Czytam po raz któryś książkę "W głębi kontinuum" Jean Liedloff i tak sobie myślę, że powinna ona być lekturą obowiązkową nie tylko dla przyszłych matek, ale dla wszystkich. Dla tych, którzy jej nie znają: autorka, sama cierpiąca z powodu problemów ze swoją matką, w młodości prowadziła dość awanturnicze życie. W pewnym momencie znalazła się w amazońskiej dżungli, towarzysząc poszukiwaczom diamentów. Miała wtedy okazję mieszkać wśród Indian i uderzyła ją niezwykle pogoda, spokój i poczucie pełni, jaką mieli ci ludzie. Potem wracała tam kilkakrotnie, już jako lekarz i badacz ludzkich zachowań, a także filozof. Nie tylko dorośli są tam szczęśliwi i rozluźnieni, ale też dzieci i to nawet niemowlęta, zachowują się zupełnie inaczej, niż przywykliśmy do tego w "cywilizowanym" świecie. Są pogodne, radosne, samodzielne. Nie ma kryzysu wieku dojrzewania. A matki i inni dorośli nie wiedzą, co to depresja, "baby blues" czy zamartwianie się. Książkę napisała na podstawie swoich obserwacji i porównania sposobu podejścia do wychowania dzieci i ogólnie stosunku do świata.
Dziecko przez pierwszy rok jest bez przerwy noszone przez matkę lub innego członka rodziny, ale poza tym mama prowadzi normalne życie, robi wszystko wspólnie z innymi. "Poświęcanie się" dla dziecka nie jest w ogóle znane, w sumie dziecko niewiele zmienia w jej życiu. Kiedy samo zaczyna odczuwać potrzebę, aby oddalać się od rodziców i poznawać świat, pozwala mu się na to z pełnym zaufaniem, że samo sobie poradzi. W razie potrzeby matka jest zawsze do jego dyspozycji, ale nie trzęsie się nad nim, nie zabrania i nie "pilnuje" za bardzo. Ufa, że dziecko wie, jak ustrzec się wypadków. No i co ciekawe: wypadki tam prawie się nie zdarzają, mimo, że nie ma żadnych zasad bezpieczeństwa. Ludzie są zaradni, łagodni i bez agresji. Nikt nikogo do niczego nie zmusza, a najwyżej proponuje.
W dzieciństwie miałam okazję doświadczyć jakby cienia takiego wychowania w kontinuum - w niewielkim domu mieszkały 3 rodziny: dziadkowie, ich córka z mężem i dziećmi oraz syn ze swoją rodziną. Czasem były konflikty, ale żadna młoda matka nie była samotna i przygnieciona problemami z dzieckiem. Nie mówiąc już o tym, że większość ulicy to było rodzeństwo mego Dziadka z potomkami. A także zatrzęsienie ciotek, wujków, kuzynów itp. w całym miasteczku.
Ja swoje dziecko urodziłam na obczyźnie, zupełnie sama. Maleńkiego wcześniaczka poniżej 2 kg. Na dokładkę przeżyłam po porodzie tragedię, która mnie zupełnie rozłożyła. A córeczka spędziła pierwsze tygodnie w szpitalu. Instynktownie, bo nie znałam wtedy tej książki, uznałam, że potrzebna jest jej moja bliskość. Mieszkaliśmy na dokładkę w górach, gdzie więcej schodów, niż prostych ulic. Z tego względu najpraktyczniejsze było noszenie dziecka przy sobie. Nosiłam więc ją w nosidełku (chusty nie były jeszcze wtedy popularne) albo na rękach, bo tylko wtedy była spokojna. Prowadziliśmy tez nasz normalny tryb życia: wyjazdy, wyjścia itp. Pierwszy dwutysięcznik i pierwszą noc w namiocie mała zaliczyła w wieku 3 miesięcy. A potem też było inaczej, niż zwykle jest przyjęte: uczyłam ją wspinać się, chodzić po krawędziach i pływać, pozwalałam jej decydować, co chce robić (w ramach możliwości). Wyjeżdżaliśmy na wakacje, spaliśmy w samochodzie, gdzie po złożeniu tylnych siedzeń można było rozłożyć materac, albo pod namiotem. Kąpałam małą w lodówce turystycznej albo w strumieniach. No i to maleństwo nabyło żelazną odporność - nigdy nie chorowała, a jeśli już załapała jakiś katar czy grypkę, jak zaczęła chodzić do szkoły (we Francji szkoła zaczyna się w wieku 3 lat), to wystarczyły domowe środki i trochę snu, żeby na drugi dzień była zdrowa.
