wtorek, 7 września 2021

Od-życie

       Przez długi czas nic nie pisałam, bo zajęta byłam. Zajęta byłam odżywaniem, pracą ze swoim życiem i zdrowiem. Ponieważ z założenia jest to blog o zakładaniu i utrzymaniu ogrodów, a ja sobie ogród odpuściłam (no, nie całkiem, ciągle mamy jakieś warzywa) - nie bardzo miałam co pisać. 

      Ogród zszedł na dalszy plan, przynajmniej praca w nim. Poza postawieniem nowej, niewielkiej szklarni poliwęglanowej w miejsce zawalonych tuneli, nic nowego w nim się nie działo.

      Mój stan zdrowia był bardzo zły. Nie tylko tusza i ból kręgosłupa, ale też wszechogarniająca słabość sprawiały, że na przedwiośniu wszystko było niesłychanie trudne, nawet przejście kilkunastu metrów czy wejście na schody. Nie chciałam zasypywać Was skargami i opisami, jak to stałam u stóp schodów na strych i płakałam, bo nie mogłam wejść. Potem doszła niesłychanie bolesna rwa kulszowa.

      Mąż złamał tej zimy rękę i też cierpiał z powodu bólu w ramieniu. Na dodatek Kundzia, nasz ukochany nowy psiak, zginęła w wypadku.

     

         Na szczęście jest w naszym otoczeniu kilka wspaniałych osób, które nas nie opuściły. Pomagali z wożeniem drewna, z zakupami, z wizytami męża w szpitalu. Moje kuzynki przyjechały do mnie z masażami, Basia pomogła przy sprzątaniu (a sprzątanie było artystyczne, bo to artystka-malarka). No i prawie na siłę zaciągnęli mnie na rehabilitację do rehabilitanta-osteopaty. Pomogło, ból znacznie ustąpił.

     Ogarnęliśmy w dużej części warzywniki, chociaż szkielety zawalonych tuneli ciągle straszą. Myślałam, że latem może ktoś się znajdzie, kto je potnie i zabierze na złom, ale jakoś nie wyszło.

      Kiedy skończyłam zabiegi u osteopaty, pomyślałam, że dobrze by było kontynuować w tym kierunku i zabrałam się za swoją tuszę. Nie wierzyłam w powodzenie, bo próbowałam już wielokrotnie. Za każdym razem albo nie wytrzymywałam, albo dieta nic nie dawała. Na specjalnie opracowanej przez lekarkę diecie przytyłam kiedyś 6 kg. Kiedy próbowałam zostać witarianką, o mało nie znalazłam się w szpitalu z powodu ostrej biegunki. Ale postanowiłam spróbować jeszcze raz, moja znajoma mówiła o jakiejś diecie, którą zamierza wypróbować. To rzuciłam się w to pod wpływem impulsu. Dobry impuls! Mimo, że jest chyba najłagodniejszą ze znanych mi diet (a może właśnie dlatego) zaczęłam chudnąć. W tej chwili, po 3 miesiącach, pożegnałam się z 12 kg. Ulga dla nóg niesamowita. A to jeszcze nie koniec! I nie tylko wchodzę po schodach, ale wręcz wbiegam! Nawet na grzyby chodzę, chociaż w lesie, na nierównej powierzchni, czuję trochę ten niedowład nóg.

    Pomalutku odzyskiwałam też siłę i energię. Oszczędzałam ją na najpotrzebniejsze rzeczy, na przeżycie i niezbędne prace. Mimo to spiżarka powoli zapełnia się przetworami. A ja mam uczucie, jakby świat zwolnił. Mam czas na siedzenie z książką czy po prostu gapienie się na obłoki, na medytację, na spacery. Na zabawę z Małym Draniem, czyli szczeniakiem-sierotą, który u nas zagościł. Naprawdę nazywa się Arago i ma w sobie coś z charta, ale jest tak żywiołowy i ekspansywny, że zasłużył na miano "drania". Kochany jest przy tym i słodki do wywołania cukrzycy. Za towarzysza i mistrza ma Tikiego i to dobrze, bo Tiki jest bardzo rozsądnym starszym panem. Niestety, niedawno wykryto u niego nowotwór z przerzutami. Nieoperowalny. Na razie funkcjonuje prawie normalnie, nie cierpi specjalnie, więc cieszymy się czasem, jaki nam został. Obawiam się nieco myśliwskich genów u Arago, ale jak na razie poluje tylko na freesbi i szarpaki. Koty się go nie boją, a jak im dokucza, to go równo po pysku leją miękkimi łapkami, bez pazurów. Celuje w tym zwłaszcza Marszałek P. Jak na Marszałka przystało, kiedy widzi pędzącego szczeniaka, to nie ucieka, tylko siada spokojnie, a następnie baf! baf! po pysku. Także kury nie dają sobie w kaszę dmuchać. Akurat w tym roku, po kilkuletniej przerwie, mam dwie kwoki z pisklętami. Uznałam to za znak, że wszystko, co złe, już minęło i dobra energia się odradza.



Kiedy mały zaczął interesować się nimi trochę za bardzo, to tak mu wsiadły na ogon, że uciekał z krzykiem. Czyli chwilowo mam spokój.

      W tym roku udały się nam melony! Pierwszy raz były takie bujne i dojrzałe! Posiane w inspekcie, rozwinęły się nad podziw. Obdarzyły nas wieloma dużymi owocami. Niestety, smak nie poszedł w parze z pięknym wyglądem. Dwa były bardzo smaczne, słodkie. Inne jadalne. A kilka mdłych i niesmacznych. Z tych mdłych zrobiłam konfiturę melonową, całkiem fajną.


