niedziela, 25 grudnia 2016

Było minęło...

            Mijają to święta narodzenia, światła, pokoju. I to prawda, ale jednocześnie przez tkaninę chrześcijańskiej tradycji prześwieca dawne święto stania słońca, poświęcane przodkom i wspomnieniom. Mnie też zebrało na wspomnienia o tym, co już dziś zupełnie zaginęło i pewnie mało kto  pamięta, że kiedyś istniało. "A przecież byłem, a przecież byłem..."
           Nocni stróże. W naszym miasteczku byli to najczęściej weterani wojenni, którzy przez całą noc patrolowali centrum miasta. Ubrani w kożuchy, z baranicą na głowie i długim, okutym kijem wzbudzali w nas, dzieciach, przestrach nasączony dreszczykiem tajemnicy. Pewnie latem nie nosili kożuchów, ale latem też nigdy ich nie widywałam, bo służbę zaczynali po zapadnięciu ciemności.
          Wóz rozwożący chleb. W miasteczku była jedna duża piekarnia, na kilometr pachnąca świeżym chlebem. Pieczywo, jeszcze cieplutkie, rozwożono konnym wozem, ale innym od tych znanych. Była to drewniana budka, podobna do domku lub dyliżansu. Woźnica siedział na ławeczce pod daszkiem, a w razie deszczu z boków opuszczał jeszcze gumowe zasłony. Budka to był domek na kółkach i kiedy otwierał drzwi, żeby wyjąc kosze z pieczywem i wnieść je do sklepy, zapach parujących bochenków roznosił się dookoła.
         Mniej poetyczne i malownicze były wozy z wozakami, czekające na wynajem na placu. Wożono nimi węgiel, piasek, meble przy przeprowadzce - jednym słowem wszystko to, co dzisiaj załatwiają ciężarówki.
          Pompy uliczne na wodę. Takie, gdzie przyciskało się rytmicznie długie ramię, a do podstawionego wiadra leciała woda. Były takie w wielu punktach miasta, na podwórzach kamiennic, przy placach i uliczkach i całkiem często z nich korzystano.
          Pastusi wiejscy i miejscy. Widziałam takich i w naszym miasteczku, i na wsi u rodziny. Rano o wschodzie słońca przechodzili ulicami, grając na rogu (to na wsi) lub świstając na specjalnej świstawce. Wtedy otwierały się drzwi obórek i wybiegały krowy, czerwone, polskie. Po jednej, po dwie, rzadko trzy i dołączały do stada spieszącego na wspólne pastwiska. Przed zmierzchem powtarzał się ten spektakl, tylko w odwrotnym kierunku. Tym razem krowy z pełnymi wymionami spieszyły się na dojenie, biegły galopem. Takie rozpędzone ulicą stado było niebezpieczne, chroniliśmy się na płotach i przyglądaliśmy spektaklowi. Było w tym coś pierwotnego i mocnego.
       Targowiska, podzielone na część "babską" i "chłopską", gdzie dwa razy w tygodniu odbywał się targ. W części babskiej sprzedawano żywność, w tym mięso rąbane siekierą na pieńkach obficie posypanych solą, jajka, drób, ubrania (w tym bajecznie kolorowe chustki i kapy), garnki, masło, ser, śmietanę, jajka i wszelką inną drobnicę. W części "chłopskiej" sprzedawano konie, krowy, świniaki i owce. Te parady z końmi do sprzedania, które czasem się płoszyły! To były emocje! Można było zdrowo oberwać, jeśli się znalazło w nieodpowiednim miejscu. Podobnie przy buhajach.
         Jeszcze jeden mały obrazek, jeszcze czasem spotykany, ale już rzadko w naszych stronach: gołębniki i gołębiarze. Co drugi dorosły mężczyzna pasjonował się hodowlą gołębi. Gołębniki były wszędzie - wolno stojące na wysokich nogach budki, zaadoptowane na strychach i budynkach gospodarczych i całkiem okazałe, murowane budowle. Każda z wybiegiem i drucianą klapą podnoszoną sznurkiem. Niezbędnym wyposażeniem każdego gołębiarza była też szmata na kiju, którą poganiał je do lotu i zasób odpowiednich sygnałów gwizdanych, na które gołębie miały reagować. Kiedy w pewnych godzinach całe stada podrywały się do lotu w różnych miejscach, a potem zataczały nad miasteczkiem magiczne kręgi, połyskując w słońcu piórami, był to czarowny spektakl. Gołębiarze starali się wtedy podebrać jedni drugim podopiecznych, bo czasem zdarzało się, że jakiś gołąb odłączał się od swego stada i przyłączał do innego. To była taka kradzież honorowa. Poza tym wymieniano się i sprzedawano różne gatunki gołębi, bardzo różniące się między sobą.
        Chłopcy grający "w guziki", rzucający nimi z rozpędu o mur i potem mierzący odległości, dyskutujący. Najlepsze były guziki od żołnierskich mundurów i te gracze starali się zdobyć za wszelką cenę. Albo wyłudzić od żołnierzy z pobliskiej jednostki, albo wykupić, albo innym sposobem zdobyć. Jeśli jakiś żołnierzyk na przepustce popił sobie i zasnął w krzakach, mógł obudzić się w mundurze bez guzików.
        Jesienne latawce. Kiedy zaczynały wiać jesienne wiatry, na pobliskiej łące gromadziły się starsze dzieci z latawcami. Czasem w niebo wzbijało się ich ponad dwadzieścia jednocześnie. Latawce były robione samodzielnie, pracowicie klejone z patyczków i papieru pakowego Różne. Obok zwyczajnych, w kształcie kwadratu lub trapezu, bardziej wyszukane skrzynkowe lub wieloboczne. Z ogonami w kokardki wijącymi się na wietrze.
        Zimowa sanna i łyżwy. Na każdej górce roiło się od zjeżdżających - na sankach, na "bojerach" z trzech łyżew i zbitych na krzyż desek, na nartach samoróbkach i wprost na butach. Były różne trasy, łatwiejsze i trudniejsze, progi, skocznie i slalomy. Były też lodowiska - przy każdej szkole i wśród bloków osiedla mieszkaniowego. Najpiękniejsze było jednak niewielkie jeziorko w pobliżu naszego domu, otoczone wieńcem trzcin i bagien. Czasem mi się jeszcze śni, że wiruję na nim jak w Jeziorze Łabędzim (byłam kiedyś bardzo dobrą łyżwiarką). Albo że zjeżdżam z górki daleko, daleko w zamarznięte łąki, gdzie nie dociera słabe światło żółtych ulicznych latarni, i patrzę na niebo w gwiazdy zapalające się na niebie, leżąc jeszcze przez chwilę na sankach.
      Chciałabym przeżyć jeszcze kiedyś taką zimę...

