poniedziałek, 23 czerwca 2014

Świętość rzeczy codziennych

      Właściwie to miałam w zamiarze wpis o ogrodach permakulturowych we Francji. Z podaniem linków do filmików, które zachwycają mego męża. Otóż pewien pan (Anglik chyba) od 25 lat uprawia ogród w górach, na skalistej glebie. Stosuje sporo drewna i zrębków sosnowych i świerkowych (bo takie ma, ale twierdzi, że gdyby miał inne, to z nich by korzystał z takim samym efektem). Buduje anteny elektryzujące ziemię i twierdzi, że podwajają ilość plonów. Poza tym lata po ogrodzie boso i prawie goło (slipki opadają mu do połowy pośladków) i prezentuje niesamowite plony rosnące w radosnym bałaganie na wałach. Proszę, oto jeden z linków, inne filmy z tym panem wyświetlą Wam się obok: https://www.youtube.com/watch?v=0jk0h1laL-0

      A teraz rozważania, które ostatnio mi przyszły do głowy. Otóż od dawna piekłam własny chleb, ale różnie z tym bywało. W końcu robiłam to coraz rzadziej, zniesmaczona stęchłym zapaszkiem mąki kupionej w sklepie i tym, że zakwas nie chciał wyrastać. Nowego kopa dały mi warsztaty serowarsko-chlebowe z Asią z Akademii Pod Lipami oraz namiary na młyn, w którym można kupić prawdziwą mąkę. Teraz więc z zapałem piekę własny chleb i na dodatek robię sery. Mają jedną wielką wadę: "schodzą" kilkakrotnie szybciej, niż te ze sklepu. I odkrywam, czemu chleb i inne produkty były tak święte dla naszych przodków. Kiedy człowiek sam zrobi wszystko od początku, kiedy widzi, jak działa cudowna alchemia przekształcania pokarmów, kiedy zmęczy się tymi przygotowaniami, a potem zakosztuje smaku niepowtarzalnych, własnych produktów ( a ten smak nie jest taki oczywisty, do ostatniego momentu jest ta wątpliwość - "Czy się uda?"), to zaczyna cenić to własnoręcznie wyprodukowane pożywienie, jak jakąś świętość. A co dopiero, kiedy hodował tę mąkę od ziarna wrzuconego w ziemię?

     Podobnie ma się sprawa z ubiorami. Uprałam trochę wełny z moich bab i teraz ją skubię, jak robiła moja Babcia. Muszę, bo dość brudna jest. Kiedy człowiek może ubrać się tylko w to, co sam zrobi, jego stosunek do odzieży też jest całkiem inny. Nie liczą się sztucznie rozdmuchane mody, ale trud i serce, które włożono w zrobienie tego, co ma na grzbiecie. I ogromna wdzięczność, że można to mieć....

     Kiedy zaczęła się desakralizacja życia codziennego? Chyba wtedy, kiedy zaczęto coraz bardziej mechanizować wytwarzanie tego, co nam potrzebne, kiedy nasze ręce stały się zbędne, kiedy nie znają już dotyku ciasta w dzieży, krowich wymion, ciepłego boku strzyżonej owcy, błękitnych kwiatków lnu... Ceną za tę desakralizację, za to zerwanie kontaktu, jest postępująca lawinowo utrata jakości. Oraz utrata szacunku do tego, co jemy, tego, w co się ubieramy i tego, jak mieszkamy. W rezultacie utrata szacunku do nas samych. Dziś masa towarów w sklepie zachwyca nie swoją niepowtarzalnością, a kolorowymi opakowaniami, kryjącymi chemiczne koktajle bez wartości. Jest masowo wyrzucana, bo nie ma w niej świętości, jaką ma własny chleb czy własna konfitura.

      Trudno to wytłumaczyć komuś, kto nigdy sam nie próbował zrobić tego, co sam je, w co się ubiera i w czym mieszka. Jest to misterium, które trzeba przeżyć. A wtedy otwierają się w nas niezauważalnie jakieś drzwi na inny stosunek do świata, do tego, dzięki czemu żyjemy. Spróbujcie tylko wyobrazić, że możecie się odżywiać jedynie tym, co sami wyhodowaliście i przygotowaliście, wczujcie się w tę rolę. A kiedy uda się Wam spojrzeć na świat w ten sposób, to już nigdy nie będziecie tacy sami....

