czwartek, 3 kwietnia 2014

Nasza "terra preta"

      Było to jeszcze w czasach, kiedy kopaliśmy ziemię na zagonkach, jak tradycja każe. Jak zwykle wiosna wybuchła nagle i trzeba było spieszyć się z przygotowaniem ziemi. I jak zwykle mój mąż się przesilił i nie mógł kopać, bo miał bóle kręgosłupa. Tak dziwnie się dzieje, że wiosną zawsze zapada na jakąś poważną dolegliwość...
     Starałam się sama przygotować jak największą liczbę grządek, ale nie zdążyłam ze wszystkimi. W nowym warzywniku, gdzie ziemia jest gliniasta i ciężka, został całkiem spory kawałek. A ja już nie miałam sił. Patrząc wtedy na rosnące tam obficie chwasty, wpadłam na pomysł, żeby wykopane zielsko składać na tym właśnie kawałku, zamiast wozić je do kompostownika. Dorzucałam tam też popiół i resztki węgli z grilla, ale też wszystkie chwasty wyrywane przez całe lato, trawę z kosiarki, ściółkę z kurnika i od królików. Na jesieni miałam dużą pryzmę, taka 5 metrów na 3, wysoką gdzieś na metr. Przykryłam ją trochę ziemią, a w następnym roku posiałam tam dynie. Po dwóch latach miałam tam grubą warstwę żyznej ziemi, w której posadziłam truskawki. Oczywiście miała ona raczej 20 centymetrów, niż pierwotny metr. Do tej pory jest tam urodzajna ziemia, zasilana jedynie ściółką i czasem odrobiną dojrzałego kompostu.
     Tak oto niechcący wpadłam na sposób uprawy bez kopania ziemi. Byłam trochę zdziwiona, kiedy kilka lat potem dowiedziałam się, że jest to najnowszy hit ogrodnictwa ekologicznego (tzn. ta metoda była znana już wcześniej,  ale u nas jeszcze wtedy, czyli 15 lat temu mało popularna). Ja to zrobiłam z konieczności, ale dobrze wyszło. Może to jakoś tak jest, że jeśli jakaś idea istnieje w przestrzeni i czasie, to ludzie łapią ją nawet "z powietrza". Taka jakby transmisja myśli czy raczej idei.
     Mam podwójną wygodę: nie muszę latać z chwastami na odległy kompostownik ani budować skomplikowanych wałów, kiedy nie mam czasu. Teraz w całym ogrodzie są takie miejsca "do składowania odpadków zielonych", które w następnym roku stają się grządkami. Nie muszę dawać dużo węgla, bo gliniasta ziemia sama z siebie wiąże materię organiczną. Daję go w "starym warzywniku", gdzie ziemia jest piaszczysta. Tyle, że po 16 latach takiej uprawy cały "stary warzywnik" ma grubą warstwę czarnoziemu. Tyle, że nasza pomnikowa, ogromna lipa zapuszcza podstępnie korzenie aż do połowy warzywnika i wysysa, co się da. Z tego powodu co kilka lat buduję tam nowe "przekładańce".
   Oczywiście, trzeba je oczyszczać z chwastów, które na nich wyrastają. Czyli jednak pracować trzeba, nie tak, że nic się nie robi.
      A właśnie, pisałam już, że nie lubię nazwy "wały permakulturowe" (z całym szacunkiem dla niejakiego Wałka). Francuzi nazywają te grządki "lasagne", bo podobnie, jak ta potrawa, składają się z wielu warstw. Utygan nazywa je "kanapki". A mnie najbardziej podoba się nazwa "przekładaniec". Jeśli będę pisać, że zrobiłam przekładaniec w ogrodzie, to zrozumiecie, o co chodzi.
    A czasem na "przekładańcu" wyrastają zakochane marchewki, jak ta:


20 komentarzy:

  1. Wałek mało obraźliwy jest. Za to, co tu piszesz jeszcze pokopałby Ci co trzeba. Takie uprawy to ja lubię!

    OdpowiedzUsuń
  2. Też takie miałam zakochane marchewki w tamtym roku. Masz rację z tym wywalaniem. My też tak zaczynamy właśnie robić, cieszę się że ekspert mówi że to dobra metoda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tyle, że naokoło trzeba oczyścić, bo inaczej perz na niego wlezie (tego przekładańca)

      Usuń
  3. Takie metody to i ja lubię ;-) Morduję się właśnie z wałami-przekładańcami, zrobiłam dwa, trzeci - i ostatni! - w trakcie. Nie mam już siły na więcej. Teraz będę robić pryzmy ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie morduj się, na takich świeżych można sadzić niewiele warzyw. Następne sobie zrobisz jesienią :)

      Usuń
    2. Tym też się pocieszam ;-)

