czwartek, 29 czerwca 2017

Prze-Tworzenie

         Mija czas, a mi coraz trudniej zaglądać na bloga. Mimo chłodnej wiosny i początku lata, natura robi swoje. Ogród znowu stał się nieprzeniknionym buszem, zaczął owocować i zaczął się też wielki czas przetwarzania jego darów. Czas wegetacyjny jest dość krótki u nas, trzeba więc szykować zapasy i od razu zagospodarowywać to, co ogród daje.
        Truskawki obrodziły w tym roku, po kilku suchych latach nareszcie mamy ich obfitość i to pięknych. Oczywiście zjadane są na surowo, poza tym robię dżemy i soki. Obrodził groszek zielony, pięknie pnie się po walcach z siatki leśnej. Ten najwcześniej zasiany też już jest zbierany. Co ciekawe - chłody zahamowały wzrost groszku wysianego na początku kwietnia, tak, że przez pewien czas jego wielkość była taka sama, jak tego wysianego na początku maja. Natomiast zaczął owocować odpowiednio wcześnie. Czyli warto siać wcześnie.
       Jem już też wczesną kapustę, przepiękne, niewielkie, ale zwięzłe główki. No i oczywiście zioła, cebulka dymka, botwinka, rzepka (bo rzodkiewka już się skończyła), rozmaite sałaty, roszponka, pieprzniczek, rabarbar itp...
       Na strychu sukcesywnie suszą się kolejne zbiory ziół i przypraw. Jak tylko deszcze ustaną, trzeba będzie zbierać porzeczki.
       Fasola, chociaż nieco uszkodzona na początku czerwca przez przymrozki, też dzielnie sobie poczyna i przez ten miesiąc wspięła się już do korony ustrojstwa oraz wykształciła dużą liczbę pąków kwiatowych. Wewnątrz kręgu utworzonego przez sznurki do fasoli było puste miejsce, więc posadziłam tam kilka flanców późnej kapusty, których miałam nadmiar. Rosną przepięknie, zagłuszając (no, prawie) chwasty. Jako roślina znosząca półcień, kapusta nadje się w takie lekko zacienione miejsca.

      Niestety, nie udało się zebrać siana. Trochę tylko, tyle, ile z mężem daliśmy radę skosić i wysuszyć między deszczami. Będę chyba musiała kupić....

     Na czerwcowym zjeździe było pusto, przyjechała tylko jedna para i, w dniu ich wyjazdu, zaprzyjaźniona z nami od kilku lat miła znajoma. Zdarzyła się też pewna przykra historia - pani, która przyjechała na kurs, złapała kleszcza. Twierdzi, że był rumień i że musi teraz przyjmować antybiotyki. Dlatego uwaga: za kleszcze, komary i inne żmije nie biorę odpowiedzialności. Tu jest dziki park Biebrzański, trzeba się też z tym liczyć i odpowiednio zabezpieczać. A przede wszystkim dokładnie codziennie oglądać ciało, zwłaszcza po wycieczkach. Ale nawet w ogrodzie można je znaleźć. I stosować odpowiednie replenty. Olejki naturalne są naprawdę skuteczne, ale co kto lubi.

   Czarna kurka wysiedziała 5 kurczaczków. Niestety, którejś nocy (a raczej nad ranem) do małego, przenośnego kurniczka włamało się jakieś duże zwierzę i wyniosło kurę het, na łąki i jeszcze dalej. Tylko czarne piórka znaczyły trasę. Z 5 kurczaków znalazłam 3, z tym jednego po wielogodzinnych poszukiwaniach i polowaniu. Uciekał jak mysz i odzywał się w coraz to innym punkcie ogrodu.
    Teraz próbuję wychować je w domu, a nie jest łatwo. Do tej pory kurczaki u nas lęgły się co roku, ale zawsze były wychowywane przez matki.
    Przy dwóch nieznośnych psach i dwóch kotach, co wiadomo, musiałam znaleźć bezpieczne miejsce. Na dokładkę lampy u nas mają żarówki energooszczędne i nie grzeją, a jest chłodno... No i znalazłam bezpieczne miejsce - duże drewniane pudło z kurczakami wstawiłam do piekarnika kuchenki. Tam też jest lampka, która grzeje. Zacisznie, bez przeciągów. Chociaż brzmi nieco makabrycznie. Regularnie trzeba to-to karmić, poić i zmieniać podkłady. Na noc gaszę światło, a wstawiam termoforek. I tak czas leci. Czekam na ciepłą pogodę, żeby wyprowadzać je na spacerki do kojca na podwórzu.
    Wczoraj dranie postanowiły wykąpać się w spodeczku z piciem. Kiedy zobaczyłam je, takie mokre i łyse jak dinozaury, to nie było wyjścia - kurczaki za pazuchę, pod polarek i schnąć! Chyba było im tam dobrze, bo mościły się i spały, dopiero kiedy wyschły, zaczęły się wiercić i wyglądać przy szyi. Mam nadzieję, że przeżyją...

