Ponieważ większość z nas dostała oczopląsu pomidorowego, to wypadało by porozmawiać, jak o nie dbać, by mieć dobre plony.
Najpierw siew - gdzieś tak w marcu, w dni siewu, owoc. w tym roku przypadnie to tak na początku i w drugiej połowie marca. Nie mam jeszcze kalendarza biodynamicznego, więc nie podam na razie dokładnych dat. Oczywiście w dobrej, kompostowej ziemi. Ja zamierzam w tym roku wypróbować dla części sadzonek doniczki torfowe, reszta w małych doniczkach, jak co roku. W domu umieszczamy je na najbardziej nasłonecznionym oknie. I nie przesadzamy z podlewaniem, to nie nenufary. Ziemia powinna być tylko lekko wilgotna, inaczej może wdać się zgnilizna. Zwłaszcza, jeśli temperatura nie jest zbyt wysoka. Pomidory są bardzo ciepłolubne, w zasadzie im więcej światła i ciepła, tym lepiej.
Nawet przy najlepszej opiece są one zwykle ciut wyciągnięte, ale na to jest rada, a nawet dwie. Ja mam pod folią wysoką skrzynię. Kiedy tylko zrobi się dość ciepło, ustawiam w niej sadzonki i na noc przykrywam je grubą agrowłókniną, rozpostartą na położonych w poprzek drążkach. Skrzynia, wypełniona nawozem i kompostem, działa jak inspekt, podwójna ochrona - namiot i agrowłóknina pozwala zachować dobrą temperaturę nawet przy małych przymrozkach. W zimne noce zapalam pod folią dodatkowo kilka zniczy, takich 12-godzinnych.
Druga rada to bardzo głębokie sadzenie w momencie wysadzania na miejsce stałe. Pomidory mają ciekawą właściwość - o ile ich łodyga ma kontakt z ziemią, to wyrastają na niej natychmiast dodatkowe korzenie. Roślina jest wtedy wzmocniona, rośnie lepiej i szybciej.
Nasze Tomatos lubią żyzną ziemię, nie boją się świeżego obornika i kompostu, uwielbiają ściółkowanie. A czego nie lubią? Przede wszystkim wilgoci na liściach i wilgotnego, zastałego powietrza. Dlatego podlewając nie należy moczyć liści. A podlewać trzeba w przypadku suszy, bo jeden krzak owocujący potrzebuje dziennie ok. 10 litrów wody. Dobrze się wtedy spisuje podlewanie butelkowe (pamiętacie? butelka plastykowa z odciętym dnem, wbita szyjką w ziemię, którą wypełniamy wodą). W ten sposób woda idzie wprost do korzeni. Oczywiście nie musimy codziennie lać 10 litrów na krzak, bo w ziemi jest przecież wilgoć z deszczu i wód gruntowych. Dlatego też ja podlewam tylko kilka razy w sezonie, za wyjątkiem tych krzaków w skrzyni. Chociaż skrzynia nie ma dna, ale jest wzniesiona ponad poziom gruntu i woda do niej słabo podsiąka, dlatego trzeba podlewać ją często. Po prostu należy trzymać rękę na pulsie i kiedy po rozgrzebaniu ziemi na głębokość 10-20 cm. nie widzimy śladów wilgoci, to podlewamy bardzo obficie. Rzadkie, ale obfite podlewanie sprzyja rozwojowi korzeni w głąb, natomiast częste ale skąpe sprawia, że korzenie rozwijają się tylko tuż pod powierzchnią.
Następnie tunel trzeba wietrzyć. Codziennie i od wschodu do zachodu słońca. A na noc konsekwentnie zamykać, żeby w miarę możności zachować ciepło. Jedynie w najcieplejsze noce można zostawić tunel otwarty.
Z moich doświadczeń wynika, że pomidory z tunelu wietrzonego, wyrosłe na naturalnym kompoście i bez oprysków, mają taki sam smak jak te bez osłon. Natomiast hodując bez osłon, prawie nie da się uniknąć chorób, zwłaszcza zarazy ziemniaczanej. Nawet w ciepłej Francji polecają dla tych, którzy uprawiają pomidory bio, bez oprysków, zbudować im przynajmniej daszek. Po prostu - kilka drągów i rozpostarty na nich kawał folii. Tam chodzi głównie o ochronę przed deszczem. U nas dochodzi jeszcze ochrona przed zimnymi nocami, które w naszym regionie bywają już na początku sierpnia. Wiem, że bardziej na zachód i na południe jest z tym łatwiej, ale u nas sorry, taki mamy klimat.
Wiecie, że nie przepadam za opryskami, nawet tymi z różnych ekologicznych gnojówek i wywarów. Coraz częściej znajduję potwierdzenie mojego podejścia w opiniach fachowców (bio, oczywiście). Zamiast robić wywary z żywokosty, skrzypu czy pokrzywy, daję po prostu te rośliny jako ściółkę. Ich substancje lecznicze tak samo działają... Jeśli idzie o inne środki zapobiegawcze, to stosujemy Miedzian. Jest on dozwolony w uprawach ekologicznych w niewielkiej ilości. My pryskamy rośliny raz, na etapie pąków kwiatowych. Czasem, w wyjątkowo wilgotne i zimne lato - dwa razy. Po prostu tutaj występuje często szara pleśń, nie tylko na pomidorach.
Pisałam też o bardzo sprytnym sposobie hodowania pomidorów pod okapami, ale przypomnę jeszcze raz. Otóż jeśli ktoś ma przy południowej ścianie szeroki okap, to może przy tej ścianie zrobić skrzynię wypełnioną kompostem, a z okapu zwiesić kawałek folii, przyczepiany do skrzyni, żeby wiatr nim nie machał. Między cieplutką ścianą, a folią, pomidory rosną jak szalone. Dobry sposób dla tych, co nie mają tunelu. Widziałam też kopułki, zrobione z kilku prętów zbrojeniowych po prostu wbitych końcami w ziemię. Te pręty są dość sztywne, ale jednak wyginają się i z każdego z nich można zrobić łuk. Dwa albo trzy takie skrzyżowane łuki tworzą coś w rodzaju kopuły. Wystarczy przyrzucić folią...
Ponad dwadzieścia lat temu osiedliśmy w prawie 100 letnim domu otoczonym ugorem i kawałkiem starego sadu i postanowiliśmy stworzyć tu własny kawałek raju. Ogród jak najbliższy naturze, który zarazem nas cieszy i żywi. O tym ogrodzie i o tym, czego się nauczyliśmy tworząc go i pielęgnując jest ten blog.
Etykiety
borówka amerykańska
budki lęgowe
burak liściowy
cebula
chwasty
cieplarnie
ciepła grządka
cykoria sałatowa
czosnek
drób
drzewa
drzewa i krzewy owocowe
drzewa owocowe
dynie
dżdżownice
F1
fasola
filmy
funkcjonowanie roślin
gleba
GMO
gnojówki
gnój
grządki
grządki permakulturowe
grzyby
historia
humus
inicjatywy
inspekty
jabłonie
jagody goji
jarzebinogrusza
jesień
jesion
kalendarz biodynamiczny
kompost
konstrukcje
korzenie
kret
króliki
kuchnia
kury
las
leki
marchewka
mikoryza
mydlnica
narzędzia
nasiona
nasiona ekologiczne
naturalne środki myjące
nawożenie
ochrona naturalna
oczko wodne
odczyn gleby
ogród na stoku
orzechy piorące
owady pożyteczne
owce
pasternak
permakultura
pietruszka
pigwa
pismo Słowian
płoty
podlewanie
podlewanie butelkowe
podniesione grządki
pomidory
próchnica
przechowywanie
przycinanie drzew
ptaki
rabaty ozdobne.
ręczniki obrzędowe
sad
sadzenie
sadzenie drzew
samosiejki
sąsiedztwo roślin
seler
siew
słoma
słomiane grządki
Słowianie
sole mineralne
staw
staże
szkodniki
szparagi
szpinak
szpinak. grządki
ściółka
ściółkowanie
świdośliwa
trawnik
tworzenie
tyczki
uprawa
wały permakulturowe
warsztaty
warzywa
wegetarianizm
wiedza
wieża ziemniaczana
wiśnia syberyjska
woda
wzniesione grządki
zakładanie ogrodu
zasilanie
zbiory
zdrowa żywność
zdrowie
zielony nawóz
ziemniaki
ziemniaki w słomie
zima
zioła
zrębki
zwierzęta
żywopłot
żyzność
sobota, 31 stycznia 2015
czwartek, 29 stycznia 2015
Cudowne impresje
Trzy wspaniałe dziewczyny przysłały swoje teksty o ogrodach. Każdy inny, ale wszystkie z pasją i z humorem! Dziękuję Wam bardzo, że chciałyście się podzielić z nami.
A na Was w nagrodę czekają kurki-kryjaki do adopcji. Kryjaki, bo każda ma możliwość schowania w swoim brzuszku jakiegoś małego przedmiotu. Oto one:
Każda inna, każda ma charakter jak najbardziej własny i każda swoje własne bajki opowiada. Kurki: zielona, szara, fiołkowa i błękitna.
Niech Wam przyniosą szczęście!
Zgodnie z tym, co napisałam na początku konkursu, jako pierwsza wybiera swoją kurkę Ania, bo ma najwięcej komentarzy. Ma też już listy od czytelników! Dziewczyno, czemu jeszcze nie masz bloga? Przecież pierwszy wpis już masz!
Następnie będą wybierać Doriska i Marta. Jedna kurka zostanie na rozmnożenie, na następny konkurs jakiś.
To proszę Szanowne Laureatki - wybierajcie, a przy okazji przyślijcie swoje adresy, coby kurki mogły do Was się wybrać!
A na Was w nagrodę czekają kurki-kryjaki do adopcji. Kryjaki, bo każda ma możliwość schowania w swoim brzuszku jakiegoś małego przedmiotu. Oto one:
Każda inna, każda ma charakter jak najbardziej własny i każda swoje własne bajki opowiada. Kurki: zielona, szara, fiołkowa i błękitna.