Przeczytałam wczoraj straszny artykuł o tym, jak młode matki źle przezywają swoje macierzyństwo, jak cierpią same w domu z wrzeszczącym czymś, czego nie potrafią nawet kochać. Jak zaniedbują się i czują się okropnie zmęczone i samotne, tak, że mają ochotę czasem zabić to dziecko. Czytam o innych, które nie chcą mieć dzieci. I zastanawiam się, jak daleko jeszcze zabrniemy w to bagno. Od obrazu zapuszczonej, nieszczęśliwej, wściekłej i uwięzionej w czterech ścianach kobiety odbija się obraz młodej matki, która przywiązuje dziecko przy piersi czy na plecach i, nie przejmując się nim więcej, robi to, na co ma ochotę w gronie rodziny i przyjaciółek, a dziecko jest przyjmowane z zachwytem i lekkością przez całą społeczność.
Mam wrażenie, że wszyscy jesteśmy coraz bardziej samotni, zamknięci i odcięci od naturalnych instynktów. Dlatego coraz bardziej nieszczęśliwi. Gdzie podziała się taka naturalna bliskość, kiedy ludzie mogą liczyć na siebie nawzajem w razie potrzeby, ale bez chęci podporządkowania i manipulowania. Kiedy życie przyjmuje się z prostotą i naturalnością, bez konieczności napinania się, żeby sprostać wydumanym rolom i obrazom rodem z przesłodzonych ilustracji? Kiedy kobieta może przyjść do pracy z dzieckiem na plecach, jak to się dzieje w Afryce i karmić je swobodnie, kiedy ono tego potrzebuje? Dzieci, których potrzeba bliskości i bezpiecznego oglądania zmieniającego się świata z ramion matki, nie została zaspokojona, całe życie będzą szukać dopieszczania. Człowiek, którego potrzeby są niezaspakajane w imię jakichś wymyślonych teorii, a sen, jedzenie i aktywność regulowana przez innych, nigdy nie zaakceptuje siebie i nie nauczy się akceptować innych. Dziecko, zamknięte w przegrzanym domu, jak więzień ze sfrustrowaną, cierpiącą matką, nigdy nie nauczy się prawidłowych kontaktów z innymi i własnej autonomii. chociaż nie, może się tego nauczyć, ale z wielkim trudem.
Jeśli Indianka jest zmęczona zajmowaniem się dzieckiem, zaraz są dziesiątki ramion, chętnych, żeby je przyjąć i jej ulżyć. Nawet malutkie dziewczynki, zamiast piastować martwe lalki, piastują niemowlęta. Tyle, ile chcą i mogą. I wszystko dzieje się dobrze, bezpiecznie i spokojnie.
W tej chwili wszyscy potrzebujemy wzajemnej bliskości, swobodnego zrozumienia i dzielenia się, a nie dobrych rad. Mam nadzieję, że nowa osada, gdzie już wiosną osiedlą się rodziny z dziećmi, będzie zbliżać się pomału do tego rodzaju życia, lekkiego i dobrego. Czego nam wszystkim życzę.
Oj, chyba mnie natchnelas i zainspirowalas. Zamiast komentarza, ktory bylby za dlugi, napisze osobny post.
OdpowiedzUsuńCzekam niecierpliwie, lubię czytać Twój blog.
UsuńJaki to mądry i ciepły post. Ja to czuję i trochę przekazałam córci w jej młodości. Jak to dobrze, że powstają osady z nowymi ale starymi zasadami, bo to co proste i naturalne zawsze jest lepsze i się obroni.
OdpowiedzUsuńPewne elementy można zawsze i wszędzie zaadaptować. To, co mnie niepokoi, to wzrastający lęk młodych przed posiadaniem potomstwa. Może to oznaka czasów? Paradoksalnie, to najbardziej wartościowi ludzie czują ten lęk, a nie patologia.
UsuńPrzeczytałam i... może byłoby to możliwe i realne, ale nie w obecnych czasach, Pogoń za pieniądzem i nowinkami techniki... Wszechobecna reklama, jak to trzeba żyć i do czego dążyć... Postęp się to nazywa i zabiera ludziom to co najważniejsze... ich samych ...
OdpowiedzUsuńDawniej na wsi też tak było dziecko było z matką od urodzenia ... nie rzadko rodziło się w polu, a potem w chuście okutane na plecach mamy, a ona w pole lub do obrządku, albo w kuchni czy przy darciu pierza ... Postęp kochana postęp wszystko zmienia i w pewnym sensie niszczy... więzi międzyludzkie.