     


          Tego lata wszystkie moje siły i energie, jakie mi zostały, poświęciłam też memu wyjątkowemu projektowi: Chatce Czarownicy. Budował Mistrz Jan ((1) Chata z secondhanda | Facebook ). Jeszcze nie jest skończona na dobre, ale już zagospodarowałam wnętrze. Brakuje tam tylko pieca, czekam z utęsknieniem. No i trzeba potem położyć drewno na dach, skończyć ganek... Pracownia Czarownicy jednak działa i ma niezwykłą atmosferę. Odbyło się tam już kilka bardzo ważnych rozmów oraz pokazów ludowego uzdrawiania (ściąganie uroków), odbywały się medytacje. Nawet spał tam ktoś. Jedna z osób uczestniczących powiedziała, że chatka powinna nazywać się "Odrodzenie", tak działa jej magia.



 



 



 


16 komentarzy:

  1. Zdrowia, i jeszcze raz zdrowia.
    Na jaką dietę się zdecydowałaś, bo i ja zaczynam rozmyśleć nad tym

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, dieta to bardzo osobista sprawa. Trzeba dobrać do siebie. Ja akurat wpadłam na Dietę Królów i mnie odpowiada. Wiem, ze to firma itp., ale akurat sposób odżywiania jest bardzo mądrze dobrany.

      Usuń
  2. Z całego serca gratuluję Ci siły, tego jak walczyłaś, tego ile już kilogramów zrzuciłaś i się nie poddajesz, przy czym motywujesz innych. Cudowne wsparcie otrzymałaś. Przykro mi z powodu piesków, niech ten chory żyje jak najdłużej w szczęściu, bez bólu!!!! Chatka jest śliczna i jej nazwa bardzo pasuje. Wszystko, co najlepsze życzę, będzie dobrze i coraz lepiej. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za życzenia. Owszem, kilogramy są ważne dla mojego kręgosłupa. Po latach wyjście z niemożności schudnięcia też jest pewną wartością moralną. Ale też odradzam się wewnętrznie, zmieniam trochę priorytety. Bardziej "do wewnątrz", niż "na zewnątrz". Bardziej bycie, niż działanie.

      Usuń
  3. Wspaniale, że dajesz radę i odzyskujesz formę, trzymam kciuki za pomyślną kontynuację. Piękna chatka i ciekawy projekt, myślę, że ma dużą szansę na powodzenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chatka to mój azyl, miejsce mocy i spokoju. Rezonuje dobrą energią.

      Usuń
  4. Życzę Tobie dobrego zdrowia i znacznie mniej zmartwień ! Zaciekawiłaś mnie na maxa tą chatką czarownicy. Widać, że chata jest piękna i powiem Ci, że już czuję jej klimat. Widzę, że stoi tam parawan. Niedawno kupiłam bardzo podobny, bo urządzałam pokój w stylu naturalnym. W takich wnętrzach jest moc ! Pozdrawiam serdecznie :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, moc w niej jest baaardzo odczuwalna. Na dokładkę nie ma tam elektryczności ani wodociągu, brak elektrosmogu i plastyku daje się wyczuć. Parawan zasłania kącik do mycia: umywalkę z miednicami, wiadro z wodą, wiadro na wodę, ręczniki...

      Usuń
  5. Cieszę się, że wracasz do zdrowia, i że ból odszedł. Jaka to jest wielka radość, gdy człowieka nie boli. I gdy może wejść po schodach, schylić się i wyprostować, a wszystko bez zaciskania zębów.
    Oby tak dalej.
    Pozdrawiam złotojesiennie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za współodczuwanie (^) To jest radość, ale także odrodzenie planów, nadziei i wiary w przyszłość.

      Usuń
  6. Ujęłaś mnie bardzo szczerością i dystansem do siebie. Pozdrawiam i życzę wszystkiego co dobre ☺

    OdpowiedzUsuń
  7. Też miałam ostatnio taki czas, gdy przyznałam się, że moja chatta sprawia mi więcej kłopotów niż radości, sił mi już brak i ją sprzedałam, chociaż żal. Teraz szukam czegoś dla siebie i ten pomysł z chatą z drewna, bez prądu i wody, z wygodnym fotelem przy wielkim oknie, matą i materacem, stoliczkiem i półką z książkami to doskonała alternatywa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My wstrzeliliśmy się w ostatni moment, kiedy można było kupić w miarę tanie drewno. Jest nieskończona, bo desek albo nie ma, albo są po niebotycznych cenach. A właściciele tartaków straszą, że taniej nie będzie. Ale jako spokojne, ciche miejsce do schowania się, taka chata jest doskonała. Gdybym miała tam jednak zamieszkać na stałe, to zrobiła bym wodę i choćby suchą ubikację z wyjściem z sieni, żeby na stare lata po dworze tyłkiem zimą nie świecić. Nawet mieliśmy pomysł na wodę bez wodociągu: pompa w kuchni, jak w starych francuskich i amerykańskich domach. A na prysznic taki worek, sprzedają na campingi. Już nawet zrobiłam plany takiej chatki do stałego zamieszkania, ciut większej, bo sień wewnętrzna i po jednej stronie część mieszkalna, po drugiej pomieszczenie z "łazienką" i tą pompą, nawet wanna może być, pod którą pali się ogień oraz ubikacja kompostowa. I oddzielnie od nich - mała spiżarka.

      Usuń
  8. no czasem bywają i kopoty. Ja gdy schudłam 20 kg to mi ciśnienie wrocilo do normy. Kręgoslup nadal boli. Polecam jednak jogę.

    OdpowiedzUsuń
  9. Witaj Krysiu , dawno nie zaglądałam do Ciebie zajęta w moim azylu pracując póki jeszcze mam szansę . Cieszę się że wracasz do sił i życze aby tak było dalej . Wszystkiego co najlepsze dla Was .

    OdpowiedzUsuń