Od kilku dni leje i pada często i gęsto. Nareszcie, bo wcześniej susza była na całego. Niby normalnie, że podczas żniw sucho i gorąco, ale u nas ta susza pełza i się pogłębia już od kilku lat, a deszcze ratują nas tylko doraźnie.
W każdym razie ochłodziło się i zapachniało jesienią, jak w piosence Jaskra-Zamachowskiego. A ja dopiero zaczęłam zbiory pomidorów. Pomidory w foliaku, razem z towarzyszącymi im selerami i papryką, to jedyne, co podlewałam w tym roku. A i tak z powodu dziwnych skoków temperatury i zimnej wiosny zaczęły owocować z opóźnieniem. Ale owocują pięknie i mam nadzieję, że to jeszcze potrwa. Zajadamy się nimi na okrągło i pierwsze słoiki przecieru już są w spiżarce. Smak, jak zwykle, cudowny, słodki i bogaty. To już któryś z kolei rok, kiedy rozmnażam pomidory z własnych nasion. Wcześniej kupiłam nasiona starych odmian i z tych, które mi najbardziej smakowały, wyjmowałam pestki, kładłam je na kawałku papierowego ręcznika i zostawiałam do wysuszenia. A wiosną razem z tym papierem sadziłam w skrzyneczce.
Inne warzywa miały zapewniony survival w czasie suszy przeplatanej okresami ulewnych deszczy. Jednak obrodziły całkiem nieźle, jak na takie warunki. Ściółka jednak bardzo pomaga, ale nie stosuję jej wszędzie. Wybraliśmy z ziemi właśnie ziemniaki typu "Baranie rogi" - podłużne, bardzo zwięzłe i niezwykle smaczne. Nadają się najlepiej na frytki czy do sałatek, bo się nie rozsypują, ale ja przepadam za nimi po prostu pieczonymi w piekarniku, ze skórką. Co najwyżej te największe kroję na parę kawałków. Tujam je w oleju (ziemniaki w półmisku zalewam odrobiną oleju i mieszam rękami) i piekę na blasze. Pychota! Ta odmiana jest kapryśna i niezbyt wydajna, w handlu jej się nie znajdzie, ale jaka pyszna!
Cebula jest niezbyt duża, ale łagodna i smaczna, wystarcza jej o wiele mniej, niż kupnej, żeby przyprawić danie. Ze względu na obostrzenia okołokoronawirusowe miałam bardzo mało dymki w tym roku, tylko jedną siateczkę, zbiory też są adekwatne. Ale jak ja ją lubię, tę cebulę ze swojego ogrodu!
Marchewka, zwłaszcza ta średniopóźna, przez długi czas siedziała jak zaklęta i nie rosła, niedawno ruszyła i mam nadzieję, że przed zimą będzie miała szacowne rozmiary. Podobnie jest z pietruszką.
Bardzo pięknie udała się fasolka szparagowa i buraczki. Fasola tyczna już gorzej, kwitła pięknie, ale coś słabo z zapylaniem. Strąki niewielkie i mało w nich ziaren. Wyglądało to tak, jakby kwiaty nie nektarowały.
A właśnie, z tym nektarowaniem dzieje się coś dziwnego. Lipy kwitły bardzo obficie, owady się wokół nich kręciły, ale okazało się, że pszczoły prawie nie zebrały miodu. Podobnie we wszystkich ulach w okolicy. Jedyne trochę pożytku mieli ci, co ustawili ule w rzepaku, ale i to nędznie. Słowem: miód u nas w tym roku nie wyszedł. Jeśli ktoś go ma, to dlatego, że karmił cukrem, ale co warty taki przetrawiony cukier? Nasze przeżyły lato na swoim miodzie, teraz Jan dokarmia je intensywnie przed zimą, bo inaczej nie przetrwały by, nie mają zapasów. Dziwi mnie to tym bardziej, że nawet bez lip, w ogrodzie jest bez liku kwiatów miododajnych - lawenda, lebiodka, słoneczniki, ogórecznik i wiele innych. Coś dziwnego dzieje się z tym nektarem.
Pierre zaprzyjaźnia się z naszymi kurami i cieszy się, że jedzą mu z ręki. Poza tym jest aktywny, jak zawsze, ciągle coś robi, krząta się. A już 80 lat mu minęło... i coraz słabiej widzi. Któregoś dnia rzucił uwagę, że moje pomidorki koktajlowe nie chcą dojrzewać. Idę ja sprawdzić, o co chodzi, a on mi pokazuje ziemniaki rosnące w wieży ziemniaczanej, które owszem, mają owocki bardzo zielone. Bo z malutkich pomidorków posadziłam w foliaku tylko 3 krzaki takich ciemnofioletowych, zmieniających kolor na fioletowo-czerwony przy dojrzewaniu. Jedyne, które mi smakują spośród koktajlowych.
