Parę dni po zakończeniu sierpniowego kursu wyszłam rano na dwór i poczułam zmianę. Jakby wielka cisza się stała wszędzie, spadła na nasz światek i otulała go. Niby wszystko było, jak zwykle - świerszcze grały, ptaki ćwierkały, z daleka niosły się głosy żniwiarek, ale to wszystko otoczone było ciszą. Było ciepło, obłoki płynęły od południa, co jest u nas rzadkością.
Wiedziałam, że to już, że przyszło POLECIE. Ono zawsze tak przychodzi - z ciszą, uspokojeniem, dystansem. Potem było załamanie pogody, chłód i deszcz. Teraz znów jest piękne słońce i jasne światło, ale już inne niż latem. Ciepłe dni i zimne noce. Jeszcze nie jesień, ale już nie lato. Po-lecie.
Pomalutku sumuję tegoroczny sezon, wkładając go w słoje i susząc na zimę. Pomidory w tym roku to katastrofa - najpierw nie rosły przez te chłody, a potem szybciutko złapały zarazę. Ostało się kilka krzaków, widocznie bardziej odpornych, ale dojrzewają powoli. Jest tego na bieżące spożycie. Zerwałam też zielone z tych dogorywających krzewów i robię z nich sałatkę na zimę. Pamiętając, by sparzyć pokrojone i zasypać je solą na kilkanaście godzin, aby pozbyć się tomatyny.
Ale nigdy nie ma tak, żeby nic się nie udało, zawsze coś wyjdzie lepiej, a inne gorzej. Mam piękną paprykę. Dużo i dorodnie. Kukurydza też wydała kolby dwukrotnie większe, niż w poprzednich latach. Bielinek zniszczył pod koniec sierpnia zewnętrzne liście kapusty, ale główki są duże i zwarte. Groszku zielonego miałam niezmierną obfitość, podobnie jak marchwi, buraczków i fasolki szparagowej. Z pewnym niepokojem przyglądam się zielonym jeszcze strąkom fasolki na suche ziarno - czy zdążą dojrzeć? Truskawki też były piękne. I słoneczniki.
Zasieliśmy w drugiej połowie sierpnia sałatę i szpinak na jesienny zbiór. Ładnie wykiełkowały i rosną,a w tej chwili zbieram szpinak nowozelandzki. Wysiałam go kiedyś, przed laty, i od tej pory sam się wysiewa w tym samym miejscu. Próbowałam siać gdzie indziej - nie wzeszedł. A tam, gdzie się zadomowił, w tej części Starego Warzywnika, wyrasta co roku między innymi warzywami czy na ścieżkach. Witam go mile i korzystamy ze znakomitych liści przez całą drugą połowę lata i początek jesieni.
Jabłek mamy nadobfitość. Mam nadzieję, że antonówki uda się zawieźć do pana, który ma wyciskarkę soku. Byłby świetny napój na całą zimę. Cydru może zrobię trochę, ale niewiele. Wyciskanie idzie dość dobrze, ale najpierw trzeba jabłka rozdrobnić, a to jest dość trudne.
W części ozdobnej nadszedł czas chwały dla wrzosowiska. Kiedy inne rabaty powoli usuwają się w cień, ono rozjarzyło się kolorami i formami.
Także róże kwitną po raz drugi bardzo obficie, a hortensja krzewiasta zmienia barwę z białej na truskawkową.
Zieleń na drzewach jest jeszcze soczysta, z lekka tylko zaczyna przygasać. Cieszy mnie ta soczystość, bo w zeszłym roku niektóre drzewa zaczęły zrzucać liście już w lipcu - z powodu suszy.
Tak, komarów ciągle nie brakuje. Z ich to powodu ciężko jest odprężyć się czy medytować na dworze.
Dziękuję bardzo za zdjęcia, które niektórzy już przysłali, a które zrobili w czasie stażu.