niedziela, 4 czerwca 2017

Taniec czasu

        W ogrodzie kolejne epoki kwiatowe tańczą przesuwając się w korowodzie: kończy się u nas Epoka Bzów i Konwalii, zaczyna się Epoka Łubinów i Kalin. Za nią czeka Epoka Jaśminu i wiele, wiele innych. Jedne zostają dłużej, inne tylko migną przed rozpłynięciem się gdzieś w niebycie do następnego roku. Pięknie jest.
      Pięknie, chociaż nie łatwo. Wczoraj przeszła fala nocnych przymrozków. Niezbyt silnych i takich "wyspowych", ale wystarczyło, by zwarzyć kabaczki i częściowo fasolkę, już wysoką, która zaczynała wspinać się po sznurkach struktury postawionej przez majowych stażystów. Niestety, przesieka otwarta w naszym lasku przez pracowników elektryki dała dostęp do Nowego Warzywnika takim pełzającym wrogom. Biegnie ona akurat w kierunku północno-zachodnim, skąd zwykle przybywa zimno i wiatr. W tym samym warzywniku dynie, które rosną chronione zagajnikiem, nie ucierpiały wcale. Klimat nas w tym roku nie rozpieszcza.
     Niektóre rośliny wcale nie wzeszły, np. pietruszka. Nie wiem, czy to wina zawirowań pogodowych, czy nasion. Pan ze sklepu ogrodniczego powiedział mi, że wielu ludzi skarży się, że wschody roślin były złe i kupuje nowe nasiona na dosiewanie. W każdym razie w tym roku będę miała własne nasiona pietruszki, z korzeni pozostawionych w ziemi z zeszłego roku. Może będą bardziej żywotne. Na szczęście ładnie wschodzi pasternak, który może pietruszkę zastąpić.

     No i sucho jest. Na zachodzie Polski pada, a u nas już od ponad miesiąca nic.... Na dziś zapowiadają deszcz, zobaczymy. A że kilkumilimetrowe siewki mają takież korzonki, to niestety, trzeba podlewać. One jeszcze nie mogą sięgnąć w głąb gleby.

     Przed nami spotkanie czerwcowe. Mam nadzieję, że będzie równie sympatyczne, jak majowe. Zaczynamy spotkania 14 o godzinie 9 rano. Dobrze więc było by, żebyście dotarli na miejsce w przeddzień, żeby mieć czas się rozgościć i zadomowić oraz odpocząć, bo będzie intensywnie! Jeśli ktoś nie może, to trudno, choć trochę szkoda.
     W zasadzie do tej pory nie wiem, ile osób dokładnie przyjedzie, więc trudno mi powiedzieć, gdzie będziecie spać...Na górze są 2-4 miejsca, reszta będzie musiała zadowolić się namiotami.
    Co zabrać? Oprócz śpiworów i jedzenia "składkowego" nie od rzeczy będą jakieś replenty na komary. Nie ma ich jakoś tragicznie dużo, ale potrafią być dokuczliwe, zwłaszcza o zmroku. Warto też, żeby nie być lądowiskiem dla komarów, zaopatrzyć się w odpowiednie ubranie. Raczej zwiewne giezła i dżellaby, niż kuse szorty i topy na ramiączkach. Czyli coś, co okrywa całe ciało, a jednocześnie nie grzeje. My radzimy sobie za pomocą odstraszacza własnej produkcji, złożonego z alkoholu, wody i olejków aromatycznych. Ważne, aby olejki były naturalne, nie chemiczne. W końcu chyba udało mi się znaleźć dobrą formułę, bo mieszanina, rozpylona na ciało i ubrania, jest skuteczna.

     Jeśli ktoś potrzebuje dokładnych danych dla dojazdu, to proszę o wiadomość na maila. Odpisze najprędzej, jak będę mogła.

    Prosicie, to napiszę. Formułę na odkomarzacz, banalnie prostą. Skład: 2 buteleczki spirytusu salicylowego (takie małe, plastykowe), trochę mniej przegotowanej i ostudzonej wody, 40 kropli lawendy, 40 kropli goździków, 40 kropli werweny lub limonki (lub innego cytrusa). Może też być melisa, ale i tak zapach jest powalający.