Pisałam już, że w grudniu straciliśmy w ciągu jednej nocy nasze stadko kurek, które hodowałam od kilku pokoleń. Zwykłe niedopatrzenie, niedokładnie zamknięty kurnik i rano ostał się tylko Dominik, kogut najpiękniejszy w całej wsi.
Od tej pory snuł się markotnie, nawet na wybieg nie wyłaził. A my nie mieliśmy jajek. Wczoraj zobaczyłam ogłoszenie, że ktoś w Siemiatyczach sprzedaje dorosłe zielononóżki, bo musi zmniejszyć ilość kur na wybiegu. No i niewiele myśląc dziś rano wsiadłam w samochód i pojechałam. Jako alternatywę mieliśmy jazdę w którąś niedzielę na giełdę zwierząt do Białegostoku - z wynikiem trudnym do przewidzenia. W najlepszym razie mielibyśmy kurczaki.
Miałam ochotę wpaść do Mamalinki, ale coś mi się pomyliło i wylądowałam w całkiem innym miejscu o tej samej nazwie. Było to trochę jak koszmar senny: na tabliczce znajoma nazwa wsi, a ja nic nie rozpoznaję.... Odczytałam to jako znak i pojechałam dalej po kury. Przejeżdżałam też przez okolice Kalinki i wyglądałam z okna, czy mi czasem gdzieś nie mignie. Samochód tymczasem jechał wężykiem, hi hi hi.
Powrót był jeszcze ciekawszy - malutki, groszkowozielony Pyzio znów jechał zygzakiem, bo próbowałam prowadzić z głową wystawioną na zewnątrz. A za nim niosło się oburzone gdakanie (zwłaszcza na zakrętach) i smuga kurzego smrodu, bo z nerwów waliły, jak bombami.
Na wpół zaczadzona dojechałam do domu, mając 400 km. w kołach, a Dominik o mało nie wyskoczył ze skóry na widok pięciu seksownych dam. Nieco wymiętoszonych po podróży, ale jednak dam.
W podróży przeszłam z chłodnego przedwiośnia (u nas) w piękną wiosnę (w okolicach Białegostoku). Tam już zielono, dzikie śliwy kwitną, młode listeczki na drzewach... A u nas piździ, ile może i ledwo pierwsze źdźbła się zielenią i forsycje dopiero się otwierają. No i ciągle nie mogę siać! Z powodu zimna. Przygotowuję więc grządki. Najfajniej przygotowuje się przekładańce: wyrywam to, co na nich wyrosło (nie odważę się nazwać tego chwastami, bo w większości to rumianek lekarski), poruszę grabkami i gotowe. Są jednak miejsca, gdzie trzeba więcej się przyłożyć. A tu zimno, mokro i pada .... Trudno, taka gmina :)))
Ponad dwadzieścia lat temu osiedliśmy w prawie 100 letnim domu otoczonym ugorem i kawałkiem starego sadu i postanowiliśmy stworzyć tu własny kawałek raju. Ogród jak najbliższy naturze, który zarazem nas cieszy i żywi. O tym ogrodzie i o tym, czego się nauczyliśmy tworząc go i pielęgnując jest ten blog.
Etykiety
borówka amerykańska
budki lęgowe
burak liściowy
cebula
chwasty
cieplarnie
ciepła grządka
cykoria sałatowa
czosnek
drób
drzewa
drzewa i krzewy owocowe
drzewa owocowe
dynie
dżdżownice
F1
fasola
filmy
funkcjonowanie roślin
gleba
GMO
gnojówki
gnój
grządki
grządki permakulturowe
grzyby
historia
humus
inicjatywy
inspekty
jabłonie
jagody goji
jarzebinogrusza
jesień
jesion
kalendarz biodynamiczny
kompost
konstrukcje
korzenie
kret
króliki
kuchnia
kury
las
leki
marchewka
mikoryza
mydlnica
narzędzia
nasiona
nasiona ekologiczne
naturalne środki myjące
nawożenie
ochrona naturalna
oczko wodne
odczyn gleby
ogród na stoku
orzechy piorące
owady pożyteczne
owce
pasternak
permakultura
pietruszka
pigwa
pismo Słowian
płoty
podlewanie
podlewanie butelkowe
podniesione grządki
pomidory
próchnica
przechowywanie
przycinanie drzew
ptaki
rabaty ozdobne.
