Pamiętacie jeszcze trzy kurze sierotki (matkę i resztę rodzeństwa coś zżarło nocą), które najpierw wyszukiwałam przez cały dzień w dżungli naszego ogrodu, a potem wychowywałam w skrzynce w piekarniku (bo tylko tam było ciepło tak, jak trzeba, mieliśmy okropnie zimną wiosnę). Skonstruowałam im krytą siatką zagródkę i wynosiłam, kiedy tylko temperatura pozwalała. Wychowały się wszystkie trzy, ale jedną kurkę porwał jastrząb. Została parka. Kurka jest brązowa i ciągle bardzo oswojona. Przy tym niespotykanie sprytna. Nie wystarcza jej wybieg, znalazła sposób, żeby codziennie z niego się wymykać i hajda po całej posesji. Po pewnym czasie dołączyła do niej kurka dropiata, a potem inne.
Obcinanie lotek nie pomogło, dopiero niedawno zaobserwowałam, jak to robi. A robi w kilka etapów: pierwszy etap do daszek, pod którym stoją miski. Drugi - gałąź dzikiego wina rozpięta wzdłuż muru. Etap trzeci - skok na szczyt siatki. No i wolność. Inne kury wyraźnie ją naśladują. Ucieczki stały się tradycją, bardzo niebezpieczną dla uciekinierek, bo zima lisy przychodzą aż do sadu. Dzisiaj więc daszek został przestawiony, dzikie wino przycięte. Zobaczymy, co teraz wymyślą.
Rude kocię, które jeszcze niedawno mieściło mi się na dłoni, wyrosło niesamowicie. Niedługo dogoni Marszałka P., który jest dużym kotem. A Karmelek ma dopiero około 5 miesięcy! Co to będzie za olbrzym, kiedy dorośnie? Apetyt ma niesamowity, ciągle by tylko jadł. Mam wrażenie, że przez cały dzień kilkanaście razy muszę mu dawać jeść, a potem zaraz wypuszczać na dwór. Bo on też się nauczył od Marszałka załatwiać się na dworze. No i jest tam tak ciekawie, mimo, że zimno! Pobiega, powspina się na drzewa, pogoni kury i ptaszki z karmnika i wraca, miaucząc rozpaczliwie, że głodny. Naje się i znów to samo. Na szczęście czasem śpi, bo musiała bym czuwać cały czas przy drzwiach. Na szczęście też nie odchodzi daleko, otoczenie naszego domu i ogród mu wystarczają. Na trzecie szczęście przychodzi na wołanie i gwizdanie, jak pies. Tego też nauczył się od Marszałka.
Zauważyłam, że moje kociabambry, i to wszystkie, jakie z nami mieszkały, nie bardzo interesują się zabawkami. Ot, czasem na odczepnego, ale tylko dlatego, żeby nam sprawić przyjemność. No i chyba wiem, dlaczego. One mają dużo bodźców i zabawek naturalnych, więc te sztuczne wydają im się mało interesujące. Podobnie jak mnie, kiedy byłam dzieckiem. Zabawkami bawiłam się dopiero, kiedy nuda mi dokuczyła i nie miałam nic innego do roboty.
Nasze kotorki, zamiast wyżywać się na drapaku, mają najróżniejsze prawdziwe drzewa, drabiny, słupki i daszki. Pogonić taką kurę albo gromadkę wróbli, jest ciekawsze, niż uganiać się za sztuczną myszą. Za prawdziwymi się uganiać, o, to jest to! Karmelek niedawno przyniósł mi pierwszą upolowaną myszkę. No cóż, takie są prawa natury.
Nawet specjalnie kupiona piłeczka nie jest interesująca, ale kraść orzechy z miseczki i roznosić je po całym domu, to tak. Olewają wędkę z maskotką, a bawią się kawałkiem papieru, jak szalone! Koty niewychodzące lubią zabawki z nudów, bo co jest do odkrywania w dobrze znanym mieszkaniu?