Takie oto kolumny blasku widzieliśmy w zaczarowanym lesie. Wrażenie było naprawdę niezwykłe, kiedy tak znienacka pojawiały się i znikały.
Ponad dwadzieścia lat temu osiedliśmy w prawie 100 letnim domu otoczonym ugorem i kawałkiem starego sadu i postanowiliśmy stworzyć tu własny kawałek raju. Ogród jak najbliższy naturze, który zarazem nas cieszy i żywi. O tym ogrodzie i o tym, czego się nauczyliśmy tworząc go i pielęgnując jest ten blog.
czwartek, 31 sierpnia 2017
wtorek, 15 sierpnia 2017
Piękno istnienia
Czasem są rzeczy i ludzie i sprawy tak piękne, że pozostaje się długo w ciszy nie umiejąc przekazać tego uczucia tak, jakby się chciało.
Zjazd sierpniowy był piękny, tak piękny, że aż trudno uwierzyć. I najliczniejszy ze wszystkich. Do stołu zasiadaliśmy w trzynaście i pół osoby. Niektóre rozmowy (bo trudno nazwać to wykładami) prowadził Patryk - kiedyś był moim uczniem, teraz przerósł mnie daleko w swoim dążeniu do prawdy i harmonii. Radość. Także Ewa pokazała swój nieprawdopodobnie piękny ogród w sercu wsi - a jest w nim wszystko. I dzieliła się swoją wiedzą zielarki i Czarownicy. Inni wnieśli też nieprawdopodobnie piękne doświadczenia i wiedzę - dziewczęta z Krakowa, z których jedna buduje dom ze słomy, a inna ma ogród, chłopaki, Piotr i Grzesiek, z anastazjowej osady Cedrowe Aleje, Piotr i Krysia ze swoją wiedzą ezoteryczną i wrażliwością, przepiękna Marcela z mężem i córeczką, Piotr - mąż Ewy z kryształowo czystą duszą. Wszyscy ci piękni ludzie, którzy od pierwszego dnia czuli się dobrze razem i nadawali na tych samych falach. Duch latał wysoko, wykłady zamieniały się w płomienną wymianę myśli i idei, praca szła piorunem. A te dyskusje przy ogniu wieczorami!
Jednym słowem było pięknie. Takie rzadkie w życiu chwile łaski, kiedy wszystko jest cudownie harmonijne i układa się samo w najpiękniejsze fraktale.
Będą zdjęcia i może nawet filmiki, jeśli Nadworni Mistrzowie Obrazu zechcą je przesłać, ale to później. W każdym razie było pięknie i owocnie.
Zrozumiałam w tym czasie, że gdyby tacy ludzie mieszkali w osadzie blisko siebie, blask od niej byłby niewyobrażalny. Rzadkie połączenie duchowości i rzetelnej pracy daje niesamowity efekt, do tego połączenie dusz i umysłów, które mobilizuje do lepszego zrozumienia i jest po prostu bardzo, ale to bardzo przyjemne i inspirujące.
Królu Piotrze, panuj razem z Królową Iwoną nad Alejami i prowadź je mądrze, ochraniaj je. Mądrości i siły Ci nie brakuje.
Patryk - w swoich elfich podróżach po świecie wracaj czasami do nas, to zawsze będzie święto.
Wszyscy - pielęgnujcie tę boską iskrę, która jest w Was i która jest solą tego świata.
Teraz siedzimy i płaczemy - Pierre i ja. Kochamy Was wszystkich! Pierre nie płakał, jak jego brat wyjeżdżał, a płacze jak dzieciak po Was! Ja też....
P.S. Zajrzyjcie do Kasi, są zdjęcia! http://podbzami.blogspot.com/
A tak na marginesie - jestem zła! Powiedziałam: po 5 zł od osoby! Za wodę i elektryczność! Nie odezwę się do Was przez.... no, co najmniej kilka tygodni. Za dużo zostawiliście! Mogło się przydać na lepsze rzeczy!
