Wszyscy widzieliśmy nieraz ogromne i skomplikowane konstrukcje z kostek domina, gdzie wystarczy poruszyć jedną kostkę, żeby wszystko sukcesywnie się poprzewracało. Nieco podobnie jest w naturze. Dąży ona do harmonii i równowagi wielu elementów, żywych i nieożywionych. Wszystko jest ze sobą powiązane najrozmaitszymi zależnościami, nićmi, które ciągle jeszcze są słabo poznane.
Wystarczy poruszyć jeden element, wyeliminować go i cała konstrukcja się chwieje. Wystarczy wyeliminować lub nieostrożnie wprowadzić jeden organizm i zaczynają się plagi i nieszczęścia.
Przykład: w pewnej wiosce wyeliminowano koty wolno żyjące, bo "niszczą ptaki". Po eliminacji kotów nastała plaga gryzoni, które do tej pory występowały nielicznie. Wytruto więc gryzonie w wojnie totalnej. W następnym roku nie obrodziły rośliny strączkowe, które były podstawą upraw w tamtym regionie. Znikła z łąk koniczyna. Dlaczego? Bo rośliny motylkowe zapylane są przez trzmiele, tylko one mają dość długie ssawki, żeby tego dokonać. A trzmiele żyją w opuszczonych mysich norkach. Zabrakło myszy = zabrakło norek = zabrakło trzmieli = motylkowe nie zostały zapylone.
Inny przykład: w Chinach jakiś "geniusz" obliczył kiedyś, ile ziarna nadermno zjadają ptaki. Postanowiono pozbyć się ptaków. Wszyscy Chińczycy rozpoczęli masakrę, zabijano ptaki, wycinano drzewa, na których przesiadywały. Dzieci dostawały w szkole nagrody za przyniesione martwe ptaki, dorośli musieli rozliczać się w zakładach pracy czy miejscowych komitetach. W niektórych okolicach ptaki całkowicie zniknęły i cieszono się, ileż to ryżu więcej będzie dla ludzi. W następnym roku nastała niespotykana plaga much i koników polnych i w rezultacie stracono o wiele więcej, niż wyjadały ptaki. I znowu wszyscy łapali much na chwałę Mao wielkim nakładem sił i czasu, a ptaki robiły to za darmo. No, prawie...
Zaglądam na różne grupy ogrodnicze i widzę, jak krucha jest chęć ludzi do uprawy ekologicznej. Tak, chcą mieć zdrowe warzywa, ale wystarczy, że pojawi się cień jakiejś choroby czy szkodnika, kiedy zaczynają panikować no i cóż - sięgają po chemię. Eliminują krety, a potem dziwią się, że zbiory zjada im turkuć podjadek. Zabijają niewinne zaskrońce, bo boją się węży, wyrzucają ich jaja z kompostu, a potem dziwią się, że mają nornice. Sięgają więc po środki przeciw nornicom. A kostki domina padają, padają, padają... W końcu nie można już obejść się bez chemii. Wpadają ludziska w panikę na widok kolonii mszyc na liściach, pryskają chemią, nie bacząc, że zabijają też larwy biedronek i złotooków, które by im tę populację mszyc zmniejszyły za darmo...
Oczywiście są też plagi niezawinione przez ogrodników, choć zawinione przez człowieka, jak hiszpańskie ślimaki, które w niektórych okolicach pożerają wszystko, co zielone. Żal mi tych ludzi, bo tu jest u nas w tej chwili jedna tylko rada: kaczki biegusy, które je pożerają. W swojej ojczyźnie te ślimaki mają naturalnych wrogów, nie tylko drapieżniki, ale też nicienie i organizmy, które na nich pasożytują, nie są więc zbyt wielkim problemem. U nas tych wrogów naturalnych chwilowo nie ma, ale cierpliwości - przyroda nie znosi próżni, niedługo się znajdą tak czy inaczej. W niektórych rejonach ich ilość już zaczyna spadać.
