niedziela, 7 marca 2021

Bogactwo i szacunek

     W tym roku, po kilku latach nieobecności, za naszym domem pojawiły się rozlewiska. Powitaliśmy je z radością, bo zwiastują koniec suszy, która dała się we znaki wszystkim zielonym mieszkańcom regionu. Zwłaszcza drzewa cierpiały i było to widać.

     Radość tym większa, że bardzo dużo tej wody już wsiąkło w ziemię, która pod solidną kołdrą śniegu była miejscami nie zamarznięta. Więc woda z roztopów wsiąkała na bieżąco, odżywiając głębokie warstwy gleby i głębokie korzenie. 


      A ja chcę wam napisać, jak ratowałam nieudane naleśniki. Mamy z mężem taki feblik, że bardzo szanujemy żywność. Nie ma mowy, żeby coś wyrzucić bezproduktywnie. To, czego nie zjemy, oddajemy zwierzakom, a dopiero, jeśli nie nadaje się dla nich,  idzie na kompost.  Wiemy, jak rośnie żywność i ile sił natury i ludzkiej troski wymaga, więc jest dla nas godna szacunku. Jeśli ktoś był kiedyś bardzo, ale to bardzo głodny, to wie, jakim cudem jest najeść się do syta.

      Ten szacunek pogłębił się jeszcze, kiedy zaczęłam kupować mąki bio i eko, oraz inne wyroby i produkty, których u nas nie ma, jeśli nie bio i eko, to przynajmniej z małych gospodarstw rodzinnych. Mąki zgotowały nam sporo niespodzianek. Np. mój mąż pasjami lubi naleśniki, takie prosto z patelni. Tylko zawsze narzekał, że są gumowate, a nie chrupiące jak lubi. Robiłam, co mogłam, ale zawsze trochę gumowate były. Zrobiłam z mąki orkiszowej bio pomieszanej z pszenną i proszę! niespodzianka! mamy chrupiące naleśniki bez wysiłku.

     Następnie spróbowałam z samopszy zrobić ciasto naleśnikowe, ale coś schrzaniłam. Wyszło za rzadkie, na patelni powierzchnia placka była przypalona, a w środku niesmaczny glut. Bleeee.... Ale przecież nie wyrzucę ciasta z Samopszy! Zagęściłam je orkiszową mąką i zostawiłam na noc. Rano placki były lepsze, ale też bez szaleństwa i, mówiąc prawdę, już mieliśmy ich dość. A tu zostało jeszcze sporo ciasta. No to zagęściłam je jeszcze bardziej, dodałam drożdży i po wyrośnięciu upiekłam bułkę. Ta w końcu wyszła bardzo smaczna, przypominająca chałkę. A ja miałam satysfakcję, że nie zmarnowałam darów Ziemi.

    Dziwna sytuacja z tymi darami od życia. Kiedy zaczynam myśleć, czego mi brakuje, albo co jest nie tak, to czuję się uboga i przygnieciona. A kiedy moje myśli zwrócą się do tego, co zostało mi dane prawie bez wysiłku, to aż rozpiera mnie wdzięczność. Mam ciepło, mam dobre jedzenie do syta, suchy, miły pokoik. Co tam pokoik, cały dom! Mam kawałek ziemi, który mnie chroni, żywi, leczy i zachwyca, którym mogę się opiekować, co nadaje sens mojej egzystencji. Kto błąkał się po zimnie i deszczu, głodny i zgnębiony, potrafi docenić niezwykłość takiego bogactwa.



    Często dzieje się tak, że kiedy snuję jakieś myśli, układam wątki, to pojawiają się skądś wiadomości akurat do nich pasujące. Czasem przynoszą je ludzie, ale częściej są to książki lub eseje. No i właśnie teraz, kiedy przemyśliwałam o szacunku i o darach, przyszła do mnie cudowna książka, która idealnie współgra z nimi. Od pierwszych stron miałam gulę w gardle ze wzruszenia. Bogowie, jakie to piękne i mądre! To jakby Peter Wohlleben, Łukasz Łuczaj, Ursula Le Guin, Winnetou i kroniki szamańskie w jednym. Z dodatkiem czegoś więcej.

