Od kilku tygodni chodziłam jak struta, bo odczułam własną małość wobec "prawa". Jednocześnie dane mi było niezwykle odczuć ludzką dobroć. Dlaczego? Może zacznę od początku.
Nasza posiadłość jest taką jakby wyspą wśród grząskich, podmokłych bagien. Dojeżdża się do niej, od lokalnej szosy, około 300 metrów taką groblą-aleją. Szosa jest dobra, ale bardzo lokalna tzn. nie jeżdżą tu ani autobusy ani ciężarówki poza tymi z pobliskiego tartaku. Do najbliższego autobusu mam półtora kilometra, a i to nie wiem, czy jeszcze kursuje. W sumie jedynym łącznikiem ze światem jest nasze małe, zielone Pyzio.
Nad naszym ogrodem przechodzą dwie linie elektryczne. Jedna, z południa na północ, doprowadza prąd do naszego domu.
Druga, za wschodu na zachód, to linia wysokiego napięcia (a raczej średniego). Może niektórzy pamiętają, jak zimą zeszłego roku weszli do nas bez uprzedzenia i pozwolenia pracownicy z energetyki i zrobili masakrę wśród drzew k krzewów. O tę właśnie linię chodzi. jej przebudowa była planowana od kilku lat, odwiedził nas projektant i była mowa tylko o wymianie i przestawianiu słupów. Zgodziłam się na to, bo widać gołym okiem, że słupy na grząskim terenie się pokrzywiły. Teraz nareszcie zaczęto prace, ale wszystko się zmieniło. Okazuje się, że ostatni słup będzie stał przy naszej siatce od wschodu, akurat tuż obok naszej drogi dojazdowej, a następnie prąd będzie poprowadzony podziemnym kablem do szosy. I gdzie będą kopać? Oczywiście całą, calutką naszą drogę prywatną, tę groblę, jedyną, która łączy nas ze światem. Mając po obu stronach łąki... Ale okazało się, że łąki są prywatne, a droga, chociaż też prywatna, to można mnie wywłaszczyć, jeśli się nie zgodzę na rozkopy. Nikt nie zdaje sobie sprawy, ile trudu i pieniędzy kosztowało nas zbudowanie tej drogi! W dużej części własnymi rękami. Zwoziliśmy, skąd się dało, kamienie i gruz. Wykładaliśmy je w błotniste koleiny. Tony i tony kamieni i gruzu własnoręcznie zebrane. Potem Pierre ubijał je żelaznym ubijakiem. Na koniec nawieźliśmy kilka ciężarówek żwiru. Też sami je rozwieźliśmy i rozsypaliśmy. Ile ja się naganiałam z taczkami! Mój kręgosłup dziś mi to wypomina. Potem co 2 lata trzeba było uzupełniać i wyrównywać powstające wyboje.
Teraz chcą nam to wszystko rozkopać. Próbowałam interweniować, rozmawiać. Nikt nie chciał mi podać nawet nazwy przedsiębiorstwa, które te roboty prowadzi, w końcu zagrożono mi wywłaszczeniem przymusowym, jeśli się nie zgodzę. No to zgodziłam się, przymuszona. Ale to odchorowałam.
Niby powinnam cieszyć się, że druty nie będą już przechodzić nad naszym ogrodem, że można będzie pozwolić laskowi rozrosnąć się na nowo i załatać tę przesiekę, którą napływa zimny północno-zachodni wiatr i niszczy pracowicie pielęgnowany mikroklimat w ogrodzie. W tym roku przymrozek, napływający własnie tą przesieką, zniszczył mi w połowie maja i na początku czerwca sporo warzyw. Wcześniej, dzięki zwartej zaporze krzaków i młodych drzewek, to już od dawna się nie zdarzało.