I tu pojawia się słowo-klucz: cierpliwość. Aby naprawić podartą koronkę powiązań trzeba czasu. Trzeba też mądrości, a tę zdobywa się przez obserwację. Wiadomo, że w pierwszych trzech latach po przestawieniu się z chemii na ogrodnictwo czy rolnictwo naturalne mogą wystąpić masywne ataki szkodników. Pomału jednak organizm Matki - Przyrody wraca do równowagi, wszystko istnieje, ale nie ma plag. No, chyba że plaga suszy czy powodzie, ale to już inna rzecz.
W naszym społeczeństwie istnieje kult choroby, podczas gdy natura uprawia kult zdrowia. Jesteśmy tak dogłębnie przekonani, że trzeba leczyć, pryskać, sypać, bo przecież natura jest chora, że dla wielu z nas przejście na ekologię oznacza zastąpienie środków chemicznych środkami ekologicznymi. Stąd furorę robią przepisy na różne gnojówki, napary i inne bakcyle w proszku. Tymczasem należy dążyć do tego, żeby obejść się bez tego, żeby pozwolić naturze działać. Czasem tylko, w wyjątkowych okolicznościach, dajemy maleńką pomoc, jak np. opryskanie drożdżami pomidorów przy niesprzyjającej pogodzie.
Szanujmy wszelkie życie, od bakterii glebowych do kretów, wężów, jeży i ptaków. Zapewnijmy im warunki do życia, ale nie asystujmy za bardzo. Przyroda pozbywa się organizmów chorych, niepotrzebnych lub w nadmiarze.
Pewna znajoma dokarmia jeże na swojej działce kocim żarciem. Nie mówiąc już o tym, że kocie żarcie, choć smakowite, jest dla nich wysoko szkodliwe, bo zapycha nie dostarczając potrzebnych składników, to nażarte jeże nie chcą polować. Potem taka osoba dziwi się, że jeże nie chcą jeść ślimaków. A potem te "ukochane" jeżyki umierają w męczarniach z jelitami zapchanymi kocim żarciem, którego nie mogą strawić, albo nękane wyniszczającą biegunką.
Jak radzi Fukuoka - nie zastanawiajmy się nad tym, co możemy zrobić, ale nad tym, CZEGO MOŻEMY NIE ZROBIĆ. I róbmy tylko to, co jest konieczne. I tak będzie tego po kokardę...
Kierując się rozwagą i pomyślunkiem osiągnęłam taki stopień równowagi w ogrodzie, że nie stosuję ŻADNYCH lekarstw. Sąsiedztwo roślin, obecność dzikich ziół, żywopłoty, cała wesoła hałastra dzikich zwierząt i zwierzątek dba o to, żeby żadna choroba czy szkodnik nie rozplenił się zbytnio. A jeśli coś uparcie choruje i nie chce rosnąć, mimo dobrego sąsiedztwa, pielęgnacji, karmienia i w razie potrzeby podlewania, to rezygnuję z tego, bo wiem, że tutejszy biotop po prostu temu nie odpowiada. Zastępuję to czymś innym, równie smakowitym czy ładnym, ale rosnącym zdrowo. Tak zrezygnowałam z brzoskwiń, którym ani ziemia ani klimat nie odpowiadają, a w zamian mam winogrona, jarzębinogrusze, świdośliwy, renklody i masę innych. Ja dostarczam im tylko próchnicę i wodę w razie potrzeby, pielę trochę, żeby nie zostały zagłuszone, sadzę gatunki sprzyjające i w sumie to wszystko. Ale dojście do takiej równowagi zajęło nam około 7 lat....
Wiadomo, że jeśli chcemy mieć mądre dziecko, to nie należy za niego odrabiać lekcji, ale trzeba go zainteresować światem, podsunąć książki, rozmawiać. Towarzyszyć mu. Nie odrabiajmy więc lekcji za Przyrodę, ale asystujmy jej i pozwólmy działać po swojemu. Ona jest miriady lat starsza od nas, wie, co robić.
Trudno się nie zgodzić z Tobą, chociaż, tak chciałoby się szybko, szybko. Więc poradź, co mam zrobić, żeby nie mieć nornic, albo mieć ich mniej? Kot odpada.
OdpowiedzUsuńU mnie kotów, "jak mrówków" a nornice są. Zaskrońce też mam w kompostach.Musze jednak oddac kotom sprawiedliwość, bo polują bardzo ochoczo.
