Wielu ludzi, całe rodziny, grupy, nawet miejscowości żyją w stanie marazmu i zastoju, który w młodości nazwałam ZNIEMOŻENIEM. Ten stan jest grząski, jak śmierdzące bagno i oblepiający jak pajęczyna. Życie toczy się jakby ponad ludźmi, którzy nie mają na nie żadnego wpływu. Nic się nie dzieje wielkiego ani radosnego, ciągle te same skisłe żale, szarpanina, letarg. Najważniejsze jest "co ludzie powiedzą", stąd monologi (nazywane rozmową) - "...bo on mi powiedział... a na to jemu... a ona tak powiedziała..." Pretensje, podchody, zawiści. Nie jest to świat spokoju ani letargu, gdyby takim był, byłaby nadzieja przebudzenia, ale świat jątrzących się żalów, nerwów w strzępach i niemocy. Straszny świat.
W takim świecie nic nie można zmienić, człowiek, który chce coś zrobić, zaraz jest mocniej spowijany zwojami pajęczyny, dezaprobaty, zniechęcenia, nudy.
Nawet kiedy pojawia się chęć, iskierka czegoś nowego, co mogło by wnieść świeży powiew, to zwykle na gadaniu się kończy, chęci się rozpływają. Pięknie ujął to Łysiak w felietonie "Jest taki statek". Jest taki statek, który wystarczy tylko wyremontować z grupką kolegów, a potem wypływamy. Egzotyczne wyspy i wszystkie morza będą nasze, nasza będzie przygoda. Coś przeżyjemy, coś prawdziwego... Ale jeszcze nie teraz, bo teraz matura, bo matka chora, bo studia, bo dziewczyna, bo jestem w trakcie załatwiania... I lata mijają, chłopcy się starzeją, nigdy nie zobaczywszy morza i tylko czasem któryś westchnie: "Jest taki statek"...
Wielu innych pisarzy opisuje ten stan: Dorota Terakowska w "Ono", Ziemkiewicz zahacza o niego w "Polactwie"
Istnieją osoby, które ten stan satysfakcjonuje, ale większość w nim się dusi. Niektórzy szarpią się, a potem ulegają, inni szukają wyjścia w destrukcji, tej najłatwiej dostępnej, jak alkohol i ostatnio narkotyki. Niektórzy uciekają w świat marzeń czy lektur.
Stan zniemożenia niejedno ma oblicze, ale jeden wspólny mianownik: brak wpływu na własny los, brak jasności widzenia świata.
Szczęśliwi ci, którzy tego nie zaznali. Ja spędziłam tak dzieciństwo i młodość i chęć wyrwania się była przemożna. Możliwe, że moje wybory nie zawsze były najmądrzejsze, ale zawsze o krok przybliżały mnie do celu: wolności, oddechu pełna piersią, kreatywnego kierowania swoją rzeczywistością.
Można i trzeba wyrwać się z tego stanu, bo jest to stan duszy, nie miejsce. Chociaż na początku dobrze jest fizycznie zmienić miejsce bycia, to o wiele ważniejsze jest dokonanie zmiany w sobie, w swoim postrzeganiu świata i wpływaniu na niego. Czasem bodźcem do tego jest nasza własna chęć, czasem jakieś wstrząsające przeżycie. Wtedy pomału, na początku nieudolnie, zaczynamy sami kształtować swoją rzeczywistość. Przestajemy bać się zmian, Widzimy coraz jaśniej świat i jego zależności. Zaczynamy po prostu żyć.
Jest to jak zaczerpnięcie oddechu pełna piersią po wyjściu ze smrodliwego śmietnika, jak przejście do innego świata, gdzie wyraźnie widzimy nici mocy i energii i potrafimy je splatać (dzięki, Kalino, za tę metaforę). Nie musimy w tym celu ani udawać się na pustynię, ani w Himalaje (chociaż możemy, jeśli mamy ochotę, wszystko możemy). Egzotyka jest w nas i wokół nas. Możemy realizować swoje marzenia, a będą one błogosławione i przyniosą owoce. Nie będzie to pot i znój, ale radosny trud, a pokonywanie przeszkód jest wtedy sportem z fajną dozą adrenaliny, nie szarpaniną.
Wsiadamy na swój statek i chwytamy w żagle wiatr. Czasem niesie nas on w rzeczywiste egzotyczne krainy, czasem fizycznie zostając w tym samym miejscu, odbywamy największą podróż wewnętrzną. Bo to, co najważniejsze, dzieje się w nas. Odkrywamy radość sterowania własnym życiem, radość rozwoju, realizacji marzeń. Jesteśmy niby w tym samym świecie, ale widzimy go inaczej, jakbyśmy żyli w świecie równoległym. Pięknie to jest opisane w książce "Transerfing rzeczywistości" Vadima Zelanda.