52 komentarze:

  1. Tak dokładnie tak. Chleb robię niestety w maszynie, ale o całe niebo lepszy niż ze sklepu, Sery niestety z marketów ale francuskie duńskie inne, takie droższe co nie znaczy ze lepsze oczywiście, ale może od naszych seropodobnych ze sklepu spożywczego, trochę lepsze. Chętnie bym się nauczyła robić sery, bo mleko kupujemy prosto od krowy :) i twarogi mamy na co dzień. A poza tym z każdym Twoim słowem z powyższego postu się zgodzę. I jeszcze do poprzedniego wpisu mam dwa pytania:
    Czy w rzęsie nie rozmnażają się komary? Drugie pytanie napisałaś że masz bylicę boże drzewko, do czego ją używasz tak na co dzień? Czy jest tylko dla cudownego zapachu? Bylicę sprowadziłam Darów Natury z Podlasia właśnie i chyba - odpukać, w środkowej Polsce się przyjęła, na razie dwa krzaczki malutkie i nie podskubuję. To niesamowita roślinka, magiczna wprost.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sery nie są specjalnie trudne, zwłaszcza taki typu "koryciński". Trzeba tylko mieć te trzy potrzebne substancje: kulturę bakterii, sól serowarską i podpuszczkę (może być mikrobiologiczna, jeśli komuś cielęca nie odpowiada), jakiś garnek, nóż, drewnianą łyżkę i cedzak. Przydaje się też termometr, ale pierwsze sery robiłam, wyczuwając temperaturę palcem i też były udane. Niektóre dziewczyny robią sery na bazie grzybka tybetańskiego, zwłaszcza kozie są smaczne. A poza tym to mało pracy, a dużo czasu - dodaje się coś tam, zamiesza, a potem czeka. W międzyczasie można robić wszystko inne.
      Bylica u nas rośnie niedaleko na dziko. Fajna jest.

      Usuń
  2. Fajny sposób szykowania grządek ma ten pan. A najbardziej spodobało mi się zdanie, że na początku rzeczywiście trochę roboty z tym jest, ale potem przez 15 lat już nic robić nie trzeba, tylko trochę mulczu raz na jakiś czas dosypywać ;) My w tym roku na wiosnę pierwszy raz zrobiliśmy kilka małych wałów (dzięki za podpowiedzi :) ) i jesteśmy zachwyceni. W taki sposób można obrobić naprawdę duży obszar przy minimalnym wysiłku w porównaniu z tradycyjną uprawą. A efekty są porównywalne już teraz w pierwszym roku, a dopiero wprawy nabieramy w tym sposobie uprawy i sprawdzamy co i jak ;)
    A co do świętości rzeczy codziennych to masz świętą rację :D Jakoś bardziej cenię swój własny chlebek, nie tyle co ze względu na smak, bo różny w smaku wychodzi, ale właśnie z tego powodu, że sama musiałam go wygnieść i upiec. Jedzenie wyrzucam w ostateczności, musi być już naprawdę zepsute czy spleśniałe (to co można to jeszcze na kompost idzie), a takie co już lekko nieświeże, ale jeszcze dobre dostają koty i pies lub kury, zależnie co to akurat jest.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. P.S. Oczywiście to co dla zwierząt idzie to tylko jako dodatek, raz na jakiś czas. A codziennie jako swoją główną karmę dostają co innego ;)

      Usuń
    2. Pozostaje jeszcze zrobić bałaganik na wałach i ściółkować regularnie. Wiesz, że ten pan nie sadzi kartofli? Zostawia malutkie, wybierając większe do jedzenia, dosypuje wiórków drewnianych i one sobie same tak na dziko rosną. Na filmie żartuje, że to nie ziemniaki, a drewniaki, bo rosną w drewnie. A żebyś widziała, jakie piękne je ma! W gospodarstwie jest tylu chętnych na resztki, że nic się nie marnuje :)

      Usuń
    3. Dobrze, że tłumaczysz. Ja francuskiego nie znam, ale jakoś dałam sobie radę z angielskimi napisami. A czasami nawet i z tym nie do końca poprawnie zrozumiem ;)

      Usuń
    4. Mam wrażenie, że wystarczy popatrzeć :) Dla mnie ważne jest, że on twierdzi, że trzeba mulczować wszystko - nie tylko wały, ale też ścieżki. W regionie, w którym mieszka, to jest jeszcze ważniejsze, niż u nas - jest tam bardzo sucho, a w jego ogrodzie, na górzystym terenie, gleba jest bardzo kamienista i płytka.