To jest możliwe i realne w każdych czasach, może tylko nieco zaadoptowane. Nigdy nie jest za późno, żeby utulić swoje dziecko i wypełnić ten brak.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńElu, wiem, że Ty instynktownie i rozumowo zrobiłaś, co najlepsze. Masz teraz wspaniałe rezultaty: niezwykle utalentowaną córkę, która na dodatek bardzo Cię kocha i poważa.
UsuńTrochę z tego o czym piszesz robiłam. Dwa tygodnie ja byłam w szpitalu i dziecko miało tam zostać na dłużej, mąż zabrał na własne życzenie, chociaż krakali ale nic nie wykrakali. Potem od trzeciego roku życia dwa tygodnie Mazurskie jeziora całe od góry do dołu woda jacht mieli w zakładzie pracy męża, skończył kurs i mogliśmy pływać, zawsze z kimś z rodziny najlepiej.:) Gdy chorowała poprosiłam kuzynkę na wsi i pojechała do rodziny z pięciorgiem dzieci, krowami, oborą, gdzie latała cały dzień z dzieciakami. Jagodo poprawiłam ten komentarz bo co kogo obchodzi o kogo ja się martwię. :)
UsuńMnie obchodzi.
UsuńTo kolejny przykład na to, że tylko w powrocie do natury, w szerokim tego słowa znaczeniu, jest szansa dla ludzkości i wierzę, że w końcu się opamiętamy.
OdpowiedzUsuńChcę jeszcze napisać jedną rzecz. Dziękuję Ci bardzo, że prowadzisz ten blog. Tyle się tu uczę i dowiaduję. Wiele poruszanych przez Ciebie tematów skłoniło mnie do szukania dalszego ciagu, zarówno w kwestiach typowo ogrodniczych, jak i "życiowych".
Dziekuję raz jeszcze i pozdrawiam ciepło.
Właśnie, ten powrót do natury to szansa przede wszystkim na znalezienie szczęścia i ukojenia dla większości z nas. Ten blog w zamyśle dotyczyć miał tylko ogrodu, ale jakoś nie da się u mnie oddzielić jednego od drugiego, ogrodu od przemyśleń i refleksji.
UsuńWydaje mi sie, ze coraz wiecej ludzi usiluje sie opamietac i chca wrocic do natury, tylko, ze czesto zwyczajnie nie wiedza jak i sie boja, ze albo nie beda umieli inaczej zyc, badz im...sie to obcowanie z natura znudzi....Nie wiem, jaki jest procent ludzi, ktorzy przenosza sie na wies, na odludzie, do lasu, ba - nawet do malego miasteczka. Chcialabym bardzo, zeby ten procent rosl, zycie innym rytmen (no, powiedzmy, zgodnym z natura) pozwala, wrecz nakazuje, na inna bliskosc i czas dla siebie wzajemnie.
UsuńGorzka - ogrod nastraja do takich wynurzen i pomaga w kontaktach i bliskosci. tylko trzeba znalezc czas, by sie zatrzymac, popatrzec w gore, na chmury, niebo, popatrzec w dol - na trawe, kwiaty, krzewy, czas by powachac kwiatki i posluchac spiewu ptaszkow. Inaczej sie wtedy w ogole patrzy na swiat i na wszystko. Przynajmniej ja tak mam.
Mądre słowa :)
OdpowiedzUsuńSzukam mądrości, wszędzie, gdzie mogę. Przede wszystkim szukam sensu i szczęścia w swoim życiu, a także zrozumienia siebie i innych.
Usuńsporo poczucia winy u młodych mam wywołuje wyidealizowany obraz macierzyństwa i mam po porodzie ukazywany przez media, a niestety często mijajacy się z prawdą. Czas w domu biegnie spokojnie, a dzisiejsze młode mamy chciałyby wszystko szybko i perfekcyjnie- the best. życie niestety takie nie jest.
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim są one same, nawet jesli mają dobrego męża, to jest on nieobecny. Trzeba całej wioski albo klanu, żeby wychować dziecko. Myślę, że tu najgorsza jest izolacja - młoda kobieta zamknięta w domu (a właściwie dlaczego?), dziecko pozbawione bodxców, których domaga się jego organizm (dotyku, zmieniającego się otoczenia, głosu matki rozmawiającej z innymi, obserwacji) krzyczy z nudów i samotności. I koło się toczy...
UsuńZgadzam się z tym. Pogoń za pieniędzmi, reklamy, obraz rodzicielstwa przedstawiony w mediach w moim odczuciu ma znaczenie drugorzędne. Najbardziej brakuje tej "wioski". Kobieta jest zamknięta w domu, bo nie ma gdzie pójść. Mąż jest w pracy. Znajomi są w pracy. Rodzice są często daleko i często jeszcze aktywni zawodowo. Inne mamy chyba też są w pracy, a inne dzieci w przedszkolach albo żłobkach. Latem nie jest źle, ale zimą place zabaw świecą pustkami. Zanim zostałam pełnoetatową mamą nie miałam świadomości jak trudno będzie znaleźć towarzystwo tak dla mnie jak i dla dzieci.