Niech Wam przyniosą szczęście!
Zgodnie z tym, co napisałam na początku konkursu, jako pierwsza wybiera swoją kurkę Ania, bo ma najwięcej komentarzy. Ma też już listy od czytelników! Dziewczyno, czemu jeszcze nie masz bloga? Przecież pierwszy wpis już masz!
Następnie będą wybierać Doriska i Marta. Jedna kurka zostanie na rozmnożenie, na następny konkurs jakiś.
To proszę Szanowne Laureatki - wybierajcie, a przy okazji przyślijcie swoje adresy, coby kurki mogły do Was się wybrać!
środa, 28 stycznia 2015
Kaszalot z kaszlem
Ledwiem się zwlokła z łóżka, żeby trochę poczytać i popisać. Dopadła mnie moja odwieczna plaga (bo miewam to, odkąd pamiętam). Na szczęście ostatnimi laty rzadko, ale kiedyś to przez cały zimny sezon tak mnie telepało co i rusz.
Wygląda to na jakieś zapalenie oskrzeli, krtani czy czegoś tam. W każdym razie kaszel mną wstrząsa bez przerwy taki, że wszystkie mięśnie bolą. Gardło pali żywym ogniem. Poza tym bóle w stawach, łeb pęka i nieprzytomna jestem. Spać nie można, bo te salwy kaszlu regularnie co parę minut...
Diagnozy bywały różne, różnie mnie też leczono na to. Tym razem leczę się sama, zielsk rozmaitych mam pełno, tylko na początku nie miałam siły nawet zaparzyć. Najbardziej skuteczny okazał się olej żywokostowy. Biorę łyżeczkę do ust i ssę, koi dość ładnie na jakiś czas.
Leżę sobie jak jakiś mocno nieszczęśliwy wieloryb, nie mogąc znaleźć miejsca, wstrząsana tym kaszlem. No, leżałam. Jest już trochę lepiej.
Jutro podsumuję impresje ogródkowe i pokażę nagrody, bo dziewczynom się należą, prawda? Tak pięknie piszą!
Przepraszam, jeśli chwilowo nie odpowiadam na listy itp. Nadrobię to, jak poczuję się lepiej.
Pa, lecę do łóżka!
Wygląda to na jakieś zapalenie oskrzeli, krtani czy czegoś tam. W każdym razie kaszel mną wstrząsa bez przerwy taki, że wszystkie mięśnie bolą. Gardło pali żywym ogniem. Poza tym bóle w stawach, łeb pęka i nieprzytomna jestem. Spać nie można, bo te salwy kaszlu regularnie co parę minut...
Diagnozy bywały różne, różnie mnie też leczono na to. Tym razem leczę się sama, zielsk rozmaitych mam pełno, tylko na początku nie miałam siły nawet zaparzyć. Najbardziej skuteczny okazał się olej żywokostowy. Biorę łyżeczkę do ust i ssę, koi dość ładnie na jakiś czas.
Leżę sobie jak jakiś mocno nieszczęśliwy wieloryb, nie mogąc znaleźć miejsca, wstrząsana tym kaszlem. No, leżałam. Jest już trochę lepiej.
Jutro podsumuję impresje ogródkowe i pokażę nagrody, bo dziewczynom się należą, prawda? Tak pięknie piszą!
Przepraszam, jeśli chwilowo nie odpowiadam na listy itp. Nadrobię to, jak poczuję się lepiej.
Pa, lecę do łóżka!
wtorek, 27 stycznia 2015
Ogrodowe impresje - Ania część 2
Jak pisałam wcześniej, mamy też truskawki, które chyba jako
pierwsze owocowe pojawiły się na naszej działce. Od początku też uprawiam je w
czarnej folii do truskawek. Bardzo się sprawdza. Praktycznie zero pracy przy
pieleniu. Jedyne zabiegi pielęgnacyjne to ścinanie liści po owocowaniu i
zbieranie owoców. Podobnie mam posadzone poziomki, trzy rzędy w folii. Jest ich
bardzo dużo, ale nawet nie mam szansy zebrać ich na przetwory, bo dzieci w
sezonie wszystko wyjedzą. Za to nadrabiam przetworami z truskawek, tych zawsze
jest pod dostatkiem. Poniżej truskawki jesienią, a na drugim planie widać jarmuż:
Podobnie jak truskawki, dość wcześnie zagościły u nas również winogrona. W sumie naliczyłam 16 krzaków. Różne odmiany - słodkie, kwaśne, zielone, różowe, fioletowe. Polecam „Izę Zalewską”. Myślałam, że najlepsze winogrona będę miała ze starych odmian zaszczepionych od babci, ale Iza kupiona kiedyś przy okazji w sklepie, pozytywnie nas zaskoczyła. Słodka odmiana deserowa, kolor zielony. Część naszych winogron już owocuje, na część jeszcze czekamy. Po posadzeniu długo stały w miejscu, bez specjalnego przyrostu. Obornik czyni cuda, więc i winogrona po nim ruszyły. Wcięło mi gdzieś pozostałe zdjęcia z działki i mogę podzielić się tylko tymi jesiennymi, więc teraz namiastka winogron:
Po lewej stronie widać dwie pergole z winogronami (już owinięte na zimę). W tle kolejna pergola na cytryńca chińskiego. Mocno ruszył, więc niedługo zacznie się wspinać. Na ten rok mam znowu trochę planów. Przede wszystkim posadzę żółte maliny i żurawinę wielkoowocową. Dosadzę trochę drzew i jeżyn bezkolcowych. Posieję nowe kwiaty wieloletnie na rozsadniku a na jesieni porobię rabaty. Nasiona warzyw już czekają na wysianie. Będą też nowe permagrządki.
No i to, na co czekamy najbardziej. Chcemy postawić ule. Ze trzy – cztery, na własny użytek. Może przyda się w końcu ta nawłoć, która zarasta w znacznej części drugą połowę działki i której nie wiemy jak się pozbyć. Może pszczółki ją wykorzystają. Polecam też wszystkim wieszanie domków dla ptaków. Powiesiliśmy tamtej zimy 10 budek własnoręcznie zrobionych. 9 z nich miało już w tym sezonie lokatorów. Chcemy jeszcze kilka powiesić dalej na działce – w tym budka dla sów i w starym sadzie skrzynki dla nietoperzy. A tu poniżej lokatorzy jednej z naszych budek. Rodzinka krętogłowów:
Mocno się rozpychały, aż odchyliły wieczko. Na jesieni wszystkie budki wyczyściliśmy i lepiej przymocowaliśmy przednie ścianki. Już czekają na nowych mieszkańców.
Nasze dzieci maja bzika na punkcie ptaków. Sporo z nich rozpoznają. Marzenie naszego starszaka (6 lat), którym nam od jakiegoś czasu wierci dziurę w brzuchu – budka z kamerką by mógł widzieć co robią w środku ptaki. Nie wiem na razie jak się za to zabrać. Wyższa szkoła jazdy. Chodzi już za nami ze swoja skarbonką i prosi o swój wymarzony prezent. Mają już lornetki i za każdym razem zabierają na oglądanie ptaków na działkę. Sporo ich u nas. Najciekawsze to np. dudki. Późnym latem jeden był u nas częstym gościem. Jest też rodzinka dzięciołów. Zawsze ich dużo. Wilgi dalej w lesie pięknie śpiewają. No i odwiedzają nas bażanty i kuropatwy. Te ostatnie spryciary zawsze tak się schowają, że o zawał serca mnie przyprawiają.
Z ciekawszych zwierzaków, to pierwszy raz w tym roku pojawił się zaskroniec i wiemy gdzie sobie mieszka. Młody jeszcze. Są też lisy, zające i sarny w dużych ilościach. Zresztą akurat sarny to już mnie tak nie cieszą, bo szkody robią. W przyszłości chętnie byśmy całą działkę ogrodzili, by chociażby te sarny nie łaziły. Bo zając, to raczej wszędzie wejdzie. W tym roku był taki jeden gagatek, co mnie codziennie na działce witał. Ściemniał, że go nie ma, ale był i najlepiej było mu w moim warzywniaku. Mieliśmy też rodzinkę wiewiórek. Jedna już dość oswojona, bo przychodziła blisko i pod nogami orzechy i szyszki sobie jadła. Pierwszy raz też widziałam jak wiewiórki grzyby wsuwają. Niestety, nasza oswojona wiewióreczka zginęła na jesieni pod kołami samochodu któregoś z sąsiadów. Nie mówiliśmy dzieciom. A teraz coś, co już niedługo znowu powtórzymy:
Sezon zbliża się wielkimi krokami. Od niedawna ściągamy sok z naszych brzózek. Najlepiej smakuje mi i dzieciakom. Mieszam z sokami owocowymi domowej roboty. Szkoda tylko, że tak krótko można go przechowywać. Marzy mi się kiedyś wielka zamrażarka, w której będę mogła przechowywać zapasy – między innymi soku z brzozy. Chciałabym jeszcze spróbować soku brzozowego z suszem gruszkowym. Kiedyś na Ukrainie próbowaliśmy i byłam zachwycona. Musi to wszystko razem trochę poleżeć kilka dni. A jak zacznie gazować, to gotowy orzeźwiający napój. Nie mam dokładnego przepisu. Chyba będę robić metodą prób i błędów.
