Przywiozłam od mamy otrzymaną w podarunku donicę z flancami aksamitek i od rana biegałam po ogrodzie, sadząc je gdzie się tylko dało między warzywami. Jest ona dla nich lekarzem i ochroniarzem w jednym.
Powinno się unikać sadzenia aksamitki z ziołami, bo jej specyficzny zapach (który bardzo lubię) źle na nie wpływa, ale wszystkie warzywa będą mi wdzięczne za jej towarzystwo.
Widzieliście kiedyś takie "parchy" na korzeniach? Zwłaszcza buraków czy ziemniaków? Na ogół to działalność nicieni. Są to mikroskopijne robaczki, tworzące bardzo dużą rodzinę. Nie wszyscy jej członkowie są szkodnikami, ale wiele z nich tak. Same nazwy mówią za siebie: niszczyk zjadliwy (niszczy głównie cebulę, pora, czosnek, ale też bób, seler, pietruszkę), guzak północny (marchew, pietruszka, pomidor, ziemniak, ogórek), mątwiki (burak, kapusta, kalafior, ziemniak, pomidor, ogórek, sałata) oraz szpilecznik baldasznik (pietruszka, seler, lubczyk). Paskudztwa te wygryzają tkanki, rosliny nie rosną, schną, deformują się i często zamierają. Ponieważ szkodników nie widać gołym okiem, często nie wiemy, co roślinom dolega.
Otóż aksamitki zwalczają tych paskudników - przyciągają je do siebie, a ponieważ nie zawierają substancji pokarmowych, to nicienie giną masowo.
Nasz kochany "śmierdziuszek" odkaża też lekko glebę. Zapobiega atakom białej muszki, która w niektórych okolicach jest bardzo uciążliwa. Ogólnie odstrasza szkodliwe owady oraz szkodniki glebowe. A jakby tego było mało - ogranicza rozwój chwastów.
Podobne działanie ma nagietek lekarski, dobrze jest sadzić obie te rośliny, choćby jako ozdobną obwódkę dookoła grządek lub pośrodku lub jak komu pasuje.
Działanie lecznicze nagietka daje efekty tylko wtedy, kiedy rośnie on w ziemi obok warzyw, więc różne kosze czy donice mają tylko znaczenie estetyczne, ale nie działają leczniczo.
Dla mnie ważne jest też piękno, które te kwiaty wnoszą do warzywnika, słoneczny, złoty kolor, który rozwesela.
Wiele kwiatów, poza aksamitkami, pomaga warzywom w różny sposób. Najpopularniejsze są nagietki, o których już wspomniałam, nasturcje, ogórecznik, kosmos, bratki i wiele innych. Czasem zaciera się różnica między kwiatem a warzywem - np. kwiaty nagietków, ogórecznika czy nasturcji są jadalne. A jaki piękny jest taki ukwiecony warzywnik! Kocham mój bałaganik, gdzie do kapusty tuli się koper i nagietek, między kukurydzą toczą się dynie i ogórki a marchewka zaleca się do cebuli!
Ponad dwadzieścia lat temu osiedliśmy w prawie 100 letnim domu otoczonym ugorem i kawałkiem starego sadu i postanowiliśmy stworzyć tu własny kawałek raju. Ogród jak najbliższy naturze, który zarazem nas cieszy i żywi. O tym ogrodzie i o tym, czego się nauczyliśmy tworząc go i pielęgnując jest ten blog.
Etykiety
borówka amerykańska
budki lęgowe
burak liściowy
cebula
chwasty
cieplarnie
ciepła grządka
cykoria sałatowa
czosnek
drób
drzewa
drzewa i krzewy owocowe
drzewa owocowe
dynie
dżdżownice
F1
fasola
filmy
funkcjonowanie roślin
gleba
GMO
gnojówki
gnój
grządki
grządki permakulturowe
grzyby
historia
humus
inicjatywy
inspekty
jabłonie
jagody goji
jarzebinogrusza
jesień
jesion
kalendarz biodynamiczny
kompost
konstrukcje
korzenie
kret
króliki
kuchnia
kury
las
leki
marchewka
mikoryza
mydlnica
narzędzia
nasiona
nasiona ekologiczne
naturalne środki myjące
nawożenie
ochrona naturalna
oczko wodne
odczyn gleby
ogród na stoku
orzechy piorące
owady pożyteczne
owce
pasternak
permakultura
pietruszka
pigwa
pismo Słowian
płoty
podlewanie
podlewanie butelkowe
podniesione grządki
pomidory
próchnica
przechowywanie
przycinanie drzew
ptaki
rabaty ozdobne.