Niedługo rudasek zostanie odjajczony, żeby nie poszedł gdzieś na kotki i nie był ranny lub nie zginął. Marszałek P. tak ma i już od lat trzyma się domu, zrobi rundkę wkoło stawu, po łąkach i wraca. O właśnie, obydwa kociabambry niezbyt boją się wody. Karmelek nawet brodzi sobie w niej do pół łapek. Mam tylko nadzieję, że latem nie będzie pływał w pogoni za kijankami, bo u niego wszystko możliwe.
Luna i Tiki starzeją się coraz bardziej. Luna bardzo cierpi z powodu dysplazji bioder i żadne kuracje nie umieją tego zatrzymać. Miała nawet kurację kwasem hialuronowym, okropnie kosztowną, która niewiele dała. Sterydów trochę się boimy, bo ostatnio pojawiły się jakieś podejrzane guzki na listwie mlecznej, a operacja, przy jej słabym serduchu i w jej wieku (10 lat) jest problematyczna. W tej chwili jest pod obserwacją. Większość czasu spędza śpiąc w moim pokoju, mimo że w kuchni ma wypasiony materac. Tiki zajmuje się nią z wielkim oddaniem: myje oczy i uszy, przytula, wygrzewa swoją osobą chore biodra. Podaję jej regularnie specjalny syrop, ale czasami trzeba robić w tym przerwę. Na szczęście znosi to bardzo dobrze, nawet czasem towarzyszy mi w ogrodzie.
Pomału dociera do mnie, że być może niedługo trzeba będzie się rozstać z moim Białym Aniołem, ale jeszcze nie teraz. Tak anielsko dobrego i oddanego psa jeszcze nie widziałam, a widziałam ich naprawdę dużo. Nawet teraz, kiedy Tiki-zazdrośnik próbuje przeganiać koty z mego pokoju, potrafi go spacyfikować. Gości też ciągle uwielbia i przychodzi się miziać, ale już nie bierze ich za rękę i nie oprowadza po ogrodzie. Bo wcześniej tak robiła.
Owce-matuzalemy mają się dobrze. Jedna delikatnie kuleje, ale nie widać żadnych obrażeń. Może zwykłe dolegliwości podeszłego wieku? One też się wiele nauczyły. Jak sobie przypomnę, jaka corrida była z nimi na początku, a jak jest teraz, kiedy chodzą za mną jak pieski i reagują na komendy, to nie chce mi się wierzyć. Mimo, że jest zima i nie ma trawy, to codziennie wypuszczamy je do sadu i lasku nad stawem. Odkąd zrozumiałam, że zwierzęta też mogą się nudzić, jakoś nie mam serca trzymać ich na okrągło w obórce. No, chyba że jest bardzo brzydka pogoda i dużo śniegu.
Tak sobie żyjemy razem, ucząc się od siebie i obdarzając uczuciem. Trudno mi wyobrazić życie bez zwierząt w najbliższym otoczeniu. A one chyba też są zadowolone, bo okazują mi tyle uczucia i zaufania....
Krysiu, a bralas pod uwage terapie komorkami macierzystymi Kemilewa? To tez niezwykle kosztowna kuracja, ale od czego jest skarpeta i my. Gdybys sie zdecydowala, to damy razem rade.
OdpowiedzUsuńhttp://kemilew.com/
Teresa Orka podaje je swojej Pandzie, moglabys dowiedziec sie u zrodla.
Myślałam o tym, ale to poza naszymi możliwościami także fizycznymi. Na dodatek mam wrażenie, że jej ta kuracja nie pomoże - ona się taka urodziła. Jako szczeniak nie chodziła wcale, potem uczyła się krok po kroczku, ale już w pierwszym roku życia musiała być leczona. Teraz chodzi o to, żeby nie było bólu, bo źle uformowanych kości nawet komórki macierzyste nie naprawią. Czasem tak jest, po prostu. I tak żyje dłużej i w lepszej formie, niż mi przepowiadano.
