niedziela, 12 listopada 2017

Rozmaitości i listopadowe melancholie

           Minęły Dziady, minął św. Marcin z gęsią pod pachą i według słowiańskich obyczajów ziemia zasnęła. I nie godzi się jej snu przerywać pracami ziemnymi. No, można przycinać gałęzie, można okrywać delikatne krzewy i byliny, ale już raczej nie przesadzać ani nie kopać. Ma to swoje biologiczne uzasadnienie - większość organizmów żywych wycofała się w głąb. Dla mnie to jest oczywiste, czuję ten sen ziemi i cieszę się, że nastały moje wakacje.

       
 Ale dla mego męża wcale oczywiste nie jest. Pochodząc z innego klimatu, ba, ostatnie kilkadziesiąt lat spędziwszy na samym południu Francji, w zupełnie innej strefie, nie potrafi tego zrozumieć.Tam natura ma zupełnie inny rytm i dla wielu roślin własnie zima jest czasem rośnięcia, bo latem jest za gorąco i za sucho. Także wiele podręczników technicznych mówi o tym, że dopóki ziemia nie jest zamarznięta, to można pracować. No, u mego męża dochodzi jeszcze potrzeba ruchu na świeżym powietrzu, on po prostu nie umie usiedzieć na miejscu, a do prac typu remonty czy naprawy nie ma cierpliwości. Patrząc na naturę jak na maszynę, to oni mają rację. No bo co, wszak jeszcze nie zamarzło? Dyskutujemy o tym dużo i w końcu, cygańskim targiem, znaleźliśmy takie prace, że on może się wyżyć, a mnie serce nie boli z powodu budzenia Matki Ziemi.
         W naszym klimacie przez wieki, a nawet tysiąclecia, natura przyzwyczaiła się do mroźnych zim, zapadając odpowiednio wcześnie w letarg. I kilka cieplejszych zim tego jeszcze nie zmieniło. Wystarczy przejść się po lasach i polach, żeby odczuć ten inny rytm, spowolniony, zwinięty do wewnątrz. Drzewa już śpią.
         A ja wyciągam krosienka do haftu, szydełko i akwarele. Szkoda, że nie udało się jeszcze znalezienie kołowrotka takiego, jaki jest mi potrzebny. Bo kilka worków wełny już czeka. Oraz mam wielką ochotę na patrzenie w ogień, słuchanie jego muzyki, na zapalanie świec o zmierzchu.

        Zaczęliśmy już dokarmiać ptaki. Kiedyś, za mojego dzieciństwa, często widywało się zarośla rozmaitych dzikich roślin - łopianów, ostów i innych. Teraz pola są wręcz sterylne, łąki podobnie. A nie wszystkie ptaki żywią się w lesie. A owadów już nie ma.
           Prawdopodobnie w Niemczech w ciągu 2 lat populacja ptaków owadożernych zmniejszyła się o połowę. U nas nikt takich badań nie robił, ale widać gołym okiem, że jest ich o wiele mniej. Od kilku lat nie widziałam już kuropatw czy przepiórek, a na początku naszego pobytu tutaj było ich sporo. Spieszymy więc ratować, co się da. Na drzewach i krzewach zostało sporo owoców, ale potrzebne są też ziarna zasobne w tłuszcze, bo to tłuszcz jest siłą napędową ich mięśni. W naszym przypadku dokarmiamy słonecznikiem. Bardziej treściwe mieszanki i słonina dojdą zimą. Karmnik cieszy się dużym powodzeniem, głównie u sikorek i wróbli.

       
 A dzięcioł ozdabia nam jabłonki szyszkami. Dzisiaj znalazłam szyszkę świerkową osadzoną na sztorc w dziupli na konarze jabłoni. Przypomina wyciągnięty w górę palec w wiadomym geście. Czyżby ptaki tez coś miały do wiadomego ministra? Pewnie te poniszczone lęgi w czasie wycinki w sezonie lęgowym... W tym roku szyszek na świerkach jest wyjątkowo dużo.
         
         Ktoś mnie pytał o kalendarze biodynamiczne. Otóż jedynym autentycznym kalendarzem biodynamicznym jest ten Marii Thun, w Polsce wydawany przez wydawnictwo Otylia. Jest on naprawdę rzetelny i w zgodzie z autentycznymi cyklami kosmicznymi, poza tym zawsze zawiera masę użytecznych porad. Reszta do przedruki i podróbki. Taką w miarę rzetelną podróbką jest kalendarz biodynamiczny Działkowca. Porównałam je z trzech kolejnych lat i raczej nie było błędów czy rozbieżności. Inne są okropnie nierzetelne i wręcz szkodliwe. Najczęstszym błędem jest brak zaznaczania dni szkodliwych dla prac ogrodowych - te wszystkie węzły, koniunkcje czy inne zaćmienia przekraczają możliwości naśladowców. A to akurat jest ważne. Jest też mylenie dat, znaków zodiaku i inne nierzetelności. Nic dziwnego, że niektórym kalendarz biodynamiczny zupełnie się nie sprawdza.


