sobota, 1 stycznia 2022

Co mi dała zima stulecia

        W noc sylwestrową 1978/79 wybuchła nagle zima stulecia. Miałam wtedy 19 lat i wszystko dość dobrze pamiętam. Wcześniej pogoda była dość łagodna i prawie bezśnieżna, niektórzy ludzie na bal sylwestrowy wybrali się w lekkich pantoflach i lekkich nakryciach. I kiedy się bawili, niebo się rozdarło i zaczęło walić śniegiem, a ziemię otulił mróz. Kiedy weseli balowicze zaczęli wychodzić, to śniegu było już do połowy ud. I ciągle padał.

        Padał gęsto przez kilka kolejnych dni, zasypał samochody na drogach, pociągi na torach i pozrywał przewody elektryczne w pełnym polu. Zabrakło nagle elektryczności, opału i towaru w sklepach.

        Mieszkaliśmy wtedy w małym miasteczku w północno-wschodniej Polsce, opady u nas były szczególnie obfite, a kolejność odśnieżania chyba ostatnia, wiadomo - Polska B. Rozmawiałam z koleżankami z dużych miast i wiem, ze nie wszędzie było to tak dotkliwe, ale u nas zapanował istny armagedon, uciążliwy zwłaszcza dla mieszkańców bloków. Zabrakło elektryczności, wody i ogrzewania, bo zabrakło opału. Palono skromnie, żeby tylko podtrzymać temperaturę powyżej 0, ale woda w rurach i tak pozamarzała. Po paru dniach opału zabrakło. Do sklepów nie dowieziono żadnych towarów, wtedy i tak szału nie było, ale zabrakło nagle wszystkiego. Dobrze, że większość ludzi miała jakieś zapasy. Na nowym osiedlu mieszkaniowym odkryto istniejącą jeszcze studnię po domu, który stał tam kiedyś. Odbito pokrywę i wyciągano wodę wiadrami. Najgorzej było z myciem się i używaniem kibla, bo nawet śniegu nie było jak stopić - wielu ludziom skończył się gaz w butlach, kiedy próbowali się nim ogrzewać.

       Mieszkałam wtedy z dziadkiem i babcią w małym domku z ogrodem. Moi Dziadkowie byli młodzi, w takim wieku, jak rodzice niektórych moich koleżanek. Domek znajdował się w dolinie, śniegu było tyle, że do budynków gospodarczych Dziadek musiał tunele kopać. A chociaż fundament był wysoki, to okna były prawie całkiem zakryte śniegiem. Nasza kanalizacja też zamarzła, ale w budynku gospodarczym był jeszcze wychodek z dawniejszych czasów, tak, że nie było tragedii.

      Ogrzewaliśmy się sami, wtedy już piecem w piwnicy, zapasami węgla i koksu zgromadzonymi jesienią. To było ulubione zimowe zajęcie Dziadka, który zimą nie pracował (był malarzem pomieszczeń, latem pracował po 14 godzin malując szkoły, przedszkola, szpitale itp, a całą zimę miał wolną). Siedział przed piecem i patrzył w ogień, dokładając od czasu do czasu. Czasem się zdrzemnął na wygodnym siedzisku, które sam sobie zmajstrował, czasem o czymś dumał. Lubił to, a my mieliśmy ciepło.

       Druga piwnica była obficie zaopatrzona w ziemniaki, warzywa i słoiki z przetworami. W chlewiku były kury, kaczki i króliki. Babcia na kuchni gotowała ogromne garnki zupy, piekła chleb w piecu chlebowym (zawsze na zimę miała worek z mąką).

     W domu paliły się naftowe lampki, "fanarki" jak je nazywała babcia. Czasem zapalaliśmy też świece. 

      Już późnym rankiem zaczynali się schodzić krewni, moi rodzice z siostrą, wujek z rodziną, dalsi wujkowie i ciotki z dziećmi, którzy chcieli się ogrzać po nocy spędzonej w wyziębionych mieszkaniach i zjeść coś ciepłego. Niektórzy chodzili do pracy i zjawiali się dopiero około 15. Przynosili produkty ze swoich lodówek, jeśli mieli coś "do kotła", albo i nie, ale zawsze byli mile widziani. Zajmowali kuchnię i duży pokój, siedzieli na wszystkich krzesłach i wersalkach. I rozmawiali. Wśród mojej rodziny było wielu świetnych gawędziarzy - moja Babcia, bracia Dziadka, ale inni też mieli różne ciekawe historie do opowiedzenia.

