Mam wrażenie, że powinnam dokładnie określić mój stosunek do nawożenia. Otóż w zasadzie jestem zdecydowanie przeciwna wszelkiemu nawożeniu. To jest dość brutalna ingerencja w naturalne życie ogrodu, na ogół nie dająca nic dobrego. Mam na myśli nawożenie także środkami naturalnymi, jak gnój, gnojowica, gnojówki czy wszelkie napary.
W zasadzie uznaję je tylko w przypadku roślin w doniczkach, bo one i tak są w środowisku nienaturalnym. Czasem, ale rzadko, trzeba też naprawić błędy (jak posadzenie młodych drzewek w jałowej glebie), ale to są wyjątki.
Zamiast podlewać czy podsypywać, wolę traktować z szacunkiem tę delikatną strukturę, jaką jest gleba i pracować z nią nad poprawieniem jej właściwości. Zamiast przyklejać plasterek, wolę leczyć cały organizm. Stąd moje upodobanie do kompostu, wałów, ściółki - wszystkiego, co sprawia że CAŁY ekosystem staje się lepszy, a nie tylko doraźnie łata dziury.
Mamy glebę zbyt gliniastą? To zamiast nawozów dostarczmy jej piasku, torfu i dużo próchnicy. Mamy glebę zbyt piaszczystą? To dodajmy do niej gliny, węgla drzewnego i dużo, dużo próchnicy. Zamiast walić młotem gnojówek i nawozów - pozwólmy organizmom glebowym i naziemnym robić swoje. Pomóżmy im tylko, zamiast chcieć samemu ręcznie wszystko zmieniać. Jesteśmy za głupi i za mało wiemy, żeby to zrobić dobrze. Na ogół większość z nas nie stara się sama zbudować czy naprawić komputera, a w porównaniu z przyrodą jest on maszyną prymitywną i prościutką.
Natura, PRZYRODA, jest kimś delikatnym i nieskończenie skomplikowanym, więc nie z młotem i łopatą, ale delikatnie, z czułością. Wszystkie żyjące organizmy, naziemne, podziemne i powietrzne, oraz minerał, woda, powietrze, światło, cały Kosmos są ze sobą powiązane miriadami niezwykłych powiązań i współzależności, chcą pracować, dążąc do coraz bujniejszego rozkwitu. Tymczasem my włazimy ze swoimi wielkimi buciorami jak słoń do składu porcelany i uważając, że wiemy lepiej, zrywamy i niszczymy te powiązania.
A może by tak porzucić postawę pana i władcy, co to "lepiej wie", a zacząć być bardziej współpracownikiem i uczniem?
Wynika stąd jeszcze jeden wniosek: należy obserwować uważnie. Nie ma jednej dobrej recepty na wszystko. Każdy ogród jest inny, pogoda jest inna. Trzeba być elastycznym, adaptować się, naśladować naturę.
My, ludzie, lubimy panować i gwałcić, lubimy dominować. Nic dobrego nam to jednak nie dało. Dlatego może teraz kolej na trochę pokory? Bóg czy inne siły umieściły nas we Wszechświecie, który jest jedną wielką szkołą dla nas. Zacznijmy więc się uczyć. Do czego doprowadza społeczeństwo chęć dominowania i posiadania, to doskonale widać - zatrute ziemie, zatruta woda, trujące powietrze, żywność, ubrania. Na szczęście są pewne iskierki światła w tym chaosie. Wróćmy więc i my do Ziemi, jak do kochającej i kochanej Matki i pracujmy razem z nią, uczmy się od niej. Ona naprawdę sama sobie świetnie poradzi, tylko pomóżmy jej, dajmy szansę. Naśladujmy ściółkę leśną, robiąc kompost i ściółkując. Poznajmy naturę sadzonych roślin i ich pochodzenie - jedne są ze stepów, inne z lasów, jedne z gór, inne z moczarów, jedne potrzebują ciepła, inne nie. Wiadomo, że ich wymagania będą różne. Dostosujmy uprawiane rośliny do naszego pola czy ogrodu, do naszego klimatu, a nie odwrotnie. Sadźmy drzewa iglaste i jałowce obok drzew owocowych - one zapewnią im ochronę. Wprowadźmy zwierzęta trawożerne, bo one są konieczne w obiegu materii. Zaprośmy ptaki. A przede wszystkim: obserwujmy i wyciągajmy wnioski.
Ponad dwadzieścia lat temu osiedliśmy w prawie 100 letnim domu otoczonym ugorem i kawałkiem starego sadu i postanowiliśmy stworzyć tu własny kawałek raju. Ogród jak najbliższy naturze, który zarazem nas cieszy i żywi. O tym ogrodzie i o tym, czego się nauczyliśmy tworząc go i pielęgnując jest ten blog.
piątek, 28 lutego 2014
czwartek, 27 lutego 2014
Sadzenie i nawożenie drzewek i krzewów
Ziemia u nas słabiutka, więc na początku sadziliśmy drzewka w tzw. dole romańskim. Czyli wykopywaliśmy duży dół i napełnialiśmy go dobrą, kompostową ziemią. Niestety, krety i inne gryzonie ciągnęły jak do miodu do tych dołów i podkopywały ukochane drzewka, tak, że albo trzeba było bez przerwy czuwać i przesadzać, albo drzewka padały.
Dlatego teraz robimy inaczej. Sadzimy drzewka w ziemię, jaka jest. Wokół pnia robimy zagłębienie, które służy do podlewania. Bo w pierwszym roku, a czasem też w drugim, w czasie suszy trzeba drzewka podlewać. Mają one maleńką bryłę korzeniową, często uszkodzoną i nie mogą sięgnąć po wodę w głąb. Jeśli jest sucho, to raz na 4-7 dni trzeba wlać tak ze 30 litrów wody, a nawet więcej.
Przed posadzeniem, jeśli kupimy drzewa z nagimi korzeniami, to je pralinujemy. Pralina dla drzewek to nie cukierek, ale błotko z gliny i krowiego obornika, takie o konsystencji śmietany. Zanurzamy w nim korzenie na kilka godzin, następnie sadzimy w przygotowanym dołku, udeptujemy i obficie podlewamy.
Dopiero potem "dożywiamy" drzewko czy krzak, rozkładając wokół niego obficie ściółkę, ale nie przy samym pniu (to ważne!), zostawiamy wolną kuwetę do podlewania. Ściółkę rozkładamy grubym pierścieniem w odległości ok. pół metra od pnia. Nawet jeśli krety i norniki pod nią ryją, ro nie wykorzenią nam sadzonki. Spokojnie, substancje odżywcze dotrą do korzeni, albo korzenie dotrą do nich. Kiedyś ułożyłam kompost pod drzewem i kiedy go wybierałam, to zauważyłam, że jest poprzerastany korzeniami tegoż drzewa. W tym miejscu korzenie rosły do góry, bo "zwęszyły" dobre jedzonko!
Jeśli przez pierwszy rok czy dwa drzewka rosną słabo, to nie martwmy się. Jeśli tylko mają wodę i ziemię, a żadnej widocznej choroby czy objawów usychania, to jest to normalne. One na ogół przez pierwsze trzy lata pracują w podziemiu, rozwijając korzenie. Dopiero potem wystrzelają w górę.
Czasem mamy drzewko już podrośnięte i chcemy mu dać porządną dawkę nawozu, bo marniutkie jest. Wtedy na obrzeżach korony, nieco dalej, niż sięgają gałęzie, wykopujemy kilka dołków. Ilość jest różna, od 2 do 10, w zależności od wielkości drzewa. Dołki są niewielkie, ale głębokie co najmniej na pół metra. Wypełniamy je obornikiem i na powrót przykrywamy darnią. Krety mogą sobie kopać - korzeniom nie zaszkodzą, a drzewko samo znajdzie cieniutkimi korzonkami tę stołówkę.
Po paru latach, kiedy kuweta wokół pnia nie jest już potrzebna, zasypujemy ją i pozwalamy wyrosnąć trawie i ziołom.
Często w tych kuwetach sadzę rośliny, które chronią drzewa owocowe przed chorobami i szkodnikami. Jest to chrzan, czosnek, wrotycz, szczypiorek i aksamitki. Niektórzy dorzucają jeszcze nasturcje, jako rośliny pułapkowe dla mszyc. Takie młode drzewko pośrodku takiej rabaty wygląda prześlicznie. A wydzielane przez rośliny towarzyszące substancje powoli, w sposób naturalny, chronią je przed szkodnikami i chorobami. Służą też za pełnowartościową ściółkę, zapewniającą ziemi temperaturę i wilgotność.
Dlatego teraz robimy inaczej. Sadzimy drzewka w ziemię, jaka jest. Wokół pnia robimy zagłębienie, które służy do podlewania. Bo w pierwszym roku, a czasem też w drugim, w czasie suszy trzeba drzewka podlewać. Mają one maleńką bryłę korzeniową, często uszkodzoną i nie mogą sięgnąć po wodę w głąb. Jeśli jest sucho, to raz na 4-7 dni trzeba wlać tak ze 30 litrów wody, a nawet więcej.
Przed posadzeniem, jeśli kupimy drzewa z nagimi korzeniami, to je pralinujemy. Pralina dla drzewek to nie cukierek, ale błotko z gliny i krowiego obornika, takie o konsystencji śmietany. Zanurzamy w nim korzenie na kilka godzin, następnie sadzimy w przygotowanym dołku, udeptujemy i obficie podlewamy.
Dopiero potem "dożywiamy" drzewko czy krzak, rozkładając wokół niego obficie ściółkę, ale nie przy samym pniu (to ważne!), zostawiamy wolną kuwetę do podlewania. Ściółkę rozkładamy grubym pierścieniem w odległości ok. pół metra od pnia. Nawet jeśli krety i norniki pod nią ryją, ro nie wykorzenią nam sadzonki. Spokojnie, substancje odżywcze dotrą do korzeni, albo korzenie dotrą do nich. Kiedyś ułożyłam kompost pod drzewem i kiedy go wybierałam, to zauważyłam, że jest poprzerastany korzeniami tegoż drzewa. W tym miejscu korzenie rosły do góry, bo "zwęszyły" dobre jedzonko!
Jeśli przez pierwszy rok czy dwa drzewka rosną słabo, to nie martwmy się. Jeśli tylko mają wodę i ziemię, a żadnej widocznej choroby czy objawów usychania, to jest to normalne. One na ogół przez pierwsze trzy lata pracują w podziemiu, rozwijając korzenie. Dopiero potem wystrzelają w górę.
Czasem mamy drzewko już podrośnięte i chcemy mu dać porządną dawkę nawozu, bo marniutkie jest. Wtedy na obrzeżach korony, nieco dalej, niż sięgają gałęzie, wykopujemy kilka dołków. Ilość jest różna, od 2 do 10, w zależności od wielkości drzewa. Dołki są niewielkie, ale głębokie co najmniej na pół metra. Wypełniamy je obornikiem i na powrót przykrywamy darnią. Krety mogą sobie kopać - korzeniom nie zaszkodzą, a drzewko samo znajdzie cieniutkimi korzonkami tę stołówkę.
Po paru latach, kiedy kuweta wokół pnia nie jest już potrzebna, zasypujemy ją i pozwalamy wyrosnąć trawie i ziołom.
Często w tych kuwetach sadzę rośliny, które chronią drzewa owocowe przed chorobami i szkodnikami. Jest to chrzan, czosnek, wrotycz, szczypiorek i aksamitki. Niektórzy dorzucają jeszcze nasturcje, jako rośliny pułapkowe dla mszyc. Takie młode drzewko pośrodku takiej rabaty wygląda prześlicznie. A wydzielane przez rośliny towarzyszące substancje powoli, w sposób naturalny, chronią je przed szkodnikami i chorobami. Służą też za pełnowartościową ściółkę, zapewniającą ziemi temperaturę i wilgotność.
wtorek, 25 lutego 2014
Międzyczas i miód na sercu
U nas trwa międzyczas - już nie zima, a jeszcze nie wiosna. Wprawdzie bazie i przebiśniegi rozkwitły, ptaki się drą, żurawie też, ale ziemia jeszcze zamarznięta i w cieniu płachty śniegu leżą. W dzień wierzchnia warstwa ziemi rozmarza i robi się błocko, nocą wszystko na nowo zamarza. Mam wrażenie, że ten międzyczas potrwa jeszcze dość długo.
Siedziałam ja sobie w dużym pokoju, dłubałam coś na tymiankową giełdę i jednym uchem słuchałam, co mąż w telewizji ogląda. I nagle miód na serducho: jakiś utytułowany mistrz kucharski, co to koronowanym głowom i innej śmietance potrawy przygotowuje, mówi z miłością o swoim warzywniku, który ma przy restauracji. Bo onaż, ta restauracja, nie w mieście, ale w pałacyku za miastem, z własnym ogrodem na zapleczu. Patrzę, a ten ogród takutki, jak nasze: trochę normalnych grządek, trochę podniesionych, jakieś skrzynki. Chwastów też pełno (u nich we Francji już prawdziwa wiosna, zwłaszcza w południowej części), ale pod kontrolą. A ten płacze prawie z zachwytu nad selerem z grządki (w łagodnym klimacie korzeniowe można przechowywać w ziemi), co to zaczął już listki puszczać. Jaki zapach! Jaka delikatność! On sobie w ogóle nie wyobraża, żeby potrawy mógł gotować z warzyw kupionych, nawet na targu. To nie to!
A potem komponował wiosenną sałatkę z chwastów. Akurat tak, jak ja robię co wiosny: trochę liści mlecza, trochę szczawiu, trochę podagrycznika i szczypiorku oraz co tam jeszcze jadalnego wyrosło.
Mistrzowska potrawa to tez nie żadne fiziu-miziu, tylko coś w rodzaju zapiekanki ze szparagów i ziemniaków z selerem. Ten wielki, utytułowany kucharz twierdzi, że główną tajemnicą jego kuchni jest to, że warzywa lądują na stole zaraz po zerwaniu. Oraz że są hodowane w sposób ekologiczny.
