Zaraz na początku powiem, że nie przepadam za teoriami o pozytywnym myśleniu, które jakoby właściwie stosowane miało nam bez wysiłku zapewnić w życiu wszystko, czego zechcemy: zdrowie, urodę, bogactwo, powodzenie itp. A kiedy te, mimo usilnych wizualizacji, pozytywnych myśli itp. nie przychodzą, to nasza wina, bo nie myślimy tak pozytywnie, jak trzeba.
Na dokładkę takie "pozytywne myślenie" zakłamuje świat, który składa się nie tylko ze światła, ale też z cieni.
Jednak gdzieś u podstaw tych teorii jest pewne ziarno prawdy, tyle, że nieprawidłowo rozwinięte. Widzę ludzkie życie jako ciąg doświadczeń, które mogą nas doprowadzić do mądrości i zrozumienia. Tak, należy marzyć i pragnąć, ale marzyć i pragnąć mądrze, jednocześnie działając w kierunku urzeczywistnienia tych marzeń. Tyle, że trzeba marzyć mądrze, bo jak mówi przysłowie "Jak Bóg chce kogoś pokarać, to mu marzenia spełnia". To w wypadku głupich, niedobranych do osoby marzeń.
Wiem też, że można naszemu podejściu do świata nadać pewną energię lub inaczej zabarwienie emocjonalne, które sprawi, że będziemy bardziej szczęśliwi. Możemy poruszać się na poziomie energetycznym, nadając sens światu wokół nas. To tak, jak widok burzowych chmur może być przytłaczający i złowróżebny albo majestatyczny i wspaniały. Albo sąsiadka może być tą wredną jędzą albo fajną starszą panią. Możemy uważać, że spotykają nas w życiu same nieszczęścia i prześladuje pech albo że życie jest pełne cudów i piękne nawet wtedy, kiedy pokonujemy trudności. To nie jest zakłamywanie rzeczywistości, ale raczej zmiana uczuć i emocji w nas. A wtedy zaczynają dziać się dziwne rzeczy: rzeczywiście zdarzają się zbiegi okoliczności, które sprawiają, że jesteśmy szczęściarzami, spadają na nas malutkie i większe podarunki od losu. A przede wszystkim w nas nadchodzi spokój i poczucie szczęścia.
O kilku takich małych prezentach chciałam opowiedzieć. Oczywiście o takich związanych z ogrodami i roślinami, chociaż inne też się zdarzały.
W moim małomiasteczkowym dzieciństwie i młodości z ogrodami było raczej ubogo. Przydomowe ogródki były niezbyt bogate w gatunki i nie było możliwości zdobycia nowych roślin, bo jedyny sklep ogrodniczy miał zaledwie kilka gatunków najpopularniejszych warzyw i kwiatów. A mnie kiedyś zamarzyły się malwy. Nikt znajomy ich nie miał, marzenie więc wydawało się nierealne. Tymczasem wiosną w naszym małym ogródku wyrósł bujny krzak malwy z pięknymi, różowo-liliowymi kwiatami. Nie wiadomo jak ani skąd, ale był. Wysoki, dorodny i piękny.
Podobnie było kilka lat później ze szparagiem. Pomyślałam pod wpływem podręcznika ogrodniczego, że fajnie było by je mieć, bo nigdy nie widziałam ani nie próbowałam. No i co wyrosło pod płotem? Oczywiście - szparag. Wtedy nie wiedziałam nawet, jakie jego części się je ani jak, ale wyrósł.
U mojej Babci rosła też w ogrodzie pewna niezwykła jabłoń. Liście miała lekko podbarwione czerwienią, kwiaty purpurowe a jabłka mocno czerwone z miąższem poprzerastanym czerwono-różowymi żyłkami, bardzo smaczne. Kiedy kupiliśmy nasz Raj, to zamarzyło mi się, że rozmnożę ją ze sztobrów albo zaszczepię na jednej z kilku dziczek. Niestety, okazało się, że została wycięta. Myślałam, że może będą jakieś odrosty (został dość wysoki pieniek), ale nie. Umarła na amen. Żal mi było, ale trudno. Kupiliśmy trzy jabłonki ozdobne, które liście i kwiaty mają nawet podobne, ale owoce maleńkie i zupełnie niejadalne. Pod tymi jabłonkami bardzo szybko pojawiły się dwie młode siewki. Troskliwie przenieśliśmy je na inną grządkę, chwilowo w doniczkach zadołowanych, aby jesienią znaleźć im inne miejsce. Tymczasem siewki rozsadziły doniczki i bezczelnie ukorzeniły się na rabacie. No i zostały tam, gdzie chciały. Po purpurowych rodzicach zostało im piękne przebarwienie liści i kwiatów, chociaż nieco słabsze. A w tym roku po raz pierwszy zakwitły. Bardzo szybko, bo mają najwyżej 5 lat. Już było widać, że się od siebie nieco różnią i nic dziwnego - jabłonki ozdobne są z 3 różnych odmian, a i możliwych zapylaczy jest kilkanaście odmian. Obie są jednak urocze. Jedna z nich wydała nawet owoce. I tu moje zdziwienie, bo były mocno czerwone, jak u ozdobnych, ale duże, tylko nieco mniejsze od normalnych. Nauczona doświadczeniem cierpkiego, nieprzyjemnego smaku owoców jabłoni ozdobnych jakoś nie miałam ochoty ich próbować, aż któregoś dnia, kiedy pracowaliśmy na tej rabacie, nagle zerwałam jedno i delikatnie skosztowałam. Ludzie, to jest niebo w gębie! Słodycz winna, pełna smaku i aromatu. Miąższ różowy wprawdzie, ale smak podobny, a nawet jeszcze lepszy, niż tej u Babci!
