piątek, 28 sierpnia 2015

Sposób na szrotowiaka

      Znacie go, prawda? To małe bydlę (przepraszam - owad), który sprawia, że już w lipcu kasztany pokryte są zeschłymi liśćmi. Przylazło to-to kilkanaście lat temu i zżera nasze ulubione drzewa, a raczej ich liście.
      Kasztany jesienią... kto ze starszego pokolenia nie robił z nich ludzików? Całe wyprawy się urządzało, żeby zebrać jak najwięcej tych rudych skarbów. Poza robieniem ludzików dobrze je było nosić w kieszeni, a babcie pakowały je w woreczek i układały pod łóżkami, żeby zneutralizować żyły wodne. A jeszcze wiosną były cudowne, wyniosłe kwiaty, które swoim kwitnieniem przypominały, że "już nie czas się uczyć, kiedy kwitną kasztany".
      Obecnie kasztanowce często to sobą smutny widok chorych, biednych drzew.

      Jestem wierna drzewom mego dzieciństwa. Kasztanowiec był zresztą pierwszym drzewkiem, które wyhodowałam z nasiona jeszcze jako dziecko. Nic dziwnego, że posadziłam dwa na naszej posiadłości. Jeden z nich, młody, ale już duży i krzepki i kwitnący znajduje się na obecnym kurzym wybiegu. No i jest bardzo słabo zaatakowany przez szrotowiaka - w tej chwili ma na liściach trochę plam, ale tak ogólnie to jest cały zielony i krzepki.

    Do tej pory całą zasługę przypisywałam kurom, które wydziobują larwy ze spadających liści i rozgrzebują ziemię w ich poszukiwaniu. Do wczoraj. Bo wczoraj poszłam na wybieg nakarmić kurczaki, a mam ich 18, plus koguta i dwie kury - matki, ale już "wyzwolone" od podrośniętego przychówku. Stoję ja sobie i podziwiam tę wielokolorową gromadkę (21 kur - 8 lub 9 ras), kiedy nad głową słyszę szum, jakby deszcz bębnił po liściach. A stałam pod tym kasztanowcem właśnie. Deszcz to najbardziej w tej chwili wyczekiwane dobro. Spoglądam więc do góry, a tam w liściach buszuje całe stado sikoreczek modrych, tych malutkich. Zaczepiają się łapkami w akrobatycznych iście pozach i gorliwie wydłubują z liści przebrzydłe larwy!

     Uśmiechnęłam się do nich - na zdrowie, kochane. Odpłacają za zimowe dokarmianie, za wieszanie domków, za zostawianie dziuplastych drzew... Wiem, że te maluszki giną coraz częściej - od oprysków, herbicydów, całej tej ciężkiej chemii, którą człowiek próbuje zastąpić doskonałe dzieła Natury. No nic, dopóki żyję, będziecie u mnie miały oazę, w której jesteście najmilszymi gośćmi.

     Pamiętacie, jak pisałam o małych pomocnikach, którzy robią za nas wiele z tego, co jest do zrobienia? To jeszcze jeden z przykładów. A inny to ten, że nie miałam w tym roku mszyc na bobie. Też widziałam te małe, niebieskie cuda, jak się wokół niego uwijały.

Rysunek znaleziony w necie.

5 komentarzy:

  1. Pamiętam jak ok pięć lat temu odkryłam w jednym z parków ten fenomen. Na alei kasztanowców buszowało kilkadziesiąt sikor modrych ale też i bogatek a nawet dostrzegłam szarytkę czyli ubogą. W naturze nic nie pozostaje zignorowane. Na mojej lipie też jakiś minujący paskud siedzi od kilku lat i też małe ptaszki których nie zidentyfikowałam walczą z nimi i zajadają jak najęte - smacznego!

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam i ja swoje stadko modraszek, bardzo lubię te małe, zwinne i niezbyt nawet płochliwe sikoreczki. A zimą oczywiście odwiedzają stołówkę wraz z innymi. Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Aż się płakać chce - Twój przekaz jest mimo wszystko przygnębiający, chociaż sikorki są cudne. W dziupli starej czereśni miałam tej wiosny spektakl!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ach!!! Cudowna opowieść. Bardzo Ci za nią dziękuję. Siadłam do netu ze skwaszoną miną i nastrojem do... :P A po przeczytaniu twojego postu zrobiło mi się tak dobrze i znów nastrój dobry powrócił :)))) Ja też kocham ptaki i widzę ich ogromny wkład w życie planety, w nasze plony i działania i bez nich nie byłoby niczego, ptaki są tak bardzo przez nas nie doceniane, ignorowane a czasami i zwalczane :/
    Moc uścisków :D

    OdpowiedzUsuń
  5. U nas widziałam stada sikoreczek na niezwykle obficie w tym roku owocującej czereśni.Zero robaków w owocach.Natomiast robaczywe w 100% śliwki nie widziałam aby były odwiedzane przez sikorki albo inne ptaszęta.
    A wracając do kasztanowców to w całej Europie są "szrotówkowe' rude , chore.Jedyne zdrowe widzialam parę lat temu w przyklasztornym ogrodzie w Chełmnie.Wszystkie miały szerokie lepowe opaski.Nie wiem czym te opaski były nasączone ale były skuteczne.

    OdpowiedzUsuń