Ludzie, z tego wynika, że jesteśmy w awangardzie żywieniowej! Jedzmy jak koronowane głowy: prosto z grządki! Oni, ci różni bogacze, wiedzą, co jest zdrowe i dobre.
Uwaga: czas sadzenia właśnie się skończył dwa dni temu. Kto ma ochotę przestrzegać kalendarza biodynamicznego, lepiej zrobi, jeśli poczeka z siewami na następny czas sadzenia.
Siedziałam ja sobie w dużym pokoju, dłubałam coś na tymiankową giełdę i jednym uchem słuchałam, co mąż w telewizji ogląda. I nagle miód na serducho: jakiś utytułowany mistrz kucharski, co to koronowanym głowom i innej śmietance potrawy przygotowuje, mówi z miłością o swoim warzywniku, który ma przy restauracji. Bo onaż, ta restauracja, nie w mieście, ale w pałacyku za miastem, z własnym ogrodem na zapleczu. Patrzę, a ten ogród takutki, jak nasze: trochę normalnych grządek, trochę podniesionych, jakieś skrzynki. Chwastów też pełno (u nich we Francji już prawdziwa wiosna, zwłaszcza w południowej części), ale pod kontrolą. A ten płacze prawie z zachwytu nad selerem z grządki (w łagodnym klimacie korzeniowe można przechowywać w ziemi), co to zaczął już listki puszczać. Jaki zapach! Jaka delikatność! On sobie w ogóle nie wyobraża, żeby potrawy mógł gotować z warzyw kupionych, nawet na targu. To nie to!
A potem komponował wiosenną sałatkę z chwastów. Akurat tak, jak ja robię co wiosny: trochę liści mlecza, trochę szczawiu, trochę podagrycznika i szczypiorku oraz co tam jeszcze jadalnego wyrosło.
Mistrzowska potrawa to tez nie żadne fiziu-miziu, tylko coś w rodzaju zapiekanki ze szparagów i ziemniaków z selerem. Ten wielki, utytułowany kucharz twierdzi, że główną tajemnicą jego kuchni jest to, że warzywa lądują na stole zaraz po zerwaniu. Oraz że są hodowane w sposób ekologiczny.
Ludzie, z tego wynika, że jesteśmy w awangardzie żywieniowej! Jedzmy jak koronowane głowy: prosto z grządki! Oni, ci różni bogacze, wiedzą, co jest zdrowe i dobre.
Uwaga: czas sadzenia właśnie się skończył dwa dni temu. Kto ma ochotę przestrzegać kalendarza biodynamicznego, lepiej zrobi, jeśli poczeka z siewami na następny czas sadzenia.
sobota, 22 lutego 2014
Kompost dżdżownicowy
Mam takie wrażenie, że spodobał się Wam sok z dżdżownic. Dlaczego więc nie spróbować czegoś podobnego w skali maxi? Skoro już mamy dżdżownice?
Dżdżownice kalifornijskie (czyli po prostu "gnojarki") pracują w specyficzny sposób: rozkładają materię organiczną, posuwając się ku górze. Za sobą zostawiają wspaniały kompost, zawierający kilka do kilkuset razy więcej substancji odżywczych, niż dobra ziemia.
Zaletą takiego kompostu jest to, że nie musimy go przewracać ani pilnować temperatury. Możemy stopniowo dokładać do niego materiały, bez potrzeby budowania całego kopca za jednym zamachem.
Najprostszy sposób - to duża beczka bez dna, ustawiona w cieniu (żeby nie zgrillować naszych robaczków na słońcu). Najaktywniejsze są one w temperaturze od +18 do +30 stopni, w upał, podobnie jak w chłody - odpoczywają. Dobrze jest w takiej beczce porobić trochę otworów dla dopływu powietrza, zwłaszcza jeśli jest z plastyku. Dalej postępujemy, jak w hodowli dżdżownic w wiaderku - dajemy na dno drenaż z gałązek, na to wilgotne resztki organiczne i wypuszczamy dżdżownice. Potem tylko pilnujemy wilgotności i dokładamy systematycznie wszystko, co się nadaje do skompostowania: trawę, słomę, wyrwane chwasty, wilgotną tekturę w niedużych ilościach, nawóz zwierzęcy, nać, liście itp. Nieraz wydaje się, że beczka jest załadowana po brzegi, tymczasem po kilku-kilkunastu dniach wszystko opada i można znów dokładać. Ważne: beczka nie powinna mieć dna, żeby na dnie nie zbierała się woda i nie gniła. Trudno, szoczek dżdżownicowy pójdzie do ziemi, ale jaka dobra ziemia w tym miejscu będzie! A jak zasilone drzewo dające cień! Chyba, że jakiś majsterkowicz zrobi nam zbiornik pod beczką, dając jej dno z siatki, bardzo gęstej, żeby robaczki nie wypadły. Ale to już wyższa szkoła jazdy :)))
Trzeba uważać na świeżo skoszoną trawę z kosiarki - dokładać ją po trochu i lekko podsuszoną, bo inaczej zaparza się lub gnije i nici z kompostu.
Po paru miesiącach zdejmujemy delikatnie wierzchnią warstwę razem z żyjącymi w niej dżdżownicami, podnosimy beczkę i wybieramy kompost. Następnie zaczynamy od nowa.
Taka beczka jest fajna dla malutkich ogródków. Nie śmierdzi - kompostowanie to proces przebiegający z udziałem tlenu. Jeśli śmierdzi, to znaczy, że gnije (proces beztlenowy), czyli że coś jest źle zrobione.
Ma jednak jedną wadę: zimą dżdżownice w beczce mogą wymrzeć, chyba że zakopią się w ziemi pod nią.
Dlatego polecam nieco większe kompostowniki - skrzynie zrobione z drewna lub murowane. W murowanych jedna strona powinna być otwarta, założona deskami, które możemy wyjąć, aby dobrać się do brunatnego złota.
A najlepsze są kompostowniki przedzielone na dwie części ażurową przegrodą. Ażurową dlatego, żeby dżdżownice i inne mikroorganizmy przedostawały się spokojnie z jednej strony na drugą.
W jednej połowie takiej podwójnej skrzyni robimy tak, jak w beczce, czyli wpuszczamy robaczki i stopniowo składamy wszelkie resztki roślinne oraz trochę nawozu zwierzęcego. Najlepszy jest od zwierząt trawożernych. Ptasi nawóz (kurzy, gołębi) trzeba wymieszać ze sporą ilością substancji pochłaniających azot (słoma, trociny) i porządnie zwilżyć.
Kiedy ta część skrzyni jest załadowana po brzegi (pamiętajmy, że opada), przykrywamy ją czymś przepuszczającym powietrze (stary chodnik, kawałek wykładziny, agrowłóknina, worki), a resztki zaczynamy składać po drugiej stronie ażurowej przegrody. Dżdżownice, kiedy skończy się im jedzonko, przejdą do niej same. A my za kompost!
To jest opcja dla sporego ogrodu, gdzie jest dużo materiałów organicznych do kompostowania.
My używamy fundamentów po suszarni tytoniu - raz składamy z jednej strony, następnie z drugiej. Okazały się idealne, rozkłada się w nich nawet perz. Wilgotność też jest idealna, tylko w czasie wielkiej suszy trochę podlewam.
Dżdżownice można: a) wygrzebać z kupy nawozu u znajomego koniarza, b) kupić w sklepie wędkarskim c) dostać ode mnie, o ile będzie ktoś w okolicy w ciepłym sezonie d) dostać od kogoś innego, kto ma. Można też zamówić przez internet, ale to drogo.
Nadmiar dżdżownic można wykorzystać jako karmę dla kur.
Dżdżownice kalifornijskie (czyli po prostu "gnojarki") pracują w specyficzny sposób: rozkładają materię organiczną, posuwając się ku górze. Za sobą zostawiają wspaniały kompost, zawierający kilka do kilkuset razy więcej substancji odżywczych, niż dobra ziemia.
Zaletą takiego kompostu jest to, że nie musimy go przewracać ani pilnować temperatury. Możemy stopniowo dokładać do niego materiały, bez potrzeby budowania całego kopca za jednym zamachem.
Najprostszy sposób - to duża beczka bez dna, ustawiona w cieniu (żeby nie zgrillować naszych robaczków na słońcu). Najaktywniejsze są one w temperaturze od +18 do +30 stopni, w upał, podobnie jak w chłody - odpoczywają. Dobrze jest w takiej beczce porobić trochę otworów dla dopływu powietrza, zwłaszcza jeśli jest z plastyku. Dalej postępujemy, jak w hodowli dżdżownic w wiaderku - dajemy na dno drenaż z gałązek, na to wilgotne resztki organiczne i wypuszczamy dżdżownice. Potem tylko pilnujemy wilgotności i dokładamy systematycznie wszystko, co się nadaje do skompostowania: trawę, słomę, wyrwane chwasty, wilgotną tekturę w niedużych ilościach, nawóz zwierzęcy, nać, liście itp. Nieraz wydaje się, że beczka jest załadowana po brzegi, tymczasem po kilku-kilkunastu dniach wszystko opada i można znów dokładać. Ważne: beczka nie powinna mieć dna, żeby na dnie nie zbierała się woda i nie gniła. Trudno, szoczek dżdżownicowy pójdzie do ziemi, ale jaka dobra ziemia w tym miejscu będzie! A jak zasilone drzewo dające cień! Chyba, że jakiś majsterkowicz zrobi nam zbiornik pod beczką, dając jej dno z siatki, bardzo gęstej, żeby robaczki nie wypadły. Ale to już wyższa szkoła jazdy :)))
Trzeba uważać na świeżo skoszoną trawę z kosiarki - dokładać ją po trochu i lekko podsuszoną, bo inaczej zaparza się lub gnije i nici z kompostu.
Po paru miesiącach zdejmujemy delikatnie wierzchnią warstwę razem z żyjącymi w niej dżdżownicami, podnosimy beczkę i wybieramy kompost. Następnie zaczynamy od nowa.
Taka beczka jest fajna dla malutkich ogródków. Nie śmierdzi - kompostowanie to proces przebiegający z udziałem tlenu. Jeśli śmierdzi, to znaczy, że gnije (proces beztlenowy), czyli że coś jest źle zrobione.
Ma jednak jedną wadę: zimą dżdżownice w beczce mogą wymrzeć, chyba że zakopią się w ziemi pod nią.
Dlatego polecam nieco większe kompostowniki - skrzynie zrobione z drewna lub murowane. W murowanych jedna strona powinna być otwarta, założona deskami, które możemy wyjąć, aby dobrać się do brunatnego złota.
A najlepsze są kompostowniki przedzielone na dwie części ażurową przegrodą. Ażurową dlatego, żeby dżdżownice i inne mikroorganizmy przedostawały się spokojnie z jednej strony na drugą.
W jednej połowie takiej podwójnej skrzyni robimy tak, jak w beczce, czyli wpuszczamy robaczki i stopniowo składamy wszelkie resztki roślinne oraz trochę nawozu zwierzęcego. Najlepszy jest od zwierząt trawożernych. Ptasi nawóz (kurzy, gołębi) trzeba wymieszać ze sporą ilością substancji pochłaniających azot (słoma, trociny) i porządnie zwilżyć.
Kiedy ta część skrzyni jest załadowana po brzegi (pamiętajmy, że opada), przykrywamy ją czymś przepuszczającym powietrze (stary chodnik, kawałek wykładziny, agrowłóknina, worki), a resztki zaczynamy składać po drugiej stronie ażurowej przegrody. Dżdżownice, kiedy skończy się im jedzonko, przejdą do niej same. A my za kompost!
To jest opcja dla sporego ogrodu, gdzie jest dużo materiałów organicznych do kompostowania.
My używamy fundamentów po suszarni tytoniu - raz składamy z jednej strony, następnie z drugiej. Okazały się idealne, rozkłada się w nich nawet perz. Wilgotność też jest idealna, tylko w czasie wielkiej suszy trochę podlewam.
Dżdżownice można: a) wygrzebać z kupy nawozu u znajomego koniarza, b) kupić w sklepie wędkarskim c) dostać ode mnie, o ile będzie ktoś w okolicy w ciepłym sezonie d) dostać od kogoś innego, kto ma. Można też zamówić przez internet, ale to drogo.
Nadmiar dżdżownic można wykorzystać jako karmę dla kur.
czwartek, 20 lutego 2014
Znowu sunia do adopcji
Tym razem nie u mnie, a u Mamalinki w okolicach Hajnówki. Oj, ma serce ta Mamalinka - psiakowi-przybłędzie, co jej kury podusił, uratowała życie. Wyrwała z pazurów bab z siekierami i wzięła do siebie. Teraz szuka dla niej domu, bo ona ma już 3 psiaki ze schroniska, więcej nie da rady. Zobaczcie, może któraś polubi te wiernie ślepki.
Po resztę wiadomości zajrzyjcie na jej blog "w lekkości myśli".
Wiadomość z ostatniej chwili: sunia została przygarnięta przez Ori z Domu Tymianka. Jest tylko problem transportu z Hajnówki w okolice Warszawy. Może ktoś będzie tamtędy jechał?
Po resztę wiadomości zajrzyjcie na jej blog "w lekkości myśli".
Wiadomość z ostatniej chwili: sunia została przygarnięta przez Ori z Domu Tymianka. Jest tylko problem transportu z Hajnówki w okolice Warszawy. Może ktoś będzie tamtędy jechał?
wtorek, 18 lutego 2014
Sok dżdżownicowy
Czasem potrzeba nam dobrego, płynnego nawozu do podlewania np. roślin w pojemnikach lub nawet tych w warzywniku, kiedy mamy słabą ziemię. Ważne jest, aby nawóz ten zawierał w miarę możliwości wszystkie potrzebne roślinom elementy i to dobrze zbilansowane. No i żeby był ekologiczny.
Bardzo dobrym nawozem jest ten, wyprodukowany przez dżdżownice kalifornijskie. Można go mieć praktycznie za darmo, wystarczy garść dżdżownic i dwa pojemniki (najlepiej plastykowe), np. dwa wiadra z odzysku.
Uwaga: dżdżownice, które ryją w ziemi, nie nadają się do tego. Natomiast te, które możemy znaleźć w kupie nawozu lub kompoście - jak najbardziej. Różnią się one od tych "ziemnych" ciemniejsza barwą (są bardziej czerwonawe) oraz na ogół wielkością (są trochę mniejsze, ale to nie jest reguła). Dżdżownice kalifornijskie podążają do góry w poszukiwaniu nowego pokarmu, zostawiając pod sobą ten już "przerobiony", natomiast ziemne wyłażą w nocy na powierzchnię, a potem zagrzebują się głęboko w ziemi.
W jednym pojemniku przebijamy w dnie sporo otworów i napełniamy go jedzonkiem dla dżdżownic, czyli drobnymi resztkami organicznymi (trawa, siano, drobno pocięte obierki, liście). Porządnie zwilżamy to wszystko. Kiedy nadmiar wody wycieknie, wpuszczamy do pojemnika dżdżownice i stawiamy go na tym drugim, całym. Pożywienie powinno być jak najbardziej rozdrobnione, bo nasze robaczki zębów nie mają i dużych kawałków nie pogryzą.
Dżdżownice z radością przystąpią do konsumowania żarełka, zmieniając je na kompost, a sok z tego kompostu będzie ściekał do pojemnika na dole. Ten sok, po rozcieńczeniu, jest doskonałym, zbilansowanym nawozem naturalnym.
Hodowla dżdżownic powinna stać w miejscu zacienionym, przykryta gęstą siatką lub luźną, przepuszczającą powietrze, przykrywą. Trzeba codziennie uzupełniać dawkę pokarmu i zwilżać zawartość wiadra, która stale powinna być wilgotna jak wyżęta szmatka. Nie należy ich trzymać w domu, najlepiej w ogrodzie, koniecznie W CIENIU (np. przy północnej ścianie).
Nie wydziela ona nieprzyjemnego zapachu, poza lekkim odorem pleśni, która jest tam nawet pożądana, bo zmiękcza pokarm.
Ten "sok dżdżownicowy" sprzedawany jest w sklepach pod nazwą "Biohumus" i kosztuje dość drogo. W ciągu jednego sezonu możemy mieć go kilka litrów, na dodatek wiaderko kompostu. Uzywamy go do podlewania, mocno rozcieńczony wodą. Mniej więcej 1:10.
Po zakończonej pracy wypuszczamy dżdżownice do kompostu, gdzie sobie przezimują zakopane w ziemi.
Bardzo dobrym nawozem jest ten, wyprodukowany przez dżdżownice kalifornijskie. Można go mieć praktycznie za darmo, wystarczy garść dżdżownic i dwa pojemniki (najlepiej plastykowe), np. dwa wiadra z odzysku.
Uwaga: dżdżownice, które ryją w ziemi, nie nadają się do tego. Natomiast te, które możemy znaleźć w kupie nawozu lub kompoście - jak najbardziej. Różnią się one od tych "ziemnych" ciemniejsza barwą (są bardziej czerwonawe) oraz na ogół wielkością (są trochę mniejsze, ale to nie jest reguła). Dżdżownice kalifornijskie podążają do góry w poszukiwaniu nowego pokarmu, zostawiając pod sobą ten już "przerobiony", natomiast ziemne wyłażą w nocy na powierzchnię, a potem zagrzebują się głęboko w ziemi.
W jednym pojemniku przebijamy w dnie sporo otworów i napełniamy go jedzonkiem dla dżdżownic, czyli drobnymi resztkami organicznymi (trawa, siano, drobno pocięte obierki, liście). Porządnie zwilżamy to wszystko. Kiedy nadmiar wody wycieknie, wpuszczamy do pojemnika dżdżownice i stawiamy go na tym drugim, całym. Pożywienie powinno być jak najbardziej rozdrobnione, bo nasze robaczki zębów nie mają i dużych kawałków nie pogryzą.
Dżdżownice z radością przystąpią do konsumowania żarełka, zmieniając je na kompost, a sok z tego kompostu będzie ściekał do pojemnika na dole. Ten sok, po rozcieńczeniu, jest doskonałym, zbilansowanym nawozem naturalnym.
Hodowla dżdżownic powinna stać w miejscu zacienionym, przykryta gęstą siatką lub luźną, przepuszczającą powietrze, przykrywą. Trzeba codziennie uzupełniać dawkę pokarmu i zwilżać zawartość wiadra, która stale powinna być wilgotna jak wyżęta szmatka. Nie należy ich trzymać w domu, najlepiej w ogrodzie, koniecznie W CIENIU (np. przy północnej ścianie).
Nie wydziela ona nieprzyjemnego zapachu, poza lekkim odorem pleśni, która jest tam nawet pożądana, bo zmiękcza pokarm.
Ten "sok dżdżownicowy" sprzedawany jest w sklepach pod nazwą "Biohumus" i kosztuje dość drogo. W ciągu jednego sezonu możemy mieć go kilka litrów, na dodatek wiaderko kompostu. Uzywamy go do podlewania, mocno rozcieńczony wodą. Mniej więcej 1:10.
Po zakończonej pracy wypuszczamy dżdżownice do kompostu, gdzie sobie przezimują zakopane w ziemi.
poniedziałek, 17 lutego 2014
Umiar i rozsądek
Do umiaru i rozsądku można dodać jeszcze cierpliwość... Wszystkie te cechy potrzebne są i przydatne w ogrodzie. Ja sobie często powtarzam: "Człowieku, nie daj się zwariować!" oraz "Pośpiech jest wskazany tylko przy łapaniu pcheł".
Zaczyna się od siewów na oknach - nie ma co szarżować z ilością (chyba, że ktoś ma już wprawę i wie dobrze, co zrobi z nadliczbowymi sadzonkami). Maleńkie nasiona stają się dość szybko sporymi roślinkami, które pragną miejsca i światła. Lepiej mieć kilka tylko, a zadbanych, niż wiele byle jakich. Trzeba też liczyć się z tym, ile jesteśmy w stanie zjeść. O ile pomidory da się zagospodarować prawie w każdej ilości, o tyle gorzej np. z kalarepką. Zawsze kilka brakujących sadzonek można dokupić. Umiar należy też stosować w żyzności ziemi. Niemieccy biodynamicy wręcz polecają, żeby ziemia do sadzonek nie była zbyt żyzna, taka umiarkowana. Wtedy sadzonki są może mniejsze, ale mają dobrze rozbudowane korzenie i są zahartowane. Kiedy przesadzimy je na żyzną ziemię na zagonach, to szybko czują się jak w raju i rosną na potęgę. Natomiast te, które miały bardzo żyzną ziemię w doniczkach, są leniwe i przypominają rozpieszczone, wydelikacone dzieci. Trudno dają sobie radę na zagonach, nie chcą szukać pożywienia w głębi ziemi, chorują i marnie się rozwijają.
Przy siewie do gruntu potrzebna jest przede wszystkim cierpliwość. Często mamy ochotę siać przy pierwszych cieplejszych dniach. Tymczasem ziemia musi ogrzać się i osuszyć. W zimnej ziemi nasiona kiełkują powoli, często gniją. W ciepłej - kiełkują szybko i już po paru tygodniach nie widać różnicy między tymi wysianymi wcześnie, a tymi później. A późne wschody są lepsze. Temperaturą graniczną ziemi (ziemi, nie powietrza) jest +15 stopni. Poniżej nie warto siać, chyba że rzodkiewkę, która ma małe wymagania w tej dziedzinie.
Jeśli chcemy przyspieszyć moment siewu, ten najbardziej doniosły i wzruszający moment w życiu ogrodnika, to można postawić na wybranych grządkach mini-tuneliki (koniecznie otwarte na bokach dla wietrzenia) lub przykryć ziemię ciemną agrowłókniną. Wszelkie folie i inne takie, które nie przepuszczają powietrza i pary wodnej są do odrzucenia - więcej z nich szkody, niż pożytku.
Na wałach oraz w skrzyniach podniesionych grządek ziemia nagrzewa się szybciej, stąd ich rola w przyspieszaniu siewów.
Rozsądek i czujność przydają się zawsze, bo w przyrodzie nie ma rzeczy "jedynie słusznych". Na przykład tak fajna rzecz, jak ściółka - w przypadku bardzo wilgotnego lata spleśniała i gnijąca ściółka może być źródłem chorób, a nie pomocą. Są też rośliny, które nie lubią ściółkowania, jak np. marchew i cebula. Nie lubią też niedojrzałego kompostu.
Kompost. Do niego to trzeba mieć cierpliwość! Po pierwsze dlatego, że niedojrzały kompost zakwasza ziemię, dopiero w pełni dojrzały zmienia się w słodką próchnicę. Jest tez najlepszym, zrównoważonym nawozem.
A właśnie w nawożeniu należy najbardziej zachować umiar i rozsądek. Rośliny przenawożone, zwłaszcza azotem, mogą być tak samo szkodliwe, jak te pędzone chemią! Azotyny i azotany odkładają się w tych pięknych, rozbuchanych warzywach i szkodzą nam! Precz z guanem i płynnym obornikiem! Można czasem (raz na 10 dni) zasilić rośliny mocno rozcieńczoną gnojówką z pokrzyw (najlepiej z dodatkiem żywokostu) lub gnojówką z obornika krowiego. Dawka to 1:15 (czyli litr gnojówki na 15 litrów wody). Kuro Neko pięknie to opisała na swoim blogu, kiedy ryż z plantacji ekologicznych, ale intensywnie nawożony azotem, zalany wodą, zgnił nawet szybciej, niż ten z rolnictwa tradycyjnego, chemicznego. Natomiast ryż uprawiany naturalnie, bez uderzeniowych dawek nawozów, zamienił się w ocet i miał przyjemny zapach. Nie chodzi nam o wyhodowanie rekordowo wielkich warzyw, ale warzyw zdrowych.
Zdrowe warzywa mogą być dosyć bujne, ale w granicach rozsądku. Nie psują się zbyt łatwo, nie zawierają szkodliwych azotanów.
Podobnie umiar i rozsądek potrzebny jest w naszym stosunku do "szkodników" i chorób. Dopóki ich ilość jest niewielka i nie zagraża życiu rośliny, to są czymś naturalnym. Zmasowany atak szkodników świadczy zaś o jakiejś nieprawidłowości. Lepiej wytropić i usunąć przyczynę, niż rzucać się na ogród z całym arsenałem środków, choćby biologicznych. Jeśli ziemia jest zdrowa, a równowaga zachowana, to natura sama sobie poradzi. Pamiętam, jak kiedyś mszyce opanowały młode sadzonki karczocha. Normalnie atak zmasowany. Miałam przygotowaną gnojówkę z pokrzyw i czarne mydło, ale najpierw przez 2 dni był deszcz, potem musiałam na 2 dni wyjechać i nie mogłam przeprowadzić oprysków. Na piąty dzień lecę do sadzonek, a one są aż czerwone od biedronek i zielone od złotooków i ich larw (dorosłe złotooki żywią się czym innym, tylko larwy są mszycożerne). I tak mój ogród poradził sobie sam, bez mojej interwencji.
Zachowuję też umiar, rozsądek i zdrową nieufność do wszystkich nowinek. Nawet tych, okrzykniętych cudownymi. Nie ufam tak do końca EM-om, bo nie wiem dokładnie, jaka jest ta mieszanka, co w niej się znajduje i na ile jest ona zgodna z organizmami naturalnymi, żyjącymi w naszej glebie. Mikroorganizmy glebowe są różne, zależy to od stref klimatycznych, od rodzaju gleby itp. Ich różnorodność jest nieskończona. Jak więc mikroorganizmy wyhodowane w Azji mogą być odpowiednie do naszych gleb? Podobnie jest z florą bakteryjną w przewodzie pokarmowym. U każdego jest ona inna. Kto mi zaręczy, że wprowadzając nieznane mi mikroorganizmy, nie wprowadzam konia trojańskiego?
Natomiast wierzę w potęgę ziół i prostych środków, takich jak ocet owocowy, szare mydło, popiół. Znam przepisy na całą masę naparów i gnojówek, ale prawdę powiedziawszy robię tylko i jedynie gnojówkę z pokrzywy i żywokostu, którą czasem wzmacniam rośliny. Wolę zapobiegać, niż leczyć. A zioła sadzę wszędzie - na obrzeżach warzywnika, między roślinami na grządkach. Nadmiar ściętych ziół używam do ściółkowania. Takie podejście pozwala mi zaoszczędzić sporo pracy i nerwów, pozwala też na twórcze przemyślenia o tym, co zrobić, by plony były jak najzdrowsze.
Pomidory boją się zimnych nocy - więc uprawiam je pod osłonami, ziemniaki mają skłonność do zarazy - więc uprawiam je na wzniesionych grzędach, gdzie szybko schną i mają ciepło oraz unikam wielkich pól obsadzonych tą samą rośliną (z wyjątkiem truskawek). Kiedy coś nie chce mi rosnąc w jakimś miejscu, to staram się zrozumieć, dlaczego i zamiast na siłę podtrzymywać roślinę tam, gdzie jej się nie podoba - szukam jej miejsca bardziej odpowiedniego.
Dużo pogody ducha i cierpliwości Wam życzę!
