środa, 19 listopada 2014

Małe jest piękne (i opłacalne), czyli sposób na bezrobocie

     Witam Was razem z pierwszym śniegiem, który po cichutku spadł nocą i ani myśli topnieć.  Chcę też przeprosić za nieodpowiadanie na listy i nieobecność w sieci - przez dwa tygodnie miałam popsuty komputer.
          Obudziła mnie jasność, jakże przyjemna po tylu ciemnych dniach! Postanowiłam więc napisać o zaczątkach jaśniejszej przyszłości, które kiełkują na całym świecie. Na przekór ciemnym wieściom, którymi jesteśmy często bombardowani.
    Dzisiejsze rozważania oparłam na francuskojęzycznym artykule, zamieszczonym w Basta! http://www.bastamag.net/Bienvenue-dans-l-agriculture-de .
      Istnieją też wersje tego periodyku po angielsku, hiszpańsku i włosku, ale zauważyłam, że nie wszystkie artykuły są tłumaczone, więc nie wiem, czy go znajdziecie w tych językach. W każdym razie strona jest bardzo ciekawa, obiektywna i bez zadęcia. Polecam.

     We Francji sytuacja rolników jest bardzo nieciekawa. Tam już lata temu postawiono na specjalizację, ogromne fermy, nawożenie i nawadnianie, co być może generuje zyski, ale wymaga też wielkich nakładów. Powstaje też problem z regionalizacją. Np. prawie całą hodowlę świń skupiono w jednym regionie, Bretanii. Pociągnęło to za sobą zatrucie wszystkich rzek i morza gnojówką i to w stopniu alarmującym. W innych regionach rozwinięto np. tylko uprawy zbożowe lub tylko ziemniaki. Tak, że kiedy jedni topią się w gnojówce, inni cierpią na brak nawozów naturalnych do użyźniania pól. No cóż, postawiono na nawozy sztuczne (kosztowne i zatruwające ziemię). Skutek: ziemia wszędzie jest zatruta.
     Ogromne fermy potrzebują ogromnych maszyn (kosztownych), a maszyny potrzebują paliwa (kosztownego i trującego). Rolnicy zmuszeni są ciągle inwestować, brać pożyczki, specjalizować się. Nic dziwnego, że większość z nich jest zadłużona po uszy. A w wyspecjalizowanych fermach wystarczy jeden nieurodzaj, suche lato lub powódź (spowodowana martwicą gleb i usuwaniem żywopłotów w celu scalenia wielkich monokultur), spadek cen czy inne zawirowania losu, żeby spowodować katastrofę. W samej tylko Francji codziennie popełnia samobójstwo co najmniej jeden zadłużony rolnik...
     Nie można ziemi, która jest żywym organizmem, traktować jak maszyny. Nie można wejść w tryby wiecznego "rozwoju" i kosztownych inwestycji. Nie można rozwijać modelu rolnictwa, gdzie do wyprodukowania 1 kalorii pożywienia, zużywa się 10 do 12 kalorii paliw kopalnych, o innych kosztach nie wspominając.

