niedziela, 30 sierpnia 2020

Zapachniało jesienią

       Od kilku dni leje i pada często i gęsto. Nareszcie, bo wcześniej susza była na całego. Niby normalnie, że podczas żniw sucho i gorąco, ale u nas ta susza pełza i się pogłębia już od kilku lat, a deszcze ratują nas tylko doraźnie.

     W każdym razie ochłodziło się i zapachniało jesienią, jak w piosence Jaskra-Zamachowskiego. A ja dopiero zaczęłam zbiory pomidorów. Pomidory w foliaku, razem z towarzyszącymi im selerami i papryką, to jedyne, co podlewałam w tym roku. A i tak z powodu dziwnych skoków temperatury i zimnej wiosny zaczęły owocować z opóźnieniem. Ale owocują pięknie i mam nadzieję, że to jeszcze potrwa. Zajadamy się nimi na okrągło i pierwsze słoiki przecieru już są w spiżarce. Smak, jak zwykle, cudowny, słodki i bogaty. To już któryś z kolei rok, kiedy rozmnażam pomidory z własnych nasion. Wcześniej kupiłam nasiona starych odmian i z tych, które mi najbardziej smakowały, wyjmowałam pestki, kładłam je na kawałku papierowego ręcznika i zostawiałam do wysuszenia. A wiosną razem z tym papierem sadziłam w skrzyneczce.

   Inne warzywa miały zapewniony survival w czasie suszy przeplatanej okresami ulewnych deszczy. Jednak obrodziły całkiem nieźle, jak na takie warunki. Ściółka jednak bardzo pomaga, ale nie stosuję jej wszędzie. Wybraliśmy z ziemi właśnie ziemniaki typu "Baranie rogi" - podłużne, bardzo zwięzłe i niezwykle smaczne. Nadają się najlepiej na frytki czy do sałatek, bo się nie rozsypują, ale ja przepadam za nimi po prostu pieczonymi w piekarniku, ze skórką. Co najwyżej te największe kroję na parę kawałków. Tujam je w oleju (ziemniaki w półmisku zalewam odrobiną oleju i mieszam rękami) i piekę na blasze. Pychota! Ta odmiana jest kapryśna i niezbyt wydajna, w handlu jej się nie znajdzie, ale jaka pyszna!

    Cebula jest niezbyt duża, ale łagodna i smaczna, wystarcza jej o wiele mniej, niż kupnej, żeby przyprawić danie. Ze względu na obostrzenia okołokoronawirusowe miałam bardzo mało dymki w tym roku, tylko jedną siateczkę, zbiory też są adekwatne. Ale jak ja ją lubię, tę cebulę ze swojego ogrodu!

     Marchewka, zwłaszcza ta średniopóźna, przez długi czas siedziała jak zaklęta i nie rosła, niedawno ruszyła i mam nadzieję, że przed zimą będzie miała szacowne rozmiary. Podobnie jest z pietruszką.

    Bardzo pięknie udała się fasolka szparagowa i buraczki. Fasola tyczna już gorzej, kwitła pięknie, ale coś słabo z zapylaniem. Strąki niewielkie i mało w nich ziaren. Wyglądało to tak, jakby kwiaty nie nektarowały. 

   A właśnie, z tym nektarowaniem dzieje się coś dziwnego. Lipy kwitły bardzo obficie, owady się wokół nich kręciły, ale okazało się, że pszczoły prawie nie zebrały miodu. Podobnie we wszystkich ulach w okolicy. Jedyne trochę pożytku mieli ci, co ustawili ule w rzepaku, ale i to nędznie. Słowem: miód u nas w tym roku nie wyszedł. Jeśli ktoś go ma, to dlatego, że karmił cukrem, ale co warty taki przetrawiony cukier? Nasze przeżyły lato na swoim miodzie, teraz Jan dokarmia je intensywnie przed zimą, bo inaczej nie przetrwały by, nie mają zapasów. Dziwi mnie to tym bardziej, że nawet bez lip, w ogrodzie jest bez liku kwiatów miododajnych - lawenda, lebiodka, słoneczniki, ogórecznik i wiele innych. Coś dziwnego dzieje się z tym nektarem.