Zaczyna się od siewów na oknach - nie ma co szarżować z ilością (chyba, że ktoś ma już wprawę i wie dobrze, co zrobi z nadliczbowymi sadzonkami). Maleńkie nasiona stają się dość szybko sporymi roślinkami, które pragną miejsca i światła. Lepiej mieć kilka tylko, a zadbanych, niż wiele byle jakich. Trzeba też liczyć się z tym, ile jesteśmy w stanie zjeść. O ile pomidory da się zagospodarować prawie w każdej ilości, o tyle gorzej np. z kalarepką. Zawsze kilka brakujących sadzonek można dokupić. Umiar należy też stosować w żyzności ziemi. Niemieccy biodynamicy wręcz polecają, żeby ziemia do sadzonek nie była zbyt żyzna, taka umiarkowana. Wtedy sadzonki są może mniejsze, ale mają dobrze rozbudowane korzenie i są zahartowane. Kiedy przesadzimy je na żyzną ziemię na zagonach, to szybko czują się jak w raju i rosną na potęgę. Natomiast te, które miały bardzo żyzną ziemię w doniczkach, są leniwe i przypominają rozpieszczone, wydelikacone dzieci. Trudno dają sobie radę na zagonach, nie chcą szukać pożywienia w głębi ziemi, chorują i marnie się rozwijają.
Przy siewie do gruntu potrzebna jest przede wszystkim cierpliwość. Często mamy ochotę siać przy pierwszych cieplejszych dniach. Tymczasem ziemia musi ogrzać się i osuszyć. W zimnej ziemi nasiona kiełkują powoli, często gniją. W ciepłej - kiełkują szybko i już po paru tygodniach nie widać różnicy między tymi wysianymi wcześnie, a tymi później. A późne wschody są lepsze. Temperaturą graniczną ziemi (ziemi, nie powietrza) jest +15 stopni. Poniżej nie warto siać, chyba że rzodkiewkę, która ma małe wymagania w tej dziedzinie.
Jeśli chcemy przyspieszyć moment siewu, ten najbardziej doniosły i wzruszający moment w życiu ogrodnika, to można postawić na wybranych grządkach mini-tuneliki (koniecznie otwarte na bokach dla wietrzenia) lub przykryć ziemię ciemną agrowłókniną. Wszelkie folie i inne takie, które nie przepuszczają powietrza i pary wodnej są do odrzucenia - więcej z nich szkody, niż pożytku.
Na wałach oraz w skrzyniach podniesionych grządek ziemia nagrzewa się szybciej, stąd ich rola w przyspieszaniu siewów.
Rozsądek i czujność przydają się zawsze, bo w przyrodzie nie ma rzeczy "jedynie słusznych". Na przykład tak fajna rzecz, jak ściółka - w przypadku bardzo wilgotnego lata spleśniała i gnijąca ściółka może być źródłem chorób, a nie pomocą. Są też rośliny, które nie lubią ściółkowania, jak np. marchew i cebula. Nie lubią też niedojrzałego kompostu.
Kompost. Do niego to trzeba mieć cierpliwość! Po pierwsze dlatego, że niedojrzały kompost zakwasza ziemię, dopiero w pełni dojrzały zmienia się w słodką próchnicę. Jest tez najlepszym, zrównoważonym nawozem.
A właśnie w nawożeniu należy najbardziej zachować umiar i rozsądek. Rośliny przenawożone, zwłaszcza azotem, mogą być tak samo szkodliwe, jak te pędzone chemią! Azotyny i azotany odkładają się w tych pięknych, rozbuchanych warzywach i szkodzą nam! Precz z guanem i płynnym obornikiem! Można czasem (raz na 10 dni) zasilić rośliny mocno rozcieńczoną gnojówką z pokrzyw (najlepiej z dodatkiem żywokostu) lub gnojówką z obornika krowiego. Dawka to 1:15 (czyli litr gnojówki na 15 litrów wody). Kuro Neko pięknie to opisała na swoim blogu, kiedy ryż z plantacji ekologicznych, ale intensywnie nawożony azotem, zalany wodą, zgnił nawet szybciej, niż ten z rolnictwa tradycyjnego, chemicznego. Natomiast ryż uprawiany naturalnie, bez uderzeniowych dawek nawozów, zamienił się w ocet i miał przyjemny zapach. Nie chodzi nam o wyhodowanie rekordowo wielkich warzyw, ale warzyw zdrowych.
Zdrowe warzywa mogą być dosyć bujne, ale w granicach rozsądku. Nie psują się zbyt łatwo, nie zawierają szkodliwych azotanów.
Podobnie umiar i rozsądek potrzebny jest w naszym stosunku do "szkodników" i chorób. Dopóki ich ilość jest niewielka i nie zagraża życiu rośliny, to są czymś naturalnym. Zmasowany atak szkodników świadczy zaś o jakiejś nieprawidłowości. Lepiej wytropić i usunąć przyczynę, niż rzucać się na ogród z całym arsenałem środków, choćby biologicznych. Jeśli ziemia jest zdrowa, a równowaga zachowana, to natura sama sobie poradzi. Pamiętam, jak kiedyś mszyce opanowały młode sadzonki karczocha. Normalnie atak zmasowany. Miałam przygotowaną gnojówkę z pokrzyw i czarne mydło, ale najpierw przez 2 dni był deszcz, potem musiałam na 2 dni wyjechać i nie mogłam przeprowadzić oprysków. Na piąty dzień lecę do sadzonek, a one są aż czerwone od biedronek i zielone od złotooków i ich larw (dorosłe złotooki żywią się czym innym, tylko larwy są mszycożerne). I tak mój ogród poradził sobie sam, bez mojej interwencji.
Zachowuję też umiar, rozsądek i zdrową nieufność do wszystkich nowinek. Nawet tych, okrzykniętych cudownymi. Nie ufam tak do końca EM-om, bo nie wiem dokładnie, jaka jest ta mieszanka, co w niej się znajduje i na ile jest ona zgodna z organizmami naturalnymi, żyjącymi w naszej glebie. Mikroorganizmy glebowe są różne, zależy to od stref klimatycznych, od rodzaju gleby itp. Ich różnorodność jest nieskończona. Jak więc mikroorganizmy wyhodowane w Azji mogą być odpowiednie do naszych gleb? Podobnie jest z florą bakteryjną w przewodzie pokarmowym. U każdego jest ona inna. Kto mi zaręczy, że wprowadzając nieznane mi mikroorganizmy, nie wprowadzam konia trojańskiego?
Natomiast wierzę w potęgę ziół i prostych środków, takich jak ocet owocowy, szare mydło, popiół. Znam przepisy na całą masę naparów i gnojówek, ale prawdę powiedziawszy robię tylko i jedynie gnojówkę z pokrzywy i żywokostu, którą czasem wzmacniam rośliny. Wolę zapobiegać, niż leczyć. A zioła sadzę wszędzie - na obrzeżach warzywnika, między roślinami na grządkach. Nadmiar ściętych ziół używam do ściółkowania. Takie podejście pozwala mi zaoszczędzić sporo pracy i nerwów, pozwala też na twórcze przemyślenia o tym, co zrobić, by plony były jak najzdrowsze.
Pomidory boją się zimnych nocy - więc uprawiam je pod osłonami, ziemniaki mają skłonność do zarazy - więc uprawiam je na wzniesionych grzędach, gdzie szybko schną i mają ciepło oraz unikam wielkich pól obsadzonych tą samą rośliną (z wyjątkiem truskawek). Kiedy coś nie chce mi rosnąc w jakimś miejscu, to staram się zrozumieć, dlaczego i zamiast na siłę podtrzymywać roślinę tam, gdzie jej się nie podoba - szukam jej miejsca bardziej odpowiedniego.
Dużo pogody ducha i cierpliwości Wam życzę!
środa, 12 lutego 2014
Nasiona ekologiczne i sprawy organizacyjne
Jeśli kogoś interesuje zdobycie nasion ekologicznych (organicznych), to OGRODY PERMAKULTURY ogłosiły listę nasion, jakimi dysponują. Można ją zobaczyć pod tym adresem: http://permakultura.com.pl/nasiona-organiczne-2/
Namnożyło się ostatnio spamu na moim blogu. Usuwam go, jak mogę. Na ogół są sprytni i wpisują w komentarzach do komentarzy, więc chcąc usunąć spam, czasem usuwam cały komentarz...Przepraszam! Będę musiała włączyć czasowo weryfikację postów.
Ten blog powstał jako coś w rodzaju przyjemnego i łatwego podręcznika uprawy ogrodu, zawierający nasze doświadczenia, wiedzę, którą zdobyłam dzięki innym i liczne anegdoty. Chodzi o to, że ma pewien logiczny układ - zaczynamy od przygotowania miejsca na ogród, następnie zajmujemy się glebą, wodą i powietrzem, potem kolejno: kalendarz prac, wpływy różnych roślin na siebie, dobór, prace sezonowe. Tymczasem przybywają nowi czytelnicy i mają różne pytania. Trudno mi za każdym razem powtarzać to, co pisałam już wcześniej, więc dałam etykiety do postów, żeby łatwiej było je wyszukiwać tematycznie (to ta niebieska chmurka u góry). Mam nadzieję, że dzięki temu łatwiej będzie znaleźć interesujące Was zagadnienia.
Namnożyło się ostatnio spamu na moim blogu. Usuwam go, jak mogę. Na ogół są sprytni i wpisują w komentarzach do komentarzy, więc chcąc usunąć spam, czasem usuwam cały komentarz...Przepraszam! Będę musiała włączyć czasowo weryfikację postów.
Ten blog powstał jako coś w rodzaju przyjemnego i łatwego podręcznika uprawy ogrodu, zawierający nasze doświadczenia, wiedzę, którą zdobyłam dzięki innym i liczne anegdoty. Chodzi o to, że ma pewien logiczny układ - zaczynamy od przygotowania miejsca na ogród, następnie zajmujemy się glebą, wodą i powietrzem, potem kolejno: kalendarz prac, wpływy różnych roślin na siebie, dobór, prace sezonowe. Tymczasem przybywają nowi czytelnicy i mają różne pytania. Trudno mi za każdym razem powtarzać to, co pisałam już wcześniej, więc dałam etykiety do postów, żeby łatwiej było je wyszukiwać tematycznie (to ta niebieska chmurka u góry). Mam nadzieję, że dzięki temu łatwiej będzie znaleźć interesujące Was zagadnienia.
poniedziałek, 10 lutego 2014
Zioła w ogrodzie - ciąg dalszy
OGÓRECZNIK LEKARSKI - roślina miododajna, liście o zapachu ogórków, ale ja lubię kwiaty, które są świetnym dodatkiem do sałatek. Jego obecność dobrze wpływa na truskawki, Olej z ogórecznika jest stosowany w lecznictwie i kosmetyce. jedyny problem - to zebrać nasiona i wycisnąć z nich rzeczony olej.
RUMIANEK POSPOLITY - wpływa uzdrawiająco na atmosferę ogrodu, jest rośliną pionierską, która rośnie nawet na słabych glebach. Jedna roślina rumianku, przypadająca na 100 roślin pszenicy sprawia, że kłosy stają się pełniejsze. Jedna roślina na 3 metry cebuli poprawia jej jakość. zapobiega gniciu, podnosi aromat innych ziół, pomaga kapuście. A o kwiatach, ususzonych i zaparzanych w zimnej porze, można tworzyć poematy.
ANYŻ - dobry sąsiad dla kolendry siewnej. Roślina miododajna.
KOLENDRA - roślina miododajna, dobrze wpływa na anyż, źle na koper.
KMINEK ZWYCZAJNY - lubi rosnąc w sąsiedztwie z grochem. Roślina na ogół dwuletnia - owocuje dopiero w drugim roku po wysianiu. Jej właściwości lecznicze są szeroko znane.
CZARNUSZKA SIEWNA - jej piękne, błękitne kwiaty są ozdobne, a nasiona lecznicze i aromatyczne. Dobrze rośnie przy ogórkach i zbożach.
CZĄBER - dobrze rośnie przy cebuli i fasoli. Jest rośliną leczniczą i aromatyczną.
BAZYLIA - dobrze rośnie przy pomidorach, ale źle przy rucie i majeranku. Uspokaja, pomaga przy skupieniu.
MAJERANEK - wzmaga aromat kapusty, chroni ją przed szkodnikami. Wspaniała roślina przyprawowa i lecznicza.
MELISA - tworzy w ogrodzie bardzo dobrą atmosferę. Roślina miododajna. Roztarta chroni przed użądleniami pszczół i innych owadów. W ulu zapobiega ucieczkom nowo osadzonego roju. Uspokaja bez senności, aromatyzuje desery i dania oraz kompoty.
MIĘTA - odstrasza bielinka, mszyce, mrówki. Miododajna. Można ją sadzić lub ściółkować koło kapusty, fasoli, grochu, brokułów. Dobre sąsiedztwo dla rumianku i pokrzywy.
ESTRAGON - bylina, dobrze wpływa na atmosferę ogrodu.
SZAŁWIA LEKARSKA - roślina magiczna, oczyszczająca. Dobrze wpływa na wiele warzyw. Sprawia, że kapustne stają się delikatniejsze i łatwiej strawne. Odstrasza bielinka kapustnika.
TYMIANEK - też odstrasza bielinka, ale źle rośnie w towarzystwie kapusty, ponieważ kapusta lubi wilgoć, a on - suszę. Cudowna roślina stymulująca, lecząca uparte kaszle i bronchity.
HYZOP - następne pięknie błękitno kwitnące ziele. Jest miododajny. Odstrasza szkodniki, w tym wrony i zające. Podnosi plon winorośli. Nie lubią się natomiast z rzodkiewką. chroni rośliny przed chorobami bakteryjnymi.
LUBCZYK - nazwa mówi sama za siebie. Wspaniała roślina przyprawowa. Bylina. latem stosuje się liście o zapachu "Maggi", a zimą można korzystać z korzeni. Wrażliwy na wilgoć.
LAWENDA - roślina o zapachu Prowansji. Od lat sadzę ją w sąsiedztwie róż i są zdrowe bez żadnych dodatkowych zabiegów. Miododajna. Odstrasza mole (wspaniały zamiennik dla śmierdzącej naftaliny).