ręczniki obrzędowe
sad
sadzenie
sadzenie drzew
samosiejki
sąsiedztwo roślin
seler
siew
słoma
słomiane grządki
Słowianie
sole mineralne
staw
staże
szkodniki
szparagi
szpinak
szpinak. grządki
ściółka
ściółkowanie
świdośliwa
trawnik
tworzenie
tyczki
uprawa
wały permakulturowe
warsztaty
warzywa
wegetarianizm
wiedza
wieża ziemniaczana
wiśnia syberyjska
woda
wzniesione grządki
zakładanie ogrodu
zasilanie
zbiory
zdrowa żywność
zdrowie
zielony nawóz
ziemniaki
ziemniaki w słomie
zima
zioła
zrębki
zwierzęta
żywopłot
żyzność
sobota, 11 czerwca 2016
środa, 1 czerwca 2016
Boso do nieba będę szła
Gorąco, jak w środku lata. Pogoda sprzyja chodzeniu boso, co bardzo lubię. Pierwsze dni są trochę trudne, ale dość szybko stopy się przyzwyczajają i jest otwiera się cała gama doznań. Otwiera się też brama wspomnień - wraca najpiękniejsze lato mojego dzieciństwa.
Chodzenie boso jest bardzo dobre dla zdrowia, masuje punkty akupunktury, zapewnia schodzenie ładunków energetycznych i wyrównanie bilansu organizmu, łączy z energią Matki - Ziemi. O tym wszystkim można przeczytać w necie czy w książkach. Dla mnie również ważne są odczucia, na jakie człowiek się otwiera - przechodzenie ze stref wygrzanych słońcem do cienia, delikatny chłód rosy, uginanie się ziemi w jednych miejscach, twardość w innych. Tego nie czuje się w butach. Cały świat wrażeń, który tracimy chodząc obuci.
A efekty dla zdrowia? Sama się o tym przekonałam, jako malutkie jeszcze dziecko. Więc, jako że dziś Dzień Dziecka, to Wam opowiem.
Urodziłam się trochę za wcześnie, malutka i chorowita. Na dokładkę moja mama przeszła w ciąży operację wyrostka, z narkozą i wszystkim, co się z tym wiąże. A że młodziutka była i niedoświadczona (miała 19 lat), to bardzo się o mnie bała. Dość szybko okazało się, że intelektualnie ze mną wszystko w porządku, fizycznie raczej też, tyle, że bardzo często chorowałam. Ciągłe bronchity, przeziębienia, astma, wszystkie dziecięce choroby przechodzone po kilka razy.... Pilnowano mnie więc bardzo, przegrzewano, wiecznie grubo ubrana (co za koszmar!). Zabraniano mi biegać, bo "mogę się spocić". Dziś wiem, że większość moich dolegliwości miała raczej charakter uczuleniowy, ale wtedy uczulenia nie były w modzie. Jako stworzenie nad wyraz ruchliwe i ciekawskie męczyłam się okropnie. W końcu trafili na mądrego lekarza, który zamiast serwować mi kolejne trucizny czy kuracje antybiotykowe kazał im rozebrać mnie prawie do naga i tak wypuścić na słońce. I to koniecznie boso! Na szczęście rodzinka posłuchała tych rad. Mama uszyła mi "opalacze" czyli bufiaste majteczki w kropeczki (czerwone w białe grochy) z przodzikiem i na szelkach, zdjęto mi buty i hajda na podwórze! Boże, jak mi było dobrze! Mieszkaliśmy w miasteczku, przy uliczce, która po drugiej stronie miała bagna i jeziorko. Hulałam więc z rozwianym włosem i na bosaka, ile się dało. Oczywiście, kilka razy zraniłam się w stopy, ale to furda! Mama pracowała, a Babcia przemywała rankę, robiła opatrunek i dalej na dwór.
