Mój mąż jest czystej wody Paryżaninem, czyli mieszczuchem mieszczuchów i mimo, że skończył szkołę ogrodniczą, bo go to interesowało, to całe życie pracował w ogrodach ozdobnych. Do warzyw nie bardzo miał serce, bo przecież można kupić za bezcen....
Ja wychowałam się w małym miasteczku, gdzie w ogródkach sadzono trochę kwiatów, ale poza tym warzywa. Oraz drzewka owocowe, krzaki porzeczek i agrestu, maliny. Wszystko to, co pomagało napełnić domowe spiżarnie w chudych czasach. Nawet na działkach w naszym miasteczku, w latach 60 i 70 sadzono głównie ziemniaki, buraki, marchewkę itp. Żadnych altanek, drzewek, krzaków, a nie daj Boże trawników, bo przecież koń z pługiem nie dał by rady zawrócić. No i nie ma co marnować miejsca...
Ogród w wyobrażeniu Pierra to był więc przepiękny, strzyżony park z klombami ułożonymi malowniczo, liniami widokowymi, zakątkami itp. A w moim - dziki gąszcz owocowo-warzywno-kwiatowy. Jego ogród, to miejsce odpoczynku i przyjemności, mój - to tez przyjemności, ale podniebienia, oraz poczucie bezpieczeństwa i dosytu.
Zagospodarowując nasze siedlisko trzeba było pójść na kompromis, a i to musiałam dość mocno nalegać (przy pomocy tupania i rzucania talerzami, takie maleńkie środki nacisku), żebym mogla założyć swoje dwa warzywniki, bo "na co takie uwiązanie, kopać ciężko, na wakacje wyjechać nie można, bo wszędzie można kupić ładniejsze warzywa..."
Pomału wzięłam się więc za edukację nieznośnego mieszczucha. Dobrze, że zimą narzeka na nudę i chętnie czyta, a od kilku lat także ogląda na necie, to, co mu podsuwam. No i wyedukował się do tego stopnia, że teraz sam mnie zachęca, żebym siała więcej własnych warzyw. A nawet zabrał się za poszerzanie warzywnika, przesadzając krzaki i drzewka, które się da przesadzić. I to już chyba trzeci raz. Teraz wie, i nie posiada się z oburzenia, ile chemii i jak mało substancji odżywczych jest w roślinach hodowanych chemicznie. A ja, z diabelskim chichotem, podsuwam mu wciąż nowe artykuły do czytania. A że on o zdrowie bardzo dba, to szybko przyswaja. Może dlatego, w wieku prawie 75 lat (skończy w lutym) potrafi ot, tak sobie, dla rozruszania się, przejechać 50 km na rowerze albo codziennie przejść ok. 6 km szybkim marszem - nazywa to małym spacerkiem.
Nawet obiecał mi następny tunel foliowy dla tej niesamowitej kolekcji pomidorów, papryk i oberżyn, którą mam zamiar posadzić. A jeszcze przymila się: "A melony i dynie też posadzisz? Tak kocham twoją zupę dyniową..."
Myślę, że niebagatelną rolę odgrywa w tym też smak własnych warzyw oraz ich bujna okazałość. Ci, którzy próbowali własnych, opitych słońcem warzyw ze zdrowej ziemi, wiedzą coś o tym.
Także to, że przy stosowaniu metody "przekładańców"jest coraz mniej grządek do przekopywania. Mój w młodości uszkodził sobie kręgosłup i duża ilość kopania rozkłada go dosłownie na łopatki.
Czyli mój warzywnik puchnie w oczach, mimo, że hodujemy warzywa tylko na własne potrzeby. A grządki kwiatowe? Ciągle są, bo oboje je lubimy, tyle że, cichcem-milczkiem między kwiatami pojawia się coraz więcej ziół aromatycznych. Też są piękne (ach, taki błękit hyzopu!), a przy tym przydają się w kuchni i apteczce.
Hyzop i róże
Ponad dwadzieścia lat temu osiedliśmy w prawie 100 letnim domu otoczonym ugorem i kawałkiem starego sadu i postanowiliśmy stworzyć tu własny kawałek raju. Ogród jak najbliższy naturze, który zarazem nas cieszy i żywi. O tym ogrodzie i o tym, czego się nauczyliśmy tworząc go i pielęgnując jest ten blog.