       Pierre zaprzyjaźnia się z naszymi kurami i cieszy się, że jedzą mu z ręki. Poza tym jest aktywny, jak zawsze, ciągle coś robi, krząta się. A już 80 lat mu minęło... i coraz słabiej widzi. Któregoś dnia rzucił uwagę, że moje pomidorki koktajlowe nie chcą dojrzewać. Idę ja sprawdzić, o co chodzi, a on mi pokazuje ziemniaki rosnące w wieży ziemniaczanej, które owszem, mają owocki bardzo zielone. Bo z malutkich pomidorków posadziłam w foliaku tylko 3 krzaki takich ciemnofioletowych, zmieniających kolor na fioletowo-czerwony przy dojrzewaniu. Jedyne, które mi smakują spośród koktajlowych.

    Zioła się ładnie udały w tym roku, z wyjątkiem kopru. Zawsze go było zatrzęsienie, wielkiego i dorodnego, aż trzeba było walczyć jak z chwastami. W tym roku wzeszedł, a potem gdzieś zniknął, zostawiając tylko kilka rachitycznych łodyżek. Drugi rzut niewiele lepszy.

     Jabłonie pięknie zaowocowały. Jarzębiny za to wcale - był mróz w okresie ich kwitnienia. Jarzębinogrusze też pięknie kwitły, ale owoców nie dały.

     Jednym słowem - rok jak zwykle, jedno się udaje, inne wcale. Dlatego ważne jest, aby mieć różnorodne warzywa i owoce, a w ramach jednego gatunku - kilka odmian. Wtedy zawsze coś się uda.

A piosenka o zapachu jesieni jest tutaj: https://www.youtube.com/watch?v=2Q0T0TSjQGg&list=RDfy_OFCTggl8&index=2

środa, 26 sierpnia 2020

Odświeżenie duszy

         Po dniach suszy żniwnej i upałów przyszedł deszcz, brzmiący jak najpiękniejsza muzyka. A z nim chłodne noce i rosiste, rześkie poranki. Co rano wychodzę z domu, często jeszcze w piżamie, i wędruję po zroszonej trawie na bosaka. O ile chodzenie w butach w takich warunkach jest niezbyt przyjemne, o tyle chodzenie na bosaka daje całą gamę pozytywnych uczuć. Potem staję wygodnie i celebruję ranek, ćwicząc Tai Chi Qigong, a przynajmniej to, co pamiętam. Cały mój organizm wycisza się, obmywa w rosie, powietrzu i wschodzącym słońcu. Czuję, jak dobra energia wchodzi we mnie i mam nadzieję na dobry dzień. Potem suszę stopy, wkładam ciepłe skarpety i idę robić śniadanie.

        Te momenty są dla mnie bardzo cenne, czuję, jak odświeżają moją duszę, odrywając ją od codziennych trosk i zabiegów. O ciało dbamy, myjemy je, kremujemy i odświeżamy bardzo często. A jak często robimy to dla duszy?



      U Tolkiena elfy rzadko i mało sypiają, ale zapadają w coś w rodzaju głębokiej medytacji, myśląc o rzeczach pięknych i wzniosłych. Często idą w tym celu przejść się po lesie albo podziwiają gwiazdy i księżyc. W pewnym momencie Legolas powiada, że kiedy jego towarzysze będą spać, to on pójdzie błądzić po lesie i to przyniesie jego duszy najlepszy odpoczynek i wytchnienie. Kiedy więc słyszę lub czytam o coraz bardziej popularnych kąpielach leśnych (Shinrin-yoku), brzmi to dla mnie bardzo swojsko i znajomo.

     Nasza dusza, skołatana niełatwą codziennością, potrzebuje ogromnie takiego odświeżenia. Inaczej opadnie z sił, zabłądzi, zacznie chorować. I odwrotnie: dobry stan duszy poprawia stan ciała oraz pozwala mądrze działać.

    Odświeżanie można przeprowadzać na wiele sposobów, ale jedno jest wspólne: wyjście poza strefę codziennej krzątaniny, zabiegów i myśli. Opuszczenie strefy profanum i wejście w strefę sacrum. Odnalezienie świętego miejsca dla naszej duszy.                                                                                                   Na czas odświeżania duszy musimy całkowicie wyłączyć się z codzienności, oderwać od zwykłego sposobu myślenia i potrzeby "robienia czegoś".

     Nasze myśli powinny odpłynąć w kierunku piękna i dobra, czegoś, co jest dla nas budujące i przyjemne. W przypadku spaceru po lesie (sądzę, że równie dobrze może to być spacer wśród pól, łąk, gór - ważne, aby był kontakt z naturą i spokój) jest to dość łatwe: zwracamy po prostu uwagę na to, co widzimy i czujemy, a dobroczynne drzewa i zioła pomagają nam, jak mogą. Dlatego kontakt powinien być bezpośredni, nie za pomocą obrazów czy filmów.