      W łagodnym świetle fanarka, w cieple i zapachu dobrej zupy, ludzie BYLI RAZEM. Po raz pierwszy doświadczyłam wtedy tej wspólnoty, pierwotnej, prawie plemiennej, gdzie ciepło ogarnia wszystkich, gdzie opowiada się ciekawe historie, gdzie każdy ma swój kącik, swoje miejsce i jest akceptowany.

      Życie na zewnątrz było ciężkie i trudne, ale chwilowo byliśmy bezpieczni, było nam ciepło i syto i mieliśmy siebie nawzajem.

      Martwiłam się, że będzie nudno bez telewizji i możliwości czytania książek. Nie było.


    

  Możliwe, ze właśnie wtedy z ogromną siłą zakiełkowało we mnie postanowienie, że choćby nie wiem co, to docelowo będę mieszkać we własnym domku z ogrodem, choćby ten domek był najskromniejszy (początkowo myślałam o ocieplonym baraku), ale ogród musi być dość duży, żeby zapewnić mi wyżywienie. Własne ogrzewanie i własna studnia. Idealny jest dostęp do lasu-żywiciela. Tak, żeby w razie następnej katastrofy mieć ciepło, bezpiecznie i syto i móc dawać schronienie innym.

       Nie ma nic złego w zdobyczach cywilizacji, wprost przeciwnie nawet. Wtedy też miałam malutki magnetofon na baterie i puszczałam z niego muzykę. W ciemnej sypialni robiłam "dyskotekę" dla dzieciaków spragnionych się wyszaleć. Ale nie można się od nich całkowicie uzależniać, żeby nie znaleźć się w głodzie, zimnie i bez toalety, kiedy system się rypnie z tego czy innego powodu.

     Obecnie to tąpnięcie systemu staje się bardziej namacalne, niż kiedy indziej. Cieszę się więc, że zima stulecia u progu mojej dorosłości nadała kierunek całemu mojemu życiu. Obecnie mieszkam w domu z dużym ogrodem na wsi, na podwórku mam studnię, a we własnym lasku hoduję olchę na opał. Dom jest wystarczająco duży, żeby dać schronienie przyjaciołom, a ziemi jest tyle, że można by uprawiać warzywa dla całej wioski.


       

   

18 komentarzy:

  1. Tego pamiętnego sylwestra miałam 6 lat, ale o, dziwo, pamiętam te hałdy śniegu (mieszkałam i mieszkam na Mazurach), pługi śnieżne, które cięły zaspy i wydmuchiwały śnieg daleko na pola.
    Robienie zapasów mam w genach, chyba po babci. Wędzę mięso, robię kiełbasy, przez całe lato produkuję przetwory. Mieszkam w maleńkim domku z działeczką wielkości chusteczki do nosa, więc kupując "letni dom" niedaleko morza dbałam, żeby tam miec dużą działkę. Nasadziłam drzewek owocowych, co roku robę duzy ogród, z którego mam buraczki, marchew i inne warzywa. I cieszę się, że niezależnie od tego, co dzieje się na zewnątrz, przetrwam dzięki zapasom jedzenia, prostemu piecowi co, studni.....
    Moje największe marzenie na dziś to posiadanie kurnika i kilku kur. Na razie nie do zrealizowania, ale może kiedyś...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W zasadzie to zrozumiałam, jak krucha jest nasza cywilizacja. Dobrze być zapobiegliwym, nawet w normalnych czasach człowiek ma z tego satysfakcję i dużo zdrowia.