UsuńJa az tak nie jestem w temacie, widzialam tylko na filmikach cudotworcze wlasciwosci terapii komorkowej. Zapytac mozesz, to akurat nic nie kosztuje. Kemilew wysyla te zastrzyki do wszystkich wetow w Polsce, a oni podaja zwierzakowi, wiec nie musielibyscie nawet do niego jechac. Popytaj chociaz, a o koszta sie nie martw, bo jesli mogloby to suni pomoc, to damy razem rade.
UsuńDobrze, zapytam. Ale zastanawiam się, bo zalatuje mi to ściemą dla robienia kasy.
Usuńw sam raz temat na długi sobotni wieczór. Miło poczytać z jaką troską i miłością piszesz o swoim stadzie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
To one mają mnie...
Usuńmają szczęście, i najlepszych z Opiekunów... Brawo :)
UsuńNie potrafiłabym żyć bez zwierząt, zresztą po co? Kto da nam morze miłości i zaufania?
OdpowiedzUsuńTeż nie umiem, chociaż czasem tak sobie myślę, że chciała bym wyfrunąć gdzieś na dłużej bez martwienia się o nie.
UsuńSkąd ja to znam, Gorzka Jagodo.
UsuńAle kiedyś w końcu wybiorę się do Was, przez cały kraj po przekątnej. Na piechotę.
UsuńTo musisz już zacząć iść?
UsuńNie w tym roku, niestety. A wyjść wystarczy w maju, żeby pod koniec lata dojść.
UsuńZ ogromną przyjemnością przeczytałam :) uwielbiam zwierzęta. Myślałam, że tylko mój Czarnoś wybiera z glinianki orzeszki laskowe, które znajduję w całym domu :D Położyłam na górę talerz i po kłopocie. Muszę go też wykastrować dla jego bezpieczeństwa, ale nie wiem kiedy, ma na razie 8 miesięcy i też będzie duży, już jest duży :D
OdpowiedzUsuńMoc uścisków dla Ciebie i twoim zwierzaków :D
No coś mają koty do tych orzeszków! Mój potrafi też cebulę zwalić ze stołu i powywlekać małe ziemniaczki z koszyka. No cóż, jak mu się chce...
UsuńKto ma zwierzęta, kto je kocha jest ma 100 procent człowieczeństwa w sobie. Twoją opowieść przeczytałam z uśmiechem, tyle w Twoich zwierzaczkach serca i uczucia że aż się serce cieszy. ♥
OdpowiedzUsuńBo one mają uczucia, tak jak my. A coraz częściej dochodzę do tego, że myślą i kombinują na różne sposoby, uczą jedne drugie.
UsuńZwierzęta się uczą nas, a my ludzie ( wtedy zwierzęta mają szczęście )czasem ich i od nich. Cieszę, się że mamy konie i przez tyle lat wytworzył nam się jakiś stabilny układ z dużą ilością zaufania i zrozumienia.
OdpowiedzUsuńTo fakt - my też uczymy się od nich i to ile! Zrozumienie jest wazne, w ogóle cały czas uczę się rozumieć.
UsuńI się, kulwa mać, nie wywyższać tylko z powodu tego, że się jest człowiekiem. :-)
UsuńTo bardzo złożone zagadnienie. Bo jednak na puszki z żarciem to my zarabiamy, siano tez my zbieramy.
UsuńZwierzęta bardzo wzbogacają nasze życie w emocje, i te dobre i te mniej radosne. Mój Antek kradnie wszystko co mu się do pyska zmieści. Nakrętki od butelek, długopisy. Orzechów nie dajemy bo w nocy targa po domu i strasznie hałasuje.
OdpowiedzUsuńTeż nie dajemy. Sam bierze, a wszelkie pokrywki zwala. Ostatnio w nocy wywalił puszkę z chrupkami, ściągnął pokrywę i pływał w chrupkach. Sprytniusi taki. Tylko jeszcze drzwi otwierać nie umie, a Mićka umiała. I to w obie strony. Mąż musiał wszedzie zasuwki poinstalować albo haczyki, bo wsio otwierała. nawet szafy i szafki.
UsuńDziękuję za pouczającą opowieść. I ja mam swoich zwierzęcych przyjaciół. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń