piątek, 23 listopada 2018

Kolacja z bobrem i nasiona archanioła

          Zbliża się pełnia księżyca, zwana Bobrzą Pełnią, a mnie bóbr dopuścił, abym towarzyszyła mu w kolacji. Bo wróciły boberki do naszego stawu, nie wiem tylko, czy na jedzonko, czy także na mieszkanie. Gospodarują tam już od lata, najpierw dyskretnie, potem coraz śmielej. Ścięte drzewka - samosiejki (mała strata, i tak większość z nich była w nieodpowiednim miejscu), wydeptane szlaki w turzycach, wiodące do oczka, wzburzona woda, powyrywane pałki wodne. Akurat to ostatnie mnie cieszy - nie chciała bym, aby zarosły cały staw.


     
 Kiedyś już bobry u nas mieszkały, ale wygoniła je wiosenna powódź, która zniszczyła ich nory. Potem znowu przyszły, ale taka jedna, czyli ja, wpadła im do nory przez dach, spacerując po wale. Przez jakiś czas było bezbobrze, trzciny zaczęły zarastać, mąż pozdejmował siatki ochronne z drzew (ale naiwny, nie? jakby bobry sobie odpuściły na zawsze taką dobrą miejscówkę!). No to normalną koleją rzeczy znów wróciły i ja się z tego cieszę.
         Lubię ogromnie tych Małych Ludzi, którzy, podobnie do Dużych Ludzi, dostosowują środowisko do swoich potrzeb. Tyle, że ich przekształcenia, w przeciwieństwie do naszych, wychodzą naturze na zdrowie. Tamy i niewielkie jeziorka zatrzymują wodę, zapobiegając powodziom. Gromadzą ją na czas suszy, pozwalają uzupełnić się zasobom podziemnym. W pobliżu miejsc swego mieszkania bobry albo wycinają drzewa, albo utrzymują je w postaci karłowatej, co daje możliwość rozwijania się innym gatunkom roślin oraz sprzyja gniazdowaniu ptaków.
       Wiem, że są ludzie, którzy ich nie lubią - bo to zalewają łąki, wprowadzają nieporządek itp. Mam tylko nadzieję, że powtarzające się susze i brak wody w studniach dały niektórym do myślenia. Tak po cichu myślę, że Duzi Ludzie po prostu nie cierpią konkurencji w zagospodarowywaniu przestrzeni. Zajęliśmy już tyle ziemi i zmieniliśmy ją, że moglibyśmy dać innym ludom trochę ziemi w ich władanie....

        Wczoraj po zmierzchu poszłam nad staw. Już z daleka słyszałam pluskanie i tuptanie w trzcinach. Usiadłam sobie na drewnianym podeście, który latem służy nam do plażowania i zamarłam. Tiki, który wszędzie mi towarzyszy, słysząc te chrumkania, przezornie zwiał w krzaki. Po chwili na stawie pokazał się łebek płynącego bobra. Zatrzymał się, popatrzył na mnie i widocznie doszedł do wniosku, że ta otulona peleryną postać jest niegroźna, bo wyszedł na brzeg tuż obok. Niestety, brzeg jest dość wysoki, a ja siedziałam prawie na poziomie gruntu. Na dokładkę wybujałe turzyce zasłaniały mi widok, więc tylko słyszałam smakowite chrupanie i mlaskanie. Wyjadał kłącza trzcin o dwa metry ode mnie. I tak sobie posiedzieliśmy w przyjaznym milczeniu, zanim nie poszłam do domu rozgrzać się.