No i ja bym mogła tak jeszcze długo. O iglakowym zakątku; o tym jak nalewki z działkowych skarbów robię; o syropie z sosny, który zimą dzieciom służy; o tym jak lis mnie na jesieni gonił; o naszych ogniskach, przy których dzieciaki na kocach zasypiają; o najlepszych namiotowych biwakach i o tym jak lubię odpoczywać w hamaku po pracy. Dużo tego na bloga by się nazbierało. Tylko czasu do pisania mało. Bo ja z tych dziwaków, co jak już chwile mają, to w świat szydełka uciekają:-)
Podobnie jak truskawki, dość wcześnie zagościły u nas również winogrona. W sumie naliczyłam 16 krzaków. Różne odmiany - słodkie, kwaśne, zielone, różowe, fioletowe. Polecam „Izę Zalewską”. Myślałam, że najlepsze winogrona będę miała ze starych odmian zaszczepionych od babci, ale Iza kupiona kiedyś przy okazji w sklepie, pozytywnie nas zaskoczyła. Słodka odmiana deserowa, kolor zielony. Część naszych winogron już owocuje, na część jeszcze czekamy. Po posadzeniu długo stały w miejscu, bez specjalnego przyrostu. Obornik czyni cuda, więc i winogrona po nim ruszyły. Wcięło mi gdzieś pozostałe zdjęcia z działki i mogę podzielić się tylko tymi jesiennymi, więc teraz namiastka winogron:
Po lewej stronie widać dwie pergole z winogronami (już owinięte na zimę). W tle kolejna pergola na cytryńca chińskiego. Mocno ruszył, więc niedługo zacznie się wspinać. Na ten rok mam znowu trochę planów. Przede wszystkim posadzę żółte maliny i żurawinę wielkoowocową. Dosadzę trochę drzew i jeżyn bezkolcowych. Posieję nowe kwiaty wieloletnie na rozsadniku a na jesieni porobię rabaty. Nasiona warzyw już czekają na wysianie. Będą też nowe permagrządki.
No i to, na co czekamy najbardziej. Chcemy postawić ule. Ze trzy – cztery, na własny użytek. Może przyda się w końcu ta nawłoć, która zarasta w znacznej części drugą połowę działki i której nie wiemy jak się pozbyć. Może pszczółki ją wykorzystają. Polecam też wszystkim wieszanie domków dla ptaków. Powiesiliśmy tamtej zimy 10 budek własnoręcznie zrobionych. 9 z nich miało już w tym sezonie lokatorów. Chcemy jeszcze kilka powiesić dalej na działce – w tym budka dla sów i w starym sadzie skrzynki dla nietoperzy. A tu poniżej lokatorzy jednej z naszych budek. Rodzinka krętogłowów:
Mocno się rozpychały, aż odchyliły wieczko. Na jesieni wszystkie budki wyczyściliśmy i lepiej przymocowaliśmy przednie ścianki. Już czekają na nowych mieszkańców.
Nasze dzieci maja bzika na punkcie ptaków. Sporo z nich rozpoznają. Marzenie naszego starszaka (6 lat), którym nam od jakiegoś czasu wierci dziurę w brzuchu – budka z kamerką by mógł widzieć co robią w środku ptaki. Nie wiem na razie jak się za to zabrać. Wyższa szkoła jazdy. Chodzi już za nami ze swoja skarbonką i prosi o swój wymarzony prezent. Mają już lornetki i za każdym razem zabierają na oglądanie ptaków na działkę. Sporo ich u nas. Najciekawsze to np. dudki. Późnym latem jeden był u nas częstym gościem. Jest też rodzinka dzięciołów. Zawsze ich dużo. Wilgi dalej w lesie pięknie śpiewają. No i odwiedzają nas bażanty i kuropatwy. Te ostatnie spryciary zawsze tak się schowają, że o zawał serca mnie przyprawiają.
Z ciekawszych zwierzaków, to pierwszy raz w tym roku pojawił się zaskroniec i wiemy gdzie sobie mieszka. Młody jeszcze. Są też lisy, zające i sarny w dużych ilościach. Zresztą akurat sarny to już mnie tak nie cieszą, bo szkody robią. W przyszłości chętnie byśmy całą działkę ogrodzili, by chociażby te sarny nie łaziły. Bo zając, to raczej wszędzie wejdzie. W tym roku był taki jeden gagatek, co mnie codziennie na działce witał. Ściemniał, że go nie ma, ale był i najlepiej było mu w moim warzywniaku. Mieliśmy też rodzinkę wiewiórek. Jedna już dość oswojona, bo przychodziła blisko i pod nogami orzechy i szyszki sobie jadła. Pierwszy raz też widziałam jak wiewiórki grzyby wsuwają. Niestety, nasza oswojona wiewióreczka zginęła na jesieni pod kołami samochodu któregoś z sąsiadów. Nie mówiliśmy dzieciom. A teraz coś, co już niedługo znowu powtórzymy:
Sezon zbliża się wielkimi krokami. Od niedawna ściągamy sok z naszych brzózek. Najlepiej smakuje mi i dzieciakom. Mieszam z sokami owocowymi domowej roboty. Szkoda tylko, że tak krótko można go przechowywać. Marzy mi się kiedyś wielka zamrażarka, w której będę mogła przechowywać zapasy – między innymi soku z brzozy. Chciałabym jeszcze spróbować soku brzozowego z suszem gruszkowym. Kiedyś na Ukrainie próbowaliśmy i byłam zachwycona. Musi to wszystko razem trochę poleżeć kilka dni. A jak zacznie gazować, to gotowy orzeźwiający napój. Nie mam dokładnego przepisu. Chyba będę robić metodą prób i błędów.
No i ja bym mogła tak jeszcze długo. O iglakowym zakątku; o tym jak nalewki z działkowych skarbów robię; o syropie z sosny, który zimą dzieciom służy; o tym jak lis mnie na jesieni gonił; o naszych ogniskach, przy których dzieciaki na kocach zasypiają; o najlepszych namiotowych biwakach i o tym jak lubię odpoczywać w hamaku po pracy. Dużo tego na bloga by się nazbierało. Tylko czasu do pisania mało. Bo ja z tych dziwaków, co jak już chwile mają, to w świat szydełka uciekają:-)
poniedziałek, 26 stycznia 2015
Ogrodowe impresje - Ania część 1
Ania napisała przepiękny, długi tekst ilustrowany fotografiami. Muszę go podzielić na części, bo blogger nie daje rady przyjąć całego. Jutro druga część.
Do samego końca nie byłam pewna czy pisać czy nie. Jestem z tych wiernych podczytywaczy, którzy wiecznie mają coś ważniejszego do zrobienia niż pisanie. Mniejsza z nagrodą, miło, że pojawiło się miejsce u Gorzkiej Jagody, w którym można podzielić się kawałkiem swojego świata. Co by tu napisać o sobie? Może to, że jestem nieuleczalnie chora na ogród. Ta choroba trwa już dość długo, od 2007 roku – wtedy to kupiliśmy niecałe dwa hektary ziemi w cichym zakątku Lubelszczyzny. Chociaż, jak by się głębiej zastanowić, to miłość do pracy w ziemi zaszczepili mi w dzieciństwie rodzice. Co ciekawe urodziłam się i wychowałam w mieście, ale mieliśmy (i moi rodzice nadal mają) ogródek działkowy pod miastem, na którym spędzałam większość wolnego czasu.
Chyba tak się zaczęło...
Mam na imię Ania. Mam 33 lata. Mam dwóch wspaniałych synków i cudownego męża, który tak samo jak ja kocha prace na naszej ziemi. Wciągamy w tą pasję również nasze dzieci. Czekają już na wiosnę. Będą zakładać swoje ogródki. Nadal tam nie mieszkamy. Dojeżdżamy. Od ponad trzech lat mieszkamy całkiem niedaleko, więc w sezonie bywamy praktycznie codziennie. Były czasy, że dojeżdżaliśmy ponad 25 kilometrów – na początek autobusem, a po zrobieniu prawka, samochodem.
Od kilku lat stawiamy dom, ale jeszcze trochę to potrwa, więc i tak więcej pracy wkładam na razie w ogród. Jak zamieszkamy, to będzie nam już rodzić nasza ziemia. W ziemi tej zauroczył nas przede wszystkim las.
Pamiętam jak późną jesienią 2006 roku oglądaliśmy ziemię i zbieraliśmy na niej grzyby, a grzyby to kolejna moja pasja, więc ziemia jak najbardziej nam podpasowała. Przez pierwsze 3 lata głównie oczyszczaliśmy nieużytek, który był mocno zarośnięty. Gdzieniegdzie trudno było przejść. Las nie porasta całej działki. Są większe skupiska drzew – głównie brzoza i sosna, dwóch miejscach większy lasek. Są też dzikie aronie, jarzębiny, derenie, głóg i dzika róża. W ostatnim sezonie mocno obrodziły dzikie grusze i jabłonie. Pyszne. W połowie mamy stary, ponad 80letni sad – jabłonie i dwie grusze. Nadal dają owoce. Dalej rozciąga się kraina maślaków, kraśniaków, kozaków i prawdziwków – nasz raj.
Przez trzy lata nawet nie bardzo myślałam o nasadzeniach owocowych. Jedyne co, to od początku mamy truskawki i winogrona. Postawiliśmy między brzozami garaż, a w nim łóżko i przyjeżdżaliśmy często, nawet na kilka dni pracować. Udało się doprowadzić do stanu używania. Z biegiem lat nazbieraliśmy pokaźną kolekcję roślin i tych ozdobnych i tych użytkowych. Do połowy działki (ok 300 metrów) mamy wszystko uporządkowane, ale nie bawimy się w sianie trawy. Wszystko wygląda naturalnie. Nawet drogi nie równaliśmy. Tu rośnie mech, tam leżą szyszki pod sosna, tu trawa, a gdzie indziej liście, których na jesieni nie grabimy. Jedyna nasza ingerencja, to dosadzanie nowych roślin i koszenie chabyzi, które w sezonie deszczowym zarosły by nas i nasze uprawy. Koszonej trawy i dzikich ziół też nie grabimy. Wszystko zostaje i się rozkłada. Poniżej fragment leśnej części działki, tej którą jeszcze kosimy (za starym sadem już nie ingerujemy nawet w ten sposób) – zdjęcia jesienne, więc już trochę szaro.