Zjazd sierpniowy był piękny, tak piękny, że aż trudno uwierzyć. I najliczniejszy ze wszystkich. Do stołu zasiadaliśmy w trzynaście i pół osoby. Niektóre rozmowy (bo trudno nazwać to wykładami) prowadził Patryk - kiedyś był moim uczniem, teraz przerósł mnie daleko w swoim dążeniu do prawdy i harmonii. Radość. Także Ewa pokazała swój nieprawdopodobnie piękny ogród w sercu wsi - a jest w nim wszystko. I dzieliła się swoją wiedzą zielarki i Czarownicy. Inni wnieśli też nieprawdopodobnie piękne doświadczenia i wiedzę - dziewczęta z Krakowa, z których jedna buduje dom ze słomy, a inna ma ogród, chłopaki, Piotr i Grzesiek, z anastazjowej osady Cedrowe Aleje, Piotr i Krysia ze swoją wiedzą ezoteryczną i wrażliwością, przepiękna Marcela z mężem i córeczką, Piotr - mąż Ewy z kryształowo czystą duszą. Wszyscy ci piękni ludzie, którzy od pierwszego dnia czuli się dobrze razem i nadawali na tych samych falach. Duch latał wysoko, wykłady zamieniały się w płomienną wymianę myśli i idei, praca szła piorunem. A te dyskusje przy ogniu wieczorami!
Jednym słowem było pięknie. Takie rzadkie w życiu chwile łaski, kiedy wszystko jest cudownie harmonijne i układa się samo w najpiękniejsze fraktale.
Będą zdjęcia i może nawet filmiki, jeśli Nadworni Mistrzowie Obrazu zechcą je przesłać, ale to później. W każdym razie było pięknie i owocnie.
Zrozumiałam w tym czasie, że gdyby tacy ludzie mieszkali w osadzie blisko siebie, blask od niej byłby niewyobrażalny. Rzadkie połączenie duchowości i rzetelnej pracy daje niesamowity efekt, do tego połączenie dusz i umysłów, które mobilizuje do lepszego zrozumienia i jest po prostu bardzo, ale to bardzo przyjemne i inspirujące.
Królu Piotrze, panuj razem z Królową Iwoną nad Alejami i prowadź je mądrze, ochraniaj je. Mądrości i siły Ci nie brakuje.
Patryk - w swoich elfich podróżach po świecie wracaj czasami do nas, to zawsze będzie święto.
Wszyscy - pielęgnujcie tę boską iskrę, która jest w Was i która jest solą tego świata.
Teraz siedzimy i płaczemy - Pierre i ja. Kochamy Was wszystkich! Pierre nie płakał, jak jego brat wyjeżdżał, a płacze jak dzieciak po Was! Ja też....
P.S. Zajrzyjcie do Kasi, są zdjęcia! http://podbzami.blogspot.com/
A tak na marginesie - jestem zła! Powiedziałam: po 5 zł od osoby! Za wodę i elektryczność! Nie odezwę się do Was przez.... no, co najmniej kilka tygodni. Za dużo zostawiliście! Mogło się przydać na lepsze rzeczy!
niedziela, 6 sierpnia 2017
Zjazd sierpniowy
Przede wszystkim tak, odbędzie się! I zapraszam wszystkich, którzy chcą przyjechać. Ostrzegam tylko, że komarów jest multum i bardzo gryzące, więc zabezpieczcie się odpowiednio.
Dzień 11 sierpnia przeznaczony jest na "zjeżdżanie się", zagospodarowywanie, zwiedzanie ogrodu, zapoznawanie ze sobą wzajemnie i z okolicą. Wieczorem ognisko albo kominek w altanie (zobaczymy, jak pogoda pozwoli).