      Usuń
  2. Przepiękna tematyka. Zwykły domek na wsi i jego gospodarze na tle problemów miejskich... sama prawda. To chyba był ten czas, kiedy do szkoły szłam przez jakiś tunel śnieżny pobudowany na chodniku i był bardzo wysoki. Mam go w pamięci ale jakoś nie mogłam go sobie określić czasowo i zaczęło mi się już wydawać, że to moja dziecięca wyobrażnia. A to widzisz... ten rok i ten czas :)))))
    Wszystkiego dobrego w Nowym Roku :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Domek Dziadków był prawie w środku miasta, ale fakt, warto być niezależnym. Widzisz - jednak była taka zima.

      Usuń
  3. Jakie piękne wspomnienia ! Gdy była zima stulecia ja miałam 10 lat. Pojechałam z rodzicami i bratem na Sylwestra do zaprzyjaźnionej rodziny niemieckiej do Neubrandenburga. Niestety mieliśmy trudności z powrotem do kraju. Pociągi były bardzo opóźnione i długo stały na stacjach. Pamiętam, że było bardzo dużo śniegu. Nasz pociąg stał kilka godzin i było w nim coraz zimniej. Ktoś roznosił ciepłą herbatę dla pasażerów... Gdy dojechaliśmy o 3:00 nad ranem do Koszalina ulice były całkowicie przykryte potężną warstwą śniegu. Nie jeździły żadne pojazdy. Była tylko ścieżka, a właściwie wąski tunel w śniegu, który prowadził przez całe miasto.
    Będąc w Niemczech nie wiedzieliśmy, że sytuacja jest tak poważna, gdyż spychacze cały czas odśnieżały wszystkie drogi i chodniki.
    Ale jedno jest pewne - wtedy więcej czasu spędzało się z rodziną i bliskimi. Graliśmy w różne gry planszowe, bawiliśmy się i śmialiśmy.
    Życzę Tobie i sobie, byśmy nie zapominali o tym , co najważniejsze. Byśmy cieszyli się bliskością tych, których kochamy i potrafili jeszcze razem spędzać czas. Szczęścia w Nowym Roku !!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za życzenia. U nas spychacze zablokowało również, musiały dojechać takie specjalne ciężarówki-odkurzacze, które odrzucały śnieg górą za pomocą długiej rury. Kiedy już drogi trochę uporządkowano, jechałam autobusem do sąsiedniego miasteczka. Odśnieżony był tylko wąski pas jezdni, z szerszymi placykami do mijanek co jakiś czas. To był korytarz czy wąwóz w śniegu, sięgającym powyżej dachu autobusu.

      Usuń

  4. W sumie bardzo fajne i jakie edukacyjne wspomnienia!

    Cywilizacja i jej zdobycze sa jakby ulepione ze sniegu - idzie odwilz i nagle - matku bosku, jak zyc?? No i dalas przyklad, ze da sie. Ja jestem zaprogramowana na kryzysy (Babcia mnie w kolko wysylala do kolejki po make i cukier w 67ym, tzw siedmiodniowa wojna, rozne kryzysy kubanskie wczesniej etc, choc wtedy nie puszczali mnie do kolejki za czesto, ale Babcia, przekonana, ze idzie wojna, musiala miec extra zapasy). Musze miec zapas wszystkiego.

    Dawniej sie tak zylo przeciez i nikt nic nie mowil - robilo sie przetwory, suszylo, w piwnicy kartofle (metr badz poltora), w skrzynkach z piaskiem marchew (wczoraj widzialam mini film, gdzie marchew owijano w bloto i potem to bloto schlo, a marchew byla ok), buraki, czosnek wisial w warkoczach, grzybow suszonych byl przynajmniej jeden plocienny worek, na parapecie cos zielonego roslo bez wzgledu na pore roku.