    Są też inne drogi, jeśli nie można od razu wyjechać do lasu lub na łąki. Zawsze trzeba wyłączyć się najlepiej, jak można, z codziennego życia, zapewnić swobodne oddychanie i spokój. Wtedy możemy posłużyć się potęgą swoich myśli i wyobraźni. Takim prościutkim ćwiczeniem, które bardzo lubię, jest po prostu myślenie o czymś, co wzbudza we mnie uwielbienie, cześć i podziw. Tutaj wierzący mają łatwo, bo to po prostu modlitwa, ale dla wątpiących czy niewierzących znajdzie się też dużo tematów do rozważań - można rozważać piękne idee i pojęcia (miłość czysta, jasność, piękno, ideał matki, bezinteresowność itp). Wiele osób myśli wtedy o aniołach. Ważne, aby nie przymierzać tego do siebie lub, nie daj Bóg, do innych - to klasyczny schemat wpędzania się w poczucie winy. Po prostu patrzeć, podziwiać i być szczęśliwym, że się to widzi. Możemy konkretnie wyobrażać sobie coś pięknego i doskonałego: dom, ogród, ludzi uśmiechniętych, szczęśliwych i życzliwych. Takie obcowanie z ideałami. Uwaga: nie prosimy też o nic, nie pożądamy - po prostu rozważamy i podziwiamy.

      Dla bardziej zaawansowanych jest klasyczna medytacja. Tu nie będę się rozpisywać, bo to jest temat-rzeka i popełniono już wiele ksiąg, które o tym traktują. Każdy dobiera to, co mu pasuje. ja bardzo lubię słowiański sposób: człowiek kładzie się na plecach i patrzy w niebo. Najlepiej na trawie, ale nie zawsze jest to możliwe czy wygodne. Nic nie szkodzi, można na leżaku czy materacu.

     Czasem zdarzają się niespodziewanie takie momenty, kiedy zapatrzymy się i zamieramy z zachwytu: niespodziewany widok nieba o zachodzie słońca, kwiat na wodzie, tańczący światłocień liści prześwietlonych słońcem, płonący ogień, płynąca, szemrząca woda. Te momenty są cenne, jak klejnoty.

     Zadbajmy o miejsce na takie chwile w naszym życiu i o miejsce fizyczne, które nam o tym przypomina. Zadbajmy o muzykę, zapachy, kadzidełka, piękne przedmioty, świece czy dzwonki wietrzne. Ja ostatnio nabyłam dzwonki Koshi i wystarczy ich melodyjny dźwięk, żeby moja dusza odlatywała do krainy piękna i spokoju.  W podlaskich domach był zwykle Święty Kąt - to kąt zwrócony na wschód, gdzie do tej pory ustawia się ikony, wieczne światełko, kwiaty i zawiesza ręczniki obrzędowe. Mam wrażenie, że zwyczaj jest jednak dużo starszy, niż chrześcijaństwo. Zwracanie się w kierunku wschodu życiodajnego Słońca...Co nam przeszkadza stworzyć dla siebie, według swoich gustów i świętości, taki Święty Kąt?

    Tylko zadbajmy, wszyscy, o odświeżanie naszej duszy. To niezwykle ważne dla nas jako ludzi, po prostu.


środa, 5 sierpnia 2020

Bezcenne książki, zioła i telewizja

       Kocham książki, wszelakie. Pochłaniam je w ilościach hurtowych, kupuję namiętnie, kiedy tylko mogę. Ale nie byle co. Książka, żeby mnie oczarować, musi mieć treść, która coś we mnie ożywia, która trafia do serca i duszy. Jeśli przy okazji ma piękną formę, jest dobrze wydana, to wielki plus. Obcowanie (wirtualne) z przepięknymi manuskryptami przy nauce kaligrafii wyrobiło we mnie tęsknotę za książkami-skarbami, pięknymi w formie i treści.

     W doborze książek do własnej biblioteczki jestem dość grymaśna. Na przykład kiedyś pasjami gromadziłam książki o ziołach i ogrodach. Od dawna przestałam, znużona niepełną informacją, powierzchownością, niechlujnymi wydaniami i być może tym, że mam dostęp do internetu, a tam obszerne wiadomości z każdej dziedziny.
  