Właściwe zajęcia zaczynają się 12 sierpnia o 9 rano. Harmonogram podobny, jak w maju. Sprawdził się, więc po co zmieniać. Od 9 do ok. 10 - 10.30 teoria i gadanie, potem wspólna praca i zajęcia praktyczne. Obiad ok.13, czas wolny do 15,30. Znowu teoria i gadanie, trochę pracy lub wycieczka. Kolacja o 19. Reszta czasu samo wolne.
Poza komarami grozi Wam zagubienie w dżungli, kleszcze, zaskrońce, śmierdzące owce i końskie muchy. Żeby nie było, że nie uprzedzałam. U mnie ostatnio kiepsko z siłami, więc wszystko jest okropnie zaniedbane.
Jeśli jeszcze się nie przestraszyliście - to zapraszam!
P.S. Miałam pytania, co przywozić jako żywność. To powiem, czego NIE przywozić. Na pewno kabaczków i cukinii, mamy nadmiar, jabłek też. Z marchewką, cebulą i ziemniakami też damy radę. Poza tym można przywieźć to, co lubicie i co może służyć we wspólnym kotle. Nie musi tego być wiele, tyle, ile oceniacie, że zjecie. Mile widziany będzie ser, masło, śmietana lub kefir do chłodnika (buraczki mamy) kasze czy makarony, owoce poza jabłkami i co kto tam chce.
Dzień 11 sierpnia przeznaczony jest na "zjeżdżanie się", zagospodarowywanie, zwiedzanie ogrodu, zapoznawanie ze sobą wzajemnie i z okolicą. Wieczorem ognisko albo kominek w altanie (zobaczymy, jak pogoda pozwoli).
Właściwe zajęcia zaczynają się 12 sierpnia o 9 rano. Harmonogram podobny, jak w maju. Sprawdził się, więc po co zmieniać. Od 9 do ok. 10 - 10.30 teoria i gadanie, potem wspólna praca i zajęcia praktyczne. Obiad ok.13, czas wolny do 15,30. Znowu teoria i gadanie, trochę pracy lub wycieczka. Kolacja o 19. Reszta czasu samo wolne.
Poza komarami grozi Wam zagubienie w dżungli, kleszcze, zaskrońce, śmierdzące owce i końskie muchy. Żeby nie było, że nie uprzedzałam. U mnie ostatnio kiepsko z siłami, więc wszystko jest okropnie zaniedbane.
Jeśli jeszcze się nie przestraszyliście - to zapraszam!
P.S. Miałam pytania, co przywozić jako żywność. To powiem, czego NIE przywozić. Na pewno kabaczków i cukinii, mamy nadmiar, jabłek też. Z marchewką, cebulą i ziemniakami też damy radę. Poza tym można przywieźć to, co lubicie i co może służyć we wspólnym kotle. Nie musi tego być wiele, tyle, ile oceniacie, że zjecie. Mile widziany będzie ser, masło, śmietana lub kefir do chłodnika (buraczki mamy) kasze czy makarony, owoce poza jabłkami i co kto tam chce.
sobota, 5 sierpnia 2017
Kłębuszek
Leżą przede mną dwa kłębuszki, niezbyt imponujące, trochę artystycznie nierówne i powęźlone, ale najważniejsze, że własnoręcznie uprzędzone!
Ten malutki, z lewej, to pojedyncza nić z gotowej przędzy. Ten większy - podwojona nić z wełny moich owiec.
A wszystko to dzięki Pracowni Rzemiosł Dawnych
https://www.facebook.com/Pracownia-Rzemios%C5%82-Dawnych-1113576658662952/
Moja tutejsza Babcia potrafiła pięknie prząść i tkać, utkała mi dwie narzuty, zwane tutaj "dywanami" "na posag". Jeszcze do niedawna w prawie każdym domu na wsi kobiety potrafiły tutaj prząść i tkać. Jako dziecko w czasie wakacji na wsi bawiłam się kołowrotkiem, wprawiałam go w ruch, ale prząść się nie nauczyłam. Jakoś to za mną chodziło, miałam wielką ochotę nauczyć się, czytałam dużo o tym, rozmawiałam ze starszymi kobietami, ale nigdy nie doszło do skutku.
