku, plus świeżutkie zioła i dzikie rośliny jadalne, sok brzozowy i klonowy, kilkaset słoików rozmaitych przetworów. Nie jesteśmy w pełni samowystarczalni, ale w dużej mierze jadamy własne. I to "z najwyższej półki" - świeżutkie, bez pestycydów i innych trujących związków, pełne smaku i wartości odżywczych. Przekłada się to też na zdrowie - prawie nie znamy lekarza, nie chorujemy (oprócz dolegliwości związanych z wiekiem), więc oszczędzamy i na tym. leki pierwszej potrzeby, czyli zioła i ich rozmaite pochodne, mamy za darmo z ogrodu, lasu i łąki.
Jak wpływa na nas takie odżywianie, widziałam najlepiej na przykładzie naszej córki. Dopóki była w domu i jadła to, co wyhodowaliśmy, to nigdy nie chorowała. Nawet jak była epidemia grypy w szkole, to wystarczyło, że wypiła syrop, wyspała się i powdychała olejki aromatyczne, żeby na drugi dzień być już zdrową. Kiedy poszła do internatu i tam zaczęła jeść posiłki, straciła tę odporność i teraz z trudem wraca do równowagi.
Zysk z ogrodu byłby o wiele większy, gdybyśmy głównie uprawiali warzywa i ograniczyli część ozdobną oraz zrezygnowali z ekstrawaganckich nieraz zakupów. To nasz wybór, bo skoro mamy taką możliwość, to czemu nie skorzystać? Lubimy sprowadzać nowe odmiany, jak np. wiosną tego roku róże kanadyjskie. Daje nam to radość i satysfakcję. Jeśli jednak ktoś zajmie się na poważnie warzywnikiem i ziołami, to może mieć naprawdę spory dochód. Zwłaszcza jeśli ma uprawnienia rolnicze i może sprzedawać własne przetwory.
Mam wrażenie, że w naszym przypadku, zyski przeważają nad wydatkami. Są również rzeczy, których nie da się zmierzyć materialnie - to poczucie satysfakcji, piękna i harmonii. Życie w pięknym, inspirującym miejscu, prawdziwej Arce Noego, pełnej roślin, zwierząt, ptaków i mikroorganizmów. Poczucie sensu i potrzebności tego, co robimy. No i spotkania ze wspaniałymi ludźmi, które są niespodziewaną, ale jakże ważną i przyjemną premią w tym wszystkim!
Nasz ogród jest jedną z takich oaz, gdzie ludzie i Natura gospodarują wspólnie. Mam wrażenie, że kiedy sztuczna, chemiczna i mechanistyczna cywilizacja zacznie się załamywać, właśnie z takich oaz wyjdzie impuls nowej, lepszej i bardziej przyjaznej cywilizacji.