      Usuń
  3. Święte słowa. Bardzo Ci dziękuję za ten post. Mam ostatnio takie same przemyślenia, tyle tylko, że ja jestem dopiero na początku tej drogi, która Ty już przeszłaś do własnego chleba, wełny itd...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z wełną zaczynam dopiero nieśmiało. Nie łudzę się, że dam radę odziać i wyżywić całą rodzinę tylko tym, co sama zrobię, nie ten wiek i brak umiejętności, ale staram się jak najwięcej. Tylko na luzie, tak, aby nic sobie nie narzucać na siłę. Jak nie dam rady zrobić chleba, to kupię i dziury w niebie nie będzie. Wielu ludzi zniechęciło się, bo zakładali sobie jakieś super wyśrubowane normy, że wcale, że nigdy, że zawsze... Ja staram się po prostu dobrze bawić, popróbować swoich sił w tym, co się da. A jak człowiek spróbuje własnego chlebka czy własnych pomidorów czy prawdziwego serka, to za tym tęskni, bo to jakoś takie inne, takie dobre. Kiedy jestem sama w domu, to często nie chce mi się gotować czy piec, wtedy żyję surowymi warzywami i owocami, zimą ewentualnie jakąś zupą i jajkami. Tak tez jest pięknie.

      Usuń
  4. Piękne i mądre rozważania, przeczuwałam to ale przyszły do mnie za późno. Już nie te siły i nie to zdrowie. Ale pielęgnuję sacrum w codzienności w innych dziedzinach. I z przyjemnością wielką oglądam takich pasjonatów jak Philip

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Problem z ubywającymi siłami mam także, z wiekiem zwalniam coraz bardziej. Ale też mam potrzebę upraszczania życia (doszłyśmy z kilkoma innymi blogowiczkami, że mamy syndrom Diogenesa). Nigdy nie jest za późno, żeby coś samemu zrobić dla siebie. A tak właśnie, to dałaś mi ciekawy pomysł.

      Usuń
    2. Z wiekiem coraz bardziej upraszczam swoje życie bo priorytety mam inne. Już nie posiadanie tylko zbieranie, już nie własność tylko boska dzierżawa. Bo Dzieci już na swoim a mnie tak niewiele trzeba. A syndrom Diogenesa to zaszczytny tytuł.

      Usuń
    3. Dziewczyny, o jakim Wy syndromie Diogenesa piszecie? Znam tylko ten "psychiatryczny".

      Usuń
    4. No właśnie o psychiatrycznym. Ciężkie przypadki jesteśmy :)))

      Usuń
    5. Tylko zbieractwo śmieci odpada, za to upraszczanie do minimum potrzeb, strojów, a nawet języka ...

      Usuń
    6. To i mnie możecie doliczyć do szacownego grona. Buziaki!

      Usuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  6. Kiedyś, kiedy mieliśmy gospodarstwo były swoje jajka, sery, jarzyny, owoce...wszystko. Do sklepu szłam tylko po cukier, sól .. moze raz na dwa tygodnie. Ale przez ostatnie 15 lat mieszkałam w mieście i w bloku, gdzie wszystko było z marketu i codziennie robiono zakupy. To był dla mnie szok! Nie.... Dziś jestem w domu i mam 10 krzaczków pomidorów na początek, które pięknie rosną i radość ogromna, no bo będę mieć nareszcie swoje. Zgadzam się z tym co napisałaś. Zagladam tu często. tyle ciekawych informacji tu przeczytałam. Serdecznie Cię pozdrawiam Jagodo. Alina.

    OdpowiedzUsuń
  7. Tak, też się zgadzam zasadniczo, ale to piękna teoria dla wybrańców, bo co mogą zrobić tysiące, nawet miliony ludzi mieszkających w miastach, w blokach? Przecież nie każdy ma odpowiednie warunki i dostęp do surowców. Można i w skrzynce, ale obawiam się, że pomidor wyhodowany np. w Warszawie na balkonie jest natankowany spalinami jak bąk. Taka świadomość jest potrzebna producentom żywności i obawiam się, że po części tę świadomość mają, ale chęć zysku jest silniejsza. Jakoś odchodzi mi ochota na własnego pomidorka bo wiem, że cała wieś wylewa szamba do rowu, na pola, gdzie popadnie, a moja wieś w tym procederze nie jest odosobniona. Nawet nikt się z tym nie kryje. Ale zboczyłam z tematu. Chodzi mi o to, że dla większości ludzi taka sytuacja jest utopią. Co nie znaczy, że powinnyśmy przestać uprawiać swój ogródek...