      Ta książka to "Pieśń Ziemi" Robin Wall Kimmerer. Autorka jest rdzenną Indianką, ale też doktorem nauk przyrodniczych. Łączy ze sobą te dwa rodzaje wiedzy, bo sama przeszła długą drogę, żeby je scalić w sobie. Jako dziecko rozumiała całą przyrodę jako dar, moc duchową i piękno, jako Osobę. Potem, przy wstąpieniu na studia, wyśmiano ją. Więc zacisnęła zęby i latami starała się patrzeć na naturę oczami białego człowieka, jako na coś, co się bada i wykorzystuje. W pewnym momencie te dwie ścieżki splotły się ze sobą, kiedy uświadomiła sobie, że jedna nie przeczy drugiej, a to, co jest ważne, to nasza postawa.


     Tej książki nie da się opowiedzieć, trzeba ją przeczytać, a bardziej jeszcze - przemedytować. Są w niej też rzeczy praktyczne. Nie wiedziałam, ze pałka wodna kryje w sobie takie bogactwo zastosowań! A żywotnik, tak często oczerniany u nas! Ale najważniejsze jest to, jak widzimy świat i jaką postawę przyjmujemy. Dla Indian Ziemia jest darem miłości i osobą, podobnie jak wszystkie istoty na niej żyjące. A my jesteśmy młodszymi braćmi tych istot, którzy są przez nich rozpieszczani i uczeni. Dziękczynienie jest najlepszą naszą postawą wobec tylu cudów. Może mniej by mnie to uderzyło, gdyby nie to, że od lat doświadczam tego uczucia. Czasem sama siebie karciłam za sentymentalizm, tymczasem okazuje się, że kroczyłam ścieżką rdzennych Indian. Cudowne odkrycie.

    Niech sobie zwolennicy ludzkiego "panowania" mruczą o antropomorfizacji. Dokąd nas zaprowadziła taka postawa, sami widzimy. Zamiast antropomorfizować drzewa, zwierzęta i inne rośliny, sama wolę stać się "zdrzewiała" w duszy.

    

10 komentarzy:

  1. Kochana Gorzka Jagodo, czy możesz napisać, jaki brzmi oryginalny angielski tytuł?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Braiding Sweetgrass: Indigenous Wisdom, Scientific Knowledge, and the Teachings of plants" Robin Wall Kimerer

      Usuń
  2. Wojtek zamówił, będziemy czytać :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też to zrobiłam.:-)
      A teraz czytam sobie " Te Prosiaczka" po raz kolejny ( zalety krótkiej pamięci ) i ta książka dużo uczy szacunku dla Małego, Słabego. Bo w słabości siła. Tej książki opowiedzieć się nie da, zresztą.

      Usuń
    2. Zauważyłam, że ostatnio często piszę o książkach, cóż, mól książkowy ze mnie wyłazi. A także chęć wzbogacania się różną wiedzą i dzielenia się nią. Kiedy wpadnę na coś, co mnie zachwyca, mam ogromną ochotę tym się podzielić. Mam nadzieję, że ta książka spodoba się także Wam.

      Usuń
  3. Dzięki Jagodo za ten wpis,szczególnie za ten o prawdziwym głodzie.Niestety tak jest ,że syty głodnego;zdrowy chorego i bogaty biednego nigdy nie zrozumie.Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. I mnie bliska taka postawa, poszukam książki, dzięki!

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam,dziekuje za tytul, jesli Cie interesuje tematyka rdzennych ludow to polecam tez autorke Marlo Morgan pt. Wolanie z konca swiata. opowiesc o Aborygenach.naprawde niesamowite.
    Ps.bardzo lubie tu zagladac i czytac Twoje przemyslenia.Mozna godzinami dumac nad tym co Napisalas.Badz szczesliwa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marlo Morgan też polecam. To biały kruk, ale w necie krąży wersja w Wordzie. Wołanie z końca świata. Taki jest tytuł.
      Magia w jakiej współżyją żyją Ludzie i Przyroda jest mocno uświadamiająca nasze cywilizacyjne zabłąkanie...
      Pozdrawiam Gospodynię bloga wraz z Rodziną i Czytelników 🙂
      Beata Suchodolska

      Usuń