   

21 komentarzy:

  1. Piękny tekst wracajacy do naszych dawniejszych lat i wpomnień...
    Ale "to se ne vrati", teraz czasy są inne i inne wartości się dostrzega i ceni.
    Szkoda :(
    Pozdrawiam świątecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękne wspomnienia:) Co ciekawe, wczoraj opowiadałam dzieciom o naszej wrocławskiej Hali Targowej, tej sprzed lat, gdzie zamiast obecnych drogich "butików" były stragany ze skrzynek lub zbitych desek, worki zboża, mąki i ziemniaków, kobiety w chustach w fartuchach z przepastnymi kieszeniami na pieniadze, sprzedajace prawdziwą gęstą śmietanę, którą niemal można było kroić nożem, świeze masło w dużych blokach i twaróg w białych lnianych serwetach, wróble podkradające co tylko się im udało a to mąki odrobinę, a to kaszy gryczanej czy fasoli. Było siermiężnie, brudno, gwarno i PIĘKNIE :)
    Długo im o tym opowiadałam i dzieciaki się rozmarzyły, wspólnie stwierdziły, że szkoda, ze tego już nie ma
    Pozdrawiam serdecznie i świątecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może za 30 lat będziemy wspominac obecne czasy jako malownicze, nie wiem. A może wręcz odwrotnie.