       Wiosną posadziłam w ogrodzie jedną roślinę arcydzięgiela, tak wyglądał na początku lata, potem wyrósł o wiele większy. Wybujała na prawie 3 metry i wydała masę baldachów pełnych nasion. Wysuszyłam je i właśnie oczyściłam i zapakowałam do słoików. Wyszła jakaś przerażająca ilość, więc się chętnie podzielę. Nasiona działają leczniczo, podobnie jak cała roślina. Można też spróbować rozmnażania, jeśli ktoś ma ochotę.
       Roślina ta była tak szanowana i czczona, ze jej łacińska nazwa brzmi  Angelica Archangelica. Miała być lekiem prawie na wszystko, łącznie z dżumą. Dzisiaj nauka potwierdza bardzo szerokie spektrum jej działania: pomaga zarówno na trawienie, łącznie z wydzielaniem żółci, jak na krążenie, obniżając jednocześnie ciśnienie i uspakajając, rozgrzewa, odrobacza, odkaża (to przy użyciu zewnętrznym, często kobiety używały wywaru do podmywania się). Leczy oczy, gardło, skórę... A ja sprawdziłam, że rozgryzienie i pożucie kilku nasionek daje świeży oddech i poczucie świeżości w ustach.
Można więc zaprosić tę anielską roślinę do siebie, do apteczki i ogrodu. Jak zwykle - nie sprzedaję, ale darowuję lub wymieniam na inne nasiona.
Tu jak siać: http://niepodlewam.blogspot.com/2016/10/arcydziegiel-litwor-kiedy-i-jak-siac.html
A tu jak działa: http://gramzdrowia.pl/arzt-henry-rozanski/herb/arcydziegiel-litwor-lekarski-archangelica-officinalis-hoffm.html

sobota, 17 listopada 2018

Wiedźmia zima

        Od kilku dni pachniało śniegiem i zimnem, ale temperatury były ciągle powyżej 0, chociaż pomału spadały. Wczoraj zrobiło się naprawdę chłodno i jakoś tak zimowo, po południu chmury i mgły się rozproszyły. Można było zobaczyć skrawki zimnego nieba. Poczułam, że to już. Wieczorem zapaliłam świeczkę na pożegnanie jesieni, a powitanie zimy, postawiłam ją na ogromnym głazie pośrodku ogrodu, gdzie mrugała ku dalekim gwiazdom. A dzisiaj obudziłam się w bajce, pełnej szronu.

        Nastawiłam ostatni ocet jabłkowy, zrobiłam sok do picia w nowej wyciskarce, zaparzyłam herbatkę o korzennym zapachu i czytam Wasze komentarze pod poprzednim postem. Przykro mi, ze tak smucę, ale ten problem staje się palący. Macie rację: tu, na Podlasiu, żyjemy w takiej bajce - pięknie, w miarę czysto, ludzie mili. Pełno drzew, lasów, bagien... Cudne życie. Macie też rację, że takie oazy się liczą. Bo jedna ginie w tłumie, ale już kilka tysięcy tworzy całkiem spory szmat ziemi, taką enklawę życia. Dzięki Wam mam nowe siły, żeby trwać i robić to, co robię.
      Marzę o wspólnotach ludzi dobrej woli i silnych zamiarów, którzy może w końcu zmienią tę cywilizację, pomalutku, od środka. Będę w tym celu przywoływać magię przez całą zimę! W końcu uda się, w końcu wrócą ci, którzy zrezygnowali po nieudanych próbach, znajdą innych. Przyjdą silni, jaśniejący ludzie, którzy pokochają Ziemię i wezmą w swoje ręce naprawę.


Tak będzie i tak się stanie!
        Jeśli chcecie, to napiszcie w komentarzach, od czego należy zacząć, jak Wy byście chcieli zaczynać.

A tutaj coś bardzo mądrego i pięknego do poczytania, co budzi nadzieję: https://ludyziemi.blogspot.com/2015/12/cywilizacja-jako-proteza.html?fbclid=IwAR3fQZLPOzG3iLbwVtNy3crnjJGHVq0pXRWRoIu6SzTqzRjZx7xLrEWJR4U

niedziela, 4 listopada 2018

Nie dać się wpuścić w maliny

         Do mojego Raju zapukała rzeczywistość i skrzeczy. Nie tylko skrzeczy, ale sprawia, że chyba po raz pierwszy czuję się bezradna i przestraszona, no trochę przestraszona. Zaniepokojona raczej.