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie wiem, co się dzieje, ale nie mogę pisać komentarzy pod Waszymi postami, więc odpowiadam Alinie i Hanie: chodzi mi nie tylko o to, żeby samemu robić, co się da, ale o pewien stan ducha. Także w mieście można coś robić w tym kierunku, w zależności od swoich chęci i możliwości: kupić coś od znajomego rolnika czy ogrodnika, założyć ogródek, upiec chlebek, zrobić sweter albo serwetkę, nasączając je dobrymi myślami. Można wyjechać na wakacje do zaprzyjaźnionego gospodarstwa i zasmakować tego, co robi się samemu. Można po prostu wyjść na spacer w czystą okolicę i zebrać trochę ziółek na herbatkę....
    A odnośnie szamb: akurat ich zawartość jest średnio szkodliwa, nawet nie za bardzo. W Chinach tradycyjnie nawozi się pola i ogrody odchodami ludzkimi. Ja na kursach muszę przekonywać przyjaciół wegan, którzy nie chcą mieć żadnych zwierząt, że jednak odchody ludzkie w warzywniku (oni myślą, że odchody wegańskie są inne, niż pozostałej ludzkości) nie są idealne do warzywnika ze względu na bakterie kalne i nosicielstwo chorób i pasożytów, bo oni naprawdę chcą tak nawozić swoje ogrody. W przypadku szamba: śmierdzi, ale zapora z żywopłotu gęstych krzewów i kilka - kilkanaście metrów odstępu powinno wystarczyć. I jeszcze jedno: często podłoża do roślin, sprzedawane w sklepach, są robione na bazie ścieków z oczyszczalni miejskich. Na nie lepiej uważać.

    OdpowiedzUsuń
  9. Kontynuuję: bardziej, niż wylewanego czasami szamba, bałabym się pól pryskanych rondupem czy innymi świństwami, które są o wiele bardziej trujące i trwają latami, wbrew temu, co mówią producenci.
    A że takie czy inne podejście, to kwestia stanu ducha raczej, niż miejsca, w którym się żyje, świadczy fakt, jak wielu rolników jest niezbyt szczęśliwych i na dokładkę nie wykorzystuje swoich produktów, woląc kupne.
    A utopia? Hana, ja wierzę w utopię! Widzę już zmianę w wielu ludziach, w ich podejściu do życia. Kiedy wytworzy się masa krytyczna, zmiany idą lawinowo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem otoczona polami bezpośrednio za płotem, z trzech stron. Na dodatek dom i ogród jest w dołku i wszystko do nas spływa z pól. Porobiliśmy rowy odprowadzające nadmiar wody w razie ulewy, ale przecież zdaję sobie sprawę, że to nie załatwia sprawy. I widzę, jak co kilka dni jadą ciągniki z tym ustrojstwem do oprysków i leją, aż furczy. Sąsiad co kilka dni leje chodnik randapem, aż z niego kapie. Inny sąsiad notorycznie pali plastiki i gumę, a to tylko w najbliższym moim sąsiedztwie. Reszta robi to samo. Nic nie pomaga, żadne aluzje, ani rozmowy (drewno takie drogie to czym mum polić, skund wezne?) Jeśli pomnoży się to przez ilość wsi, gdzie nikt nie sprawdza, czym się pali i co się gdzie wylewa, to gacie opadają. Bardzo chciałabym wierzyć, że świadomość się zmienia. Jednak zupełnie tego nie widzę. Robię swoje, ale obawiam się, że to za mało. Trochę nas jest, tych świadomych, pewnie! Jednak en masse nie wygląda to za dobrze:(

      Usuń
  10. Hania
    Pięknie napisane. Dziękuję. To takie optymistyczne na dziś, gdy umysł zmaga się z jakimis smutkami. Pozdrawiam :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haniu, a co Ci się smuci tuż przed wakacjami? Przegonić te smutki, pomogę Ci :)

      Usuń
  11. Przepiękna notka. Dałabym ja do podręczników szkolnych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, Doriska, do podręczników to takie teksty nie trafią, oni piszą wręcz odwrotne rzeczy, nie zależy im na tym. Ale od czego propaganda szeptana (a nawet głośno mówiona i pisana)?

      Usuń
  12. Idealnie z tym trafiłaś i pięknie napisałaś.
    Ciężko podchodzić z szacunkiem do czegoś co się nie zna. Taki sweter z H&Mu to nie to samo co dziergany swoimi rękami, a co dopiero jeszcze z własnego lub chociaż znajomego wełnodaja, bo przy tym można czuć dumę i dziką radość. Nie da się też porównać smaku pomidora wrzuconego do koszyka w Biedronce z TYM pomidorem, który urósł z nasionka, a w między czasie był wysadzany, podwiązywany itd. Inaczej jest wydać pieniądze (choć zapracowane), a inaczej zrobić sobie coś od początku do końca, to wymaga czasu i wysiłku, ale daje też inne odczucia. Czuje się satysfakcje, choć bolą ręce, plecy to w pewnym sensie ma się więcej powodów do radości :)

    OdpowiedzUsuń
  13. ....."to już nigdy nie będziecie tacy sami"- tak to prawda najprawdziwsza
    a życie z mojej perspektywy wydaje się proste, co nie oznacza,że wolne od problemów i trosk- my sami je tak bardzo komplikujemy
    a ziemniaki, chleb, marchew, jajko od kury, pies przy nodze, bliscy i dobre slowo dla nich- czego trzeba nam więcej?

    OdpowiedzUsuń
  14. Nie mam pola ani dużego ogrodu, wielu rzeczy nie mogę robić, ale staram się jeść zdrowo i robić coś samodzielnie. Piekę chleb, robię przetwory, kiszę barszcz i ogórki i kapustę, starając się kupować produkty w miarę naturalne, wiadomo, że do końca tego nie sprawdzę. Nabiał mam od zaprzyjaźnionej gaździnki i wytrwale czytam składy produktów w sklepie. Jak cos się zepsuje, robię wszystko, żeby naprawić a nie kupować nowego. I cieszy mnie to wszystko...
    Bardzo mądrze, Jagodo napisałaś, nie będziemy już tacy sami:))) Pozdrawiam cię serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, tym razem nie chodzi mi tyle o zdrowe odżywianie, ile o wagę rzeczy, o ich znaczenie. Reperując coś sama, widzisz, ile trudu trzeba sobie przy tym zadać i czasem taką zreperowaną rzecz ceni się bardziej, niż nową, bo w niej jest kawałek naszej duszy.

      Usuń
  15. Masz świętą racje. Od już prawie trzech miesięcy w ogóle nie kupujemy chleba, rano przed wyjazdem do pracy nastawiam chleb, a do wieczora mam wyrośnięty, mąka z młyna bez ulepszaczy jest nieporównywalna, ale i tańsza. Sery też robimy swoje, chociaż jesteśmy samoukami i wytłumaczyłaś mi właśnie dlaczego ten swojski ser jest dla mnie taki cenny i dlaczego czasem żal mi, że już się kończy - bo zrobienie go kosztowało nas nie tyle że pieniądze, a naszą pracę i nasz czas. Teraz naprodukowaliśmy chyba z dziesięć ponad kilogramowych krążków z różnymi dodatkami i jeden wielki krążek sera żółtego, którego spróbujemy dopiero za trzy miesiące. Ciekawe czy wyjdzie? Pozdrawiam ciepło!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Natalio, gratuluję serów! To musi być super jeść sobie swój własny ser żółty... mam pytanie do ciebie i do Jagody, czy tak sobie w domu można spróbować coś z serem własnym, jakby się miało prawdziwe mleko? Kusi mnie, żeby poeksperymentować:))

      Usuń
    2. Miko, jak najbardziej można w domu. Od lat robię w domu sery.

      Usuń
    3. Podziwiam taką konsekwencję - u nas jest w kratkę, raz robione, raz kupowane. Ale to robione samemu jakoś bardziej smakuje :).
      Mika, pewnie, że można. I nawet nie trzeba tych wszystkich fikuśnych przyrządów, wystarczy mieć podpuszczkę, sól serowarską, jakieś sitko-cedzak, kawałek pieluchy i już. Przepisów w necie pełno, a większość łatwiejsza, niż większość ciast. Na początek radziłabym ser koryciński - jak dla mnie najłatwiejszy, a taki smaczny!

      Usuń
    4. Mika, w zasadzie to nawet nie potrzebujesz podpuszczki, bo można zrobić...roślinną. na przykład z pokrzywy:-)))
      Asia

      Usuń
  16. Coś zrobionego własnymi rękoma, albo rękoma mam, babć, bliskich, znajomych... coś z duszą, coś dobrego, bo źródłosłów "dóbr materialnych" odnosi się do dobra własnie. Dziękuję za ten post, Jagódko, potrzebny mi teraz, by uczyć się rozumieć:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty właśnie znasz ten stan - sama tak wiele rzeczy robisz i tyle umiesz dostrzec, że to ja od Ciebie się uczę. Nie tęsknij, szkoda czasu i energii - czerp pełnymi garściami z tej Kanady, bez porównywania. To wspaniałe doświadczenie, zazdroszczę Ci.

      Usuń
  17. Mądre i ważne słowa. Trafiają jednak tylko do nielicznych, tych którzy w powrocie do tradycji widzą ocalenie. Ale hedonizm panuje powszechnie i nie przypuszczam, że ludzie się zmienią. Raczej zniszczą świat, który my jeszcze znamy i pamiętamy. Jestem przerażona tym co widzę wokół, chociaż sama próbuję ocalić swoje miejsce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, nasze myśli i oczekiwania kreują świat. Jeśli oczekujemy zniszczenia, to będziemy widzieć zniszczenie wokół siebie, jeśli myślimy o odrodzeniu i powstawaniu piękna i dobra - to też nam to będzie dane. Kiedy zaczynałam, to myślałam, że jestem samotną dziwaczką, a kiedy zaczęłam tworzyć, nagle spotykam masę cudownych ludzi, młodych i starszych, którzy robią to samo. To rośnie, jak ciasto z zaczynem. Strumyki zamieniają się w wielką rzekę, pomalutku, po cichutku i bez fanfar. A ta rzeka ma moc obmycia świata.

      Usuń
    2. Kiedy prawie 11 lat temu zamieszkałam w leśnym przysiółku byłam w euforii - uciekłam z miasta w takie cudne, ciche miejsce. I zaraz potem przez osiem lat sąsiedzi zatruwali życie nielegalną hodowlą psów, a gdy udało się ich uciszyć to rok później zamieszkali tu inni - hałaśliwi do bólu. W międzyczasie kolejny sąsiad zlikwidował lakiernię w mieście i tu, w parku krajobrazowym w swoim garażu smrodzi niemiłosiernie. Znikają całe połacie lasu, a nocą nieraz słyszę nielegalny wyrąb - prywata leśniczego...I to nie moje myśli wykreowały to wszystko lecz raczej nie miałam na to żadnego wpływu. Nie jestem jakąś przerażoną fatalistką ( a nawet wręcz przeciwnie) tylko realnie postrzegam to, co się wokół dzieje. Chodzi mi zwłaszcza o proporcje - tego strumyka świadomych i oceanu reszty. Zapraszam na bloga zapiski spod lasu. Pozdrawiam Cię Gorzka Jagodo.

      Usuń
    3. Oj, to rzeczywiście masz niełatwo. Wiesz,, z tym kreowaniem rzeczywistości to niezwykle złożona sprawa - nie chodzi tylko o to, o czym się myśli, ale też o to, czego się nie lubi i czego się lęka. A tak w ogóle to ciekawe - jedna z najlepszych książek o tym, "Transurfing" - zaczyna się opisem sytuacji prawie identycznej, jak Twoja. Od razu rzuciło mi się to w oczy :)

      Usuń
  18. Bardzo lubię takie posty, to mnie bardzo inspiruję, żeby coś zmienić w swoim życiu. Tak w miarę możliwości. Spróbuję upiec chleb. Ciekawe, czy się uda?:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I jak, udało się? Mnie jeszcze dość często zdarza się zakalec, ale nawet on jest dobry. W każdym razie tak twierdzą nasze kury i owce :)

      Usuń
  19. Odpowiedzi
    1. Przyjeżdżaj szybko, to dopiero będzie się działo!

      Usuń
  20. Krysiu, ja nieodmiennie podziwiam osoby, które tak wiele potrafią zrobić:-))) Sery robię, to jasne:-))) chleby piekę ( bo kupnego to rodzina już nie ruszy...), uprawiam w sadzie i ogrodzie co się da, a potem to przetwarzam - ale wełny za Boga nie uprzędę i nic nie wydziergam. Próbowałam nie raz. Cierpliwości nie staje:-)))
    Uściski
    Asia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Asiu, Ty teraz masz inne priorytety. Nie można zrobić samemu wszystkiego, to też jest lekcja, że nie da się rady w pojedynkę zając wszystkim, że potrzebujemy jedni drugich. Twoje warsztaty dają niesamowitego kopa ludziom, którzy chcą coś zrobić sami. A to jest bardzo dużo. Jeszcze jeden strumyczek do tej rzeki, która ma zmienić świat.

      Usuń