Dlatego zwróciłam się w stronę roślin znoszących nasz klimat, a dających również pyszne owoce.
Pierwszą z nich była wiśnia syberyjska, czyli kosmata. Sadzonki sprzedawała pena Ukrainka na targu po bardzo przystępnej cenie (4 zł za sadzonkę), podczas kiedy w szkółkach kosztują ponad 20 zł. Kupiłam ich 5 i wszystkie się przyjęły.
Jest to krzew, nie drzewko. Wyrasta do 2 m. Liście są pod spodem lekko "kosmate", stąd ich nazwa.
Co ważne dla nas - całkowicie mrozoodporne i bardzo plenne.
W tym roku 3 letnie sadzonki pięknie zakwitły biało-różowymi kwiateczkami, a na początku lata były oblepione niewielkimi owockami.
(Zdjęcia mi zżarło, ale wyglądały podobnie, jak te z netu)
Zebraliśmy całe wiadro niewielkich owoców z tych młodziutkich krzewinek. Są mniejsze od wiśni, z przezroczystym sokiem (typ "szklanka"), słodkie, soczyste i pozbawione prawie goryczki. Pestka też jest malusieńka, więc w sumie całkiem sporo do jedzenia. Zrobiłam z nich tez pyszny sok i konfiturę. Ich aromat jest delikatniejszy, niż typowych wiśni, ale mi bardzo smakują.
Następne były jagody goji, czyli kolcowój. Te chyba wszyscy znają, bo ostatnio zrobiły się modne. Co kilka lat odkrywa się jakąś "cudowną" roślinę i robi wokół niej masę szumu medialnego, a wszystko w celach komercyjnych. Niemniej owoce goji są naprawdę zdrowe (podobnie jak większość owoców). W tym roku wydały mi kilka owocków "na zachętę", ale to normalne, bo one nie lubią przesadzania i po posadzeniu trzeba czekać nawet do 5 lat, żeby zaczęły dobrze owocować. Kwitną też dość dekoracyjnie.
Także tego lata skosztowałam po raz pierwszy naszych owoców świdośliwy. Bardzo lubię te małe drzewka, które mają wszystko, żeby się podobać - piękne kwiaty, słodkie owoce oraz przepięknie wybarwione liście jesienią. Wyglądają wtedy jak płomienie. Za mało tych owoców było, żeby myśleć o przetworach, ale już wiem, że jestem ich fanką. Na dodatek dojrzewają wcześnie, już na początku lata. Sama słodycz.
Inne posadzone przez nas drzewka jeszcze nie owocowały, ale mam nadzieję na przyszłe lata. Przede wszystkim czekam na owoce jarzębinogruszy, którymi kiedyś poczęstował nas pewien znajomy. Były tak smaczne i soczyste, że pamiętam to do dziś. Nasze sadzonki pierwszy rok przechorowały, bo trudno zniosły transport i przesuszenie. W tym roku za to pięknie zaczęły rosnąć, chociaż myślę, że na owoce muszę poczekać jeszcze ze 2 lata.
A wyglądają one tak, jak na zdjęciu. Wielkości ulęgałek, mniej lub bardziej pomarańczowe.
Jeśli już jesteśmy przy jarzębinach, to posadziłam też dwie jarzębiny słodkie (miczurinowskie) - czerwoną i niebieską. Przeżyła tylko jedna, ale że w transporcie straciły etykiety, to nie wiem, która. Pożyjemy, zobaczymy.
Pięknie rosną też prawdziwe pigwy (nie pomylić z pigwowcem japońskim). Są to drzewa, ktore mają owoce podobne do jabłek lub gruszek i podobnej wielkości. Na surowo zupełnie niezjadliwe, ale na galaretki, konfitury i nalewki - pierwszorzędne. Trochę się jednak o nie obawiam, bo są mniej odporne na zimno, niż poprzednio opisane. Cóż, mój mąż je uwielbia, więc zobaczymy, co to da.
Mamy jeszcze młode morwy, ale to już absolutna loteria w naszym klimacie. Skusiłam się na nie, bo żywopłoty i lasek coraz lepiej zatrzymują mroźne podmuchy wiatru i w ogrodzie robi się coraz zaciszniej. Od 2 lat rosną bez przemarzania, mam nadzieje, że dalej tak będzie.
Mamy jeszcze limby i młodziutkie cedry syberyjskie (na "orzeszki"), ale to już chyba moja córka doczeka owoców, albo ja na późną starość, bo 15 do 20 lat trzeba czekać. Ale są i rosną, z czego się cieszę.