    Kryzys jednoczy ludzi, z wiekszosci wylazi czlowiek - ten homo sapiens.
    Na mikro skale doswiadczamy tego jak jestesmy w Polsce, bo czesto zabieraja prad. Mamy drewno opalowe, mamy kuchenke turystyczna na naboje gazowe i zawsze sa pelne, jak trzeba to i podplomyki sie na niej zrobi, lubie siedziec bez swiatla, tylko z tym od ognia. Brak mi tylko piwnicy (garaz robi za piwnice troche) i takiej kuchni, jaka mieli Twoi Dziadkowie.

    a sylwester 78/79? Mialam 23 lata i od pol roku mialam meza, z ktorym pojechalismy na Babia Gore do znajomego znajomych. Rznelismy w brydza, a to przy zarowce, a to przy swiecach i naftowych lampach. Byla kuchnia na drewno. Gospodarz nie mial biezacej wody (to tam, w szafie, za choinka, umylam sie w garnuszku cieplej wody, rhehrerh). Cale towarzystwo mialo zostac na sylwestra, a w nas wlasnie w sylwestra zgodnie wstapil jakis szatan, ze MY WRACAMY DO DOMU!!! Nic nie pomagalo, uparlismy sie, gospodarz zwiozl nas na dol , gdzie stalo nasze uto i juz po ciemku ruszylismy do domu. Byl snieg, bo byl, drzemalam oparta glowa o szybe. W pewnym momencie, na wysokosci Opola obodzil mnie straszliwy ziab w glowe. I widze, ze okno zamarza od zewnatrz. Slubny jechal powoli i tak i tak, wiec sie nie martwilam. Dojechalismy do domu w centrum Wroclawia (mieszkanie sluzbowe nad Arkadami) tak kolo 6 wieczorem. Zdazylismy zrobic sobie herbate i wszystko pierdyklo. wiec poszlismy spac.

    Ale moja owczesna przyjaciolka, z siostra i rodzicami szykowali sie na wyjscie. Kolezanka miala mokre wlosy i usilowala je wysuszyc (BARDZO dlugie wlosy), siostra lokowka miala zrobione chyba pol glowy, Mama byla namydlona, a Tato uprasowal sobie pol koszuli. I nagle bec. Hrehrherher. W drodze do roboty nadjezdzal tramwaj, potem dojezdzal do skrzyzwania, motorniczy wolal donosnym glosem, ze zatrzyma sie za skrzyzowaniem, bo choc Czworka powinna jecha z lewo, ale on nie wie gdzie pojedzie, bo wszystko zamrozone.

    aaa- do czytania mialam czolowke :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cudowny, epicki opis. Myślałam, że w południowo-zachodniej Polsce było trochę lżej, jak widać - podobnie. Tylko we Wrocławiu pewnie Was wcześniej odkopali i nie musiałaś się mierzyć z zamarzniętą łazienką w mieszkaniu. A to przymarzanie do okna jest niesamowite! No i gratuluję umiejętności mycia się w garnuszku wody.

      Usuń
    2. Nie pamietam, kiedy nas odkopali, Rodzice na Biskupinie byli zakopani na amen. Mama jezdzila do pracy tramwajem, bo prosta droga i odmrazali tory. Za to w UK w zimie, chyba80/81 bylo bardzo zimno. Nasze ogrzewanie to byl kominek otwarty w salonie. I KONIEC. Rozgrzewalam piekarnik, drzwi na gorze byly pootwierane caly czas. W lazience drapalam lod na oknie. Od srodka. Dalismy rade. Synus wyrosl na chlopa zdrowego, odpornego i nic sie go nie ima, a w jego pokoikach od urodzenia nie bylo ogrzewania....brzmi jak czasy wiktorianskie, ale w takich domach mieszkalismy. Gorzka - garnuszek z woda, dobra szmatka/gabka i lsnisz!

      Usuń
    3. W rodzinnym domu mojego ojca w sypialniach nie było pieców, wchodziło się więc do zamrożonej pościeli. On sobie namiastkę tego przeflancował do naszego mieszkania w starej kamienicy. W pokoju w którym sypiał palił w piecu kaflowym, tylko w boże narodzenie. No a że mocno posunięty w latach był, łysiejący, więc do łóżka zabierał ze sobą butelkę z gorącą wodą, na głowę zakładał zaś kaptur od kurtki.