Zioła wnoszą do ogrodu niepowtarzalną atmosferę, która sprzyja wzrostowi warzyw i owoców. Na ogół jest tak, że rośliny, które dobrze rosną koło siebie, znakomicie się też uzupełniają w czasie gotowania (kapusta z koprem, hyzopem, szałwią i kminkiem, groch z kminkiem, ruta i majerankiem itp).
Dobrze jest tworzyć na obwodzie warzywnika grządki z ziołami. Niektóre z nich rozsiewają się same. U mnie jest to przypadek rumianku lekarskiego i ogórecznika oraz oregano. Jeśli nie przeszkadzają, to dobrze jest pozwolić im rosnąć obok warzyw.
A tak swoją drogą - która z Was wie, jak rozpoznać rumianek lekarski wśród innych rumianków?
RUMIANEK POSPOLITY - wpływa uzdrawiająco na atmosferę ogrodu, jest rośliną pionierską, która rośnie nawet na słabych glebach. Jedna roślina rumianku, przypadająca na 100 roślin pszenicy sprawia, że kłosy stają się pełniejsze. Jedna roślina na 3 metry cebuli poprawia jej jakość. zapobiega gniciu, podnosi aromat innych ziół, pomaga kapuście. A o kwiatach, ususzonych i zaparzanych w zimnej porze, można tworzyć poematy.
ANYŻ - dobry sąsiad dla kolendry siewnej. Roślina miododajna.
KOLENDRA - roślina miododajna, dobrze wpływa na anyż, źle na koper.
KMINEK ZWYCZAJNY - lubi rosnąc w sąsiedztwie z grochem. Roślina na ogół dwuletnia - owocuje dopiero w drugim roku po wysianiu. Jej właściwości lecznicze są szeroko znane.
CZARNUSZKA SIEWNA - jej piękne, błękitne kwiaty są ozdobne, a nasiona lecznicze i aromatyczne. Dobrze rośnie przy ogórkach i zbożach.
CZĄBER - dobrze rośnie przy cebuli i fasoli. Jest rośliną leczniczą i aromatyczną.
BAZYLIA - dobrze rośnie przy pomidorach, ale źle przy rucie i majeranku. Uspokaja, pomaga przy skupieniu.
MAJERANEK - wzmaga aromat kapusty, chroni ją przed szkodnikami. Wspaniała roślina przyprawowa i lecznicza.
MELISA - tworzy w ogrodzie bardzo dobrą atmosferę. Roślina miododajna. Roztarta chroni przed użądleniami pszczół i innych owadów. W ulu zapobiega ucieczkom nowo osadzonego roju. Uspokaja bez senności, aromatyzuje desery i dania oraz kompoty.
MIĘTA - odstrasza bielinka, mszyce, mrówki. Miododajna. Można ją sadzić lub ściółkować koło kapusty, fasoli, grochu, brokułów. Dobre sąsiedztwo dla rumianku i pokrzywy.
ESTRAGON - bylina, dobrze wpływa na atmosferę ogrodu.
SZAŁWIA LEKARSKA - roślina magiczna, oczyszczająca. Dobrze wpływa na wiele warzyw. Sprawia, że kapustne stają się delikatniejsze i łatwiej strawne. Odstrasza bielinka kapustnika.
TYMIANEK - też odstrasza bielinka, ale źle rośnie w towarzystwie kapusty, ponieważ kapusta lubi wilgoć, a on - suszę. Cudowna roślina stymulująca, lecząca uparte kaszle i bronchity.
HYZOP - następne pięknie błękitno kwitnące ziele. Jest miododajny. Odstrasza szkodniki, w tym wrony i zające. Podnosi plon winorośli. Nie lubią się natomiast z rzodkiewką. chroni rośliny przed chorobami bakteryjnymi.
LUBCZYK - nazwa mówi sama za siebie. Wspaniała roślina przyprawowa. Bylina. latem stosuje się liście o zapachu "Maggi", a zimą można korzystać z korzeni. Wrażliwy na wilgoć.
LAWENDA - roślina o zapachu Prowansji. Od lat sadzę ją w sąsiedztwie róż i są zdrowe bez żadnych dodatkowych zabiegów. Miododajna. Odstrasza mole (wspaniały zamiennik dla śmierdzącej naftaliny).
Zioła wnoszą do ogrodu niepowtarzalną atmosferę, która sprzyja wzrostowi warzyw i owoców. Na ogół jest tak, że rośliny, które dobrze rosną koło siebie, znakomicie się też uzupełniają w czasie gotowania (kapusta z koprem, hyzopem, szałwią i kminkiem, groch z kminkiem, ruta i majerankiem itp).
Dobrze jest tworzyć na obwodzie warzywnika grządki z ziołami. Niektóre z nich rozsiewają się same. U mnie jest to przypadek rumianku lekarskiego i ogórecznika oraz oregano. Jeśli nie przeszkadzają, to dobrze jest pozwolić im rosnąć obok warzyw.
A tak swoją drogą - która z Was wie, jak rozpoznać rumianek lekarski wśród innych rumianków?
Zioła w ogrodzie
Zioła często są niedoceniane w uprawie warzyw i "oddelegowane" na specjalne grządki. W uprawie biodynamicznej, którą preferuję, ogród jest jedną całością, gdzie każda roślina wnosi coś własnego. Nawet te rośliny, które pospolicie nazywamy chwastami, mają swoją rolę do spełnienia i swoje miejsce w obiegu materii, a także w równowadze biodynamicznej naszego ogrodu.
Ostatnio na facebooku kursuje filmik o sadzie, który nie dawał plonów. Kiedy właściciel pozwolił rosnąć pod drzewami "chwastom" - sad zaczął na nowo owocować. To samo rolnicy biodynamiczni mówią od prawie 100 lat.
Przez długi czas naturę traktowano jak maszynę, rozpatrywano liczbę pierwiastków i związków chemicznych, co doprowadziło do instrumentalnego traktowania upraw. Tymczasem natura jest bardzo skomplikowaną zależnością wielu organizmów.
Okazuje się, że rośliny dziko żyjące mają wielki wpływ na nasze uprawy. Pozwólcie, że podam tylko kilka przykładów, tych najbardziej oczywistych.
KRWAWNIK POSPOLITY - potęguje aromat ziół, podnosi zawartość białka w trawach (ważne na pastwiskach).
KOZŁEK LEKARSKI - u nas rośnie na podmokłych łąkach, a ostatnio wprowadził się do naszego lasku, za co jestem mu bardzo wdzięczna. Przyciąga dżdżownice, które są gwarantem żyznej gleby. Jego obecność wpływa dobrze na większość warzyw. Zawiera dużo fosforu.
POKRZYWA ZWYCZAJNA - prawdziwie cudowne ziele, pożyteczne tak w kuchni, jak w ogrodzie. Rośnie tylko na dobrych, próchnicznych glebach. Często można ją spotkać tam, gdzie dawniej składano obornik. Jeśli chcemy dobrej ziemi, to szukajmy jej tam, gdzie rosną pokrzywy. wpływa na wytwarzanie olejków aromatycznych (u kozłka - 20%, u arcydzięgiela aż 80%, u majeranku do 20%). W pierwszym roku naszego pobytu tutaj miałam bardzo mało obornika. Wiedząc, że kapusta jest bardzo żarłoczna i mając słabiutkie gleby, wykopałam płytki rów, do którego wrzuciłam skoszone kosą pokrzywy, następnie przysypałam ziemią i posadziłam flance kapusty. Tylko w tym miejscu kapusta wydała całkiem niezłe plony. Pokrzywa zawiera dużo żelaza i związków azotowych.
JASNOTA BIAŁA - przyjaciółka kobiet, pomoc w bolesnych miesiączkach i w zespołach napięcia przedmiesiączkowego, wzmaga jednocześnie odporność warzyw i chroni je przed chorobami.
SKRZYP POSPOLITY - zawiera dużo krzemionki, służy do sporządzania gnojówek i wywarów podnoszących odporność roślin na choroby. Podobnie wpływ jego obecność w ogrodzie.
PIOŁUN - niekorzystnie oddziaływuje na większość warzyw i ziół, hamuje ich wzrost, ale zarazem odpędza pchełki ziemne i bielinka kapustnika. Jego napar działa na ślimaki oraz na mszyce.
BYLICA BOŻE DRZEWKO - działa podobnie, jak piołun, ale słabiej. Odpędza szkodliwe motyle. Jest rośliną leczniczą i magiczną.
MNISZEK LEKARSKI (MLECZ) - swoimi długimi korzeniami wynosi na powierzchnię pierwiastki z głębi ziemi. Jednocześnie wydzielany przez niego etylen hamuje wzrost sąsiednich roślin, przyspiesza ich kwitnienie i owocowanie.
WROTYCZ POSPOLITY - zawiera dużo potasu. Posadzony pod drzewami owocowymi odstrasza owady - szkodniki. Podobnie rozłożony w szafach i szufladach - odstrasza mole i mrówki.
AKSAMITKA - likwiduje nicienie w glebie, pomaga we wzroście pomidorów, zwalcza szkodliwe owady, w tym mączlika.
NASTURCJA - zwalcza mączlika, jest rośliną pułapkową dla mszyc i mączlika, oraz bawełnicy. Jest dobrym sąsiedztwem dla rzodkiewki i ziemniaków.
Ciąg dalszy natsąpi :))))
Ostatnio na facebooku kursuje filmik o sadzie, który nie dawał plonów. Kiedy właściciel pozwolił rosnąć pod drzewami "chwastom" - sad zaczął na nowo owocować. To samo rolnicy biodynamiczni mówią od prawie 100 lat.
Przez długi czas naturę traktowano jak maszynę, rozpatrywano liczbę pierwiastków i związków chemicznych, co doprowadziło do instrumentalnego traktowania upraw. Tymczasem natura jest bardzo skomplikowaną zależnością wielu organizmów.
Okazuje się, że rośliny dziko żyjące mają wielki wpływ na nasze uprawy. Pozwólcie, że podam tylko kilka przykładów, tych najbardziej oczywistych.
KRWAWNIK POSPOLITY - potęguje aromat ziół, podnosi zawartość białka w trawach (ważne na pastwiskach).
KOZŁEK LEKARSKI - u nas rośnie na podmokłych łąkach, a ostatnio wprowadził się do naszego lasku, za co jestem mu bardzo wdzięczna. Przyciąga dżdżownice, które są gwarantem żyznej gleby. Jego obecność wpływa dobrze na większość warzyw. Zawiera dużo fosforu.
POKRZYWA ZWYCZAJNA - prawdziwie cudowne ziele, pożyteczne tak w kuchni, jak w ogrodzie. Rośnie tylko na dobrych, próchnicznych glebach. Często można ją spotkać tam, gdzie dawniej składano obornik. Jeśli chcemy dobrej ziemi, to szukajmy jej tam, gdzie rosną pokrzywy. wpływa na wytwarzanie olejków aromatycznych (u kozłka - 20%, u arcydzięgiela aż 80%, u majeranku do 20%). W pierwszym roku naszego pobytu tutaj miałam bardzo mało obornika. Wiedząc, że kapusta jest bardzo żarłoczna i mając słabiutkie gleby, wykopałam płytki rów, do którego wrzuciłam skoszone kosą pokrzywy, następnie przysypałam ziemią i posadziłam flance kapusty. Tylko w tym miejscu kapusta wydała całkiem niezłe plony. Pokrzywa zawiera dużo żelaza i związków azotowych.
JASNOTA BIAŁA - przyjaciółka kobiet, pomoc w bolesnych miesiączkach i w zespołach napięcia przedmiesiączkowego, wzmaga jednocześnie odporność warzyw i chroni je przed chorobami.
SKRZYP POSPOLITY - zawiera dużo krzemionki, służy do sporządzania gnojówek i wywarów podnoszących odporność roślin na choroby. Podobnie wpływ jego obecność w ogrodzie.
PIOŁUN - niekorzystnie oddziaływuje na większość warzyw i ziół, hamuje ich wzrost, ale zarazem odpędza pchełki ziemne i bielinka kapustnika. Jego napar działa na ślimaki oraz na mszyce.
BYLICA BOŻE DRZEWKO - działa podobnie, jak piołun, ale słabiej. Odpędza szkodliwe motyle. Jest rośliną leczniczą i magiczną.
MNISZEK LEKARSKI (MLECZ) - swoimi długimi korzeniami wynosi na powierzchnię pierwiastki z głębi ziemi. Jednocześnie wydzielany przez niego etylen hamuje wzrost sąsiednich roślin, przyspiesza ich kwitnienie i owocowanie.
WROTYCZ POSPOLITY - zawiera dużo potasu. Posadzony pod drzewami owocowymi odstrasza owady - szkodniki. Podobnie rozłożony w szafach i szufladach - odstrasza mole i mrówki.
AKSAMITKA - likwiduje nicienie w glebie, pomaga we wzroście pomidorów, zwalcza szkodliwe owady, w tym mączlika.
NASTURCJA - zwalcza mączlika, jest rośliną pułapkową dla mszyc i mączlika, oraz bawełnicy. Jest dobrym sąsiedztwem dla rzodkiewki i ziemniaków.
Ciąg dalszy natsąpi :))))
sobota, 8 lutego 2014
Sąsiedztwo roślin
Kiedyś posiałam marchew w bardzo dobrej ziemi, na rozłożonym już 3 letnim wale. Między marchewką cebula, a wcześniej sałata i rzodkiewki. Koper sam się zasiał. Zerknęłam do moich tabelek sąsiedztwa roślin - O.K., młody koper dobrze wpływa na marchewkę. Kiedy przyszło do zbiorów, okazało się, że mam malutkie, pokręcone korzonki. Cebula za to piękna. Ki czort? To ja znowu za tabelki. No i zobaczyłam swój błąd. Wiosną nie doczytałam, a później wyleciało mi z głowy! Koper ma podwójne działanie na marchew - dopóki jest młody, pomaga jej w kiełkowaniu, po zawiązaniu nasion natomiast hamuje jej wzrost.
