sobota, 30 listopada 2024

Wracam

       Przez bardzo długi czas zniknęłam z bloga. W zasadzie jest jedno wytłumaczenie: wstyd. Ponieważ przez lata pokazywałam to, co robimy. Omawiałam, komentowałam. Wszystko było wyrazem naszego poszukiwania samowystarczalności.

      Niestety, życie mnie zaskoczyło. Choroba kręgosłupa dała się we znaki i miałam coraz mniej siły i możliwości pracowania w ogrodzie. Dołączytł się niedowład nóg, rezultat zwyrodnienia kręgosłupa. No i tak się zrobiło, że nie miałam siły pracować w ogrodzie. A stąd wstyd, bo nie miałam co Wam pokazać. Bo zarośnięty ogród nie jest pokazywalny.

     Wreszcie przyszło apogeum tej słabości: rozległy zawał serca rok temu. Wróciłam z drugiej strony tęczy i wszystko stało się jakoś inne. Z tym zawałem to była dziwna sprawa: przez lata przyzwyczaiłam się, że nic mi nie jest. Nawet jeśli chodziłam do lekarza, to okazywało się, że nic mi nie jest... Chociaż teraz widzę, że ze strony niektórych było to olewajstwo. Więc kiedy zaczęłam mieć bóle, to przypisałam to czemuś, co zalega w żołądku. Tym bardziej, że wcześniej miewałam podobne objawy, które mijały po mocnych wymiotach. Dlaczego zlekceważyłam drętwienie lewej ręki, nie umiem wyjaśnić. Może dlatego, że pod wpływem masażu ustępowało?

      Miałam wystąpić na Kongresie Naturalnym Online i do tego się przygotowywałam. Więc chodziłam z tym bólem przez 4 dni. Kiedy wspomniałam o tym na wstępie do Kongresu, żeby poprosić o nie przedłużanie wystąpienia, zaalarmowało to organizatorów. Nie wiem, czy jest tam jakiś lekarz czy pielęgniarka, ale jestem im niewymownie wdzięczna. W czasie, kiedy ja gadałam resztką sił, nawiązali kontakt z moją córką, która też dołączyła do obserwujących. Córka zadzwoniła do mego męża, otrzymała potwierdzenie i zaalarmowała moją stryjeczną siostrę z pobliskiego miasteczka. Siostra zjawiła się swoim czerwonym samochodzikiem i dosłownie porwała mnie na SOR. Mając złe doświadczenia i złe referencje o SOR-ach w Augustowie i Suwałkach, broniłam się rękami i nogami. Ale byłam tak słaba, że nie dałam rady. Jagoda zabrała mnie na SOR w małym miasteczku w sąsiedztwie. Tam jest niewielki szpital. No i wiecie co? Jeśli macie problemy, to szukajcie SOR-ów w małych miasteczkach. Po pierwsze byliśmy 3 ew kolejce, zamiast czekać po 7-8 godzin - czekaliśmy ok. 45 minut. Po drugie - na dyżur przyjechał lekarz z Białegostoku, co w naszych stronach jest oznaką prestiżu i kompetencji. Córka nie mogła przybyć, bo mieszka w Pradze. Przyjechała kilka dni później.

     Całs zprawa wygladała dość ciekawie. Byłyśmy w korytarzu, wymieniając plotki i możliwości i nagle zrobił się ruch i położono mnie na leżance, wkłuto kroplówkę i oznajmino, że mam rozległy zawał i że karetka jest w drodze. Odesłałam siostrę do domu i poszłam do karetki. Problem był w ym, że chciało mi się mocno sikać. Na szczęście karetka też była z pobliskiego miasteczka i ludzie dość współczujący. Jechaliśmy więc na sygnale, ale kiedy zgłosiłam problem, zatrzymaliśmy się w lesie, panowie na lewo, a panie na prawo. Potem kontynuowaliśmy na sygnale aż do Augustowa. Miałam szczęscie. Dyżur akurat miała 

Polsko-Amerykańskie Kliniki Serca Centrum Sercowo-Naczyniowe w Augustowie  


Wspaniały szpital i doskonała opieka. Oszczędzę Wam opisu Koronorografii i jej skutków (kazano mi leżeć przez kilka dni bez możliwości pójścia nawet na siusiu, a że mam częstomocz, to było mocno problematyczne). W końcu stwierdzono, że mam zakrzepy w  aortach sercowych, bo za długo zwlekałam i tylko cud może sprawić, że się rozpuszczą. Po wielu dniach wypuszczono mnie do domu, gdzie stęskniony mąż starał się, jak mógł. 
     Pierwszą rzeczą, którą pamiętam, to były nasze koty, zwłaszcza maleńka koteczka, którą w październiku znalazłam na drodze do Lipska. Było to maleństwo w okropnym stanie: zapchlone, zawszone, zarobaczone do niemożliwości. Cały zad i część ogona były pokryte odchodami i łyse, oczka kaprawe i zaropiałe. Oczywiście zebrałam ją z drogi (nie można było inaczej, wręcz rzuciła się w moje ramiona) i zawiozłam do weterynarza. Kiedy wróciłam ze szpitala, koteczka, już czysta i bez parazytów, podrośnięta, szczęśliwa w swoim trzykolorowym futerku, przyszła do mnie do łózka, chwyciła moją rękę mięciutkimi łapeckami i spała tak ze mną przez kilka godzin. Potem zagnieździła się na moim sercu, z małymi przerwami, kiedy zastępowały ją nasze dwa kocurki. Ich mruczenie rezonowało mi w kościach. No i kiedy wróciłam do szpitala, okazało się, że stał się cud: skrzepy wokół serca się rozpuściły i zniknęły. Polecam kototerapię. Chociaż lekarze uważają, że to ich pastylki.
       Tak więc z ogrodem kicha, nie daję rady pracować. Ale żyję. I mogę pisać o różnych sprawach, bo chociaż nogi szwankują, to głowa działa.