    Pewnego dnia wpadłam jednak na opis nowej książki o ziołach. I poczułam, że to jest to, że chcę ją mieć. Bo jak się nie zachwycić, czytając takie słowa: "Zgłębianie tajemnic zielonego świata roślin to moja duchowa ścieżka. Wydeptana przez przodkinie: wiedźmy, zielichy, akuszerki, szeptuchy, uzdrowicielki. Sianie ziaren wiedzy na temat mocy zaklętej w roślinach to moje powołanie. Praktykowanie ziołolecznictwa rodzi we mnie poczucie niczym nieograniczonej obfitości. Dobrostanu. I wdzięczności większej niż ocean. Radości tak autentycznej, że dusza we mnie śpiewa." (cytat za zgodą autorki)
    Sama mogła bym napisać te słowa, gdybym umiała tak ładnie... A są to słowa Ruty Kowalskiej, wyjęte z jej podręcznika ziołolecznictwa "O czym szumią zioła".

    Mam już tę wyjątkową książkę u siebie i nie przestaję się nią zachwycać! Przede wszystkim jest piękna: oprawiona w płótno, szyta, nie klejona, z delikatną kwiatową akwarelą na okładce. A wewnątrz skarb! Połączenie rzetelnej wiedzy z chemii i biologii z poezją i magią. Nie tylko dokładny opis danego zioła z obfitością dobrych zdjęć i ilustracji, nie tylko dokładne wyjaśnienie, na co pomaga i w jakiej postaci, nie tylko liczne przepisy na maceraty, hydrolaty, nalewki i inne cuda, ale też wyjaśnienia, do czego każde z nich stosować. Czasem napar z danego zioła ma inne właściwości, niż alkoholowy macerat. To również jest wyjaśnione. Tego mi brakowało w innych książkach o ziołach. 
     Ale nie tylko wiedza wypełnia stronice, także wielka miłość i magia. Rozważania Ruty są tak samo cenne, jak informacje. Jej podejście do świata, do ducha i materii, jest mi niezwykle bliskie.

    
  
       Księgi tej (w pełni zasługuje na to miano) nie dostaniecie w księgarniach, można ją kupić tylko na stronie autorki.  https://oczymszumiaziola.pl/
   Ma swoją cenę, ale w sumie jest bezcenna. To książka, którą wystawia się na honorowym miejscu w biblioteczce, traktuje jak skarb i przekazuje następcom. Jest w tym echo dawnych iluminowanych ksiąg, wartych kilku wsi. Naprawdę wartych. 

     A że nie tylko książki służą do komunikacji, przekonałam się na własnej skórze dwa dni temu. Otóż "napadnięto" mnie w bardzo sympatyczny sposób i znów wirtualnie, a raczej telewizyjnie, wysłano w świat.
    Wyglądało to tak: dostaję telefon od znajomego pana, który ma plantację ekologicznej aronii w sąsiedztwie. Pan dużo robi dla ocalenia starych odmian drzew owocowych, działa w różnych stowarzyszeniach i często gości u siebie telewizję. A potem zwykle ciągnie ich po okolicznych "ekolo". Mam zaszczyt być zaliczona do tego grona. A telefon był taki, ze jest u niego telewizja i zaraz do mnie przyjeżdżają. Zaraz, rozumiecie? Najpierw go ochrzaniłam, bo akurat nie czułam się specjalnie dobrze, a potem się zgodziłam, nie wiedząc kto zacz, z czym i dlaczego. W końcu już tyle lat nie oglądam telewizji, że się nie orientuję.
     Przyjechali, wyszłam zbolała i najeżona, bo w ogrodzie bałagan, susza i w ogóle nie lubię być oglądana, jak małpa w ZOO. A tu przyjemna niespodzianka: przesympatyczna dziennikarka i kamerzysta, oboje tryskający pozytywną energią. Mieli zostać pół godziny, zostali pięć. Mieli filmować stare jabłonie, sfocili wszystko. Byłam zupełnie nieprzygotowana, ale coś tam udało mi się wydukać.


    Przemiła dziennikarka to Maria Sikorska z Polsat News, a program to "Z klimatem i z pasją". Będzie emitowany od września, ale nie znam daty, kiedy pojawi się reportaż z naszego ogrodu.

      A co z chatką? Rośnie pomału i można już sobie zacząć wyobrażać, jak będzie wyglądać.
A w chatce będą zioła, maceraty, nalewki, kremy i inne cuda. Zielona szklana kula, dzwonki wietrzne, kadzidła i magia.