Ponieważ moja mama skarży się na wiele bolących stawów oraz na niewyleczalną grzybicę stóp, to postanowiłam połączyć piękne z pożytecznym, czyli spacery ze zbieraniem żywicy świerkowej i zrobić balsam świerkowy. W czasie mrozów dobrze jest zbierać żywicę, bo zastyga jak bursztyn, podczas gdy w cieplejszych miesiącach jest ciągnąca się i kleista. Po godzinnym spacerze miałam już pełny niewielki słoik. Głęboka wdzięczność do lasu, który jakby specjalnie podsuwał mi świerki płaczące kroplami żywicy. Normalnie jest ich bardzo mało, a podczas tego spaceru widziałam je co kawałek.
Miałam potrzebne składniki, poza świeżym, tegorocznym woskiem. Ale od czego są przyjaciele? Jan Głowacz użyczył mi gomułkę pachnącego ulem wosku dziś rano i balsam naciąga w tej chwili na brzegu plity ogrzewanej drewnem.
Balsam świerkowy jest dobry na:
bóle artretyczne i reumatyczne
bóle mięśniowe
zmęczenie mięśni i stawów
stany zapalne skóry i wszelkie nieprawidłowości
grzybice
brodawczaki, kurzajki, brodawki
złe krążenie
oparzenia
uszkodzenia skóry, ranki, siniaki.

Nic dziwnego, że chciałam go zrobić sama. Nazbierałam więc słoiczek żywicy. Następnie drugi pędów świerka z pączkami szczytowymi i igiełkami z tego roku. Pocięłam je drobno, spryskałam alkoholem, zamknęłam zakrętkę i postawiłam niedaleko pieca na 24 godziny, żeby puściło soki. Chodzi o to, że pewne składniki lecznicze rozpuszczają się w tłuszczu, inne w alkoholu, a mi zależy, żeby w balsamie były wszystkie. Nie należy pędów zalewać, a jedynie je lekko zmoczyć, bo nie chcemy mieć nalewki, a balsam.
Następnie przygotowałam mniej więcej tyle, ile żywicy każdego z pozostałych składników: masło kokosowe, olej (użyłam mieszanki ekologicznych olejów - rzepakowego, słonecznikowego i lnianego) i nieco mniej wosku, ale niewiele mniej oraz odrobinę propolisu. Ten propolis to wisienka na torcie, jeśli ktoś go nie ma, to można pominąć. W czystym, dużym słoju wymieszałam wszystko i postawiłam na brzegu plity, żeby naciągało. Roztwór powinien stopić sie, połączyć się harmonijnie, ale nie wrzeć. Ta alchemiczna przemiana potrzebuje czasu, nawet do kilkunastu godzin. Choć niektórzy twierdzą, że 3-4 godziny wystarczą. Potem płynną zawartość filtrujemy przez drobne sitko lub gazę i rozlewamy do niewielkich słoiczków.
Użyłam tu masła kokosowego, co wzbudza we mnie dość mieszane uczucia ze względu na szkody, jakie środowisku wyrządzają plantacje palmy kokosowej. No cóż, jako zamiennika można użyć smalcu i tak się dawniej robiło. Jednak część balsamu przeznaczona jest dla wegetarian, więc ten wariant odpada. A kokosa i tak miałam już w domu. Z plantacji ekologicznej, jakby co.
Będę miała kilka słoiczków pachnącego lasem i ulem skarbu, dla siebie i dla przyjaciół. Warto go sobie zrobić, jeśli mamy dostęp do składników. Zwłaszcza, jeśli widzi się cenę tej maści sprzedawanej prze internet. Nasza, własna, jest na pewno lepsza, bo w niej jest nasze serce.
NIECH WAM NOWY ROK NAJSŁODSZYM BALSAMEM, WSZELKI BÓL KOJĄCYM, NA SERCA PŁYNIE!