        Znaki narastają w ciągu ostatnich trzech lat. Zauważyłam, że jest o wiele mniej ptaków - w tym roku było apogeum: niewiele ptaków, niewiele piskląt, jaskółki w ogóle nie założyły gniazd. Nie widuję w ogóle ptaków polnych, tych wszystkich przepiórek i kuropatw, które spotykałam jeszcze sporadycznie na początku naszego tu bytowania. Nie widziałam w tym roku ani zielonych, dużych pasikoników ani zielonych rzekotek. Nie spotykam tuptających jeży, jeszcze niedawno tak licznych... Nie tylko ja, uczeni stwierdzili, że w Europie (a może i na świecie) masowo giną dzikie stworzenia. I to tak, że przez kilka lat ich ilość zmniejszyła się o kilkadziesiąt procent.

       W tym samym czasie wartość odżywcza warzyw i owoców również spada na łeb na szyję.

       We Francji i krajach ościennych pojawiło się nowe zjawisko: masowe narodziny dzieci bez dłoni i/lub stóp.

       Katastrofa nie przyjdzie za ileś tam lat, ona już się dzieje. Co tymczasem proponuje się nam jako ratunek? Debilną walkę z plastykowymi słomkami i żarówki energooszczędne. Tak, jakby nieużywanie słomek, które i tak idą ze śmieciami do spalarni, równoważyło setki ton plastyku używanego w przemyśle, transporcie i rolnictwie. A żarówki? Są po prostu trujące, zawierają rtęć i inne szkodliwe związki. Nawet gdyby gospodarstwa domowe praktycznie zrezygnowały z elektryczności, to jest ułamek zużycia. Podobnie, jak nawoływanie do nieużywania samochodów. Znowu - uwięźmy w domach ludzi starszych, niepełnosprawnych (jak ja) i samotnych, nie zwracając uwagi na to, że zanieczyszczenia przez nich generowane to znikomy procent tego, co generuje przemysł, wojsko i transport przemysłowy.

      Takie działania usypiają sumienie, bo ludziom wydaje się, że robią coś dobrego dla Ziemi. Tymczasem najwięksi truciciele zacierają ręce i kontynuują swoje. Bo ludzie są uśpieni rzekomymi działaniami. Co gorsze czują się winni, więc kładą uszy po sobie i nie używają plastykowych woreczków. A żadne działania ani nakazy nie regulują używania ton streczu, opakowań i butelek.

     Owszem, te małe, ludzkie działania są dobre i użyteczne, ale ich skala jest znikoma. Jeden TIR generuje tyle zanieczyszczeń, co cała wioska przez rok, używając sporadycznie swoich samochodów. A gdzie ta akcja TIR-y na tory?

      Pochlebiam sobie, że stworzyliśmy tu oazę żywej ziemi i naturalnej gospodarki. Dobrze nam tu. Co z tego, skoro powoli staje się ona wyspą w morzu zatrutej chemicznie ziemi, ugniatanej przez coraz większe traktory, zasypywanej tonami chemicznych świństw, powodujących choroby i mutacje?
      Wina błędnie przypisywana jest jednostkom, i to tym najbardziej niewinnym, zamiast systemowi i grupie najbogatszych. Jaka piękna manipulacja!
      Jak widzicie mam moment zwątpienia. Ciężko mi. Chciała bym móc pokazać wnukom jeża, sikorkę, wróbelki i to nie tylko na obrazkach.

A tutaj trochę lektury:
https://nowyobywatel.pl/2016/06/22/uluda-krotkiego-prysznica/?fbclid=IwAR10EM_PAds1uQNAIsY9xReeS5MylZNTrM3bSnMaMvy0vUu06sbdpB8VzQk

i coś do obejrzenia:
https://vimeo.com/ondemand/gmchildren?fbclid=IwAR2ltHITlvi8gVptfJ_tGi52UJCshJD9xACDhnDlP6hKU3GmmiwQ0VMaiDU