Niektórzy z nas dokonują skoku przeniesienia się z miasta na wieś. To dobry początek, jeśli takie życie nas nęci. Tylko trzeba uważać, żeby nie wrócić w stare koleiny zniemożenia, kiedy już opadnie pierwszy zapał i entuzjazm. Żeby nie zacząć czuć się związanym, zmuszonym i rozczarowanym. Bo wtedy to nie ma sensu. Rzecz przecież nie tylko w zmianie otoczenia, ale w zmianie naszego wewnętrznego oprogramowania. Może trochę wysiłku to wymaga, ale bardzo wyzwalające jest, rzecze Mistrz Yoda. Bo tak w ogóle to obejrzałyśmy z córką prawie wszystkie odcinki i mistz Yoda bardzo mi się podoba! W tym, co mówi, dużo prawdziwej prawdy jest, o ile nie słucha się tego, jak sloganów, ale tak naprawdę.
Więc uczmy się ciągle, ćwiczmy swój umysł w tym, że nie ma rzeczy niemożliwych. I kochajmy to, co mamy, ale nie dajmy się temu spętać. Bądźmy wolni!
NIECH MOC BĘDZIE Z WAMI!
Ponad dwadzieścia lat temu osiedliśmy w prawie 100 letnim domu otoczonym ugorem i kawałkiem starego sadu i postanowiliśmy stworzyć tu własny kawałek raju. Ogród jak najbliższy naturze, który zarazem nas cieszy i żywi. O tym ogrodzie i o tym, czego się nauczyliśmy tworząc go i pielęgnując jest ten blog.
Etykiety
borówka amerykańska
budki lęgowe
burak liściowy
cebula
chwasty
cieplarnie
ciepła grządka
cykoria sałatowa
czosnek
drób
drzewa
drzewa i krzewy owocowe
drzewa owocowe
dynie
dżdżownice
F1
fasola
filmy
funkcjonowanie roślin
gleba
GMO
gnojówki
gnój
grządki
grządki permakulturowe
grzyby
historia
humus
inicjatywy
inspekty
jabłonie
jagody goji
jarzebinogrusza
jesień
jesion
kalendarz biodynamiczny
kompost
konstrukcje
korzenie
kret
króliki
kuchnia
kury
las
leki
marchewka
mikoryza
mydlnica
narzędzia
nasiona
nasiona ekologiczne
naturalne środki myjące
nawożenie
ochrona naturalna
oczko wodne
odczyn gleby
ogród na stoku
orzechy piorące
owady pożyteczne
owce
pasternak
permakultura
pietruszka
pigwa
pismo Słowian
płoty
podlewanie
podlewanie butelkowe
podniesione grządki
pomidory
próchnica
przechowywanie
przycinanie drzew
ptaki
rabaty ozdobne.
ręczniki obrzędowe
sad
sadzenie
sadzenie drzew
samosiejki
sąsiedztwo roślin
seler
siew
słoma
słomiane grządki
Słowianie
sole mineralne
staw
staże
szkodniki
szparagi
szpinak
szpinak. grządki
ściółka
ściółkowanie
świdośliwa
trawnik
tworzenie
tyczki
uprawa
wały permakulturowe
warsztaty
warzywa
wegetarianizm
wiedza
wieża ziemniaczana
wiśnia syberyjska
woda
wzniesione grządki
zakładanie ogrodu
zasilanie
zbiory
zdrowa żywność
zdrowie
zielony nawóz
ziemniaki
ziemniaki w słomie
zima
zioła
zrębki
zwierzęta
żywopłot
żyzność
z taką pozytywną dawką energii, warto próbować...
OdpowiedzUsuńmały kroczek zrobiony...
:)
Ech, Gorzka, bardzo pięknie i bardzo trafnie to napisałaś. Moim statkiem jest miejsce, w którym teraz jestem. Zobaczyłam moje morze.
OdpowiedzUsuńTeż go lubię - mam nawet taką fajną koszulkę;)
OdpowiedzUsuńhttp://wiejskoczarodziejsko.blogspot.com/2013/09/metamorfoza-kretowatej-i-jej-skutki.html
Serce mnie boli, jak patrzę na takich, co to nic tylko marazm i tzw. "melancholia"... Żal. Żal. Żal.
Przyjemnie czyta się Twój post, jest taki refleksyjny, poetycki. Sama 11 lat temu przeniosłam się za miasto, na wieś.I powiem tak: piękna,ale trudna miłość. Niech Moc będzie z Nami!
OdpowiedzUsuńBardzo mądrze piszesz, chociaż czasem jest tak, że z takiego marazmu ciężko wyjść, bo są pewne przeszkody. Mimo to też bardzo wierzę, że chcieć to móc, tylko czasem to móc trochę dłużej trwa! Pozdrawiam ciepło!
OdpowiedzUsuńKrystyno, ja tak "ni z gruszki" - czy nie dałabyś się ściągnąć na dwa dni pod Dolinę Baryczy, żeby pomóc nam założyć ogród? Na pewno znajdzie się jeszcze kilka osób z sąsiedztwa, które będą chciały wziąć udział w spotkaniu, więc może zrobimy warsztaty? Daj proszę znać, jak to widzisz:) bosekopytko@gmail.com
OdpowiedzUsuńNapisałam na podanego maila, ale widzę, że nikt nie odbiera. Sprawdź, czy nie wpadł do spamu.
Usuń