Zwłaszcza gręplowanie wydawało mi się skomplikowane - wszystkie kobiety twierdziły, że oddawały wełnę do gręplarni. A takowych u nas już nie ma.
Toteż kiedy zobaczyłam ogłoszenie o warsztatach przędzenia, nie wahałam się. Zarezerwowałam miejsce, wsiadłam w samochód i pojechałam do Łęcza pod Elbląg. Przemiła kobieta, która prowadzi Pracownię, pomogła mi znaleźć zakwaterowanie w pobliskim Tolkmicku, gdzie tuż przy kościele, na małym, schludnym ryneczku jest bardzo fajny (i niedrogi) pensjonat. A na drugi dzień zaczęłyśmy naukę gręplowania i przędzenia.
Gręplować można ręcznie, takimi dwiema szczotkami podobnymi do tych, którymi czesze się psy, tylko większymi. Moja gospodyni w ciągu godziny nagręplowała cały koszyk przędzy!
Samo przędzenie okazało się sporo trudniejsze - trzeba skoordynować nie tylko dwie ręce, z których każda robi coś innego, ale też nogę, którą napędza się kołowrotek. Po kilku próbach i lekkiej panice jednak mi się udało. Nauczycielka była bardzo dobra i cierpliwa! A po godzinie przędłam już z przyjemnością. Chociaż oczywiście wiele się jeszcze muszę nauczyć, to jednak już wiem, że dam radę.
Samo przędzenie ma w sobie coś niezwykle rozluźniającego i hipnotycznego, jak powtarzanie mantry. Człowiek jest jednocześnie skupiony i rozluźniony, przypomina to medytację.
Teraz szukam kołowrotka dla siebie. Wiem, że jakiś do mnie przyjdzie w odpowiednim czasie i już wyobrażam sobie te jesienne i zimowe wieczory, kiedy ogień trzaska w piecu, wiatr na dworze huczy, a kołowrotek rytmicznie postukuje.
Sam pobyt w tamtych stronach był dla mnie niezwykle ciekawy. Pierwszy raz tam byłam i wszystko było dla mnie nowe. Tolkmicko jest takim miejscem, które bardzo lubię - małe miasteczko z charakterem, zupełnie inne od podlaskich miasteczek i wsi. Miejscowość turystyczna i latem pełna życia, a jednocześnie bez tłoku i hałasu. Na rynku z fontanną zawsze było miejsce do zaparkowania samochodu. I te kamieniczki z wewnętrznymi podwórkami! Szkoda, że taki wiele z nich niszczeje...
Odwiedziłam też Frombork, gdzie załapałam się na koncert w katedrze. A to właśnie to, co Gorzka Jagoda bardzo, ale to bardzo lubi.
Jedna rzecz tylko mnie zdziwiła: prawie całkowity brak pamiątek i rękodzieła, poza odrobiną chińskiego badziewia. Przyzwyczajona do tego, że nawet w niewielkim Lipsku, nie mówiąc już o Augustowie, są muzea i galerie, gdzie można kupić miejscowe rękodzieło, a choćby i takie pół-rękodzieło, jak toczone w drewnie naczynia i misy, nie mogłam się z tym pogodzić. Przy takim napływie turystów! No nic, mam najlepsza pamiątkę tego pobytu - moje dwa kłębuszki.
Ten malutki, z lewej, to pojedyncza nić z gotowej przędzy. Ten większy - podwojona nić z wełny moich owiec.