Etykiety
borówka amerykańska
budki lęgowe
burak liściowy
cebula
chwasty
cieplarnie
ciepła grządka
cykoria sałatowa
czosnek
drób
drzewa
drzewa i krzewy owocowe
drzewa owocowe
dynie
dżdżownice
F1
fasola
filmy
funkcjonowanie roślin
gleba
GMO
gnojówki
gnój
grządki
grządki permakulturowe
grzyby
historia
humus
inicjatywy
inspekty
jabłonie
jagody goji
jarzebinogrusza
jesień
jesion
kalendarz biodynamiczny
kompost
konstrukcje
korzenie
kret
króliki
kuchnia
kury
las
leki
marchewka
mikoryza
mydlnica
narzędzia
nasiona
nasiona ekologiczne
naturalne środki myjące
nawożenie
ochrona naturalna
oczko wodne
odczyn gleby
ogród na stoku
orzechy piorące
owady pożyteczne
owce
pasternak
permakultura
pietruszka
pigwa
pismo Słowian
płoty
podlewanie
podlewanie butelkowe
podniesione grządki
pomidory
próchnica
przechowywanie
przycinanie drzew
ptaki
rabaty ozdobne.
ręczniki obrzędowe
sad
sadzenie
sadzenie drzew
samosiejki
sąsiedztwo roślin
seler
siew
słoma
słomiane grządki
Słowianie
sole mineralne
staw
staże
szkodniki
szparagi
szpinak
szpinak. grządki
ściółka
ściółkowanie
świdośliwa
trawnik
tworzenie
tyczki
uprawa
wały permakulturowe
warsztaty
warzywa
wegetarianizm
wiedza
wieża ziemniaczana
wiśnia syberyjska
woda
wzniesione grządki
zakładanie ogrodu
zasilanie
zbiory
zdrowa żywność
zdrowie
zielony nawóz
ziemniaki
ziemniaki w słomie
zima
zioła
zrębki
zwierzęta
żywopłot
żyzność
Zapachniało latem, słońcem, życiem!
OdpowiedzUsuńPrzekonując swojego Mieszczucha musiałaś wytłuc niemało talerzy. Ale warto było!
Ej tam, wcale nie tak dużo. Siłę perswazji trzeba mieć w sobie, a to tylko znaki przestankowe hre hre hre. Zawsze gdzieś jest lato.
UsuńTakie wzmocnienie od czasu do czasu nie zawadzi.
UsuńMoja babcia sama uprawia warzywa i znam smak, który jest nie do porównania do tych ze sklepu ale ile sie trzeba nakopać i chwastów nawyrywac to tez widze. Niełatwe jest życie warzywnego ogrodnika.
OdpowiedzUsuńA jakie życie jest łatwe? Nie chodzi o to, żeby było łatwe, ale żeby było piękne i szczęśliwe.Majko, my teraz WCALE nie kopiemy, a chwastów wyrywamy też tak sobie. Ja to lubię: siedzę sobie w słoneczku na worku z sianem, zanurzam dłonie w ciepłą ziemię, wokoło zapachy upojne i brzęczenie pszczół... Tłumaczę tu już trzeci rok, jak zrobić, żeby się nie narobić, a mieć - nie tylko warzywa, ale też satysfakcję i przyjemność.
UsuńTo muszę babci podrzucić Pani blog to może się dowie jak się nie narobić;) Kiedy bym nie była to ona zawsze kopie i plewi i ciągle mówi, że to ostatni rok bo już nie ma siły. Ale jak się spróbuje to ciężko wrócić do kupowania warzyw więc co roku dalej kopie i plewi i narzeka ....
UsuńTak kocham Twoją zupę dyniową!! - podpisuję się pod tym :D
OdpowiedzUsuńOOO, witaj Kasieńko! W tym roku będę miała rozmaite ciekawe dynie, to z góry zapraszam na jesienną zupę! A wcześniej na "paćkę" z zielonego groszku, zdaje się, że też lubisz?
Usuń"własnych, opitych słońcem warzyw ze zdrowej ziemi, wiedzą coś o tym."
OdpowiedzUsuńTo prawdziwa poezja w tym tekście:
Też poczułam lato, słońce i uśmiech z postu.
Więc uśmiechem odpowiadam :)
Dziękuję, o to właśnie chodzi.
UsuńW chudych studenckich latach pracowałam na południu Włoch, na polu pomidorów. Pomidory były do przetwórstwa. Nie wnikałam wtedy czy są pryskane czy nie. Jadło się prosto z krzaka. Smaku "opitego słońcem" nie zapomnę nigdy. Może stąd ten mój upór, żeby się dochować pomidorów z gruntu:)
OdpowiedzUsuńMoja Mała M. mówi, że najważniejsze, żeby mąż miał dobre serce i ... był posłuszny:) Jak widać z korzyścią to dla niego.
Serdeczności!
Na południu Włoch jest inny klimat - ciepły i suchy. A i tak pryskają... Teraz nawet we Francji radzą, przy uprawie ekologicznej, zrobić pomidorom chociaż daszek z folii, bo one nie lubią mieć mokrych liści, zaraz łapią choroby grzybowe. Na Syberii również lato jest krótkie, ale upalne i suche. Przy naszej ilości opadów, to nie wiem, jak to będzie z pomidorami w gruncie...
UsuńJeszcze nie jestem taką zaprawioną ogrodniczką, ale kiedy tylko, prawie już cztery lata temu przeprowadziliśmy się na wieś to jedną z pierwszych rzeczy jakie zrobiłam było założenie warzywnika. Smak, ale i satysfakcja z wyhodowanych własnoręcznie warzyw jest nie do opisania!
OdpowiedzUsuńNo właśnie, kto nie próbował, to nie wie. Kto raz spróbował, będzie widział różnicę.
UsuńMi rodzice pukali w czoło jak postanowiłam z trawnika zrobić warzywniak, a teraz tata sam sobie zasiał ogórki I zrobił nawet mini tunel hehe a mama tylko czeka z niecierpliwością, aż coś przyniose "opitego słońcem" jak to pięknie ujełaś :)
OdpowiedzUsuńWidzisz, ludzi dość łatwo przekonać, jeśli samemu jest się przekonanym.
UsuńRozumiem Twoją namiętność do warzywnika :) Niestety, w moim miejskim ogródku na maleńkiej , zacienionej wielkim dębem i sosnami działce nie mam możliwości założyć warzywnika z prawdziwego zdarzenia, ale coś tam zawsze udaje się wyhodować- pięknie mi rosną poziomki, mam trochę borówki amerykańskiej, jeżyn, czosnek niedźwiedzi, obowiązkowe pomidorki koktajlowe, zioła. A co robisz z hyzopem ? Mam spory już krzaczek, a używam tylko odrobiny w mieszankach ziołowych . A zupę dyniową jak gotujesz, na ostro z imbirem czy na słodko ? Mam jeszcze jedną cudną dynię w garażu , czekającą na swoją kolej , chętnie wypróbowałabym Twój przepis :)
OdpowiedzUsuńBardzo mądrze hodujesz to, co się da. Można jeszcze spróbować maliny. A hyzop dodaję do mięsa i ryb, także do herbatek. Zupa dyniowa: ziemniaki, cebula, dynia, warzywa "rosołowe". Na oleju najpierw podsmażam ziemniaki i cebulkę, kiedy zaczną się rumienić i pachnieć frytkami, dorzucam resztę warzyw, kilka minut potem dynię. Podsmażam wszystko, ciągle mieszając. Potem wlewam wodę lub bulion, dorzucam pieprz i sól. Gotuję do miękkości warzyw. Wszystko miksuję i dodaję śmietanę oraz zielone listki lubczyku, pietruszki itp. W wersji "de luxe" podsmażone warzywa wkładam do wydrążonej dyni razem z odrobiną bulionu, przykrywam odciętą częścią z ogonkiem jak przykrywką i wstawiam na 2 godz. do piekarnika. Po wyjęciu mieszam łyżką, delikatnie odrywając dynię od skórki i dodaję śmietanę.
UsuńDziękuję, na pewno wypróbuję przepis.
UsuńPolecam film :
Usuńhttps://www.youtube.com/watch?v=Adgf2-xWcqk
Fatalne tłumaczenie ale warto obejrzeć.Może i pod sosnami coś wyrośnie.
Pana Pierra miałem okazję poznać parę lat temu podczas zakupu Peugeota w Białymstoku, obaj słabo mówiliśmy po angielsku ale robiąc przedziwne miny i mocno gestykulując udało się szczęśliwie doprowadzić transakcję do końca :)
OdpowiedzUsuńchoć minęło parę lat od spotkania to do dziś wspominam jako osobę bardzo energiczną i dużym poczuciem humoru
cieszę że Pani Krystyno ciągle Pani śmiga tą jasnozieloną żabką, od czasu do czasu widuję Panią w Białymstoku oraz
dziękuję za bloga do którego często zaglądam od kiedy stałem się małorolnym, mi też się zamarzyły warzywka zdrowe i pachnące
Pozdrawiam serdecznie!
Piotr
Piotr od Pyzia? Ten, który w pewnym momencie zniknął? a Pyzio to był dobry zakup, połyka kolejne dziesiątki tysięcy kilometrów jakby nigdy nic, brudny po dach, załadowany też po dach, nic mu nie straszne. A tak poza tym z narzędzi Peugeota mamy jeszcze antyczną skrobaczkę do kory - oni tak zaczynali. Cieszę się, że grono małorolnych się zwiększa.
UsuńRzeczywiście zniknąłem a raczej przebranżowiłem się że tak powiem.
OdpowiedzUsuńŻyczę Państwu dużo zdrowia.
Najważniejsze, że oboje macie pasję ogrodową, a warzywa też są piękne, więc to też ogród ozdobny!
OdpowiedzUsuńAle z Ciebie podstępna bestia :-)
OdpowiedzUsuńPopieram własny warzywnik całą sobą! Najlepsze są, jak napisałaś "warzywa opite słońcem" a warzywnik może być bardzo dekoracyjny. Liście np. patisonów są przepiękne.
U nas niebawem stanie ogrodzenie warzywnika niezbędne przy naszych naturalnych kosiarkach.
Serdecznie Was oboje pozdrawiam!
Jak cudownie napisane... :))))) Zapisałam blog w ulubionych i będę czytać... i czytać :)))))
OdpowiedzUsuń