      Usuń
  5. Miło się to wszystko wspomina, ale wtedy nie było nam do śmiechu. Na szczęście nigdzie poszliśmy na Sylwestra z ówczesnym chłopakiem, tylko siedzieliśmy w domu, przy te Łk ewizorni i ta ranna pobudka, gdy zobaczyliśmy śnieg, którego była ogromna ilość, coraz chłodniesze kaloryfery, malutki płomych gazu i moja Mamcia, która zdołała jeszcze podgrzać rosół na obiad i wtedy skończył się gaz z sieci. Szkoły zostały zamknięte na tydzień. Pamiętam ciężarówki, którymi wywożono śnie z poboczy dróg i ulic. Ogrzewananie wznowiono po 12 godzinach, tak samo, jak gaz. Światła nie było przez, chyba 8 godzin.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To krótko u Was nie było, u nas pamiętam coś około tygodnia bez udogodnień. Chociaż wszystkich ludzi pracujących posłano do odśnieżania ulic.

      Usuń
    2. To mi sie przpomnialo, opisywane juz chyba z pare razy, jak bylo w grudniu albo 2010 albo 9 albo 11. Sucho, slonecznie, nie za zimno. Zlecenie w przychodni w nastepnym miasteczku. Na 16ta, bo zupelnie ciemno nie bylo. 4tyg noworodek/niemowle (nie wiem czy juz czy jeszcze ;) ) jakis markotny, z goraczka. Lekarz obejrzal z daleka (!!!, nie macal, nie bral temperatury), zadal jeszcze pare pytan, podrapal sie po brodzie i mowi - chwileczke. Zlapal za telefon i zadzwonil na pogotowie, zeby rzucali wszystko i gotowali miejsce dla malenstwa. Trzeba wykluczyc zapalenie opon mozgowych. Ja zlapalam moje manele, lekarz zalatwial dla mnie zlecenie z firmy. Oni sie jeszcze grzebali z bobo. Dojechalam z wizgiem, zaparkowalam na ulicy i pognalam galopem na to pogotowie. Zaraz dojechala rodzina. Badania (lacznie z punkcja, wszyscy plakalismy) i diagnozowanie potrwalo prawie do polnocy. Zapalenie opon wykluczone na pewno, przeziebienie bylo, ale na obserwacje zostawic bobo i mamusie na oddziale na obserwacje. Usiedlismy w ich pokoju, powietrze, trzymane od 5 godzin zaczelo z nas wychodzic. I tatus niedbale odsunal zaslonke i zamurowalo nas...Padal ogromny, gesty snieg szybko. Popatrzylismy w dol - wszystko biale na grubo. 15 po 12 wyszlam stamtad no i klops - ktore auto moje? Nie bylo na prztyczek tylko klucz. Na oko wybralam jakies auto, odsniezylam okno, jak glupia, nic nie widze, rusza numer rejestr. - NIE moj. Trafilam za 3 razem. na jedynce wykrecilam sie do kierunku na dom, trzeba w prawo przy swiatlach, zywej duszy, skrecam, a tam stoi taxina poprzek....dobra, wyminelam i juz jade, po zupelnie dziewiczym sniegu w kierunku domu. Ale przystaje, dzwonie do slubnego, ze jade, a on mi DOBRZE radzi, zeby zjechac na 2 pasmowke, bo mnie dowiezie prawie do domu. Prawda. Zjezdzam na 2 pasmowke a tam dziwnie. Przeciwny kierunek w ogole zamkniety - ciezarowki na niej, jak zabawki na podlodze - w kazdym kierunku, wszyscy maja jechac w naszym kierunku. Boje sie zjechac na nasza czesc drogi, bo pod gorke. Nastepny - tak samo. Jade na 2 biegu, za mna , no, kulig, hrehrhr. Juz sie balam, ze w ten sposob dojade do Edynburga. az byl plaski zjazd, zupelnie nie wiedzialam, gdzie jestem w tym sniegu. Ktos mnie wyprzedzil, wycieraczki nie dawaly rady mokremu sniegowi na szybie...juz jade jak zdechla krowa, wreszcie latarnie, wiem, gdzie jestem. Do domu trafie. Po 2 i pol godzinie prawie. Normalnie jezdzi sie ten dystans w 20 min max. Postawilam auto i do konca stycznia nie jezdzilam - auto przymarzlo do sniegu pod, a wyjazd z naszej ulicy niemozliwy - muldy zamarzly na kamien i harataly podwozie i odrobine pod gorke. W koncu stycznia poszla kra, ze sie tak wyraze. i juz ok, ale bylo, oj bylo. I to w UK!