Dzisiaj znienacka zaczęli roboty bardzo wcześnie rano. No i zostaliśmy uwięzieni, chociaż planowaliśmy wyprowadzić samochód i zostawić u sąsiadów, to nie zdążyliśmy. Niby nic - jeść mamy co, opał mamy, a do wiejskiego sklepiku można pójść piechotą. Tyle, że rozchorował się nasz nowy członek załogi, czyli mały, rudy kociak Karmelek. Wczoraj po południu zauważyłam, że nie zjadł swego śniadania. Zadziwiające, bo to wielki łakomczuch. zachowywał się normalnie, bawił się, trochę rozrabiał, więc się nie niepokoiłam. Mógł w końcu podkraść coś z psiej miski. Ale kiedy wieczorem nie chciał nawet ulubionych przysmaczków, a miska na wodę też nie była ruszona, postanowiliśmy rano zawieźć go do weterynarza. No i klops, okazało się, że jesteśmy uwięzieni. Obiecali, że do południa skończą ten kawałek, zasypią i będzie można wyjechać. Czekaliśmy więc, a w międzyczasie dałam notkę na fejsie, wiedząc, że wśród znajomych mam doświadczone kociary, które mogą coś doradzić. Wolałam nie prosić sąsiadów, bo jeśli ktoś zna wiejskie realia, to wie, że gdyby to mąż był chory, albo ja, to by podwieźli, chociaż to duży kłopot i koszt (do miasta jest 25 km). Koszty byśmy oczywiście zwrócili, ale i tak dla kota nikt nie zgodził by się jechać.
Niektóre osoby dawały dobre rady, inne rugały mnie, że jestem "madka", bo powinnam była przewidzieć, że będą rozkopywać (no, niby jasnowidzem jestem) i wyjechać o 6 rano autobusem z sąsiedniej wsi. Tyle, że mi bardzo trudno jest chodzić, jeszcze z kotem w transporterku. A w mieście tez trzeba by kilka kilometrów maszerować, bo lecznica jest na peryferiach. Ale też znaleźli się ludzie z ogromnym sercem, którzy już nam kiedyś bardzo pomogli. To Alina z Zamkowiska i jej partner. Wsiedli do samochodu i po prostu przyjechali, żeby nam pomóc. Wyszłam tylko do szosy. Kotek dostał zastrzyki i wróciliśmy do domu. Trochę mnie martwi bardzo pobieżne obejrzenie kociaka prze weterynarza, bo on dalej nie je. Możliwe, że to jakieś kłaczki w żołądku, ale na nie też nic nie dostał, chociaż prosiłam. Na razie wypił odrobinę mleka bez laktozy, przynajmniej tyle.
Także w tym najgorszym czasie walki o drogę podtrzymała mnie ludzka dobroć. Niespodziewanie na Mikołaja otrzymaliśmy paczkę od sierpniowych kursantów, a w niej same dobroci: własnoręcznie tłoczone oleje, własne przetwory, przepiękne mikołajki i aniołki, a każdy inny i łapacz snów, który od razu powiesiłam nad łóżkiem, bo akurat męczyły mnie koszmary. Aż się głupio poczułam, bo niczym nie zasłużyłam sobie na tyle dobroci.
Innym dobrym człowiekiem jest Daniela i Jan z Chaty z Secondhanda. Daniela, bo kiedy znalazła na ulicy w mroźny poranek trzy płaczące kocie sieroty, to zaopiekowała się nimi, zabrała do weta i znalazła im domy (tak nasz Karmelek wylądował u nas), a teraz też zaproponowali podwózkę do weterynarza.
Tak grzeję się w cieple Waszej dobroci i to mnie ratuje przed zwątpieniem i wpadnięciem w czarną dziurę. Dzięki wielkie Wszystkim, którzy mają serce.
Współczuję Ci użerania się z bezosobową machiną. Okropne to, gdy okazuje się że pojedynczy człowiek niewiele znaczy.
OdpowiedzUsuńAle i cenne, gdy okazuje się, że znaczy wiele dla innych jednostek.
Wytrwaj.
Dzięki, wiedziałam, że zrozumiesz. Teraz już się tak nie przejmuję, zaczynam dostrzegać plusy. Tylko co będzie następnym razem? chyba trzeba na serio jakieś bunkry pobudować schowane czy co? W takich chwilach człowiek rozumie, jak go widzą ci różni decydenci - jako stado trzody, które nie ma prawa do niczego.
Usuńu nas naprawiali drogę (!!!) na nasze prośby chcieli zasypać dziury...
OdpowiedzUsuń- ale... spadł snieg, lekko przymroziło. A droga miała być zasypana tłuczniem.. i sypał!!! na śnieg, na przymarxniętą ziemie...... nprawili.... ehhhh
Masz rację eeech...