Wtedy to po raz pierwszy poznałam, jak to się "widzi" stopami. Jak inaczej człowiek się czuje, kiedy boso idzie po ziemi. No i wiecie co? Od tej pory prawie nie chorowałam, a przynajmniej w rozsądnym wymiarze. Kłopoty wróciły, kiedy jako dorosła młoda osoba przestałam na lato zdejmować buty. A teraz znów mam używanie na całego.
Jeśli na początku wszystko kłuje w stopy, jeśli chodzić trudno, nie przejmujecie się. Zacznijcie na aksamitnej trawie, mając pod ręką jakieś klapki. A potem będzie coraz łatwiej chodzić, natomiast coraz trudniej znieść buty na nogach. A ile zdrowia przy tym człowiek zyska! No i dużo nowych wrażeń.
Pięknego bosego lata wszystkim życzę.
Zdjęcie z zeszłego roku.
Chodzenie boso jest bardzo dobre dla zdrowia, masuje punkty akupunktury, zapewnia schodzenie ładunków energetycznych i wyrównanie bilansu organizmu, łączy z energią Matki - Ziemi. O tym wszystkim można przeczytać w necie czy w książkach. Dla mnie również ważne są odczucia, na jakie człowiek się otwiera - przechodzenie ze stref wygrzanych słońcem do cienia, delikatny chłód rosy, uginanie się ziemi w jednych miejscach, twardość w innych. Tego nie czuje się w butach. Cały świat wrażeń, który tracimy chodząc obuci.
A efekty dla zdrowia? Sama się o tym przekonałam, jako malutkie jeszcze dziecko. Więc, jako że dziś Dzień Dziecka, to Wam opowiem.
Urodziłam się trochę za wcześnie, malutka i chorowita. Na dokładkę moja mama przeszła w ciąży operację wyrostka, z narkozą i wszystkim, co się z tym wiąże. A że młodziutka była i niedoświadczona (miała 19 lat), to bardzo się o mnie bała. Dość szybko okazało się, że intelektualnie ze mną wszystko w porządku, fizycznie raczej też, tyle, że bardzo często chorowałam. Ciągłe bronchity, przeziębienia, astma, wszystkie dziecięce choroby przechodzone po kilka razy.... Pilnowano mnie więc bardzo, przegrzewano, wiecznie grubo ubrana (co za koszmar!). Zabraniano mi biegać, bo "mogę się spocić". Dziś wiem, że większość moich dolegliwości miała raczej charakter uczuleniowy, ale wtedy uczulenia nie były w modzie. Jako stworzenie nad wyraz ruchliwe i ciekawskie męczyłam się okropnie. W końcu trafili na mądrego lekarza, który zamiast serwować mi kolejne trucizny czy kuracje antybiotykowe kazał im rozebrać mnie prawie do naga i tak wypuścić na słońce. I to koniecznie boso! Na szczęście rodzinka posłuchała tych rad. Mama uszyła mi "opalacze" czyli bufiaste majteczki w kropeczki (czerwone w białe grochy) z przodzikiem i na szelkach, zdjęto mi buty i hajda na podwórze! Boże, jak mi było dobrze! Mieszkaliśmy w miasteczku, przy uliczce, która po drugiej stronie miała bagna i jeziorko. Hulałam więc z rozwianym włosem i na bosaka, ile się dało. Oczywiście, kilka razy zraniłam się w stopy, ale to furda! Mama pracowała, a Babcia przemywała rankę, robiła opatrunek i dalej na dwór.
Wtedy to po raz pierwszy poznałam, jak to się "widzi" stopami. Jak inaczej człowiek się czuje, kiedy boso idzie po ziemi. No i wiecie co? Od tej pory prawie nie chorowałam, a przynajmniej w rozsądnym wymiarze. Kłopoty wróciły, kiedy jako dorosła młoda osoba przestałam na lato zdejmować buty. A teraz znów mam używanie na całego.
Jeśli na początku wszystko kłuje w stopy, jeśli chodzić trudno, nie przejmujecie się. Zacznijcie na aksamitnej trawie, mając pod ręką jakieś klapki. A potem będzie coraz łatwiej chodzić, natomiast coraz trudniej znieść buty na nogach. A ile zdrowia przy tym człowiek zyska! No i dużo nowych wrażeń.
Pięknego bosego lata wszystkim życzę.
Zdjęcie z zeszłego roku.
Subskrybuj:
Posty (Atom)