UsuńJa urodzilam pierworodnego bardzo krotko po przyjezdzie na obczyzne tak zwana. Mieszkalismy w odmu ciotki mojego slubnego - podkreslam - mieszkalismy w jej duzym domu, wynajmowalismy malenkie mansardowe mieszkanko tam. Kontaktow malo, nigdy synka z nia nie zostawilam, bo sama nie oferowala a ja nie prosilam. Potem pare miesiecy u tesciowej, ktora tez sie nie pchala do pomocy, sama pracowala i nigdy nie byla przytulna, potem rok sami, wlasciwie niecaly, potem zmiana kontynentu, gdzie przez prawie 3 lata mieszkalismy w trzech miejscach. Potem Walia, za wsia pod lasem. Mozliwosci na kontakty, wsparcie, rady, spotkania - bliskie zeru. Zawsze sama. No i sie do tego przyzwyczailam i ze kontakty byly powierzchowne, czesto po to by dzieci sie pobawily z innymi dziecmi i tak dalej i tak dalej. No i jakos te dzieci wyrosly na ludzi, hrehrehr Teraz moja Coreczka mieszka w miejscu, gdzie sporo dokola, w zasiegu reki , jest rodziny jej meza i opowiada mi o tym, jakie to dziwne uczucie :)
Usuńp.s. zawsze bawilam sie z moimi dziecmi, do upadlego!!! czasem mi nosem wychodzilo, ale jak moglabym to dziecku okazac!
Bardzo chcę przeczytać te książkę, mega. Idę o Empiku dziś i być może kupię bo nie tylko ja ją przeczytam, ale puszczę w obieg. Dziękuję.
OdpowiedzUsuńPrzeczytaj, koniecznie. Pozwala zrozumieć także nas samych, nasze uczucie niedosytu czy braku. A zrozumienie to pierwszy krok do naprawienia.
UsuńOch ! Jak ja bym chciała przeczytać tę książkę... Wszystko to prawda, co napisałaś. Żyjemy w jakimś dziwnym świecie, gdzie sposób życia najczęściej dyktują nam media, a nie własne przekonania czy też tradycje rodzinne. Człowiek zapomina o własnych odczuciach, o tym , co dyktuje mu serce. Gdy ja urodziłam pierwsze dziecko, wszyscy mówili mi, że najgorzej będzie, gdy przyzwyczaję je do ciągłego noszenia na rękach, więc staraliśmy się tego nie robić. Teraz cofnęła bym czas... Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńMożna ją znaleźć w księgarniach, nawet tych tanich, internetowych. Jeśli masz ochotę przeczytać, to polecam gorąco. Przeczytać, przemyśleć i podać dalej!
UsuńNa czacika nie zaglądasz? Piszę tam i pisze do Ciebie.
UsuńOdpisałam.
UsuńI ja przeczytam. Pamiętam czas, po urodzeniu córki, kiedy kazali dziecko karmić co 3 godziny, budzić, kiedy spało, usypiać w samotności, nawet gdy strasznie płakało, nie nosić na rękach, bo zaszkodzi... A młody człowiek głupi był. Wielu rzeczy żałuję. I masz rację, że tak wiele wrażliwych dziewczyn boi się macierzyństwa, rezygnują.
OdpowiedzUsuńNo mi też tak mówiono, a nawet wymagano groźbami (pielęgniarka środowiskowa), żeby dziecko było w innym pokoju. Rezultat opłakany, dosłownie. Spędzałam czas w jej pokoju, nosząc ją i tuląc po całych nocach, żeby mąż się nie przebudził. Gdyby spała z nami, była by spokojna. A ja mniej zmęczona.
UsuńTez tak czuje, nawet u nas nas wychowywał nasza babcia a obecnie mojego młodego już nie... Bo babcia musi pracować. Oj ciężki temat. U Pantery napisałam więcej, później trafiłam tu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Poruszyl mnie ten post, bo wlasnie oczekuje mojego drugiego dziecka. Przestalam czytac "pisma dla kobiet w ciazy", miliony dobrych rad dla "mlodych mam" (moze dlatego ze w to powtorne macierzystwo wchodze juz jako czterdziestolatka). Ilez to wskazowek, co "musi" byc w domu gdy pojawia sie bobas... a jak malo wlasnie o tym, zeby w domu byli tez inni ludzie, sluzacy pomoca a nie "rada"...
OdpowiedzUsuń