     Tymczasem malutkie, zrównoważone gospodarstwa, nawet zakładane przez amatorów, prosperują i nawet przynoszą zyski. Na przykład mini-gospodarstwo Charlesa i Perrine Herve-Gruyer. Oboje byli "zwierzętami miejskimi": ona - prawnik międzynarodowy, on - żeglarz i pisarz. W pewnym momencie swego życia postanowili kupić kilka hektarów ziemi w pobliżu Rouen, głównie w celu hodowania zdrowych warzyw dla siebie i swoich dzieci. Początki były trudne i kosztowne... W ciągu dwóch lat rozpłynęły się całe ich oszczędności. Widząc, że nie tędy droga, zainteresowali się ogrodnictwem permakulturowym. Jeździli, podpatrywali, czytali.
    Obecnie uprawiają swoją ziemię bez maszyn, nawozów i pestycydów. Jedyny wydatek na benzynę, to od czasu do czasu transport końskiego obornika z sąsiedniej wsi, z klubu jeździeckiego. Na początku używali pługa ciągniętego przez konia, żeby przygotować ziemię, która była ugorem. Obecnie nawet to nie jest potrzebne. Na około dwóch hektarach rozciągają się grządki na wałach, inspekty, tunele. Jest staw, łąka, sady i zarośla. Żyją zwierzęta gospodarskie. Używają tylko narzędzi ręcznych, które wystarczają na lata i nie są drogie.
   W 2013 roku postanowili policzyć opłacalność takiego gospodarowania. Na 1000 metrów kw. warzywnika przepracowali ok. 1400 godzin w roku, co daje ok. 4 godzin dziennie. Wyhodowali warzywa, które warte były 32 000 euro. Część spożyli sami, część sprzedali na targu. A liczyli po średnich cenach w handlu, nie po cenach warzyw ekologicznych, jakimi ich plony są. Koszty natomiast są minimalne - jeden czy dwa transporty obornika, zużycie narzędzi, trochę nasion. A, jak mówią, rok był dość słaby i pogoda niesprzyjająca. Ja bym jeszcze dodała, że na pewno zaoszczędzili niebagatelne sumy na lekarzach i "lekach".
      Nawet biorąc pod uwagę klimat, który tam jest nieco łagodniejszy od naszego i nieco dłuższy sezon wegetacyjny, to wyniki są rewelacyjne.

    Rozwój takich mini-gospodarstw mógłby być lekarstwem na rozrastające się bezrobocie, na marazm i beznadzieję życia na zasiłkach lub w ciągłym strachu o utratę pracy. skoro nawet amatorzy, którzy od pokoleń nie mieli z ziemią nic wspólnego, po kilku latach wysiłków mogą osiągnąć takie rezultaty, to jest to niezwykle budujące. Potrzeba tylko pasji i wiedzy, a te są osiągalne.

   Ku podniesieniu ducha wszystkich, którzy planują osiedlenie się na wsi.

Gospodarstwo Herve i Perrine można też zobaczyć na filmach: https://www.youtube.com/watch?v=YBff82C8h6g#t=30   oraz  https://www.youtube.com/watch?v=3TXeiTHdREA   i kilka innych.


18 komentarzy:

  1. Gorzka, Twój optymizm i pogoda ducha są bardzo budujące. Zwłaszcza w ten ponury (u nas, w Wlkp.) dzień.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mój mąż ( tez cudzoziemiec podobnie jak Twój ) od dwudziestu lat mówi mi o tym, o czym tutaj piszesz. O przyszłości dla małych, tradycyjnych gospodarstw będących alternatywą a w obecnej sytuacji może już koniecznością. Sama często myślę o porzuceniu swojego miejskiego coraz bardziej wkurzającego i zajmującego ogrom czasu zajęcia. A i kozy już są i parę hektarów też. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, oprócz przekonania trzeba mieć sporo siły i zdrowego pomyślunku. Na początku pracy jest naprawdę dużo. No i rynek zbytu trzeba sobie upatrzyć. Ale jest to możliwe.

      Usuń
  3. Pomysł zachęcający dla bezrobotnych ale i nas - przyszłych emerytów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na emeryturze to trochę późno, żeby zaczynać od początku. Człowiek może wtedy uprawiać kilka grządek, ale sił ubywa, wszystko się zwija i trudno mówić o wydatnym gospodarowaniu.

      Usuń
  4. Tak, tak, bo moja emerytura na "dziś dzień" to jakieś 300 PLN;)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Możliwe, że w ogóle nie będziemy mieć emerytur...

      Usuń
  5. Jest taki film francuski "Rozwiązania lokalne na globalny bałagan". Porusza dokładnie te tematy, o których mówisz. Mechanizmy prowadzące do obecnej sytuacji w rolnictwie, absurdalne przepisy, ale też lokalne inicjatywy, które starają się przeciwdziałać, a czasem odwaga jednego człowieka stającego pod prąd. Dużo przykładów z Francji, ale też innych części świata.
    Gdyby ktoś jeszcze nie widział, a chciał, to jest na youtubie z polskimi napisami.
    Lubię go oglądać co jakiś czas. Podnosi mnie na duchu:)
    Uściski serdeczne!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten film polecam jako "lekturę obowiązkową" na każdych kursach, tutaj też o nim wspominałam, gdzieś tak na początku.