Mamy między innymi maliny, truskawki, poziomki, jagody kamczackie, jagody goi, borówkę amerykańską, śliwy, wiśnie, czereśnie, mirabelki, grusze, jabłonie, morele, porzeczki, agrest, pigwowce, jeżyny, aronie (dzikie), orzechy, dereń jadalny, morwy (jeszcze małe), świdośliwy i dużo różnych winogron. Mamy też część warzywną, gdzie zazwyczaj goszczą ogórki, pomidory, marchew, pietruszka, koper, papryka, buraki, cebula, seler naciowy, fasole, groch, kapusta, jarmuż, cykoria, rabarbar, szparagi, szpinak, szczaw, rukola, cukinie i dużo dyni. Pewnie o czymś zapomniałam. Tamtej jesieni posadziliśmy maliny. Mamy trzy rzędy, mniej więcej po dwadzieścia metrów każdy. Maliny jesienne – odmiana Polka. Mieliśmy w tym roku całkiem spory wysyp, jak na świeżo posadzone rośliny. Tu mogę podzielić się tym, jak przygotowaliśmy im miejsce. Nasza ziemia to głównie piach. Słaba klasa. Trzeba się postarać by ładnie rosło. Najpierw przygotowałam trzy rzędy pod maliny. Ściągnęłam w tych miejscach darń i przekopałam z bardzo dużą ilością obornika końskiego. Po dłuższym czasie, jak się już uleżało, posadziliśmy jesienią maliny. Na wiosnę (a nawet częściowo zimą, bo była ciepła) usunęliśmy darń w międzyrzędziach, wygrabiliśmy i zasialiśmy wiosną białą koniczynę. Maliny odgradzają od tej części z jednej i drugiej strony stemple budowlane (pozostałości po budowie). Koniczyna jest regularnie koszona, a pozostałości po koszeniu wrzucam pod maliny, by się rozkładało. Dosypuję trochę różnych innych resztek, więc można powiedzieć, że mam je wyściółkowane. Chyba im służy. Pięknie rosną. Mało z nimi pracy już po założeniu małej plantacji. Bardzo rzadko podlewam, bo by mi wysiadł kręgosłup od noszenia takich ilości wody (niestety pod część ogrodową nie mamy jeszcze podciągniętej). Mimo to pięknie rodziły, a radość moich dzieci z buszowania w malinach BEZCENNA. W tym roku mam chrapkę na rządek żółtej maliny. Ale jak to ja, muszę trochę przemyśleć, co i jak zanim do tego ruszę. Maliny na jesieni przed ścięciem:
I po ścięciu:
Do samego końca nie byłam pewna czy pisać czy nie. Jestem z tych wiernych podczytywaczy, którzy wiecznie mają coś ważniejszego do zrobienia niż pisanie. Mniejsza z nagrodą, miło, że pojawiło się miejsce u Gorzkiej Jagody, w którym można podzielić się kawałkiem swojego świata. Co by tu napisać o sobie? Może to, że jestem nieuleczalnie chora na ogród. Ta choroba trwa już dość długo, od 2007 roku – wtedy to kupiliśmy niecałe dwa hektary ziemi w cichym zakątku Lubelszczyzny. Chociaż, jak by się głębiej zastanowić, to miłość do pracy w ziemi zaszczepili mi w dzieciństwie rodzice. Co ciekawe urodziłam się i wychowałam w mieście, ale mieliśmy (i moi rodzice nadal mają) ogródek działkowy pod miastem, na którym spędzałam większość wolnego czasu.
Chyba tak się zaczęło...
Mam na imię Ania. Mam 33 lata. Mam dwóch wspaniałych synków i cudownego męża, który tak samo jak ja kocha prace na naszej ziemi. Wciągamy w tą pasję również nasze dzieci. Czekają już na wiosnę. Będą zakładać swoje ogródki. Nadal tam nie mieszkamy. Dojeżdżamy. Od ponad trzech lat mieszkamy całkiem niedaleko, więc w sezonie bywamy praktycznie codziennie. Były czasy, że dojeżdżaliśmy ponad 25 kilometrów – na początek autobusem, a po zrobieniu prawka, samochodem.
Od kilku lat stawiamy dom, ale jeszcze trochę to potrwa, więc i tak więcej pracy wkładam na razie w ogród. Jak zamieszkamy, to będzie nam już rodzić nasza ziemia. W ziemi tej zauroczył nas przede wszystkim las.
Pamiętam jak późną jesienią 2006 roku oglądaliśmy ziemię i zbieraliśmy na niej grzyby, a grzyby to kolejna moja pasja, więc ziemia jak najbardziej nam podpasowała. Przez pierwsze 3 lata głównie oczyszczaliśmy nieużytek, który był mocno zarośnięty. Gdzieniegdzie trudno było przejść. Las nie porasta całej działki. Są większe skupiska drzew – głównie brzoza i sosna, dwóch miejscach większy lasek. Są też dzikie aronie, jarzębiny, derenie, głóg i dzika róża. W ostatnim sezonie mocno obrodziły dzikie grusze i jabłonie. Pyszne. W połowie mamy stary, ponad 80letni sad – jabłonie i dwie grusze. Nadal dają owoce. Dalej rozciąga się kraina maślaków, kraśniaków, kozaków i prawdziwków – nasz raj.
Przez trzy lata nawet nie bardzo myślałam o nasadzeniach owocowych. Jedyne co, to od początku mamy truskawki i winogrona. Postawiliśmy między brzozami garaż, a w nim łóżko i przyjeżdżaliśmy często, nawet na kilka dni pracować. Udało się doprowadzić do stanu używania. Z biegiem lat nazbieraliśmy pokaźną kolekcję roślin i tych ozdobnych i tych użytkowych. Do połowy działki (ok 300 metrów) mamy wszystko uporządkowane, ale nie bawimy się w sianie trawy. Wszystko wygląda naturalnie. Nawet drogi nie równaliśmy. Tu rośnie mech, tam leżą szyszki pod sosna, tu trawa, a gdzie indziej liście, których na jesieni nie grabimy. Jedyna nasza ingerencja, to dosadzanie nowych roślin i koszenie chabyzi, które w sezonie deszczowym zarosły by nas i nasze uprawy. Koszonej trawy i dzikich ziół też nie grabimy. Wszystko zostaje i się rozkłada. Poniżej fragment leśnej części działki, tej którą jeszcze kosimy (za starym sadem już nie ingerujemy nawet w ten sposób) – zdjęcia jesienne, więc już trochę szaro.
Mamy między innymi maliny, truskawki, poziomki, jagody kamczackie, jagody goi, borówkę amerykańską, śliwy, wiśnie, czereśnie, mirabelki, grusze, jabłonie, morele, porzeczki, agrest, pigwowce, jeżyny, aronie (dzikie), orzechy, dereń jadalny, morwy (jeszcze małe), świdośliwy i dużo różnych winogron. Mamy też część warzywną, gdzie zazwyczaj goszczą ogórki, pomidory, marchew, pietruszka, koper, papryka, buraki, cebula, seler naciowy, fasole, groch, kapusta, jarmuż, cykoria, rabarbar, szparagi, szpinak, szczaw, rukola, cukinie i dużo dyni. Pewnie o czymś zapomniałam. Tamtej jesieni posadziliśmy maliny. Mamy trzy rzędy, mniej więcej po dwadzieścia metrów każdy. Maliny jesienne – odmiana Polka. Mieliśmy w tym roku całkiem spory wysyp, jak na świeżo posadzone rośliny. Tu mogę podzielić się tym, jak przygotowaliśmy im miejsce. Nasza ziemia to głównie piach. Słaba klasa. Trzeba się postarać by ładnie rosło. Najpierw przygotowałam trzy rzędy pod maliny. Ściągnęłam w tych miejscach darń i przekopałam z bardzo dużą ilością obornika końskiego. Po dłuższym czasie, jak się już uleżało, posadziliśmy jesienią maliny. Na wiosnę (a nawet częściowo zimą, bo była ciepła) usunęliśmy darń w międzyrzędziach, wygrabiliśmy i zasialiśmy wiosną białą koniczynę. Maliny odgradzają od tej części z jednej i drugiej strony stemple budowlane (pozostałości po budowie). Koniczyna jest regularnie koszona, a pozostałości po koszeniu wrzucam pod maliny, by się rozkładało. Dosypuję trochę różnych innych resztek, więc można powiedzieć, że mam je wyściółkowane. Chyba im służy. Pięknie rosną. Mało z nimi pracy już po założeniu małej plantacji. Bardzo rzadko podlewam, bo by mi wysiadł kręgosłup od noszenia takich ilości wody (niestety pod część ogrodową nie mamy jeszcze podciągniętej). Mimo to pięknie rodziły, a radość moich dzieci z buszowania w malinach BEZCENNA. W tym roku mam chrapkę na rządek żółtej maliny. Ale jak to ja, muszę trochę przemyśleć, co i jak zanim do tego ruszę. Maliny na jesieni przed ścięciem:
I po ścięciu:
sobota, 24 stycznia 2015
Ogrodowe impresje - Marta
OGRODOWE
IMPRESJE
Gorzka
Jagoda napisała „ Przez
tydzień od dzisiaj, czyli do 21 stycznia wieczorem przysyłajcie swoje teksty na
mego maila”. A do
kiedy to pomyślałam i spojrzałam w kalendarz
.A do dzisiaj okazało się.Piszę więc te słowa w ostatniej chwili.
To jest trzecia moja zima z
namiastką wiejskiego życia. Z namiastką bo nie mieszkam na stałe tam gdzie nasze
ogrodowe przestrzenie. Domek stojący na tzw. działce pozwala jednak od wiosny do
jesieni pomieszkiwać tam i cieszyć się zielonością w pełni. Dach nad głową jest
ale potrzebny do nocowania jedynie bo przebywając na naszej wsi cały czas
spędzamy na zewnątrz.
Oboje z mężem wszelkie ogrodowe
poczynania opieramy na lekturze , trochę programach i filmach w telewizji czy
Internecie. Nie mamy żadnych rodzinnych doświadczeń rolniczo ogrodniczych ani
doradców. Trzy sezony ogrodnicze dały nam mnóstwo wiedzy porównując z tym co
wiedzieliśmy stając się posiadaczami ziemi. Byliśmy ogrodniczo zieleni zupełnie
– choć to przewrotnie w tym przypadku brzmi bo przecież byliśmy dalecy od
rozumienia tej naszej zieleni. Oboje spragnieni jednak bardzo grzebania w
ziemi.Uprawiamy trochę
kwiatów i warzyw. Mamy sporo drzew owocowych i krzewów.