ręczniki obrzędowe
sad
sadzenie
sadzenie drzew
samosiejki
sąsiedztwo roślin
seler
siew
słoma
słomiane grządki
Słowianie
sole mineralne
staw
staże
szkodniki
szparagi
szpinak
szpinak. grządki
ściółka
ściółkowanie
świdośliwa
trawnik
tworzenie
tyczki
uprawa
wały permakulturowe
warsztaty
warzywa
wegetarianizm
wiedza
wieża ziemniaczana
wiśnia syberyjska
woda
wzniesione grządki
zakładanie ogrodu
zasilanie
zbiory
zdrowa żywność
zdrowie
zielony nawóz
ziemniaki
ziemniaki w słomie
zima
zioła
zrębki
zwierzęta
żywopłot
żyzność
Do Siemiatycz, to wielka szkoda że mnie jeszcze nie ma na miejscu ;-))))
OdpowiedzUsuńU mnie już żonkile i narcyzy zaczęły rozkwitać dwa tygodnie temu, jak sołtys powiedział: żonkie i takie białe ;-)))
Nie miałam czasu na odwiedziny, to długa droga i ledwie przed nocą wróciłam, nawet do córki w Białymstoku nie zajrzałam, więc nic takiego, jeśli Cię nie było. Kiedyś wyjadę bardziej wakacyjnie.
UsuńŁał, koło mnie jechałaś! Przyjełabym z otwartymi ramionami, nawet z kurami, masz rację, forsycje kwitną jak piana, brzozy listki puszczają, ale też zimnawo dzisiaj i podlewa święty Makary, bo dzisiaj Makarego. Gratuluję kurek, Jagódko!
OdpowiedzUsuńAno jechało się i myślało o tobie :)
UsuńO, fajnie, zielononóżki mają pyszne jajka:)) U nas dzisiaj też zimno i padał nawet śnieg z deszczem, a w górach śnieg. Ale żonkile i narcyzy już zakwitły a tulipany za parę dni:))
OdpowiedzUsuńWidzisz, to aurę mamy trochę podobną. Znam jaja od zielonych łapek, miałam je już od lat. Dlatego byłam gotowa przejechać taki szmat drogi, żeby je sprowadzić.
UsuńNie przeziębiłaś się tak jadąc z głową na zewnątrz?? :-D Niemal widzę Twoją podróż :-)
OdpowiedzUsuńJa w niedzielę do kompletu do naszych kur jadę po kaczki!
Jakoś nie przeziębiłam się, ale spałam jak zabita. Powodzenia w wyprawie po kaczuchy!
UsuńFajnie, że Dominik ma towarzystwo ;) Nam też w tym i zeszłym tygodniu kurek ubyło :( Najpierw kunę wyganiałam z kurnika w nocy, niestety zdążyła 2 kury zagryźć, potem jeszcze za dnia pod wieczór lisa na wybiegu goniłam, ale dopadł kilka kur i białą kaczuchę :(
OdpowiedzUsuńI zostało nam - dwie kurki (jedna zwykła i ten opasek), 2 koguty i jedna kaczka. Ale opasek zaczął znosić jajka, nieźle niesie od tygodnia jedno dziennie. Też niedługo udamy się na targ, aby dokupić trochę drobiu.
A ogólnie to podziwiam, że taki kawał drogi sama przejechałaś i to z "bombą" zapachową w samochodzie ;)