Nie było żadnego innego powodu tego cherlactwa marchewki, tym bardziej, że na drugim zagonku, w takich samych warunkach, ale bez kopru, wyrosła pięknie.
Zauważono już dawno, że z roślinami, jak z ludźmi - jedne sobie sprzyjają, inne nie. I nie chodzi tu tylko o maskowanie przed owadami (zapach, wygląd), ale też o wydzielane do ziemi rozmaitych hormonów i innych związków.
Biodynamicy już dawno opracowali tabelki roślin wzajemnie sobie sprzyjających lub nie. Tabelki te, mniej lub bardziej kompletne, krążą po necie. Ja cieszę się, że mam jedną z najbardziej kompletnych, w opracowaniu prof. Górnego z SGGW.
Kiedyś nawet ją przepisałam na necie i dałam ekipie Mai w ogrodzie, ukazała się na ich stronie na facebook'u, ale to było już dawno i trudno się do niej dogrzebać. Przepisaną tabelkę zżarło w starym komputerze, więc w tej chwili, jeśli pozwolicie, będę podawać ją po kawałku przy okazji omawiania różnych roślin.
Rośliny wpływają na siebie rosnąc na tej samej grządce, a często nawet w odległości 1 metra, ale też rosnąc w tym miejscu w poprzednim roku. Przydaje się to w planowaniu grządek. Na szczęście wiele warzyw jest względem siebie obojętnych, można je używać do przedzielenia tych antagonistycznych. Czyli zasada sąsiedztwa roślin odnosi się też do zmianowania. Nie sadzimy roślin w miejscu, gdzie w poprzednim roku rosły te, z którymi się nie lubią.
Sąsiedztwo działa bardzo wyraźnie i silniej nawet, niż kalendarz. Dlatego dobrze jest je znać i stosować w miarę możliwości.
Tak więc sąsiedztwo marchewki.
Dobrze działa w obie strony - cebula, szczypiorek, groch, fasola karłowa, pory, sałata.
Na nią dobrze działają - szałwia, koper gdy jest młody(przed zawiązaniem nasion), pomidory, skorzonera, soja, bylica, len, rozmaryn.
Źle działają w obie strony - ziemniaki, kapustne, koper po zawiązaniu nasion.
Marchew działa źle na śmietkę cebulankę (owad szkodnik cebuli).
I jeszcze sąsiedztwo dla selera, o którym pisałam wcześniej:
Dobrze działa w obie strony: kapustne (szczególnie kalafior), pomidory, pory, ogórki.
Na niego dobrze działają: fasola karłowa i groch.
On działa źle na: bób i bielinka kapustnika.
Jak zauważyliście to działanie może być różne. Czasem w obie strony: ty mi dobrze, ja tobie też. Czasem tylko w jednym kierunku: jedna roślina oddziaływuje na inną, a ta pozostaje wobec niej obojętna. Nigdy jednak nie ma tak, że jedna roślina działa dobrze na drugą, a ta na nią źle.
Z działaniem negatywnym jest podobnie.
Czasem te wzajemne oddziaływania są silniejsze, czasem słabsze. Niektóre są tak ewidentne, że biją po oczach, inne, subtelniejsze, przechodzą niezauważone. Być może dlatego tabelki różnią się między sobą, mimo że podstawowe zależności zwykle są takie same.
Napiszcie, jeśli chcecie, jakie rośliny Was interesują, to znajdę ich dobrych (i złych) sąsiadów.
Nie było żadnego innego powodu tego cherlactwa marchewki, tym bardziej, że na drugim zagonku, w takich samych warunkach, ale bez kopru, wyrosła pięknie.
Zauważono już dawno, że z roślinami, jak z ludźmi - jedne sobie sprzyjają, inne nie. I nie chodzi tu tylko o maskowanie przed owadami (zapach, wygląd), ale też o wydzielane do ziemi rozmaitych hormonów i innych związków.
Biodynamicy już dawno opracowali tabelki roślin wzajemnie sobie sprzyjających lub nie. Tabelki te, mniej lub bardziej kompletne, krążą po necie. Ja cieszę się, że mam jedną z najbardziej kompletnych, w opracowaniu prof. Górnego z SGGW.
Kiedyś nawet ją przepisałam na necie i dałam ekipie Mai w ogrodzie, ukazała się na ich stronie na facebook'u, ale to było już dawno i trudno się do niej dogrzebać. Przepisaną tabelkę zżarło w starym komputerze, więc w tej chwili, jeśli pozwolicie, będę podawać ją po kawałku przy okazji omawiania różnych roślin.
Rośliny wpływają na siebie rosnąc na tej samej grządce, a często nawet w odległości 1 metra, ale też rosnąc w tym miejscu w poprzednim roku. Przydaje się to w planowaniu grządek. Na szczęście wiele warzyw jest względem siebie obojętnych, można je używać do przedzielenia tych antagonistycznych. Czyli zasada sąsiedztwa roślin odnosi się też do zmianowania. Nie sadzimy roślin w miejscu, gdzie w poprzednim roku rosły te, z którymi się nie lubią.
Sąsiedztwo działa bardzo wyraźnie i silniej nawet, niż kalendarz. Dlatego dobrze jest je znać i stosować w miarę możliwości.
Tak więc sąsiedztwo marchewki.
Dobrze działa w obie strony - cebula, szczypiorek, groch, fasola karłowa, pory, sałata.
Na nią dobrze działają - szałwia, koper gdy jest młody(przed zawiązaniem nasion), pomidory, skorzonera, soja, bylica, len, rozmaryn.
Źle działają w obie strony - ziemniaki, kapustne, koper po zawiązaniu nasion.
Marchew działa źle na śmietkę cebulankę (owad szkodnik cebuli).
I jeszcze sąsiedztwo dla selera, o którym pisałam wcześniej:
Dobrze działa w obie strony: kapustne (szczególnie kalafior), pomidory, pory, ogórki.
Na niego dobrze działają: fasola karłowa i groch.
On działa źle na: bób i bielinka kapustnika.
Jak zauważyliście to działanie może być różne. Czasem w obie strony: ty mi dobrze, ja tobie też. Czasem tylko w jednym kierunku: jedna roślina oddziaływuje na inną, a ta pozostaje wobec niej obojętna. Nigdy jednak nie ma tak, że jedna roślina działa dobrze na drugą, a ta na nią źle.
Z działaniem negatywnym jest podobnie.
Czasem te wzajemne oddziaływania są silniejsze, czasem słabsze. Niektóre są tak ewidentne, że biją po oczach, inne, subtelniejsze, przechodzą niezauważone. Być może dlatego tabelki różnią się między sobą, mimo że podstawowe zależności zwykle są takie same.
Napiszcie, jeśli chcecie, jakie rośliny Was interesują, to znajdę ich dobrych (i złych) sąsiadów.
piątek, 7 lutego 2014
Przesłanie przodków?
Pierwsze zdanie po polsku, jakie przetrwało do naszych czasów brzmi: "Daj ać ja pobruszę, a ty pocziwaj". Wypowiedział je niejaki Boguchwał - jedni twierdzą, że rycerz, inni, że wolny kmieć, dla mnie nie ma to wielkiego znaczenia - do swojej żony. Czyli po współczesnemu: "Daj, ja teraz pomielę, a ty odpocznij". Wzrusza mnie zawsze to zdanie, ot taki ludzki okruch z głębi wieków.
Czy można je traktować jako przesłanie? W sumie czemu nie? Skoro różne cytaty, powiedzonka czy "ostatnie słowa" są tak rozpatrywane? Tym bardziej, że, jak twierdzą obecni astrofizycy i inni fizycy kwantowi: W ŚWIECIE NIE MA PRZYPADKÓW. Może nie przypadkiem zdanie to, zapisane w 1270 roku, a już wtedy odnoszące się do dalekiej przeszłości, wyjaśniającej, jak powstała nazwa wsi Brukalice, dotrwało do naszych czasów.
Dla mnie znaczące jest, co się w tym zdaniu zawiera, a widzę przez nie kochającą się rodzinę, czułość i troskę mężczyzny o żonę. To nie piosenka trubadura z pustymi deklaracjami, nie zawołanie bojowe, ale taki wzruszający przejaw troski i delikatności.
Zauważcie, że on nie mówi: "Ja teraz pomielę, a ty idź ogarnij dom, ugotuj obiad, zajmij się dziećmi, prządź, szyj czy co tam jeszcze", on mówi ".. a ty sobie odpocznij"... I nie jest ważne, czy Boguchwał był Czechem, Ślązakiem, czy Polakiem, o co kłócą się historycy. Wtedy te rozróżnienia nie miały jeszcze wielkiego sensu. Był Słowianinem.
Jeśli przedstawia się naszych przodków jako prymitywnych mizoginów, to wystarczyłoby to jedno zdanie, żeby zadać temu kłam.
Dla mnie przesłanie jest jasne i jakże wzruszające w swojej ludzkiej prostocie: nie wielkie i szumne deklaracje, nie bojowe zawołania, ale troska i czułość o tych, którzy są najbliżej budują Ród i Ojczyznę. Nie wzniosłe myśli i zadęcia, ale konkretna pomoc i dostrzeganie drugiej osoby, tej najbliższej, obok siebie. To nie kłótliwość i narzekanie, ale łagodność i delikatność leżą u podwalin naszego narodowego charakteru.
Zresztą, nic to... Gdzieś tam, w otchłani wieków pewien mąż mówi do żony: "Daj, teraz ja popracuję, a ty sobie odpocznij"....
Czy można je traktować jako przesłanie? W sumie czemu nie? Skoro różne cytaty, powiedzonka czy "ostatnie słowa" są tak rozpatrywane? Tym bardziej, że, jak twierdzą obecni astrofizycy i inni fizycy kwantowi: W ŚWIECIE NIE MA PRZYPADKÓW. Może nie przypadkiem zdanie to, zapisane w 1270 roku, a już wtedy odnoszące się do dalekiej przeszłości, wyjaśniającej, jak powstała nazwa wsi Brukalice, dotrwało do naszych czasów.
Dla mnie znaczące jest, co się w tym zdaniu zawiera, a widzę przez nie kochającą się rodzinę, czułość i troskę mężczyzny o żonę. To nie piosenka trubadura z pustymi deklaracjami, nie zawołanie bojowe, ale taki wzruszający przejaw troski i delikatności.
Zauważcie, że on nie mówi: "Ja teraz pomielę, a ty idź ogarnij dom, ugotuj obiad, zajmij się dziećmi, prządź, szyj czy co tam jeszcze", on mówi ".. a ty sobie odpocznij"... I nie jest ważne, czy Boguchwał był Czechem, Ślązakiem, czy Polakiem, o co kłócą się historycy. Wtedy te rozróżnienia nie miały jeszcze wielkiego sensu. Był Słowianinem.
Jeśli przedstawia się naszych przodków jako prymitywnych mizoginów, to wystarczyłoby to jedno zdanie, żeby zadać temu kłam.
Dla mnie przesłanie jest jasne i jakże wzruszające w swojej ludzkiej prostocie: nie wielkie i szumne deklaracje, nie bojowe zawołania, ale troska i czułość o tych, którzy są najbliżej budują Ród i Ojczyznę. Nie wzniosłe myśli i zadęcia, ale konkretna pomoc i dostrzeganie drugiej osoby, tej najbliższej, obok siebie. To nie kłótliwość i narzekanie, ale łagodność i delikatność leżą u podwalin naszego narodowego charakteru.
Zresztą, nic to... Gdzieś tam, w otchłani wieków pewien mąż mówi do żony: "Daj, teraz ja popracuję, a ty sobie odpocznij"....
środa, 5 lutego 2014
Co jeszcze można robić w lutym?
Pierwsze siewy (z wyjątkiem selera, który lubi dać na siebie czekać, więc można go ewentualnie wysiać teraz) dopiero pod koniec lutego, potem w marcu i ewentualnie jeszcze w kwietniu dla podkiełkowania tylko. Co więc można robić w tej chwili?
Na pewno można już instalować budki dla ptaków. Wiele ptaków, w tym sikorki, miejsce do gniazdowania często wybierają już w lutym. Jeśli więc będzie na nie czekał gotowy, zapraszający domek, to większe szanse, że potem, wiosną, w nim się osiedlą. A jedna sikorka zjada dziennie więcej owadów (w tym mszyc), niż sama waży. To policzcie - rodzice + dwa lęgi do 7 piskląt - ile one zjedzą "robaków"!
Oczywiście trzeba zadbać o bezpieczeństwo domków. Odkąd mamy koty, nie instaluję domków na drzewach. Marszałek P. to akrobata, do każdego się dostanie. Zaczepiam je na ścianach domu, na żelaznych tyczkach, ewentualnie podwieszone pod konarem.
O tym, jaki ptak zagnieździ się w budce decyduje trochę rozmiar otworu - dla szpaków jest największy, mniejszy dla wróbli i malutki dla sikorek. A sikory, zwłaszcza modre, przekorne są. Mając piękne, obszerne budki, gnieżdżą się u mnie uparcie i od lat wewnątrz metalowego słupa odrodzeniowego, który podtrzymuje bramkę. Wlatują otworem na zamek, takim 3 cm na 1,5. Skoro im tak się podoba :))))
Wszystkie ptaki karmią młode owadami, nawet te, które jako dorosłe jedzą coś innego. Wszystkie więc są miłymi gośćmi. Zostawmy więc również sterty gałęzi w zacisznych kątach, niektóre ptaki wiją gniazda nisko przy ziemi.
Pod koniec lutego w niektórych regionach można już przycinać gałęzie jabłoni, grusz i porzeczek. U nas raczej trzeba poczekać do marca.Tu nie ma konkretnej daty, chodzi o ten moment, kiedy duże mrozy już nie grożą, a soki jeszcze nie ruszyły.
Nie jesteśmy zwolennikami dużego cięcia, ale zabiegi kosmetyczne są bardzo potrzebne - wystarczy spojrzeć na jabłonie w opuszczonych sadach. Żądamy od nich owoców, więc dajmy im od czasu do czasu pobyt u kosmetyczki i fryzjera.