W ubiegłym roku pojawiły
się trzy ule .Mąż został „pszczelnikiem „ jak sam o sobie mówi. Ma swojego
pszczelarskiego Guru , pszczelarza z dużym doświadczeniem ale wciąż dużo czyta
na ten temat , ja zresztą też. Fascynujące stworzenia.
Zastaliśmy roślinny misz-masz
,ogrodowy układ gdzie jabłonie pod sosnami , sosenki pod mirabelką .Trochę
wycinamy , sporo dosadzamy. Nie stosujemy żadnych środków chemicznych
jedynie własny kompost i
preparaty roślinne.W
warzywniku uprawa współrzędna , płodozmian , permakulturka ( tak , tak -kulturka
bo to na razie wałeczki a nie wały permakulturowe) , żadne przekopywanie i ostra
skiba , ściółkowanie , podlewanie w miarę możliwości uzbieraną deszczówką.
Osiągi jeśli chodzi o zbiory mamy gorsze od plonów naszej
sąsiadki zza płota uprawiającej spory warzywnik według starych ogródkowych zasad
tzn. monokulturowe grzędy , żadne ściółkowania , odkryta gleba , na zimę
zostawia ziemię przekopaną , odkrytą.Nie przycina krzewów owocujących prawie wcale a owocują
obficie.
Porównuję i gubię się. Bo
przecież według tego co wyczytuję powinnam mieć lepsze rezultaty , lepsze plony.
Wygląda na to , że jednak podstawą jest doświadczenie a nie metoda , która
okazuje się wtórna. Moja fantastyczna sąsiadka naprawdę fantastyczna(każdemu
życzę takiego sąsiedztwa) uprawia ziemię od kilkudziesięciu lat i tu jest chyba
tajemnica.
piątek, 23 stycznia 2015
Ogrodowe impresje - Doriska
Zgodnie z obietnicą zaczynam publikację Waszych ogrodowych impresji. Jako pierwsza swój tekst przysłała Doriska.
Popatrzyłam na burzliwe niebo podczas
sierpniowego spaceru i myśli zakotłowały jak te chmury nad głową. Wciągnęłam
wilgotne powietrze łaskocące gardło resztkami dymu z ognisk, czyżby jesień
kręciła się w pobliżu? A jak jesień to i zaduma, czas na podsumowanie. Ta chwila zatrzymania uświadomiła mi,
że kolejny rok tylko śmignie i zostaną po nim puste kartki, bo pamięć nie jest
wieczna. Więc jak spędzam lato dwudziestego szóstego roku mojego życia?
Odpowiedź jest prosta – w ogródku. Nie nie, tak jak moja sąsiadka opalając się,
lecz robiąc wszystko, by ten mały kawałek ziemi za domem ofiarował mi witaminy,
energię i lekarstwo w postaci owoców, warzyw i ziół. A trzeba przyznać, że nie
jest łatwo mu dogodzić. No choćby dajmy na to- ściółka, to prawdziwy luksus dla
gleby. Skoszonej trawy mam za mało, więc musiałam przywieźć słomę ze świeżych
ściernisk. Kilka kursów rowerem, z worem na bagażniku i moja opalenizna zaczęła
dorównywać kolorowi sąsiadki, która codziennie wytrwale opieka się z każdej
strony na kocyku w samo południe.
Dobre ubranko już
mamy, teraz jeszcze lemoniada witaminowa. Przepis jest taki, że rozdrobnioną,
świeżą pokrzywę zalewa się deszczówką i zostawia na dobę. Nie ma tego zapachu
jak gnojówka, a roślinki wyglądają na zadowolone. A skąd wiem, że zadowolone?
Bo nie nadążam ze zbiorami! Dziś np. był korzystny dzień na ziołobranie, bo
księżyc wznoszący, więc musiałam go wykorzystać, bo to ostatni zbiór w tym
sezonie. W efekcie wyniosłam na strych kilka, pokaźnych pudeł ziela.
Od nadmiaru olejków
eterycznych rozbolała mnie głowa, ale ukojenie przyniosła myśl, że w zimie będę
się kąpać w macierzance pachnącej słońcem, popijając herbatkę w kolorach lata z
kwiatów dziewanny, nagietka i słonecznika. Dopiero wtedy będą widoczne korzyści
włożone w opiekę nad działką, bo od spryskiwania wodą skóry dla szybszej opalenizny, jak
wspomniana już sąsiadka, efektów raczej nie będzie. Poza zmarszczkami
oczywiście.
środa, 21 stycznia 2015
Warzywnik z tendencją rozrostową
Mój mąż jest czystej wody Paryżaninem, czyli mieszczuchem mieszczuchów i mimo, że skończył szkołę ogrodniczą, bo go to interesowało, to całe życie pracował w ogrodach ozdobnych. Do warzyw nie bardzo miał serce, bo przecież można kupić za bezcen....
Ja wychowałam się w małym miasteczku, gdzie w ogródkach sadzono trochę kwiatów, ale poza tym warzywa. Oraz drzewka owocowe, krzaki porzeczek i agrestu, maliny. Wszystko to, co pomagało napełnić domowe spiżarnie w chudych czasach. Nawet na działkach w naszym miasteczku, w latach 60 i 70 sadzono głównie ziemniaki, buraki, marchewkę itp. Żadnych altanek, drzewek, krzaków, a nie daj Boże trawników, bo przecież koń z pługiem nie dał by rady zawrócić. No i nie ma co marnować miejsca...
Ogród w wyobrażeniu Pierra to był więc przepiękny, strzyżony park z klombami ułożonymi malowniczo, liniami widokowymi, zakątkami itp. A w moim - dziki gąszcz owocowo-warzywno-kwiatowy. Jego ogród, to miejsce odpoczynku i przyjemności, mój - to tez przyjemności, ale podniebienia, oraz poczucie bezpieczeństwa i dosytu.
Zagospodarowując nasze siedlisko trzeba było pójść na kompromis, a i to musiałam dość mocno nalegać (przy pomocy tupania i rzucania talerzami, takie maleńkie środki nacisku), żebym mogla założyć swoje dwa warzywniki, bo "na co takie uwiązanie, kopać ciężko, na wakacje wyjechać nie można, bo wszędzie można kupić ładniejsze warzywa..."
Pomału wzięłam się więc za edukację nieznośnego mieszczucha. Dobrze, że zimą narzeka na nudę i chętnie czyta, a od kilku lat także ogląda na necie, to, co mu podsuwam. No i wyedukował się do tego stopnia, że teraz sam mnie zachęca, żebym siała więcej własnych warzyw. A nawet zabrał się za poszerzanie warzywnika, przesadzając krzaki i drzewka, które się da przesadzić. I to już chyba trzeci raz. Teraz wie, i nie posiada się z oburzenia, ile chemii i jak mało substancji odżywczych jest w roślinach hodowanych chemicznie. A ja, z diabelskim chichotem, podsuwam mu wciąż nowe artykuły do czytania. A że on o zdrowie bardzo dba, to szybko przyswaja. Może dlatego, w wieku prawie 75 lat (skończy w lutym) potrafi ot, tak sobie, dla rozruszania się, przejechać 50 km na rowerze albo codziennie przejść ok. 6 km szybkim marszem - nazywa to małym spacerkiem.
Nawet obiecał mi następny tunel foliowy dla tej niesamowitej kolekcji pomidorów, papryk i oberżyn, którą mam zamiar posadzić. A jeszcze przymila się: "A melony i dynie też posadzisz? Tak kocham twoją zupę dyniową..."
Myślę, że niebagatelną rolę odgrywa w tym też smak własnych warzyw oraz ich bujna okazałość. Ci, którzy próbowali własnych, opitych słońcem warzyw ze zdrowej ziemi, wiedzą coś o tym.
Także to, że przy stosowaniu metody "przekładańców"jest coraz mniej grządek do przekopywania. Mój w młodości uszkodził sobie kręgosłup i duża ilość kopania rozkłada go dosłownie na łopatki.
Czyli mój warzywnik puchnie w oczach, mimo, że hodujemy warzywa tylko na własne potrzeby. A grządki kwiatowe? Ciągle są, bo oboje je lubimy, tyle że, cichcem-milczkiem między kwiatami pojawia się coraz więcej ziół aromatycznych. Też są piękne (ach, taki błękit hyzopu!), a przy tym przydają się w kuchni i apteczce.
Hyzop i róże
Ja wychowałam się w małym miasteczku, gdzie w ogródkach sadzono trochę kwiatów, ale poza tym warzywa. Oraz drzewka owocowe, krzaki porzeczek i agrestu, maliny. Wszystko to, co pomagało napełnić domowe spiżarnie w chudych czasach. Nawet na działkach w naszym miasteczku, w latach 60 i 70 sadzono głównie ziemniaki, buraki, marchewkę itp. Żadnych altanek, drzewek, krzaków, a nie daj Boże trawników, bo przecież koń z pługiem nie dał by rady zawrócić. No i nie ma co marnować miejsca...
Ogród w wyobrażeniu Pierra to był więc przepiękny, strzyżony park z klombami ułożonymi malowniczo, liniami widokowymi, zakątkami itp. A w moim - dziki gąszcz owocowo-warzywno-kwiatowy. Jego ogród, to miejsce odpoczynku i przyjemności, mój - to tez przyjemności, ale podniebienia, oraz poczucie bezpieczeństwa i dosytu.
Zagospodarowując nasze siedlisko trzeba było pójść na kompromis, a i to musiałam dość mocno nalegać (przy pomocy tupania i rzucania talerzami, takie maleńkie środki nacisku), żebym mogla założyć swoje dwa warzywniki, bo "na co takie uwiązanie, kopać ciężko, na wakacje wyjechać nie można, bo wszędzie można kupić ładniejsze warzywa..."