UsuńMimo wszystko Twoja historia daje nadzieję, że można jeszcze znaleźć bezinteresownych ludzi idących bliźnim z pomocą :)
OdpowiedzUsuńBezinteresownych i dobrych ludzi jest wielu, tylko instytucje są bezduszne. A przecież tam tez ludzie pracują?
UsuńAle miło mi się zrobiło
OdpowiedzUsuń-dziękuję Krysiu 😍.Za Kocurka trzymamy kciuki .
Jak dobrze jak dobrze słyszeć o bezinteresownej ludzkiej pomocy,,,niech się rozmnaża:)Tego Ci życzę i szybkiego zakończenia robót...Niech czas świąteczny przyniesie cudne, dobre chwile a Anioły niech rotoczą skrzydła nad Wami, jak motyle;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Zdrówka dla Was i dla kotka!!!!!
Z kotkiem jakby ciut lepiej, ale zobaczymy. Nawzajem - Szczodrych Godów i wszystkiego najlepszego.
UsuńCzasem jak jest ciężko i wszystko sprzysięga się przeciw Tobie, sama świadomość że są ludzie którzy dobrze życzą i wspierają "na odległość" dobrymi myślami i energią, już pomaga. Doświadczyłam. Wspieram i ślę dobre myśli.
OdpowiedzUsuńA właśnie że zasłużyłaś na wiele dobroci.
A z machiną bezduszną i kontrolującą i tak już wygrałaś. Zobacz ilu ludzi dzięki Tobie inaczej zaczyna żyć (w kierunku samowystarczalności) i postrzegać tę kontrolującą machinę.
Gorąco życzę żeby jak najszybciej się wynieśli i zostawili drogę w takim stanie w jakim była przed rozkopaniem.
Ty sama wiesz, jak to jest - borykać się z czymś, co ością w gardle staje. Ale też już prawie zwyciężyłaś. I masz rację, nawet częściowa samowystarczalność to granie na nosie systemowi. Bardzo mi pomogło to, co napisałaś, wiesz?
UsuńDobrze, że ktoś okazał się pomocny i przychylny Wam. Szczęście w nieszczęściu !!! Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńMamy szczęście do dobrych, fajnych ludzi. Oni po prostu są i dobrze.
UsuńMiałam kota, który nie jadł, potem zaczął wymiotować. Młody lekarz, bez doświadczenia, leczył, leczył i nie wyleczył, bo nie umiał jeszcze zrobić USG. Kot umierał nam na rękach w ogromnych cierpieniach, a ten zmieniał tylko lekarstwa. Przyczyną był kłaczek właśnie. Krysiu, uważaj z tym kotkiem. Niby kłaczek, a może zabić.
OdpowiedzUsuńWczoraj byłam u innego weta, w tej chwili jest jakby ciut lepiej.
UsuńGorzka Jagodo, to co napiszę poniżej być może będzie nieco sprzeczne z Twoim podejściem do życia i ludzi, ale działa w 7 na 10 przypadków. Przedsiębiorstwa energetyczne nie lubią 'małych spraw' bo lubi się z nich narobić dużo zamieszania. Fakt, że "Ci od linii" zwykle mają do tego typu robót podnajęte firmy, ale w dalszym ciągu pozostają właścicielami majątku i to oni tłumaczą się przed ..prasą.
OdpowiedzUsuńA sposób jest prosty - znaleźć znajomego (znajomego od znajomego) lokalnego dziennikarza, znaleźć kontakt do rzecznika prasowego przedsiębiorstwa, napisać wiadomość, albo zadzwonić (najlepiej najpierw zadzwonić, przedstawić temat, a później napisać maila) i poprosić o stanowisko przedsiębiorstwa w sprawie takiej, a takiej sytuacji, ponieważ w lokalnej społeczności sprawa jest znana i w zw. z tym powstanie artykuł w lokalnej prasie.
Nie jest to super uczciwe zagranie, ale lubi być skuteczne. Wiem coś na ten temat, bo moja była szefowa za każdym razem wyskakiwała z butów, żeby 'wyjść z twarzą' przed lokalnymi mediami, a jeśli jeszcze pojawiają się 'pogróżki' np. o przymusowym wywłaszczeniu... Hoho! :) I też było to przedsiębiorstwo związane z prądem.