      Usuń
  3. A mnie wpadła w ręce książka za 3 złote polskie na allegro: "Chłopięce lata Beduina" Isaak Digs. I wiesz Krysiu, wypisz wymaluj Twoje i moje podobne wspomnienia. A myślałam że Beduini to takie koczownicze plemiona z niską wiedzą o sobie i głęboką potrzebą niszczenia. Nic podobnego, pola, zbiory, winnice, zakładanie sadów i zbiór leczniczych roślin, tym się zajmowali tylko mężczyźni, co mocno koliduje z moją wiedzą na temat arabów, siedzących palących fajki i gadających całymi dniami a wszystkie prace wykonują kobiety. Różnice? Może tylko dzieciaki bardziej kochane niż nasze, zwierzęta o które dbano, pastuszkowie wyganiający owce i krowy na pastwiska, konie które kochano jak dzieci, nawet psy nie na łańcuchach i wzajemne przywiązanie zwierząt do właścicieli, dążenie by dzieci czytaj synowie :( się kształcili, pragnienie by wiedzieli więcej, w tym też dostrzegam różnicę. Jest taka jedna ciekawa opowieść która szczególnie mnie się spodobała: pastuszek wyganiający krowy na wspólne pastwiska osady, nagle zmienił miejsce poszedł tam gdzie opowiadano że duchy straszą, jak co dzień z grubym kijem poszedł ze stadem. Wieczorem krowy nie wróciły i nie wrócił też pastuszek, gdy autor wtedy dzieciak, powiedział w którym kierunku poszedł poszukiwany, skierowano się w to miesjce. Znaleziono pastuszka którego otaczały krowy dmuchając na niego, śpiącego. Wszyscy zamilkli patrząc na ten obrazek. Następnego dnia, pastuszek pognał krowy na pastwisko, ale już bez grubego kija. :) Tak podobne zwyczaje do naszych wiejski i mało miasteczkowych, bardzo rozszerzyło to moją wiedze o świecie.
    Dobrego świętowania Krysiu wspaniale wspomnienia, bardzo podobne do moich z wyjazdów na wieś do dziadków.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, w Algierii też widziałam w ogrodach pracujących tylko mężczyzn. Kobiety zajmują się domem. I kiedy ich tak obserwowałam, tę wiejską rodzinę, ktorą poznaliśmy, to widziałam prawdziwą miłość. Kobiety (żona i córki) były otoczone opieką, oddalano od nich wszystkie ciężkie i brudne prace, np. to mężczyźni zabijali zwierzeta i rozbierali tusze, kobiety dostawały tylko gotowe kawałki mięsa do gotowania. Za to one otaczały swoich mężczyzn opieką w domu. Inna kultura, inny sposób życia, ale jakoś to harmonijne było i ładne. Każda kultura dąży do harmonii, jeśli pozwoli jej się rozwijac swobodnie na własnym terenie. dopiero zderzenie kultur rodzi konflikty.

      Usuń
    2. Rodzi konflikty i wymusza zmiany a one zawsze są nielekkie na początku, potem stają się tradycją. Myślę że to co dobre pozostaje, to złe zostaje zmienione i dlatego dziś dziewczęta chodzą tam u Beduinów, do szkoły. Nic nie jest łatwe i proste.

      Usuń
  4. Nie potrafiłabym już powrócić do obecnej, nowoczesnej Warszawy - mam szczęście że namiastkę dawnych czasów mogę budować tutaj, w namiastce Kresów wschodnich.

    Szkoda tylko tych dawnych zim, bo hłuszczki, hołoble i duha kurzą się w szopie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niektórzy to przewidzieli. Wiele spełnia się na naszych oczach, właśnie teraz...

      Usuń
  5. Aż takiego świata nie pamiętam. W moim nie było już nocnych stróżów z całą pewnością. Ale taką wieś, targi, latawce i zimoww zabawy na śniegu i lodzie pamiętam doskonale. Nieduże lodowisko pamiętam nawet na warszawskim, osiedlowym podwórku, co roku nasz dozorca robił je dla dzieciarni, budując bandy z odgarniętego śniegu i zalewając wodą z węża ogrodowego. Ech... Dawne dzieje. Teraz mieszkam na podkarpackim pogórzu i tu, jak na razue, jest prawdziwa zima :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz szczęście z tą zimą. U nas było ciut ciut, ale większość czasu to paskudne przedzimie.

      Usuń
  6. Niesamowicie zmienił się świat... postęp... tylko ten postęp jest ściśle związany z urządzeniami i to mnie niepokoi. Trwała jest tylko praca ludzkich rąk, ludzka siła...Obserwuję współczesnych ludzi i to coś w kierunku czego idą - zniedołężniałych młodych starców i nie wiem, kto w razie czego pociągnie ten ,,ludzki trud pracy" kiedy postęp nawali.
    Serdeczności świąteczne ślę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, że praca ludzkich rąk jest najważniejsza. Z wielką radością obserwuję, że ludzi, którzy chcą uprawiać tradycyjne rzemiosło jest coraz więcej. To jakaś nadzieja.

      Usuń
  7. Może jesteśmy w podobnym wieku bo i ja pamiętam część z tych rzeczy, o których piszesz...
    Stróża nocnego nie pamiętam, ale wiem, że był nim mój dziadek, który zmarł na 2 lata przed moimi narodzinami. Ja pamiętam zwykłego stróża, którego zadaniem były min. ogłoszenia wiejsjkie...Chodził z takim dzwonkiem na drewnianej rączce po wsi i dzwonił, jak kilka osób wychodziło z domów to ogłaszał, a to, że sołtys będzie zbierał podatki, a to, że będzie szczepienie na wściekliznę, a to, że przyjedzie RTg i będzie prześwietlanie płuc.Wozaków nie było u nas na wsi, były konie i wozy, a Ci co nie mieli to różne przysługi potem "odrabiali" w polu. Czasem mama mnie brała na taki odrobek do zbierania ziemniaków. W każdej wsi była glinianka, zanim powstał wodociąg służyła, jak zbiornik wodny w razie pożaru. Obok zaraz była malutka remiza i konny wóz strażacki. Na tej gliniance chłopcy zimą grali w hokeja, a my dziewczyny patrzyłyśmy, czasem też grałyśmy z nimi, ale bez łyżew. Przychodziłam z tej ślizagawki sztywna od zamrznietcych ciuchów Była też piekarnia, jakby w piwnicy starego domu. Pamiętam, że były tam pyszne bezy (klieste) i drożdżówki. Czasem idąc ze szkoły kupowałam chleb, który ogryzałam z pachnącej skórki. Targ był w pobliskim mieście zawsze w czwartek i oczywiście podzielony, tak, jak piszesz. Jest do dziś w tym samym miejscu, ale chyba już nie ma tam zwierząt, za to są starocie. Funkcja pastucha była u bogatszych gospodarzy, mieli i parobka i pastucha. w biedniejszych rodzinach, to dzieci pasły swoje krowiny. Ja też pasłam swoją i bardzo to lubiłam. Mogłam czytać do woli, bo domu nie było na to czasu. Mama sprytnie przydzielała robotę, na czytanie już nie było czasu, no chyba, że lektury, albi noca pod kołdrą. Pamiętam jeszcze śmieszny wóz, którym jeździł taki smieszny chłop i krzyczał szmaty skupuje, szmaty, stare garnki, złom...Tego człowieka nazywano chaderlą, nawet nie wiem, ja się to pisze. Chaderla=szmaciarz. Czasem mu się coś tam dawało, jakis sstary garnek, a on za to dawał piłeczkę na gumce wypełnioną trocinami.Pamiętam też czarny, konny karawan,niczym karoca, którym w ostanią drogę wieziono parafian. Wzbudzał we mnie ten karawan przerażenie. A jeszcze bardziej się go bałam, jak pewnego razu odkryłyśmy, że stoi w starej stodole już nieużywanej. Bałyśmy się koło tej stodoły chodzić. I pamiętam te opowieści o strachach i zjawach. Na drodze były kocie łby, a pod płotami rów zamiast kanalizacji. Dziś ten świat twki w naszej pamięci. Remiza rozwalona, glinianka prawie zasypana, chaderla już 40 lat z okładem nie jeździ, nie ma bruku...inny świat. Uruchomiłaś Krysiu wspomnienia, może powinnam sobie to spisac, bo jeszcze trochę i pozapominam...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każda z nas ma wiele takich wspomnień. W każdym domu powinna być księga, w której zapisywano by takie rzeczy, żeby pamięć przetrwała. Ludzie, którzy mają pamięć swojej rodziny, są o wiele silniejsi.