UsuńNie wiem, nic nie robię. Wtykałam niedopałki papierosów w nory, żeby poszły sobie dalej i tak jakoś zniknęły pewnego dnia, tzn. zostało ich trochę, rozsądna ilość, która nie przeszkadza.
UsuńZacznę palić, nie mam innego wyjścia. I wszystkim powiem, że to przez Ciebie - bo też chcę być eko - ogrodnikiem.:-DDD
UsuńWiem, że się nie obrazisz.
A poważnie, to też wtykam im do nor różne rzeczy, żeby je zniechęcić. I trutkę nawet zakupiłam z pół roku temu, ale jakoś jeszcze nie zastosowałam. Bo może z ziemi przejdzie do warzyw, a z warzyw do nas i...
Testują one ( nornice ) moją cierpliwość. Ostatnio posadziłam kabaczki, swoje własne roślinki, a jedna z tych zołz wciągnęła mi kabaczka pod ziemię. Chciałam zabić, ale nie było kogo. Frustracja, bezsilność, agresja...
I malusie buteleczko do zwalczania mszyc i innych też mam i w zeszłym sezonie zastosowałam, bo mi tak napadły na bób, że nie wytrzymałam.
wiesz, kiedyś mi tak opadły sadzonki, że myślałam, że po nich. Miałam zrobić oprysk z petów właśnie, ale przez 3 dni nie mogłam. $ już nie było potrzeby, większość mszyc przepadła, a sadzonki były czerwone od biedronek. Teraz na zaatakowane rośliny bobu patrzę, jak na wylęgarnię biedronek... A palić nie musisz, wystarczy poprosić znajomych, co palą...
UsuńMatko, czego ja nie wtykałam w norki! Wszystko co cuchnie oraz dzwoni - szmatki nasączone benzyną, pety, puszki, butelki, psie koopy, hrehrehre, nawet sprowadziłam nasiona piołunu i wyhodowałam, bo krety miały nie znosić jego zapachu. Znosiły, a jakże, ze śpiewem na ustach, a nawet jakby bardziej:))) Teraz mam wszędzie piołun.:) Odpuściłam, niech im będzie. Trudno. Zbieram ziemię, którą wykopią i sypię tam, gdzie psy wykopały dziury...
UsuńNie stosuję żadnej chemii, od początku, czyli od 8 lat. I podpisuję się pod Twoimi słowami, Gorzka. Pojawiają się mszyce, i owszem, zwłaszcza na dzikich czereśniach i wiciokrzewach, ale pewnego dnia po prostu znikają. Nie mam większych problemów, nawet ze ślimolami. Tfu! Odpukuję!
No to masz równowagę na gumnie...
UsuńZa Agniechż powtórzę, że nie zgodzić sie trudno by było.
OdpowiedzUsuńTo są truizmy, ale nie takie łatwe do wcielenia w życie, jak widzę.
UsuńSpróbuje dwa słowa wtrącić, :) dwa lata temu posiałam przy różach konopie polskie, które od tysięcy lat rosły na naszych terenach, Mickiewicz je opisywała w Tadeuszu panu :) Przypomnę: "Grzędy rozjęte miedzą; na każdym przykopie
UsuńStoją jakby na straży w szeregach konopie,
Cyprysy jarzyn; ciche, proste i zielone.
Ich liście i woń służą grzędom za obronę,
Bo przez ich liście nie śmie przecisnąć się źmija,
A ich woń gąsienice i owad zabija".
Jeszcze po wojnie długo nie wydawano wojny konopi, jeszcze przed wojną partyzanci chowali się na miedzy miedzy konopią, bo psy niemieckie traciły węch w ich pobliżu. Jeszcze amerykańska głupota do Polski wtedy nie dotarła. Posiałam, wyrosły piękne dorodne i ochroniły przed mszycą. Dziś się boję się wysiać bo sąsiad patrzy oczami uważnymi. Wiem że policja nie potrafi odróżnić konopi indyjskiej od polskiej, ale wiem że laboratoriach to potrafią, to jednak nie sieję już, mam te kilkaset metrów popryskam pokrzywą lub ludwikiem do naczyń i też będzie dobrze.