Ileż to zbiegów okoliczności było trzeba, żeby ta ulubiona jabłonka do mnie wróciła! Tyle, że my im tez pomogliśmy - sadząc te własnie drzewa, zachwycając się nimi, ratując maleńkie siewki zamiast je wykosić.
Zdarzają się czasem takie prezenty od losu, kiedy niewinnie czegoś pragniemy, nawet nie mając widoków na spełnienie. Potem wzdychamy i wypuszczamy to marzenie w świat. A ono do nas wraca spełnione.
Kiedyś robiłam w myślach swój "naszyjnik szczęścia". Każdy jego koralik to była piękna, dobra chwila: nastrój letniego wieczoru, zachód słońca, światło latarni przesiane przez gałązki kwitnącej wiśni, malwa wyrosła niespodziewanie w ogrodzie, kociak zasypiający mi na ręku, rzeka pachnąca tatarakiem, schronienie w trzcinowej szopce na siano, kiedy wokoło padał deszcz a łąki pachniały, zapach piołunu i cykania tysięcy świerszczy,ognisko i pieczone ziemniaki na kartoflisku, zjazd na sankach pod zimowym niebem usianym gwiazdami, taniec na łyżwach na zamarzniętym jeziorku... Każdą taką chwilę zapamiętywałam i dołączałam do mego sznura korali. Chwile niezmąconego piękna, ulotnego, ale prawdziwego. Czasem je wyjmuję, przyglądam się im i odczuwam na nowo. Pomogły mi przetrwać niejeden życiowy dołek. A teraz mam jeszcze młodziutką, wiotką jabłoneczkę z owocami o niebiańskim smaku mego dzieciństwa.
Wspaniale, że spełniło się Twoje marzenie o jabłonce :) Mnie przez wiele lat śnił się smak aromatycznych leśnych malin, które zbierałam w dzieciństwie u dziadka. W zeszłym roku znalazłam w ogrodzie małą, słabą roślinkę, którą mąż chciał od razu wykopać i wyrzucić. Nie pozwoliłam, przesadziłam i czekałam na jej pierwsze owoce. Doczekałam się dopiero w tym roku na jesieni i nie żałuję. To był dokładnie ten zapamiętany smak :)
OdpowiedzUsuńNo własnie, widzisz los zsyła nam to, o czym marzymy. Trzeba tylko to zauważyć i ocalić. A smak leśnych malin to częściowo kwestia odmiany, a częściowo otoczenia. Jeśli możesz, to spraw, by Twój krzaczek poczuł się jak w lesie - choćby podściel gałązkami sosny lub świerka, daj mu towarzystwo ziół itp.
UsuńDzięki za podpowiedź :)
UsuńCzasem to w ogóle nie ma co pisać, bo jest jak piszesz. Nie myśl , że zapomniałam o jakonie, on po prostu jeszcze ciągle mieszka w ziemi. Pozdrawiam Cię Wiedźmo.
OdpowiedzUsuńNie myślę i nie czekam specjalnie, bo i tak sadzi się go ciepłą wiosną. Mam dużą tremę, bo obawiam się, że się nie uda na tej mojej Syberii... Tegoroczne lato nauczyło mnie pokory.
Usuń<3!
OdpowiedzUsuńDajesz mi tróję? I tak dobrze!