Pomału wzięłam się więc za edukację nieznośnego mieszczucha. Dobrze, że zimą narzeka na nudę i chętnie czyta, a od kilku lat także ogląda na necie, to, co mu podsuwam. No i wyedukował się do tego stopnia, że teraz sam mnie zachęca, żebym siała więcej własnych warzyw. A nawet zabrał się za poszerzanie warzywnika, przesadzając krzaki i drzewka, które się da przesadzić. I to już chyba trzeci raz. Teraz wie, i nie posiada się z oburzenia, ile chemii i jak mało substancji odżywczych jest w roślinach hodowanych chemicznie. A ja, z diabelskim chichotem, podsuwam mu wciąż nowe artykuły do czytania. A że on o zdrowie bardzo dba, to szybko przyswaja. Może dlatego, w wieku prawie 75 lat (skończy w lutym) potrafi ot, tak sobie, dla rozruszania się, przejechać 50 km na rowerze albo codziennie przejść ok. 6 km szybkim marszem - nazywa to małym spacerkiem.
Nawet obiecał mi następny tunel foliowy dla tej niesamowitej kolekcji pomidorów, papryk i oberżyn, którą mam zamiar posadzić. A jeszcze przymila się: "A melony i dynie też posadzisz? Tak kocham twoją zupę dyniową..."
Myślę, że niebagatelną rolę odgrywa w tym też smak własnych warzyw oraz ich bujna okazałość. Ci, którzy próbowali własnych, opitych słońcem warzyw ze zdrowej ziemi, wiedzą coś o tym.
Także to, że przy stosowaniu metody "przekładańców"jest coraz mniej grządek do przekopywania. Mój w młodości uszkodził sobie kręgosłup i duża ilość kopania rozkłada go dosłownie na łopatki.
Czyli mój warzywnik puchnie w oczach, mimo, że hodujemy warzywa tylko na własne potrzeby. A grządki kwiatowe? Ciągle są, bo oboje je lubimy, tyle że, cichcem-milczkiem między kwiatami pojawia się coraz więcej ziół aromatycznych. Też są piękne (ach, taki błękit hyzopu!), a przy tym przydają się w kuchni i apteczce.
Hyzop i róże
poniedziałek, 19 stycznia 2015
Nowa stronka
Dzięki pomocy Kuro Neko zrobiłam nową stronkę dotyczącą wymiany nasion. Niestety, mimo wielu prób nie udało mi się przenieść Waszych komentarzy. Czy mogłybyście podać na nowo swoją listę nasion do wymiany? Dziękuję.
W ten sposób stronka będzie zawsze pod ręką i nie zostania "przykryta" następnymi postami.
W ten sposób stronka będzie zawsze pod ręką i nie zostania "przykryta" następnymi postami.
czwartek, 15 stycznia 2015
Doszły nasiona!
Doszły zamówione nasiona pomidorów i nie tylko w schludnych malutkich torebeczkach. W ostatniej chwili nie mogłam się powstrzymać i dorzuciłam kilka innych gatunków. Tudzież dostałam 4 gratisy! Mam więc dłuuuugą listę do ewentualnej wymiany. Nie muszą to być pomidory za pomidory, oraz nie koniecznie z tego sklepu.
Jeśli ktoś ma coś na wymianę, to można napisać w komentarzach. Jeśli nie ja będę chętna (sporo już mam), to może ktoś inny?
A teraz długaśna lista tego, co mam:
POMIDORY: Korol Gigantov, Carbon, Hlebosolnyie, Violet Jasper, Gregoris Altai, Apelsin, Maglia Rosa, Oslinyie Ushi, Opalka, Ozark Sunset, Medvezhiya Lapa, Rosa Vetrov, Black From Tula.
PAPRYKI: Chocolate Beauty, Ozark Giant
OBERŻYNA: Burkina Faso
Jeśli ktoś ma coś na wymianę, to można napisać w komentarzach. Jeśli nie ja będę chętna (sporo już mam), to może ktoś inny?
A teraz długaśna lista tego, co mam:
POMIDORY: Korol Gigantov, Carbon, Hlebosolnyie, Violet Jasper, Gregoris Altai, Apelsin, Maglia Rosa, Oslinyie Ushi, Opalka, Ozark Sunset, Medvezhiya Lapa, Rosa Vetrov, Black From Tula.
PAPRYKI: Chocolate Beauty, Ozark Giant
OBERŻYNA: Burkina Faso
środa, 14 stycznia 2015
Ogrodowe impresje - konkurs
Zorientowałam się, że na tym blogu to tylko ja kłapię dziobem, przepraszam - klawiszami, rzadko dopuszczając Was do głosu. A przecież wiele osób ma ciekawe rzeczy do powiedzenia o sobie i o ogrodach, porady, pomysły, refleksje, doświadczenia i przemyślenia. Jednym słowem ogrodowe impresje. Dlatego ośmielam się ogłosić konkurs na Wasze teksty. Forma i zawartość dowolna, byle by było o Was i o ogrodach.
Ponieważ ze mnie słaby komputerowiec, więc zorganizuję to jak można najprościej. Przez tydzień od dzisiaj, czyli do 21 stycznia wieczorem przysyłajcie swoje teksty na mego maila. Adres jest na profilu, wystarczy kliknąć na profil i będziecie go mieli. Od 22 będę je publikować po kolei, każdy jako oddzielny post, po jednym dziennie. W 3 dni po skończeniu wszystkich publikacji odbędzie się podsumowanie, po prostu wygra ten wpis, który będzie miał najwięcej komentarzy. Czyli głosujemy komentując. Będzie też srebro i brąz i inne....
A na najczęściej komentowane teksty czekają nagrody-niespodzianki. Skromne, ale własnoręcznie zrobione.
To jak, wchodzicie?
niedziela, 11 stycznia 2015
Pomidorowe szaleństwo c.d.
Widzę, że nie tylko mnie podobało się pomidorowe szaleństwo. Najciekawsze jest to, że ja najprawdopodobniej miałam już odmiany z tej stronki, ale ich nie zamawiałam, tylko dostałam jako prezent. Kilka malutkich paczuszek z kilkoma-kilkunastoma ziarenkami podarowała mi Monika, mówiąc, że jej córka kupiła je w internecie. Teraz te same odmiany widzę w tym sklepie.
Nasiona były pierwszorzędne, wschody praktycznie 100%, nie tylko w pierwszym, ale i w drugim roku, bo wszystkich na raz nie wysiałam.
Przekonałam się tylko, że u nas, obojętnie co mówią o tym, że pomidory udają się w gruncie, żadne z nich w gruncie owoców nie wydadzą. Czasem udaje się to samosiejkom koktajlowym, ale też nie zawsze. Czyli tunel jest niezbędny. Niby mam duży, ale i tak za mały! Na szczęście nad zwróconą na południe ścianą owczarni jest bardzo szeroki okap. Podepnę do niego folię, ustawię skrzynie z dobrym kompostem i będę miała mini-tunel na co najmniej 8 krzaczków.
W dużym tunelu ściółka, jak się przekonałam, nie rozwiązuje do końca problemu chwastów, a ich wyrywanie szkodzi rozrośniętym pomidorom. Zachęcona różnymi doświadczeniami innych ogrodników i swoimi przemyśleniami mam zamiar zrobić tak: do istniejącej już ściółki z zeszłego roku dorzucić trochę obornika i kompostu (dopiero kiedy ziemia porządnie się rozgrzeje) i wszystko to przykryć grubą warstwą kartonów. W nich powycinam dziury, w których posadzę pomidorki oraz inne dziury na butelki nawadniające. I tyle. Karton powinien wytrzymać cały sezon, bo nie będzie moczony po wierzchu.
Zamocuję też porządne, mocne linki do podwiązywania pomidorów, bo w tym roku dałam konopne sznurki, które urywały się jeden za drugim. Mój tunel przez to wyglądał bardziej bałaganiarsko, niż zwykle.
W tej chwili nawrzucała śniegu do tunelu, zwłaszcza do skrzyni. Inaczej ziemia w niej jest zbyt wysuszona. Poza tym nie wiem dlaczego, ale mam wrażenie, że kiedy ziemia jest przesiąknięta wodą ze śniegu na wiosnę, to rośliny rosną lepiej. Nie ma to żadnego naukowego wyjaśnienia, bo śnieg nie zawiera jakichś specjalnych soli mineralnych, ale po kilkunastu latach mam swoje przekonanie, poparte doświadczeniem. Kiedy nawrzucam śniegu, pomidory rosną lepiej, kiedy nie - słabiej i żadne podlewanie nie zmienia tego faktu.
Teraz trudna kwestia wyboru odmian. Chciałam je naturalnie wszystkie, natychmiast! Potem zaczęłam myśleć o tym, czego u nas schodzi najwięcej. A więc nie odmiany koktajlowe (tych co roku mam pełno z samosiewu) ani nazbyt wielkie, tylko te średnie. Jedyną koktajlową, na którą mam ochotę, jest któraś z odmian indygo - może któraś z Was będzie miała ze 3 nasionka do wymiany? Najbardziej podobają mi się Smerfy. Bardzo lubimy odmiany czarne, ale do bezpośredniego jedzenia. Na przetwory one są takie sobie. Najwięcej jednak zużywam tradycyjnych czerwonych i malinowych - na świeżo, ale też na sosy, ratatuje, przetwory itp.
Poniżej daję listę tego, co zamawiam. Z każdej zamówionej odmiany będę miała kilka ziaren do wymiany.
Czerwone: Gregoris Altai, Opalka
Różowe: Oslinyie Ushi
Czarne: Black From Tula (miałam je od Moniki, wspaniałe)
Żółte: Apelsin
Indygo: Ozark Sunset
Kolorowe: Violet Jasper
Interesują mnie: Altaiskiy Urozainyi, Amethyst Jewel, Beauty King, Amish Paste, Moskovich, Dancing with Smurfs, Basinga, Great White i inne, w zasadzie prawie wszystkie, ale kurczę pieczone, miejsca nie mam! Ani na oknach, ani pod folią!