Zioła się ładnie udały w tym roku, z wyjątkiem kopru. Zawsze go było zatrzęsienie, wielkiego i dorodnego, aż trzeba było walczyć jak z chwastami. W tym roku wzeszedł, a potem gdzieś zniknął, zostawiając tylko kilka rachitycznych łodyżek. Drugi rzut niewiele lepszy.
Jabłonie pięknie zaowocowały. Jarzębiny za to wcale - był mróz w okresie ich kwitnienia. Jarzębinogrusze też pięknie kwitły, ale owoców nie dały.
Jednym słowem - rok jak zwykle, jedno się udaje, inne wcale. Dlatego ważne jest, aby mieć różnorodne warzywa i owoce, a w ramach jednego gatunku - kilka odmian. Wtedy zawsze coś się uda.
A piosenka o zapachu jesieni jest tutaj: https://www.youtube.com/watch?v=2Q0T0TSjQGg&list=RDfy_OFCTggl8&index=2
Jagodo mimo że mieszkamy daleko u nas też podobnie koperek słabo za to buraczki się udały, tak jak piszesz mając różne warzywa zawsze coś lepiej coś gorzej. U nas też jesiennie w powietrzu ....ale ja lubię ten czas.
OdpowiedzUsuńTeż ze wszystkich pór roku najbardziej lubię jesień. Tylko małe piknięcie w sercu, ze tak szybko minęło. Za to zaczynam mieć nadzieję, że będą grzyby. W zeszłym roku nie było.
UsuńTeż mam te pomidory: fioletowo-czerwony przy dojrzewaniu, kupiłam je jako smerfy. Dojrzewają u mnie powoli, i coś mi je podjada, normalne regularne otwory/dziury mają. Jarzębiny również u nas nie ma, a była takim wyznacznikiem borowików. Kiedyś starsza znajoma mi opowiedziała, że jeśli jarzębina dorodna i szybko dojrzewa- będzie grzyb. Tak na Kaszubach mówiło się na borowiki. I przewaznie się to sprawdzało- jeśli na jakimś terenie była piekna i dojrzała jarzębina, borowiki obrodziły, jesli marna, to grzyb robaczywy, albo mało. Jabłonie wokół nas też nieciekawie w tym roku, małe, gubią owoce. nie mam nawet dobrego jabłka do kaczki. :D
OdpowiedzUsuńU mnie też coś troszeczkę podjada pomidory. Czyżby te okropne ślimaki się pojawiły też u nas? Nasze jabłonie fajnie owocują, ale jarzębin żal. Bo oprócz zwykłych jarzębin, mam też takie specjały, jak "Desertnaja" i "Likwornaja" Miczurina oraz jarzębinogruszę. I wszystkie bez owoców!
UsuńZapachniało.
OdpowiedzUsuńW tym roku wyjątkowo najadłam się fasolki szparagowej. Był urodzaj, który ogromnie cieszył. Za to po raz kolejny coś zjadło mi kapusty. I chyba zaprzestanę je sadzić, robiąc miejsce na warzywa które bardzo lubimy :-). Kiedy wiosną Wojtek robił domek dla pomidorów - chodziłam i skrzeczałam czy jest to nam potrzebne, czy nie prościej i łatwiej iść na rynek i kupić. Pomidory które sadziłam z ogromną niechęcią odwdzięczyły mi się ilością i smakiem- jakby mówiąc - zobacz jakie dobre. Zajadam się pomidorami od rana do wieczora :-) . Starość jest smutna i dopadnie każdego z nas
Na paskudztwa zżerające kapustę jest tylko jedna rada, pewien ekologiczny środek (wyciąg z wirusów), którym się pryska. Działa cuda, naprawdę. Starość może też być czynna, pogodna i pełna zachwytów. Pracujemy, aby nasza taka była. Pierre nigdy wcześniej nie miał czasu ani cierpliwości, żeby coś oswajać, teraz cieszy się jak dziecko, że kury jedzą mu z ręki i dają się głaskać. Mówi się, że starość to powrót do dzieciństwa, niech więc to nasze dzieciństwo będzie szczęśliwe i pełne jasności.
Usuńi niech tak będzie
Usuń