UsuńPoruszyłaś temat, nad którym myślę już od długiego czasu. Mamy bardzo podobne podejście do tego tematu. Jestem w trakcie „przerabiania”, w zasadzie od dłuższego już czasu. Owszem, jest w tym jakaś prawda, ale też mam takie głębokie przeświadczenie, że inna, niż to podają. Pomimo tego, iż pozytywne myślenie zawsze było mi obce i wręcz denerwowało mnie, moje marzenia się spełniły. Dostałam od życia to, czego bardzo chciałam i do czego dążyłam. Jakie wobec tego znaczenie ma fakt różnicowania życiowych postaw na pesymistę czy optymistę? Pewne jest, że optymistą nigdy nie byłam i być nawet nie chciałam, a także spełniłam swoje najskrytsze marzenia i osiągnęłam to, do czego dążyłam. I wiesz co? Dalej to robię. Dla mnie osobiście, jest to trochę jakby odwracanie kota ogonem, rozmijanie się w jakiś sposób z prawdą.
OdpowiedzUsuńNigdy nie byłam ani optymistą, ani pesymistą, nawet nie do końca realistą, bo na pytanie co widzę, kiedy patrzę na szklankę, odpowiem, że szklanka jest dla mnie zawsze pełna. Nawet, jeśli połowa zawiera wodę, druga połowa powietrze. Tak jak i życie, jest pełne i światła, i cieni... Czy jest jakiś sens w tym, by zaklinać rzeczywistość i zacząć wierzyć, że wciąż świeci światło? Ludzie ciężko chorzy pokazują nam, że pomimo tego cienia na zewnątrz, w środku wciąż mają światło.
Krysiu, temat trudny i jak dla mnie jeszcze nie ukończony. Jeszcze nie mogę zamknąć tej furtki. Jednak dzięki wielkie za poruszenie tej tematyki.
Temat tylko musnęłam, muszę sama domyśleć. Jeśli idzie o lektury "w wiadomym temacie", to dla mnie strawny jest tylko "Trasurfing rzeczywistości". Dość ciekawie objaśnia pewne mechanizmy. Ja wolę po prostu czuć się dzieckiem magii i natury, które potrafi siłą woli i uczucia robić pewne rzeczy, ale nie wszystko. Ale to i tak fajnie.
UsuńJak zwykle pięknie piszesz :) Wybacz, że mało komentuję, ale czytam wszystko, prawie za każdym razem uśmiechając się do siebie. Prawie, bo czasem piszesz też o poważniejszych sprawach. Pozdrawiam ciepło całą rodzinkę, ludzką i zwierzęcą :)
OdpowiedzUsuńNawzajem pozdrawiamy! Rodzina powiększyła się o rudego kociaka, a pomniejszyła o Kitę, która odeszła w wieku 16 lat. Podziwiam Waszą posiadłość - bardzo dużo zrobiliście jak na pierwszy rok. Zastanawiam się, jak sobie poradzą drzewa owocowe w piasku, ale mam nadzieję, że znajdziesz sposób, aby je ciut dokarmiać na początku. Pierre usypuje wał z kompostu w odległości 0,5 do 1 metra od pnia drzewka, wydaje się, że to im pomaga.
UsuńTeż jestem ciekawa jak poradzą sobie drzewka. Dzięki za podpowiedź ;) Niech się kiciusi szczęści, gdziekolwiek teraz jest. Może poszła zmienić tylko futerko i za jakiś czas znowu do Was zawita.
UsuńNasz Rudzik już się całkiem oswoił, ze wszystkich kotów jakie miałam to największy miziak i gaduła.
Pozytywne myślenie jest negatywne jeśli jest tylko pustym klepaniem bez pokrycia..teraz tak stało się to modne, że za często to stwierdzenie używamy...Ja mam w sobie ogromne pokłady optymizmu ale nie powoduje to tego,że latam w chmurach i zapominam o rzeczywistości..życie nie da zapomnieć i jego różne cienie pojawiają się co chwila:):Optymizm pozwala wyjśc szybciej z doła, które życie od czasu do czasu kopie nam pod nogami:)Mamy w sobie tyle nieodkrytych mocy....w każdym z nas jest jakaś siła....
OdpowiedzUsuńJa akurat jestem zwolennikiem pozytywnego myslenia, i tak jak piszesz - madrych marzen. Z mojego doswiadczenia w zyciu wynika, ze kiedy juz uchwyce jakies marzenie, kiedy zaczne je ukladac i przelewac na papier, pozwalac im ewoluowac, odbiegac od poczatkowej wersji - a jednoczesnie czynic rzeczy w zgodzie z odpowiedzia na pytanie : jak tego osiagnac? ... to te moje marzenia sie spelniaja.
OdpowiedzUsuń(warunek jest taki, ze wszystko powinno zalezec ode mnie, nie od kogos innego ;))
No i wiarze rowniez, ze absolutnie wszystko co sie nam przytrafia, ma jakies pozytywne wydzwieki (to chyba zostalo mi jeszcze po lekturze "Polyanny":))
Mam od lat "konfiture milych wspomnien", taki odpowiednik Koralikow :) ktora sobie smakuje w ciezszych chwilach...