Ale wam w dobrze ukrytym miejscu przed oczami złymi, mogłaby konopia polska zabezpieczyć przed mszycami i może nawet nornicami?
Jagodo czy mogę wyimki posta zamieścić na Fejsbuku?
Lepiej nie ryzykować, ludzie wszędzie trafią i różni są. Wiem o konopiach, moja Babcia je sadziła. Mam do tej pory kapę utkaną między innymi z ich przedzy. W sumie można wystarać się o pozwolenie i wysiać kawałek, znajomi tak robią i trudne nie jest. Tyle, że wtedy to porządny kawałek zasiać trzeba.
UsuńPodstawową cechą ogrodnika jest cierpliwość.Więc szybko nie można stworzyć zrównoważonego środowiska.
OdpowiedzUsuńJagoda olbrzymia wiedzą i pracą 7 lat tworzyła równowagę.
Chciałam tu trochę poutyskiwać na kiepskie "akcje" takiego naturalnego zrównoważonego ogrodnictwa czy rolnictwa.Właśnie szperałam w dużym forum ogrodniczym.Wątki o naturalnym, nazwijmy ogólnie ,ogrodnictwie miniaturowe a o chemii wszelakiej wypowiedzi w ilościach i obszerności GIGANTYCZNE.
Widzisz, duże firmy chemiczne mają płatnych trolli, którzy z różnych profilów zasypują fora własnie takimi informacjami. Ba, są nawet wielkie agencje "trolli do wynajęcia" - korporacja płaci np. za kilka tysięcy postów o określonej tematyce na okreslonych stronach. To się nazywa lobbowanie albo pranie mózgu.
UsuńNo niby się że wszystkim zgadzam, ale dopóki mi coś w paradę nie staje.Walczę tak z mrówkami. W ogrodzie nie ruszam, ale jak mi przez podłogę włażą do domu w liczbie armii całej, jak mi łażą po lozku albo śpiącym dzieci to fakt, łapię za różowe granulki tłukę niemiłosiernie. A niestety,coraz częściej zachodzi konflikt: czlowiek- przyroda.
OdpowiedzUsuńNo wiesz, pisze tylko o ogrodzie. W domu natomiast najlepiej było by podłogę tak zaizolowac, żeby nie wchodziły i wszystkie dziury zakryć. W domu tłukę muchy, wieszam lepy i zasmarowuje peknięcia "mrowczane". Tudzież stawiam jesienią łapki na myszy. Nie można przecież pod pretekstem ekologii żyć w robactwie.
UsuńNa dodatkę one, czyli wszystkie te stworzenia też nie mają dla siebie litości, jeśli ktoś chce zająć ich miejsce. Tyle, że unikam ciężkiej chemii w takich przypadkach. W miarę możliwości i do wyczrpania wszystkich innych środków. Na ogół któryś w końcu skutkuje.
UsuńSłyszałam, że mrówki nie lubią mąki i trzeba je nią potraktować. Nie mam inwazji mrówek, nie sprawdzałam, bo są tam, gdzie powinny i nikomu nie przeszkadzają. Może warto spróbować?
Usuńa ja słyszałam, że skórki od cytryny...
UsuńWitam,
Usuńproszę wypróbować na mszyce naturalny eteryczny olejek herbaciany zmieszany z lawendowym. Proporcje: połowę buteleczki 10 ml herbacianego i połowę lawendowego na 1 l wody. Ja użyłem firmy Profarm Lębork (nie reklamuję firmy takie u nas są w ziołowym sklepie inny powinien też być dobry). Odkryłem drogą testów że działa natychmiast nie tylko na mszyce ale także na mrówki które je jakby hodują na zaatakowanych roślinach. Mszyce dają mrówkom słodki płyn, a mrówki chronią mszyce przed ich wrogami czyli biedronkami, larwami biedronek, złotookami.