A wszystko to dzięki Pracowni Rzemiosł Dawnych
https://www.facebook.com/Pracownia-Rzemios%C5%82-Dawnych-1113576658662952/
Moja tutejsza Babcia potrafiła pięknie prząść i tkać, utkała mi dwie narzuty, zwane tutaj "dywanami" "na posag". Jeszcze do niedawna w prawie każdym domu na wsi kobiety potrafiły tutaj prząść i tkać. Jako dziecko w czasie wakacji na wsi bawiłam się kołowrotkiem, wprawiałam go w ruch, ale prząść się nie nauczyłam. Jakoś to za mną chodziło, miałam wielką ochotę nauczyć się, czytałam dużo o tym, rozmawiałam ze starszymi kobietami, ale nigdy nie doszło do skutku.
Zwłaszcza gręplowanie wydawało mi się skomplikowane - wszystkie kobiety twierdziły, że oddawały wełnę do gręplarni. A takowych u nas już nie ma.
Toteż kiedy zobaczyłam ogłoszenie o warsztatach przędzenia, nie wahałam się. Zarezerwowałam miejsce, wsiadłam w samochód i pojechałam do Łęcza pod Elbląg. Przemiła kobieta, która prowadzi Pracownię, pomogła mi znaleźć zakwaterowanie w pobliskim Tolkmicku, gdzie tuż przy kościele, na małym, schludnym ryneczku jest bardzo fajny (i niedrogi) pensjonat. A na drugi dzień zaczęłyśmy naukę gręplowania i przędzenia.
Gręplować można ręcznie, takimi dwiema szczotkami podobnymi do tych, którymi czesze się psy, tylko większymi. Moja gospodyni w ciągu godziny nagręplowała cały koszyk przędzy!
Samo przędzenie okazało się sporo trudniejsze - trzeba skoordynować nie tylko dwie ręce, z których każda robi coś innego, ale też nogę, którą napędza się kołowrotek. Po kilku próbach i lekkiej panice jednak mi się udało. Nauczycielka była bardzo dobra i cierpliwa! A po godzinie przędłam już z przyjemnością. Chociaż oczywiście wiele się jeszcze muszę nauczyć, to jednak już wiem, że dam radę.
Samo przędzenie ma w sobie coś niezwykle rozluźniającego i hipnotycznego, jak powtarzanie mantry. Człowiek jest jednocześnie skupiony i rozluźniony, przypomina to medytację.
Teraz szukam kołowrotka dla siebie. Wiem, że jakiś do mnie przyjdzie w odpowiednim czasie i już wyobrażam sobie te jesienne i zimowe wieczory, kiedy ogień trzaska w piecu, wiatr na dworze huczy, a kołowrotek rytmicznie postukuje.
Sam pobyt w tamtych stronach był dla mnie niezwykle ciekawy. Pierwszy raz tam byłam i wszystko było dla mnie nowe. Tolkmicko jest takim miejscem, które bardzo lubię - małe miasteczko z charakterem, zupełnie inne od podlaskich miasteczek i wsi. Miejscowość turystyczna i latem pełna życia, a jednocześnie bez tłoku i hałasu. Na rynku z fontanną zawsze było miejsce do zaparkowania samochodu. I te kamieniczki z wewnętrznymi podwórkami! Szkoda, że taki wiele z nich niszczeje...
Odwiedziłam też Frombork, gdzie załapałam się na koncert w katedrze. A to właśnie to, co Gorzka Jagoda bardzo, ale to bardzo lubi.
Jedna rzecz tylko mnie zdziwiła: prawie całkowity brak pamiątek i rękodzieła, poza odrobiną chińskiego badziewia. Przyzwyczajona do tego, że nawet w niewielkim Lipsku, nie mówiąc już o Augustowie, są muzea i galerie, gdzie można kupić miejscowe rękodzieło, a choćby i takie pół-rękodzieło, jak toczone w drewnie naczynia i misy, nie mogłam się z tym pogodzić. Przy takim napływie turystów! No nic, mam najlepsza pamiątkę tego pobytu - moje dwa kłębuszki.