      Usuń
    2. Dzieki za film, faktycznie lektura obowiązkowa, prześlę go dalej, znajomym.
      Na polach sama chemia, nasz sąsiad tak głęboko orał, że uszkodził dreny, jeszcze te poniemieckie. Aż ręce opadają, totalny brak wiedzy. Z filmu widać, że nie można się poddawać i chociaż małe kroczki robić.

      Usuń
  6. Ja próbowałam kiedyś policzyć: ile nie wyszło z budżetu domowego na warzywa i owoce, które zebraliśmy z własnych grządek.
    Nie policzyłam wszystkiego, ceny przyjęłam z lokalnego warzywnika a nie ze sklepu z ecożywnością- nie używamy chemii rolnej- miło się zdziwiłam a mamy mały kawałek i nie zajmujemy się tylko uprawą oboje z mężem pracujemy na uprawy poświęcamy wolny czas- i na dodatek niecały. Piękny post ja pozostaję pozytywnie podbudowana, dziękuję

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, idealny jest taki układ, kiedy jedna osoba z rodziny pracuje na zewnątrz, a druga na polu. Ewentualnie na pół etatu... Bo w naszym systemie istnieją, niestety, pewne opłaty obowiązkowe. I trzeba na nie mieć trochę pieniędzy. Chyba, że młodzi i aktywni rozwijają ogród "full wypas", to też jest możliwe. A zróżnicowanie płodów i różnych owoców gospodarstwa (warzywa, zioła, owoce, miód, jajka itp.) powoduje, że nie ma klęsk nieurodzaju, bo zawsze coś się uda. Gdybyż jeszcze można było sprzedawać przetwory!

      Usuń
  7. Zgadzam się z tym co napisałaś w stu procentach, jednak niestety problem czasem jest w ludziach. U nas na wsi jest jeden człowiek, który ma bardzo dużo ziemi i ośmioro dzieci, a także kilkoro wnuków. Wszyscy biedują w jednej rozpadającej się chacie, a nie mają krowy, bo dzieci lubią tylko mleko z kartonu, nie uprawiają ziemi, bo wolą żeby dała im opieka społeczna... Z taką ziemią i z takimi fajnymi budynkami gospodarczymi naprawdę dałoby się zrobić fajne rzeczy, ale brakuje chęci do ciężkiej pracy.

    OdpowiedzUsuń
  8. Też popieram, a nawet dążę do takiego własnego, niewielkiego gospodarstwa. A tak jak piszesz, początki wcale nie są takie łatwe, więc trzeba zaczynać najwcześniej jak się da ;) Ciągle się uczę na własnych błędach i w sumie dopiero teraz, po 4 latach samodzielnego życia na wsi, zaczynamy z grubsza ogarniać sytuację i wiedzieć co i jak. Zarówno teoria, jak i praktyka (w tym głównie wytrwałość) są drogą do sukcesu. A także wykorzystanie technologii (internetu), aby nawiązywać kontakty z podobnie myślącymi i działającymi. Bo jednak nie ma to jak zwykłe, najzwyklejsze ludzkie wsparcie i dobre słowo ;) Niezależnie czy wirtualne z dalszych odległości czy po sąsiedzku.

    OdpowiedzUsuń
  9. Skoro o filmach to udało mi się "dodać" polskie napisy do filmu, który kilka miesięcy temu zaproponowała Gorzka Jagoda. Film to "Philip Forrer présente; "Le Jardin du Graal". Niestety na razie nie do YouTube'a tylko na założonym do tego blogu. Zinteresował mnie ale nie rozumiałem tego co Philip mówi, więc przetłumaczyłem z angielskich napisów. Tutaj jest link bezpośredni http://permafilmy.blogspot.com/2014/11/philip-forrer-presente-le-jardin-du.html
    Życzę miłego oglądania.

    OdpowiedzUsuń