Nasiona były pierwszorzędne, wschody praktycznie 100%, nie tylko w pierwszym, ale i w drugim roku, bo wszystkich na raz nie wysiałam.
Przekonałam się tylko, że u nas, obojętnie co mówią o tym, że pomidory udają się w gruncie, żadne z nich w gruncie owoców nie wydadzą. Czasem udaje się to samosiejkom koktajlowym, ale też nie zawsze. Czyli tunel jest niezbędny. Niby mam duży, ale i tak za mały! Na szczęście nad zwróconą na południe ścianą owczarni jest bardzo szeroki okap. Podepnę do niego folię, ustawię skrzynie z dobrym kompostem i będę miała mini-tunel na co najmniej 8 krzaczków.
W dużym tunelu ściółka, jak się przekonałam, nie rozwiązuje do końca problemu chwastów, a ich wyrywanie szkodzi rozrośniętym pomidorom. Zachęcona różnymi doświadczeniami innych ogrodników i swoimi przemyśleniami mam zamiar zrobić tak: do istniejącej już ściółki z zeszłego roku dorzucić trochę obornika i kompostu (dopiero kiedy ziemia porządnie się rozgrzeje) i wszystko to przykryć grubą warstwą kartonów. W nich powycinam dziury, w których posadzę pomidorki oraz inne dziury na butelki nawadniające. I tyle. Karton powinien wytrzymać cały sezon, bo nie będzie moczony po wierzchu.
Zamocuję też porządne, mocne linki do podwiązywania pomidorów, bo w tym roku dałam konopne sznurki, które urywały się jeden za drugim. Mój tunel przez to wyglądał bardziej bałaganiarsko, niż zwykle.
W tej chwili nawrzucała śniegu do tunelu, zwłaszcza do skrzyni. Inaczej ziemia w niej jest zbyt wysuszona. Poza tym nie wiem dlaczego, ale mam wrażenie, że kiedy ziemia jest przesiąknięta wodą ze śniegu na wiosnę, to rośliny rosną lepiej. Nie ma to żadnego naukowego wyjaśnienia, bo śnieg nie zawiera jakichś specjalnych soli mineralnych, ale po kilkunastu latach mam swoje przekonanie, poparte doświadczeniem. Kiedy nawrzucam śniegu, pomidory rosną lepiej, kiedy nie - słabiej i żadne podlewanie nie zmienia tego faktu.
Teraz trudna kwestia wyboru odmian. Chciałam je naturalnie wszystkie, natychmiast! Potem zaczęłam myśleć o tym, czego u nas schodzi najwięcej. A więc nie odmiany koktajlowe (tych co roku mam pełno z samosiewu) ani nazbyt wielkie, tylko te średnie. Jedyną koktajlową, na którą mam ochotę, jest któraś z odmian indygo - może któraś z Was będzie miała ze 3 nasionka do wymiany? Najbardziej podobają mi się Smerfy. Bardzo lubimy odmiany czarne, ale do bezpośredniego jedzenia. Na przetwory one są takie sobie. Najwięcej jednak zużywam tradycyjnych czerwonych i malinowych - na świeżo, ale też na sosy, ratatuje, przetwory itp.
Poniżej daję listę tego, co zamawiam. Z każdej zamówionej odmiany będę miała kilka ziaren do wymiany.
Czerwone: Gregoris Altai, Opalka
Różowe: Oslinyie Ushi
Czarne: Black From Tula (miałam je od Moniki, wspaniałe)
Żółte: Apelsin
Indygo: Ozark Sunset
Kolorowe: Violet Jasper
Interesują mnie: Altaiskiy Urozainyi, Amethyst Jewel, Beauty King, Amish Paste, Moskovich, Dancing with Smurfs, Basinga, Great White i inne, w zasadzie prawie wszystkie, ale kurczę pieczone, miejsca nie mam! Ani na oknach, ani pod folią!
piątek, 9 stycznia 2015
Zaginął zięć jednej z moich koleżanek!
OSTATNIA WIADOMOŚĆ: Pan Janek znalazł się po dwóch dniach poszukiwań. Błąkał się po lesie z amnezją.
Uwaga! Zaginął zięć jednej z nas. Tak pisze o nim jego żona:
" W czwartek rano (ok. 8:00-8:30) mój mąż Jarek wyszedł z domu. Po drodze spotkał sąsiadkę, powiedział jej "dzień dobry". To był ostatni moment gdy Go widziano.
Nie wziął ze sobą ani telefonu ani portfela. Nie miał żadnych dokumentów ani pieniędzy.
W Jeleniej nie ma znajomych, żadnego adresu pod który mógł by się udać.
Jesteśmy szczęśliwym małżeństwem. Mój mąż jest najbardziej rzetelną osobą jaką znam. Kiedy zastanawiam się co musiało by się stać, by nie dał znaku życia boję się myśleć."
Przede mną długa noc. Będę Go szukać. Może Jarkowi coś się stało, może potrzebuje pomocy.
Proszę Was, rozejrzyjcie się choć przez chwilę. Może ktoś widział mojego męża i może mi udzielić informacji o Nim.
Dzwońcie na numer 695 671 640
Uwaga! Zaginął zięć jednej z nas. Tak pisze o nim jego żona:
" W czwartek rano (ok. 8:00-8:30) mój mąż Jarek wyszedł z domu. Po drodze spotkał sąsiadkę, powiedział jej "dzień dobry". To był ostatni moment gdy Go widziano.
Nie wziął ze sobą ani telefonu ani portfela. Nie miał żadnych dokumentów ani pieniędzy.
W Jeleniej nie ma znajomych, żadnego adresu pod który mógł by się udać.
Jesteśmy szczęśliwym małżeństwem. Mój mąż jest najbardziej rzetelną osobą jaką znam. Kiedy zastanawiam się co musiało by się stać, by nie dał znaku życia boję się myśleć."
Przede mną długa noc. Będę Go szukać. Może Jarkowi coś się stało, może potrzebuje pomocy.
Proszę Was, rozejrzyjcie się choć przez chwilę. Może ktoś widział mojego męża i może mi udzielić informacji o Nim.
Dzwońcie na numer 695 671 640
czwartek, 8 stycznia 2015
Pomidorowe szaleństwo!
Słoneczko pomalutku wędruje w górę, więc mnie ciągoty ogrodowe pomału dopadają, Na razie tylko przeglądam, planuję, wyszukuję ciekawostki.
No i szukając ciekawostek wpadłam do Pomidorowego Raju. Wsiąkłam, przepadłam, wzięło mnie i strzeliło. siedzę i ślinię się przed takimi pomidorami, o jakich nie słyszałam w życiu. Stawiam drugi tunel, koniecznie! Odmian jest dużo i wszystkie niezwykłe. Bardzo mądrze sprzedają w małych paczuszkach, ale i tak za dużo się uzbiera, bo chcę wielu spróbować. Może ktoś jeszcze jest ciekawy tych pomidorów (i innych warzyw) i mogłybyśmy kupić każda inne nasiona, a potem się wymienić?
Link do tego raju: http://www.pomidorowadolina.pl/
No i szukając ciekawostek wpadłam do Pomidorowego Raju. Wsiąkłam, przepadłam, wzięło mnie i strzeliło. siedzę i ślinię się przed takimi pomidorami, o jakich nie słyszałam w życiu. Stawiam drugi tunel, koniecznie! Odmian jest dużo i wszystkie niezwykłe. Bardzo mądrze sprzedają w małych paczuszkach, ale i tak za dużo się uzbiera, bo chcę wielu spróbować. Może ktoś jeszcze jest ciekawy tych pomidorów (i innych warzyw) i mogłybyśmy kupić każda inne nasiona, a potem się wymienić?
Link do tego raju: http://www.pomidorowadolina.pl/
poniedziałek, 5 stycznia 2015
niedziela, 4 stycznia 2015
W ogólności, w codzienności
Pogoda jest niesłychanie dynamiczna, silny wiatr nagania to mróz, to wiosenne ciepło, nagania niskie, ciemne chmury jak stada wielorybów, to odsłania błękitne okienka. Na zmianę świeci słońce, pada deszcz albo śnieg. Jadę sobie do naszej wsi gładką asfaltówką (kiedy się sprowadziliśmy, była tu polna droga z kałużami jak jeziora) i podśpiewuję sobie: "Rien ne va plus en absolut, tout va tres bien au quotidien...". Dla tych, którzy nie rozumieją: "Wszystko dzieje się źle w ogólności, wszystko dzieje się dobrze w codzienności..."
Pasuje mi ta piosenka jak ulał. Od pewnego czasu ciągle natykam się na alarmistyczne i wręcz katastroficzne artykuły i opinie moich różnych znajomych, jak to jest źle, jak to różni "oni" pracują nad naszą zagładą, jak to już nas nie ma. No, katastrofa i koniec świata. Nie wiem, jak czują się autorzy tych opinii, ja ciągle jeszcze jestem i czuję się dobrze. Wracam do spokojnego, ciepłego domu, gdzie czeka mnie smaczny posiłek, mruczący kot i pies z wywalonym do lizania ozorkiem. Oraz ci, których kocham, jedyni, którzy tak naprawdę liczą się w moim życiu. Wypiję dobrą kawę (kto pamięta te czasy, kiedy kawy nie było?) albo herbatę z rumem, przeczytam dobrą książkę. Kto zauważył, że ostatnio mamy wysyp dobrej, polskiej literatury?
Po drodze mijam ładne, nowe domy, kolorowo otynkowane albo pokryte drewnianym siddingiem, zadbane ogrody, duże, nowoczesne budynki gospodarcze. Może to i niezbyt ładne, ale dostatnie.
Moja Mama, jedyna w rodzinie, która jest bardzo chora (ale ja jej nie pamiętam zdrowej, lata połykania chemicznych lekarstw na kilogramy i lata trosk zrobiły swoje), ze zgrozą wspomina powojenną biedę i trudne lata 70 i 80. W tym kraju chyba nigdy nie było łatwych czasów, za to było "ciekawie"....