Od czego zacząć? Od oczywistości: najpierw usuwamy gałęzie martwe i połamane oraz opanowane przez choroby (zgrubienia raka bakteryjnego). Następnie te, które z konarów bocznych wyrastają pionowo do góry. Pionowo powinien rosnąć tylko pień główny. A potem to już oko artysty musi samo zobaczyć, gdzie są gałązki skrzyżowane, grożące załamaniem lub dziki gąszcz. Lepiej mieć lekką rękę i nie ciąć "na grubym", ale czasem się musi. Zbyt ciężkie konary łatwo się łamią, kalecząc pień. Po zabiegu drzewa mają wyglądać tak, jakby cięcia nie było, naturalnie, a jednocześnie być lżejsze, zrównoważone.
Miejsca ran należy zasmarować maścią ogrodniczą, a w przypadku dużych cięć można po prostu zamalować emulsją.
Teraz kolej na maseczkę piękności. Kupujemy wapno do malowania drzew, mieszamy je z taką samą ilością gliny, czystymi krowimi odchodami i wodą. Zostawiamy na co najmniej 24 godziny. Uzupełniamy wodę i malujemy pnie drzew oraz niskie konary. Wapno chroni je trochę przed larwami owadów, które chcą wspiąć się wyżej, jak też przed promieniami słońca, które na przedwiośniu mogą w ciągu dnia zbytnio rozgrzać pień, który nocą, na mrozie, może pękać. Potem wapno pomalutku wymywane jest do ziemi, gdzie regularnie, powoli ją odkwasza - jabłonie i grusze nie lubią kwasnej gleby. Glina to krzemionka czyli krzem, również potrzebny, a krowie gówienka również mają działanie odkażające i żywią glebę, spływając z deszczem.
Pewien znajomy udowadniał mi, że przez korę nie przedostają się żadne minerały ani witaminy, "naukowo" to on ma rację, ale ja swoje wiem - drzewka lubią tę maseczkę piękności, podobnie jak nasze twarze. Czują się wtedy piękne i zadbane, a jak się czują, to są.
Porzeczki - wycinamy stare pędy tak, żeby krzewy trochę rozluźnić. Zostawiamy te 2 letnie, bo one najlepiej owocują. Wycinamy też karłowate i cherlawe. Znowu - trzeba tu wyczucia i oka artysty.
Trzeba tylko dobrze wyczaić odpowiedni moment, w każdym regionie to będzie trochę inaczej. W sumie można to określić tak: kiedy już są roztopy, ale ziemia jest jeszcze zamarznięta. Wtedy można ciąć. Nocą może ( a nawet powinno) wtedy jeszcze trochę mrozić, w dzień być na małym plusie.
Na pewno można już instalować budki dla ptaków. Wiele ptaków, w tym sikorki, miejsce do gniazdowania często wybierają już w lutym. Jeśli więc będzie na nie czekał gotowy, zapraszający domek, to większe szanse, że potem, wiosną, w nim się osiedlą. A jedna sikorka zjada dziennie więcej owadów (w tym mszyc), niż sama waży. To policzcie - rodzice + dwa lęgi do 7 piskląt - ile one zjedzą "robaków"!
Oczywiście trzeba zadbać o bezpieczeństwo domków. Odkąd mamy koty, nie instaluję domków na drzewach. Marszałek P. to akrobata, do każdego się dostanie. Zaczepiam je na ścianach domu, na żelaznych tyczkach, ewentualnie podwieszone pod konarem.
O tym, jaki ptak zagnieździ się w budce decyduje trochę rozmiar otworu - dla szpaków jest największy, mniejszy dla wróbli i malutki dla sikorek. A sikory, zwłaszcza modre, przekorne są. Mając piękne, obszerne budki, gnieżdżą się u mnie uparcie i od lat wewnątrz metalowego słupa odrodzeniowego, który podtrzymuje bramkę. Wlatują otworem na zamek, takim 3 cm na 1,5. Skoro im tak się podoba :))))
Wszystkie ptaki karmią młode owadami, nawet te, które jako dorosłe jedzą coś innego. Wszystkie więc są miłymi gośćmi. Zostawmy więc również sterty gałęzi w zacisznych kątach, niektóre ptaki wiją gniazda nisko przy ziemi.
Pod koniec lutego w niektórych regionach można już przycinać gałęzie jabłoni, grusz i porzeczek. U nas raczej trzeba poczekać do marca.Tu nie ma konkretnej daty, chodzi o ten moment, kiedy duże mrozy już nie grożą, a soki jeszcze nie ruszyły.
Nie jesteśmy zwolennikami dużego cięcia, ale zabiegi kosmetyczne są bardzo potrzebne - wystarczy spojrzeć na jabłonie w opuszczonych sadach. Żądamy od nich owoców, więc dajmy im od czasu do czasu pobyt u kosmetyczki i fryzjera.
Od czego zacząć? Od oczywistości: najpierw usuwamy gałęzie martwe i połamane oraz opanowane przez choroby (zgrubienia raka bakteryjnego). Następnie te, które z konarów bocznych wyrastają pionowo do góry. Pionowo powinien rosnąć tylko pień główny. A potem to już oko artysty musi samo zobaczyć, gdzie są gałązki skrzyżowane, grożące załamaniem lub dziki gąszcz. Lepiej mieć lekką rękę i nie ciąć "na grubym", ale czasem się musi. Zbyt ciężkie konary łatwo się łamią, kalecząc pień. Po zabiegu drzewa mają wyglądać tak, jakby cięcia nie było, naturalnie, a jednocześnie być lżejsze, zrównoważone.
Miejsca ran należy zasmarować maścią ogrodniczą, a w przypadku dużych cięć można po prostu zamalować emulsją.
Teraz kolej na maseczkę piękności. Kupujemy wapno do malowania drzew, mieszamy je z taką samą ilością gliny, czystymi krowimi odchodami i wodą. Zostawiamy na co najmniej 24 godziny. Uzupełniamy wodę i malujemy pnie drzew oraz niskie konary. Wapno chroni je trochę przed larwami owadów, które chcą wspiąć się wyżej, jak też przed promieniami słońca, które na przedwiośniu mogą w ciągu dnia zbytnio rozgrzać pień, który nocą, na mrozie, może pękać. Potem wapno pomalutku wymywane jest do ziemi, gdzie regularnie, powoli ją odkwasza - jabłonie i grusze nie lubią kwasnej gleby. Glina to krzemionka czyli krzem, również potrzebny, a krowie gówienka również mają działanie odkażające i żywią glebę, spływając z deszczem.
Pewien znajomy udowadniał mi, że przez korę nie przedostają się żadne minerały ani witaminy, "naukowo" to on ma rację, ale ja swoje wiem - drzewka lubią tę maseczkę piękności, podobnie jak nasze twarze. Czują się wtedy piękne i zadbane, a jak się czują, to są.
Porzeczki - wycinamy stare pędy tak, żeby krzewy trochę rozluźnić. Zostawiamy te 2 letnie, bo one najlepiej owocują. Wycinamy też karłowate i cherlawe. Znowu - trzeba tu wyczucia i oka artysty.
Trzeba tylko dobrze wyczaić odpowiedni moment, w każdym regionie to będzie trochę inaczej. W sumie można to określić tak: kiedy już są roztopy, ale ziemia jest jeszcze zamarznięta. Wtedy można ciąć. Nocą może ( a nawet powinno) wtedy jeszcze trochę mrozić, w dzień być na małym plusie.
niedziela, 2 lutego 2014
Pomidorowe szaleństwo
Pomidorowe szaleństwo zaczyna się u mnie już w lutym, od wysiewania do doniczek ciekawych odmian, których na pewno nie znajdę na rynku. W zasadzie wysiewanie w domu nie bardzo ma sens, bo dla jednej rodziny lepiej jest kupić gotowe flance, po 1-2 z kilku różnych odmian, niż wysiewać kilkadziesiąt takich samych, ale, jak już powiedziałam - niektórych odmian na rynku nie znajdę.
Rozsada wyhodowana na parapecie często jest bardziej "wyciągnięta" od tej ze szklarni, na szczęście pomidory mają wspaniałą właściwość - wyrastają im korzenie na łodydze, o ile ta ma kontakt z ziemią. Należy więc je sadzić jak najgłębiej, wtedy łodyga wyda dodatkowe korzenie, wzmocni się i rozrośnie zdrowo. Tak robię od lat i moje krzaczki plonują tak samo dobrze, jak te kupione.
W naszym klimacie pomidory w gruncie to super ryzykowna sprawa, rzadko się udają. Zwykle atakowane są przez zarazę ziemniaczaną, a sprzyja jej różnica temperatur między dniem a nocą (u nas od sierpnia) i deszcze. Stosunkowo najlepiej udają się w gruncie pomidorki koktajlowe, najwytrzymalsze. A i to w cieplejszych regionach kraju, bo u nas rzadko dadzą radę wydać owoce.
Dlatego najlepiej jest sadzić pomidory pod osłonami, najlepiej w tunelu. Widziałam też inne rozwiązania, łatwiejsze do wykonania. W okolicach Hajnówki kobiety wykorzystują okapy budynków gospodarczych i ich południowe ściany. Dach wystaje tam dość daleko, bo na zimę gromadzono pod nim, oparte o ścianę, zapasy drewna. Wiosną kobiety stawiają tam skrzynie wypełnione kompostem, w których sadzą pomidory, a do brzegu dachu przyczepiają folię, która je chroni od deszczu i zimnych powiewów. I mają doskonałe plony - widziałam U Mamalinki, która zaadoptowała tę metodę. Dość dobrze udają się też w skrzyniach, nad którymi rozpostarto daszek. Dość łatwe jest też zbudowanie daszku ze sztywnych, przezroczystych tafli plastyku, wspartego na drewnianych drągach. Boki mogą być osłonięte kurtyną z folii lub agrowłókniny, podnoszoną na dzień.
Krzaki pomidorowe są bardzo żarłoczne, jest to jedna z niewielu roślin, które dobrze udają się na świeżym kompoście lub nawozie zwierzęcym. Co więcej - one to lubią i tego wymagają. Jest to tez bodaj jedyna znana mi roślina warzywna, która dobrze rośnie sama po sobie (o ile gleba nie jest skażona patogenami). Z tego powodu może rosnąć rok po roku w tym samym miejscu, o ile dostarcza się jej nowych dawek kompostu lub przekompostowanego obornika.
Jest jedna rzecz, której pomidor nie cierpi - to mokre liście. Łapie wtedy szybko choroby grzybowe i inne pleśnie. Natomiast potrzebuje sporo wody w glebie do wydania owoców; i to równomiernie, bo nie lubi okresów przesuszenia na zmianę z zalewaniem. Na szczęście potrafi rozwinąć głębokie korzenie i czerpać wodę z głębszych warstw ziemi. W jego przypadku podlewanie "butelkowe" jest bardzo dobrym wyjściem.
Pomidor nie lubi też parnej, wilgotnej atmosfery - tunele lub szklarnie trzeba codziennie wietrzyć i zamykać je o zmroku, żeby nie zaszkodził mu nocny chłodek.
Nie lubi towarzystwa ogórków ani żadnych innych dyniowatych, natomiast odpowiada mu bazylia, seler, fasolka karłowata oraz aksamitka.
Teraz o uszczykiwaniu pędów - są tutaj dwie różne szkoły. Jedna każe prowadzić konsekwentnie pomidory na 1 lub 2 pędy, obcinając wszystkie inne, druga - zostawić mu jego naturalny pokrój, bo im więcej liści, tym więcej fotosyntezy, czyli więcej owoców. Należy tylko podwiązywać łodygi do tyczek, aby się nie połamały pod ciężarem owoców. Poza tym każda rana po cięciu to otwarte wrota dla bakterii i wirusów. Przyznam się, że wolę tę drugą opcję, dlatego mam pomidorową dżunglę w tunelu.
Krzaki pomidorów, już "zadomowione", nie lubią też pielenia i targania za pędy. W zeszłym roku wolontariuszka, w najlepszej wierze, wypieliła dokładnie połowę tunelu, poruszając i przekładając pędy. Zaraz potem te wypielone pomidory rozchorowały się i padły dość szybko. Te nie pielone dalej rosły zdrowo i owocowały. Dlatego najlepiej jest zaściółkować je grubą warstwą słomy lub siana, a ewentualne chwasty wyrywać ostrożnie. Lepsze zachwaszczone, ale zdrowe i plonujące pomidory, niż czyste, ale martwe czy chore.
Pamiętając o tych kilku zasadach - dobra ziemia, osłonięte, ciepłe miejsce, suche liście, ale wilgotne korzenie - na pewno doczekacie się dobrych i pięknych pomidorków prosto z krzaka. Mniam, ale bym takiego zjadła...
Sąsiedztwo dla pomidora:
dobre działanie w obie strony: pietruszka, szparagi, seler naciowy i korzeniowy, wczesna kapusta;
on działa dobrze na: agrest
na niego działa dobrze: aksamitka, cebula, fasola karłowa, pokrzywa, czosnek
złe działanie w obie strony: ziemniaki, bób
na niego działają źle: koper włoski, inne kapustne, rzodkiewka
on działa źle na: perz, morele
Rozsada wyhodowana na parapecie często jest bardziej "wyciągnięta" od tej ze szklarni, na szczęście pomidory mają wspaniałą właściwość - wyrastają im korzenie na łodydze, o ile ta ma kontakt z ziemią. Należy więc je sadzić jak najgłębiej, wtedy łodyga wyda dodatkowe korzenie, wzmocni się i rozrośnie zdrowo. Tak robię od lat i moje krzaczki plonują tak samo dobrze, jak te kupione.