Nawet myślałam o tym....
UsuńKrysiu,tytuł Twojego posta u mnie bardzo na czasie...no ja właśnie poznaję, a wytarczyło tylko chwilowe unieruchomienie:) I zastanawiam się, co mam teraz z tą wiedzą zrobić... W sprawie Twojego kotka ...mnie zadziwia taka pezpardonowa krytyka, jeśli się nie zna szczegółów i szczególików. I wychodzi na to, że jeszcze się musisz tłumaczyć, że mieszkasz gdzie mieszkasz, że droga rozkopana, że mentalnośc sąsiadów taka nie inna, a mieszkając na wsi nie oglądasz kota co godzinę czy mu coś nie jest, bo nie masz go ciągle na oczach... i na dodatek, wierząc w netową brać zapytałaś tylko o radę. Przytulam i cieszę się, że kotkowi już dobrze. W sprwie drogi to współczuję, nie wiem zupełnie, jak się takie sprawy załatwia.
OdpowiedzUsuńWiedza jest lepsza, niż niewiedza. A zrobisz, co uważasz, różnie można. Wiesz, te ostatnie ataki na mnie - mam wrażenie, że pochodzą z jednego "kółka różańcowego".Nawet ledwie to zauważyłam, same o sobie dają świadectwo. No cóż, biednemu, choremu kotkowi na pewno by pomogło targanie po sniegu i mrozie w transporterku do sąsiedniej wsi, potem kilka godzin w mieście w oczekiwaniu na otwarcie przychodni. Nie mówiąc już o tym, że musiała bym być jasnowidzem, żeby przewidzieć, że akurat tego dnia będą kopać (mieli za dwa tygodnie), no i że dała bym radę to zrobić (a prawie jestem pewna, że nie, ból byłby zbyt wielki).
UsuńWitam serdecznie... od niedawna (po ponad pół wieku mieszkania w mieście ) mieszkam na wsi mniej więcej w takiej odległości od miasta jak Ty i rozczytuję się w różnych blogach... Twój jest bardzo ciekawy więc zapewne zajmie mi kilka zimowych wieczorów nim cały przejrzę ... Też mam dwa kotki i na dodatek dwa psy. Kotkom raz w tygodniu daje kotu 1/2 łyżki masła pozwala on na bezproblemowe usunięcie kłaczka z przewodu kociaka... polecam też trawkę dla kota lub owies posadzone w małej doniczce dostępnej dla kociaka pomorze mu w trawiennych problemach... Pozdrawiam cieplutko I życzę na Święta samych dobrych ludzi wokół, zdrowia pomyślności w Nowym roku :)
OdpowiedzUsuńMoże to był kłaczek, a może jakaś wirusówka, bo prawdopodobnie grasuje taka właśnie. Rozmawiając ze znajomymi dowiedziałam się, że kilka kotów w okolicy miało w podobnym czasie te same objawy, w tym brat Karmelka. Trudno mi uwierzyć, że nagle wszystkie się jednoczesnie zakłaczyły. Ale mam już bardzo fajną pastę do podawania. No i o owsie pomyśle. A co robisz na wsi?
Usuńuważaj na kotka. Spróbuj mu dać do jedzenia coś co intensywnie pachnie. Może się skusi:)
OdpowiedzUsuńJuż wyzdrowiał. Mam wrażenie, że to była wirusówka jakaś, bo dostaję wieści o innych kociakach (w tym braciszku naszego Rudaska), że miały podobne objawy: kilka dni nie jadły, a poza tym zachowywały się normalnie, może ciut tylko apatyczne. Zwykle na czwarty dzień im przechodzi. Teraz muszę mu wydzielać jedzenie, bo wciąga jak odkurzacz!
UsuńWalcz kochana, pisz , dzwoń, nie mogą tak zepsuć, zrób zdjecia przed , po , strasz w razie czego Zieobrem, ;)
OdpowiedzUsuńDobrze, że z kociakiem już wszystko w porządku. A z tą drogą... szkoda gadać, współczuję.
OdpowiedzUsuńI życzę radosnych Świąt Bożego Narodzenia!
OdpowiedzUsuń