Jest we wsi jedna rodzina patologiczna, bez dochodów. Dostali od państwa za darmo dom i kawałek ziemi, wprawdzie nie żadne cudo, ale zdatny do mieszkania. Oraz różnoraką pomoc i zasiłki. Otóż to: wolą domagać się, żeby im dać, niż uprawić choćby kawałek ogrodu. Czasem też kradną ziemniaki czy coś innego, zamiast sami posadzić choć trochę. Dostali w ramach pomocy sporą liczbę kurcząt (bardzo dobra taka pomoc, może wyzwolić w ludziach chęć pracy i radzenia sobie samemu). Większość padła z braku opieki, część zagryzły psy i koty, a resztę zjedli. A mogli mieć rozwijającą się hodowlę drobiu na własne potrzeby - budynki mają, tylko trochę je zaadaptować. A są tam dorośli, młodzi ludzie. Możliwe, że tam bywają głodne dzieci. Ale to już nie wina państwa, które daje im i tak sporo, ani nawet sąsiadów, którzy chętnie by ich zatrudnili, choćby do zbierania tytoniu czy ziemniaków i dobrze zapłacili. Gdyby komukolwiek chciało się pracować.
Nie jestem miłośniczką systemu, uważam, że jest wadliwy i że u jego podstawy tkwi błąd, ale też nie oddaję się czarnowidztwu. System, jak jest, to jest, ale dzięki niemu nie boję się wyjść z domu, nie muszę ze strzelbą bronić swego domu i ogrodu, mogę jeździć po dobrze utrzymanych drogach. Wiem, że wiele rzeczy szwankuje, wiele zarządzeń jest głupich, wielu ludziom podcina się skrzydła. Jednak daleko nam do katastrofy.
Czarnowidztwo i brak nadziei są groźne, bardzo groźne przede wszystkim dla tych, którzy mu ulegają. Zatruwają duszę i ciało, pozbawiają jakiejkolwiek chęci działania. Wbrew pozorom zabijają też w zarodku każdą chęć oporu, no bo skoro wszystko stracone, to po co? Dalej są groźne za pomocą magii życzeniowej: jeśli ktoś bardzo mocno w coś wierzy, to to zaczyna się realizować, przynajmniej dla niego. Czasem dla innych też.
Nikt nam nie obiecywał, że życie będzie łatwe i usłane różami. "Życie tym piękniejsze, im straszniejsze jest..." Nasze życie, to kwestia naszych wyborów.
Jeśli będziemy narzekać na polityków, ale dalej będziemy głosować na jeden z dwóch półdupków największych partii, to będzie hopaj siup! zmiana dup! i na okrągło będą rządzić ci sami, na zmianę. I będą się na nas tymi półdupkami albo i całą dupą wypinać. A gdyby tak ludzie się zmobilizowali i wybrali jakąś małą, nieznaną partię, na przykład jakichś Wielbicieli Piwa czy innych, która nagle znalazłaby się "na wyżynach", to oni ze skóry by wychodzili, żeby ludziom dogodzić, żeby ich znowu nie wysłano w niebyt. I to niezależnie od swojej ideologii. Gdybyśmy umieli robić tak, jak Gandhi uczył, przez obywatelskie nieposłuszeństwo durnym prawom (ale tylko durnym, bezprawie nie jest dobre - wyobraźcie sobie, że dresiarze z pobliskich bloków zaczynają wprowadzać swoje prawa), to "oni" też by się z nami bardziej liczyli. Mamy, jako istoty ludzkie, ogromną siłę. Ważne, aby ją uświadomić i dobrze wykorzystać. Być może tej mocy boją się ci, którzy próbują nam wmówić, jacy to beznadziejni i bezsilni jesteśmy.
Beznadzieja, czarnowidztwo, agresja - to trucizny, które nas trzymają w kajdanach. Siła, spokój i determinacja mogą nas wyzwolić. A w każdym razie pomóc godnie żyć.
Mam wrażenie, jakby komuś zależało na rozsiewaniu tych czarnych zarodników - że wszystko stracone, że w tym kraju nie da się żyć, że jest strasznie... One jak pleśń zatruwają mądrych skądinąd ludzi. Nigdzie nie jest łatwo żyć! Bo życie już takie jest. Ale to my i tylko my możemy uczynić je pięknym i pełnym sensu.
Pasuje mi ta piosenka jak ulał. Od pewnego czasu ciągle natykam się na alarmistyczne i wręcz katastroficzne artykuły i opinie moich różnych znajomych, jak to jest źle, jak to różni "oni" pracują nad naszą zagładą, jak to już nas nie ma. No, katastrofa i koniec świata. Nie wiem, jak czują się autorzy tych opinii, ja ciągle jeszcze jestem i czuję się dobrze. Wracam do spokojnego, ciepłego domu, gdzie czeka mnie smaczny posiłek, mruczący kot i pies z wywalonym do lizania ozorkiem. Oraz ci, których kocham, jedyni, którzy tak naprawdę liczą się w moim życiu. Wypiję dobrą kawę (kto pamięta te czasy, kiedy kawy nie było?) albo herbatę z rumem, przeczytam dobrą książkę. Kto zauważył, że ostatnio mamy wysyp dobrej, polskiej literatury?
Po drodze mijam ładne, nowe domy, kolorowo otynkowane albo pokryte drewnianym siddingiem, zadbane ogrody, duże, nowoczesne budynki gospodarcze. Może to i niezbyt ładne, ale dostatnie.
Moja Mama, jedyna w rodzinie, która jest bardzo chora (ale ja jej nie pamiętam zdrowej, lata połykania chemicznych lekarstw na kilogramy i lata trosk zrobiły swoje), ze zgrozą wspomina powojenną biedę i trudne lata 70 i 80. W tym kraju chyba nigdy nie było łatwych czasów, za to było "ciekawie"....
Jest we wsi jedna rodzina patologiczna, bez dochodów. Dostali od państwa za darmo dom i kawałek ziemi, wprawdzie nie żadne cudo, ale zdatny do mieszkania. Oraz różnoraką pomoc i zasiłki. Otóż to: wolą domagać się, żeby im dać, niż uprawić choćby kawałek ogrodu. Czasem też kradną ziemniaki czy coś innego, zamiast sami posadzić choć trochę. Dostali w ramach pomocy sporą liczbę kurcząt (bardzo dobra taka pomoc, może wyzwolić w ludziach chęć pracy i radzenia sobie samemu). Większość padła z braku opieki, część zagryzły psy i koty, a resztę zjedli. A mogli mieć rozwijającą się hodowlę drobiu na własne potrzeby - budynki mają, tylko trochę je zaadaptować. A są tam dorośli, młodzi ludzie. Możliwe, że tam bywają głodne dzieci. Ale to już nie wina państwa, które daje im i tak sporo, ani nawet sąsiadów, którzy chętnie by ich zatrudnili, choćby do zbierania tytoniu czy ziemniaków i dobrze zapłacili. Gdyby komukolwiek chciało się pracować.
Nie jestem miłośniczką systemu, uważam, że jest wadliwy i że u jego podstawy tkwi błąd, ale też nie oddaję się czarnowidztwu. System, jak jest, to jest, ale dzięki niemu nie boję się wyjść z domu, nie muszę ze strzelbą bronić swego domu i ogrodu, mogę jeździć po dobrze utrzymanych drogach. Wiem, że wiele rzeczy szwankuje, wiele zarządzeń jest głupich, wielu ludziom podcina się skrzydła. Jednak daleko nam do katastrofy.
Czarnowidztwo i brak nadziei są groźne, bardzo groźne przede wszystkim dla tych, którzy mu ulegają. Zatruwają duszę i ciało, pozbawiają jakiejkolwiek chęci działania. Wbrew pozorom zabijają też w zarodku każdą chęć oporu, no bo skoro wszystko stracone, to po co? Dalej są groźne za pomocą magii życzeniowej: jeśli ktoś bardzo mocno w coś wierzy, to to zaczyna się realizować, przynajmniej dla niego. Czasem dla innych też.
Nikt nam nie obiecywał, że życie będzie łatwe i usłane różami. "Życie tym piękniejsze, im straszniejsze jest..." Nasze życie, to kwestia naszych wyborów.
Jeśli będziemy narzekać na polityków, ale dalej będziemy głosować na jeden z dwóch półdupków największych partii, to będzie hopaj siup! zmiana dup! i na okrągło będą rządzić ci sami, na zmianę. I będą się na nas tymi półdupkami albo i całą dupą wypinać. A gdyby tak ludzie się zmobilizowali i wybrali jakąś małą, nieznaną partię, na przykład jakichś Wielbicieli Piwa czy innych, która nagle znalazłaby się "na wyżynach", to oni ze skóry by wychodzili, żeby ludziom dogodzić, żeby ich znowu nie wysłano w niebyt. I to niezależnie od swojej ideologii. Gdybyśmy umieli robić tak, jak Gandhi uczył, przez obywatelskie nieposłuszeństwo durnym prawom (ale tylko durnym, bezprawie nie jest dobre - wyobraźcie sobie, że dresiarze z pobliskich bloków zaczynają wprowadzać swoje prawa), to "oni" też by się z nami bardziej liczyli. Mamy, jako istoty ludzkie, ogromną siłę. Ważne, aby ją uświadomić i dobrze wykorzystać. Być może tej mocy boją się ci, którzy próbują nam wmówić, jacy to beznadziejni i bezsilni jesteśmy.
Beznadzieja, czarnowidztwo, agresja - to trucizny, które nas trzymają w kajdanach. Siła, spokój i determinacja mogą nas wyzwolić. A w każdym razie pomóc godnie żyć.
Mam wrażenie, jakby komuś zależało na rozsiewaniu tych czarnych zarodników - że wszystko stracone, że w tym kraju nie da się żyć, że jest strasznie... One jak pleśń zatruwają mądrych skądinąd ludzi. Nigdzie nie jest łatwo żyć! Bo życie już takie jest. Ale to my i tylko my możemy uczynić je pięknym i pełnym sensu.
Subskrybuj:
Posty (Atom)