W naszym klimacie pomidory w gruncie to super ryzykowna sprawa, rzadko się udają. Zwykle atakowane są przez zarazę ziemniaczaną, a sprzyja jej różnica temperatur między dniem a nocą (u nas od sierpnia) i deszcze. Stosunkowo najlepiej udają się w gruncie pomidorki koktajlowe, najwytrzymalsze. A i to w cieplejszych regionach kraju, bo u nas rzadko dadzą radę wydać owoce.
Dlatego najlepiej jest sadzić pomidory pod osłonami, najlepiej w tunelu. Widziałam też inne rozwiązania, łatwiejsze do wykonania. W okolicach Hajnówki kobiety wykorzystują okapy budynków gospodarczych i ich południowe ściany. Dach wystaje tam dość daleko, bo na zimę gromadzono pod nim, oparte o ścianę, zapasy drewna. Wiosną kobiety stawiają tam skrzynie wypełnione kompostem, w których sadzą pomidory, a do brzegu dachu przyczepiają folię, która je chroni od deszczu i zimnych powiewów. I mają doskonałe plony - widziałam U Mamalinki, która zaadoptowała tę metodę. Dość dobrze udają się też w skrzyniach, nad którymi rozpostarto daszek. Dość łatwe jest też zbudowanie daszku ze sztywnych, przezroczystych tafli plastyku, wspartego na drewnianych drągach. Boki mogą być osłonięte kurtyną z folii lub agrowłókniny, podnoszoną na dzień.
Krzaki pomidorowe są bardzo żarłoczne, jest to jedna z niewielu roślin, które dobrze udają się na świeżym kompoście lub nawozie zwierzęcym. Co więcej - one to lubią i tego wymagają. Jest to tez bodaj jedyna znana mi roślina warzywna, która dobrze rośnie sama po sobie (o ile gleba nie jest skażona patogenami). Z tego powodu może rosnąć rok po roku w tym samym miejscu, o ile dostarcza się jej nowych dawek kompostu lub przekompostowanego obornika.
Jest jedna rzecz, której pomidor nie cierpi - to mokre liście. Łapie wtedy szybko choroby grzybowe i inne pleśnie. Natomiast potrzebuje sporo wody w glebie do wydania owoców; i to równomiernie, bo nie lubi okresów przesuszenia na zmianę z zalewaniem. Na szczęście potrafi rozwinąć głębokie korzenie i czerpać wodę z głębszych warstw ziemi. W jego przypadku podlewanie "butelkowe" jest bardzo dobrym wyjściem.
Pomidor nie lubi też parnej, wilgotnej atmosfery - tunele lub szklarnie trzeba codziennie wietrzyć i zamykać je o zmroku, żeby nie zaszkodził mu nocny chłodek.
Nie lubi towarzystwa ogórków ani żadnych innych dyniowatych, natomiast odpowiada mu bazylia, seler, fasolka karłowata oraz aksamitka.
Teraz o uszczykiwaniu pędów - są tutaj dwie różne szkoły. Jedna każe prowadzić konsekwentnie pomidory na 1 lub 2 pędy, obcinając wszystkie inne, druga - zostawić mu jego naturalny pokrój, bo im więcej liści, tym więcej fotosyntezy, czyli więcej owoców. Należy tylko podwiązywać łodygi do tyczek, aby się nie połamały pod ciężarem owoców. Poza tym każda rana po cięciu to otwarte wrota dla bakterii i wirusów. Przyznam się, że wolę tę drugą opcję, dlatego mam pomidorową dżunglę w tunelu.
Krzaki pomidorów, już "zadomowione", nie lubią też pielenia i targania za pędy. W zeszłym roku wolontariuszka, w najlepszej wierze, wypieliła dokładnie połowę tunelu, poruszając i przekładając pędy. Zaraz potem te wypielone pomidory rozchorowały się i padły dość szybko. Te nie pielone dalej rosły zdrowo i owocowały. Dlatego najlepiej jest zaściółkować je grubą warstwą słomy lub siana, a ewentualne chwasty wyrywać ostrożnie. Lepsze zachwaszczone, ale zdrowe i plonujące pomidory, niż czyste, ale martwe czy chore.
Pamiętając o tych kilku zasadach - dobra ziemia, osłonięte, ciepłe miejsce, suche liście, ale wilgotne korzenie - na pewno doczekacie się dobrych i pięknych pomidorków prosto z krzaka. Mniam, ale bym takiego zjadła...
Sąsiedztwo dla pomidora:
dobre działanie w obie strony: pietruszka, szparagi, seler naciowy i korzeniowy, wczesna kapusta;
on działa dobrze na: agrest
na niego działa dobrze: aksamitka, cebula, fasola karłowa, pokrzywa, czosnek
złe działanie w obie strony: ziemniaki, bób
na niego działają źle: koper włoski, inne kapustne, rzodkiewka
on działa źle na: perz, morele
sobota, 1 lutego 2014
Agresywne nasiona
Nie ma dwóch zdań - zima powoli się kończy! Chińczycy świętowali nowy rok, jutro Gromniczna, u nas nawet wiatr i mróz nieco zelżały i jest fajnie. Ale najważniejszą oznaką są nasiona, które jakieś takie ruchliwe i agresywne się zrobiły, że same ludziom włażą do koszyków, zaczepiają, przejść spokojnie nie dają i więżą nas w sklepach ogrodniczych godzinami. Ani chybi koniec zimy niedługo (oby)!
Nasze dzięcioły tak się przejęły naszymi kłopotami z opałem, że postanowiły nas zaopatrzyć. Targają sosnowe szyszki na jabłonkę przy ganku, tam rozkuwają je pracowicie - stukają cały dzień miarowo, jak w stolarni - a potem zrzucają je dla nas na ziemię, żebyśmy nie musieli daleko szukać. Mąż znowu zebrał ich cały worek, już chyba trzeci raz tej zimy.
A wracając do nasionek. Co roku prawie wypróbowuję jakąś nowość, jakąś inną odmianę, która mnie zaciekawia i wabi. Wiele z nich nie zdaje egzaminu w porównaniu z dobrymi, starymi klasykami i idzie w zapomnienie, ale niektóre zostają. W zeszłym roku śliczny, ozdobny szczaw z czerwonymi ogonkami i żyłkami przegrał smakowo ze szczawiem zbieranym na łące. Są jednak i takie, które wprowadziły się na stałe do naszego ogrodu. O szparagach i buraku liściowym już pisałam.
Prawie co roku wysiewam też trochę karczochów, bo bardzo lubimy ich pąki. Na południu Europy to bylina, u nas muszę je traktować jak pomidory i wysiewać co roku na nowo do doniczek na oknach. Za mało ich jest, żeby się najeść, ale zawsze jakieś urozmaicenie na przekąskę.
Lubię tez miechunkę, czyli rodzynka brazylijskiego. Też to samo - wysiew już w lutym do doniczek. Krzewy rosną niesamowicie, w tym roku były wyższe i szersze ode mnie! Przepadam za ich owockami na surowo, jak i smażonymi w syropie. Dodaję je czasem do mięs, ale na ogół po prostu rozcieńczam wodą i mam smakowity, aromatyczny kompot.
Moją ulubienica jest mała, okrągła marchewka "Pariser Markt", podobna do rzodkiewki. Wczesna, słodka i delikatna, pierwsza z marchewek na naszych talerzach. Okazuje się, że wysiana późno, już w czerwcu-lipcu, także doskonale nadaje się do przechowywania. Lubię tez marchewki kolorowe, zwłaszcza czerwoną, ale coraz trudniej mi je znaleźć.
Innym moim odkryciem jest czarny pomidor "Czarny Książę" - moim zdaniem przepyszny. Też słodki i aromatyczny, zupełnie inny w smaku od standardowych pomidorów. W zeszłym roku przyjaciółka podzieliła się ze mną nasionami różnych ciekawych pomidorów, był między nimi Czarny Krymski i Czarny Syberyjski - też bardzo dobre. Oraz jakiś taki żebrowany i trójkątny, z dużą ilością suchej masy, też świetny. W ogóle pomidory to moja słabość. Co roku mówię sobie, że tym razem będę rozsądna, że tylko tyle krzaczków, ile się zmieści, za to ładnie prowadzonych... A gdzie tam! Nie mogę się oprzeć i co roku mam pomidorową dżunglę, która pieni się i wyłazi z foliaka wszystkimi otworami, a do środka wejść nie można. Ale - o dziwo! - w tej dżungli mam też piękne, smakowite owoce w dużej ilości.
Z dyń najbardziej lubię "Potimarron" dla lekko orzechowego smaku, dlatego, że taki w sam raz, nie za duży i nie za mały, akurat na jeden obfity posiłek, że ładnie rośnie i ładnie wygląda.
Odkąd Agniecha z Gór przysłała mi nasiona fasoli szparagowej pnącej "Blauhilda", też stała się ona moją ulubioną. Nie tylko smaczna, ale też ozdobna.
Lubię też mieszanki sałat, nawet nasza córka dopomina się o nie. Najlepsza (moim zdaniem) jest Mesclum, ale inne też nie do pogardzenia. A że sałaty w sezonie pożeramy codziennie pełne michy, to odsiewam je kilka razy.
Reszta warzyw to same klasyki. Bo na przykład klasyczna czerwona rzodkiewka jest smaczniejsza, niż inne. Staram się za to o różnorodność, np. kabaczki i cukinie różnych kolorów. Z tego powodu mam kłopot, bo zwykle torebka nasion to dla mnie za dużo. Marzę o tym, żebym poznała tu kogoś, z kim można by się wymieniać. Często radzę też sobie w ten sposób, że kupuję gotowe flance. Mam satysfakcję, że lokalne ogrodniczki trochę zarobią, a ja mam wtedy 6 odmian kapusty, a nie tylko jedną.
Nasze dzięcioły tak się przejęły naszymi kłopotami z opałem, że postanowiły nas zaopatrzyć. Targają sosnowe szyszki na jabłonkę przy ganku, tam rozkuwają je pracowicie - stukają cały dzień miarowo, jak w stolarni - a potem zrzucają je dla nas na ziemię, żebyśmy nie musieli daleko szukać. Mąż znowu zebrał ich cały worek, już chyba trzeci raz tej zimy.
A wracając do nasionek. Co roku prawie wypróbowuję jakąś nowość, jakąś inną odmianę, która mnie zaciekawia i wabi. Wiele z nich nie zdaje egzaminu w porównaniu z dobrymi, starymi klasykami i idzie w zapomnienie, ale niektóre zostają. W zeszłym roku śliczny, ozdobny szczaw z czerwonymi ogonkami i żyłkami przegrał smakowo ze szczawiem zbieranym na łące. Są jednak i takie, które wprowadziły się na stałe do naszego ogrodu. O szparagach i buraku liściowym już pisałam.
Prawie co roku wysiewam też trochę karczochów, bo bardzo lubimy ich pąki. Na południu Europy to bylina, u nas muszę je traktować jak pomidory i wysiewać co roku na nowo do doniczek na oknach. Za mało ich jest, żeby się najeść, ale zawsze jakieś urozmaicenie na przekąskę.
Lubię tez miechunkę, czyli rodzynka brazylijskiego. Też to samo - wysiew już w lutym do doniczek. Krzewy rosną niesamowicie, w tym roku były wyższe i szersze ode mnie! Przepadam za ich owockami na surowo, jak i smażonymi w syropie. Dodaję je czasem do mięs, ale na ogół po prostu rozcieńczam wodą i mam smakowity, aromatyczny kompot.
Moją ulubienica jest mała, okrągła marchewka "Pariser Markt", podobna do rzodkiewki. Wczesna, słodka i delikatna, pierwsza z marchewek na naszych talerzach. Okazuje się, że wysiana późno, już w czerwcu-lipcu, także doskonale nadaje się do przechowywania. Lubię tez marchewki kolorowe, zwłaszcza czerwoną, ale coraz trudniej mi je znaleźć.
Innym moim odkryciem jest czarny pomidor "Czarny Książę" - moim zdaniem przepyszny. Też słodki i aromatyczny, zupełnie inny w smaku od standardowych pomidorów. W zeszłym roku przyjaciółka podzieliła się ze mną nasionami różnych ciekawych pomidorów, był między nimi Czarny Krymski i Czarny Syberyjski - też bardzo dobre. Oraz jakiś taki żebrowany i trójkątny, z dużą ilością suchej masy, też świetny. W ogóle pomidory to moja słabość. Co roku mówię sobie, że tym razem będę rozsądna, że tylko tyle krzaczków, ile się zmieści, za to ładnie prowadzonych... A gdzie tam! Nie mogę się oprzeć i co roku mam pomidorową dżunglę, która pieni się i wyłazi z foliaka wszystkimi otworami, a do środka wejść nie można. Ale - o dziwo! - w tej dżungli mam też piękne, smakowite owoce w dużej ilości.
Z dyń najbardziej lubię "Potimarron" dla lekko orzechowego smaku, dlatego, że taki w sam raz, nie za duży i nie za mały, akurat na jeden obfity posiłek, że ładnie rośnie i ładnie wygląda.
Odkąd Agniecha z Gór przysłała mi nasiona fasoli szparagowej pnącej "Blauhilda", też stała się ona moją ulubioną. Nie tylko smaczna, ale też ozdobna.
Lubię też mieszanki sałat, nawet nasza córka dopomina się o nie. Najlepsza (moim zdaniem) jest Mesclum, ale inne też nie do pogardzenia. A że sałaty w sezonie pożeramy codziennie pełne michy, to odsiewam je kilka razy.
Reszta warzyw to same klasyki. Bo na przykład klasyczna czerwona rzodkiewka jest smaczniejsza, niż inne. Staram się za to o różnorodność, np. kabaczki i cukinie różnych kolorów. Z tego powodu mam kłopot, bo zwykle torebka nasion to dla mnie za dużo. Marzę o tym, żebym poznała tu kogoś, z kim można by się wymieniać. Często radzę też sobie w ten sposób, że kupuję gotowe flance. Mam satysfakcję, że lokalne ogrodniczki trochę zarobią, a ja mam wtedy 6 odmian kapusty, a nie tylko jedną.