      Usuń
    3. No to nieźle było. Podziwiam, ze dałaś radę, ale wtedy adrenalina pomaga. Nie zazdroszczę jazdy w takim śniegu, a wiem, co to jest. Kiedyś taki śnieg, lecący wprost na mnie (czyli na przednią szybę auta) omal mnie nie zahipnotyzował. Miałam wrażenie, że w jakiejś nieważkiej przestrzeni pędzę przez tunel. Pierre, odkąd przyzwyczaił się do tutejszych zim (a na początku były mocno śnieżne i mroźne), to reaguje śmiechem i rechotem na francuskie relacje w telewizji o katastrofie naturalnej i zapchanych autostradach we Francji, kiedy spadnie 10 cm. puchu.

      Usuń
    4. Mowisz o tym sniegu poziomym, co sam z siebie leci wprost na Ciebie? Masz racje - hipnotyzer i tez sie tego strasznie boje. Tu spara czasem pare cm sniegu na dzien. Jak tak bywalo, to jak najwiecej czasu spedzalam z psina w parku, bo kochala zabawe na sniegu. Mam nawet gdzies zdjecia psa z TEJ zimy - na jednym zdjeciu jest pies bez nog, a na drugim pies bez glowy (jak na plazy - musiala sie przekopywac do Australii ;). Pies byl m/w czarny.

      p.s. Nigdy nie bylo potrzeba zimowych opon, pewnie jak w wiekszosci Francji. Po TEJ zimie, na urodziny dostalam dwie zimowki (dwie ostatnie...).

      Usuń
    5. Wiesz, z dwiema tylko oponami zimowymi to uważaj, to gorsze niż 4 letnie zimą. Pierre we Francji miał ten zwyczaj i przeniósł tutaj. Przez pierwsze dwie zimy auto co rusz wpadało w poślizg, kręciło się i na szczęście kończyliśmy w zaspach. Nawet łopatę ze sobą woziliśmy, żeby się odkopywać. W końcu ktoś znający się na rzeczy wytłumaczył mu, że jeśli dwa koła przednie mają inną przyczepność, niż tylne, to walc na lodzie gwarantowany. Odkąd mamy 4 takie same jest dużo lepiej, chociaż mi zdarzyło się kręcić piruety, ale to była sytuacja szczególna: lód jak na lodowisku, tylko trzy koleiny i z naprzeciwka rozpędzony SUV. Usiłowałam usunąć mu się z drogi, czyli wyjść z tych kolein. I chociaż jechałam powolutku, to zrobiłam 3 obroty i wylądowałam w rowie. A tamten s...l nawet się nie zatrzymał. Na szczęście niedługo nadjechali 2 fajni chłopacy, w tym jeden żołnierz Legii Cudzoziemskiej na urlopie (u nas jest moda na Legię Cudzoziemską, taka dziwna wieś) i mnie wyciągnęli. I pomaluśku, z duszą na ramieniu, dojechałam do domu. Teraz, jak jest gołoledź, to aż mnie ciarki przechodzą. Dlatego na zimę zawsze mam tyle zapasów, żeby tę plagę przetrwać.

      Usuń
  6. Twoja historia uświadomiła mi, ze i moje postanowienie o samowystarczalności, czyli dom, ogród, który mnie nakarmi, woda w studni i własną energia,zakiełkowało mi właśnie w tamtych trudnych kryzysowych latach. Aż dotąd nie zdawałam sobie z tego sprawy!
    Do realizacji postanowienia została mi jeszcze własną energia. Tzn jest fotowoltaiczne, ale to wolność pozorna.
    Pozdrawiam serdecznie z www.ogrodwarzywny.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zastanawiałam się nad fotowoltaiką, ale kiedy weszłam głębiej w temat, to zdecydowanie nie. Ani to ekologiczne, ani nie daje autonomii. U moich drugich dziadków elektryczność doprowadzono dopiero pod koniec lat 70, całe wioski żyły bez niej. I dawano radę.

      Usuń