      Usuń
  4. Jakie śliczne zakochane marchewki :-)
    Ja mini lazanie założyłam w formie podwyższonych rabat. bez kopania, bez usuwania trawnika i chwastów. W ten sposób znacznie powiększyłam w tym roku powierzchnię mojego warzywnika.
    Chcę Cię Krysiu zapytać o karczocha - rośnie mi ślicznie na parapecie, Tyś się do tego przyczyniła chyba filmem z Mają w Twoim ogrodzie. Powiedz mi, on przecież nie zimuje w naszym klimacie, jak więc wyhodować u nas pąki jadalne, skoro karczochy kwitną w drugim i kolejnych latach? Przynajmniej takie rzeczy opowiadają w internecie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli pogoda jest sprzyjająca, to karczochy, których nasiona można kupić u nas, wydają pąki jadalne w pierwszym roku. Dlatego trzeba je podpędzić w doniczkach. Niestety, masz rację, nie da się u nas przechować ich na następny rok. Próbowałam przykrywać grubo ściółką w gruncie, idem w tunelu foliowym, a nawet przechowywać karpy w piwnicy, jak dalie. Nic z tego. Natomiast posadzone w słonecznym, suchym i ciepłym miejscu wydają trochę pąków. Traktuję je bardziej jako ciekawostkę i rozrywkę, niż wydajne warzywo.

      Usuń
    2. Wyjątkowo, przechowały mi się ( sztuk dwie ) w tym roku w gruncie, bo co to była za zima. Też próbowałam ww. sposobów i nie udało się. Ale one takie ozdobne są., że i bez kwiatów wyglądają pięknie.

      Usuń
  5. I ja tak robię, ale mam z tym związane problemy, bo mój mąż nie daje się przekonać. On by tylko kopał i kopał, i pielił w nieskończoność. I choć moje metody przynoszą owoce (dosłownie), to i tak go nie przekonuje. Pozdrawiam

    P.S.
    Jagodo, Ty się pewnie w ten weekend nauczysz prząść w Kryłatce? Powodzenia w serowarstwie i udanego weekendu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uczymy się tylko serów. Przędzenia się nie nauczę, bo chociaż Gosia ma kołowrotek i trochę tam próbowała ze lnem, to niewiele umie. Mój też był fanatykiem kopania, ale sam widzi, że nie daje rady. a przekładańce zaczęłam robić powolutku i podstępnie. Na zasadzie: "Wszędzie możesz sobie kopać, tylko nie tu!" I co roku tego bez kopania przybywało. Teraz nawet jest zadowolony, bo mimo wszystko zawsze coś do przekopania zostaje - w tym roku rabata ozdobna. A w niektórych miejscach robię pseudokopanie super-widłami z Barkowa, bo jednak ziemię trzeba odchwaścić i przewietrzyć.

      Usuń
  6. A ja robię wszystko i... marne mam efekty;))) Taki los;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo Ty, moja droga, zalatana jesteś mocno i czasu nie masz. Nie da się zrobić wszystkiego perfekcyjnie, takie życie. Po trochu, po troszeczku. Malutki przekładaniec - metr na dwa i kilka dyni lub kabaczków na nim... Na drugi rok drugi, a poprzedni na co innego. To zajmuje od 1 do 3 godzin tygodniowo przy założeniu i jeszcze mniej przy utrzymaniu. A jeśli nie masz naprawdę czasu i serca, to chwilowo sobie odpuść. Nic na siłę.

      Usuń
  7. u mie właśnie powstaje taki przekładaniec-dzięki Tobie
    cieszę się jak dziecko, a gdy przyjechały kostki słomy-to nie mogłam się na nie napatrzeć- po prostu cudo jakieś -:)
    jest ślicznie, będzie smacznie i będą moje-nasze pierwsze ziemniaki na przekładańcach
    w "boBIO" użyłam nazwy wały permakulturowe- mam nadzieję,że się nie gniewasz
    dla mnie nazwa nie ma znaczenia-bardziej liczyczy się wygoda, ergonomia pracy w warzywniku i sukcesy w postaci własnych plonów
    bardzo Cię serdecznie pozdrawiam i dziękuję za piękny post
    Klaudia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nazwa "wały" jest rozpoznawalna przez większość ludzi, ten "przekładaniec" to mój osobisty bzik. Masz rację, liczy się praktyczna strona rzeczy.

      Usuń
  8. Wiosna czas przesilenia, to i chłopa przesila ;)

    Karczochy - ja dopiero niedawno wpadłam na pomysł, że to się odnosi do Jerusalem artichokes ;-))))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po francusku tez jest "artichauds". Mam niejasne wrażenie, że chłop niedomaga zawsze, kiedy ma zrobić coś, czego nie lubi. I nie udaje, po prostu organizm reaguje na jego niechęć. Ale pracowity jest niesłychanie, tyle tylko, że w tym, co sam sobie wybierze.

      Usuń