      Usuń
  8. Takie targowiska to i ja pamiętam. Co środę w Żywcu. Szczeniakiem jeszcze będąc i to miejskim, zafascynowana patrzyłam na te konie i prosięta w workach na wozach. Ciężkie wyroby kowala, jak coś strasznego budziły dreszcz emocji. Szerokie pasy grubej skóry tworzące uprzęże i homonta u rymarzy fascynowały. A zwłaszcza ozdoby do tych uprzęży - czerwone pompony i janczary.
    A między chłopską, a babską stroną targu niczym bufor siedziały babiny z drobiem wszelkiej maści w koszach.
    Moja miłość do wiklinowych koszy, glinianych garnków, struganych fujarek, ptaszków, koników i zydelków datuje się od tych targowisk :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam wrażenie, że targi te były i podobne i różne, w zależności od regionu. W naszym miasteczku pracownia rymarza znajdowała się na głównej ulicy...

      Usuń
  9. Najbardziej pamiętam sanki i narty na pagórkach leśnych z trasami i skoczniami wytyczanymi co roku.Jedna z górek nazywała się Odważna - długa trasa z licznymi progami i zakrętami wśród drzew.A wirowanie na łyżwach wśród trzcin na pobliskim jeziorku śni mi się czasem ...to taki obrazek synonim wolności i beztroski.
    Dziękuję Jagodo bardzo za te wspomnienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie też jest to wspomnieniem wolności i beztroski. Tym bardziej, że jeździłam naprawdę dobrze - w przód, w tył, przekładanką, poślizgiem i umiałam kręcić piruety.

      Usuń
  10. We Wrocławiu pan w kożuchu i z długim kijem zakończonym drucianą pętlą zapalał o zmroku stare, gazowe latarnie na Ostrowiu Tumskim. Na szkolnych podwórkach były zimą takie lodowiska, o jakich wspomina Ewa. Na targowisku w centrum miasta, w miejscu dzisiejszego pasażu handlowego, stały wielkie ciężarówki (mówiono, że z UNRRY)z ziemniakami i cebulą, stare kobiety sprzedawały kury żywe, a czasem martwe, wypatroszone, ale z piórami, wypchane pokrzywą, by mięso się nie zepsuło. Latem sklecone ze skrzynek stoiska pełne były truskawek i czereśni z robakami. :) Buty nosiło się do szewca do podzelowania. Płaszcze szyło się u "ciężkiego" krawca - dla mnie i siostry pan Twardowski (tak się nazywał) przerabiał je ze znoszonych płaszczy rodziców. Zimą zjeżdżaliśmy na sankach z podwórkowych górek kryjących schrony lub z dużej górki w pobliskim parku, gdzie rozpędzając się można było wjechać na zamarznięty staw. Łyżwiarze na szczęście odśnieżali dla siebie inny kawałek tafli. :) Teraz staw nie zamarza, a w parku widziałam niedawno kwitnące stokrotki i mniszki.

    OdpowiedzUsuń