   A tak wyglądają łąki za naszym domem. Jesienne wylewy Biebrzy i jej dopływów, nareszcie, po kilku suchych latach, dają nadzieję na odnowienie warstwy wodonośnej.




18 komentarzy:

  1. jakieś dobre strony takiego mokrego lata również są...
    u nas sporo małych stawików pośród pagórków...
    :)
    poniedziałkowo pozdrawiam z usmiechem

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No są, u nas wyschły studnie w poprzednich latach, zaczęły wysychać drzewa w lasach - i to z powodu suszy, nie chorób. Prawdopodobnie nawet teraz, po mokrej wiośnie i lecie, ziemia jest miejscami sucha w głębi. A widok raczej ciekawy, zawsze chciałam mieszkać nad jeziorem.

      Usuń
  2. A u nas śnieg spadł.
    Ładnie, choć niepraktycznie - cebule tulipanów i narcyzów wciąż nie posadzone.

    OdpowiedzUsuń
  3. U nas zatem spadnie jutro. Cebule tulipanów i narcyzów patrz wyżej. A róże zaczynają kwitnąć i krzewuszka.

    OdpowiedzUsuń
  4. U nas też mokro. Nie lubię aż takiej "mokrości". A ogród zupełnie nieprzygotowany do zimy. Jest, jak jest. Za to zima będa jagnięta.



    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem dobrze zostawić taki "nieprzygotowany". Mnie często zdarza się czyścić dopiero wiosną. Jagnięta fajne są!

      Usuń
  5. U nas się mówi, że od Katarzyny, czyli Adwentu ziemia odpoczywa i zakłócać Jej spokoju nie wolno. A męża rozumiem: kończą się prace w ogrodzie, dopada mnie depresja, która mija jak ręką odjął gdzieś w marcu. trzymajcie się mimo wszystko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój mąż ma starcze ADHD i pracoholizm iście stachanowski - uwielbia tworzyć, ruszać się, mieć rozmach i perspektywę, a zdrowia i sprawności może mu pozazdrościć niejeden 40 latek, mimo że on ma już prawie dwa razy tyle. Mnie od znudzenia ratują robótki ręczne.

      Usuń
  6. Nad Narwią podobnie, cudnie rzeka wylała. Wygląda jak wiosenne rozlewiska.W naszym domu gdy ziemia śpi budzą się prace w stolarni :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Narew jest bardzo podobna do Biebrzy w sumie. Fajnie, że lubicie stolarkę. Mojemu mężowi jakoś nie do końca odpowiada, chociaż porobił piękne dekoracje nad oknami w naszym domu.

      Usuń
  7. Uznaję zasadę, że po 15 listopada się nie przesadza ale tydzień temu wsadziłam jabłonkę kolumnowa i przesadziłam mirabelkę a za klika dni mam zamiar poprzesadzać borówki amerykańskie. Rozum swoje a ja swoje. Też uważam, że dopóki ziemia nie zmrożona to wolno. I narazie to się sprawdza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesienne nasadzenia się sprawdzają, mam wrażenie, że kilka dni nie robi różnicy. ale mój mąż wykorzystał parę lat temu łagodną zimę do przesadzania malin, nie w listopadzie, ale chyba w styczniu czy lutym. No i klapa, maliny rosną już 3 rok słabiutko, chorują i giną. Czyli listopad jeszcze chyba się nadaje, ale późniejsze miesiące już nie.

      Usuń
  8. Miałam jeszcze pojechać do Kaczorówki, miałam, ale nie zdążyłam, a tam zostały nie schowane pod dach wielkie donice, pewnie popękają od mrozu, nie okryłam jedliną róż, może nie zmarzną, mają kopczyki z ziemi. W żaden sposób nie okryłam hortensji ogrodowej, miała jeszcze liście. Pewnie całkiem wymarznie. Dobrze, że przesadziłam jabłonkę i posadziłam tulipany. Tylko, że te w donicach posadzone miałam zabrać tutaj, żeby mi na wiosnę ładnie ozdobiły mieszkania- pewnie też z nich nic nie będzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem tak się zdarza, że zaingeruje siła wyższa i każe nam przestać na jakiś czas się krzątać. Może nie będzie tak źle, zima ma być słaba. Własnie z powodu takich różnych niemożności staram się zrobić ogród potrzebujący jak najmniej obsługi. W tym roku np. posadziłam róże kanadyjskie, które nie wymagaja przykrywania. Posadzone na wiosnę pięknie podrosły i nawet kwitły! Jestem nimi zachwycona.

      Usuń
  9. ale pięknie piszesz o Ziemi,Matce Ziemi ,o usypianiu..ja kobieta miastowa:): ale jak czytałam poczułam to co mówisz o rytmach natury,,teraz to wszystko tak zaburzone...

    OdpowiedzUsuń