Chemiczne środki zabijają wszystko mszyce i ich wrogów i wiele innych pożytecznych owadów. Trzeba popryskać szczególnie od dołu liście i dokładnie łodygę blokując mrówkom drogę do mszyc. Ważne żeby nastawić w spryskiwaczu drobną mgiełkę. Oprysk taki robimy w słoneczny suchy dzień żeby deszcz nie spłukał olejku. W razie deszczu trzeba powtórzyć oprysk bo olejek się spłukuje. Ta naturalna mikstura jest absolutnie nieszkodliwa dla ludzi i zwierząt domowych. Można również popryskać np. koperek truskawki itp. wszystko co jest atakowane przez mszyce wszelkiego typu. Olejek herbaciany jest bardzo silnie przeciwgrzybiczy i bardzo skuteczny na wszelkie grzyby na pomidorach, różach itp. Proszę spróbować
Życzę prawdziwego eko ogrodu.
K.W.
A właśnie pisałam, że wszystkich takich staram się unikać...
Usuńto dla takich którzy są zdesperowani zanim doją do ładu ze swoją ziemią. Ja dążę do równowagi, staram się jak mogę, choć ciężko mi sąsiad pryska chemią,i ona na moją działkę leci z wiatrem. Nie da nic sobie wmówić. Może kiedyś go przekonam ale będzie ciężko to stara data.Mam mało materiału na kompost. Zbieram skoszoną trawę i z domu resztki. Po roku mało tego a ziemia gliniasta. Zanim uda mi się wprowadzić życie do ziemi co mam zrobić z tymi mszycami. A chemii nie będę stosował. Przez nią mam poważną chorobę.
UsuńPozdrawiam
Podziw i szacun dla Twoich wysiłków. Rozumiem, że hodowanie jakiegoś stworzenia na gnój nie wchodzi w grę? To postaraj się posiać rośliny, które dają dużo biomasy i mają silne korzenie, które rozbijają nawet gliniastą ziemię.Dobre są tu rośliny motylkowe, które wzbogacają ją też w azot, w tym łubin i koniczyna czerwona. Także facelia. Oraz wiele innych roślin, które szybko i obficie rosną. Wysiewaj je na każdym wolnym kawałku, a będziesz miała na kompost i ściółkowanie.
UsuńHodowanie zwierząt niestety jest niemożliwe, za mało ziemi, ale zrobię tak jak piszesz. Gdy by było jeszcze więcej takich ludzi, jaki świat byłby piękny. No cóż trzeba działać żeby coś z tym zrobić.
UsuńJa rozumiem - nie pryskać chemią. Ale nie rozumiem - nie pryskać niczym w ogóle. Jak sobie by mszyce urzędowały na różach to jestem w stanie przeżyć, ale na bobie - już nie. W końcu po to go posiałam, żeby zjeść, nie żeby żywić mszyce. A ponieważ już się pojawiły, więc spróbuję mlekiem z wodą na początek. W ub. roku ćwiczyłam wywar czosnkowy, ale im nie przeszkadzał.
UsuńOlejki eteryczne, w tym olejek z drzewa herbacianego maja szerokie zastosowanie. Lawendowego używam głównie ze względu na zapach, natomiast ten z drzewa herbacianego ma u mnie szerokie zastosowanie lecznicze. I z powodzeniem. Opryszczka, wszelkie zmiany skórne. U ludzi i zwierząt.
Na mrówki niezawodny jest boraks, który chyba jest w każdym eko-domu. (Mam na myśli mrówki w mieszkaniu, nie na grządkach) Natomiast ostatnio usłyszałam, że mielony cynamon tez je odstrasza, a ten z powodzeniem i bez szkód można przy warzywach sypnąć.
Pomysł z biomasą popieram. Należy tylko pamiętać, by w odpowiedniej fazie rozwoju roślin, skosić je.(Ponieważ nie jestem permakulturalna - dodałabym : i przyorać. No, ostatecznie - przekopać, żeby rozkładające się szczątki roślinne poprawiły strukturę gleby)
Obornik natomiast nie zawsze jest ekologiczny. Zwierzęta musiały by być żywione wyłącznie paszą ekologiczną.
Przepis na oprysk drożdżowy jest pod innym adresem niż podany. Mianowicie pod tym:
http://utygan.blogspot.com/2015/06/druga-bitwa-o-pomidory.html#comment-form
No niby się że wszystkim zgadzam, ale dopóki mi coś w paradę nie staje.Walczę tak z mrówkami. W ogrodzie nie ruszam, ale jak mi przez podłogę włażą do domu w liczbie armii całej, jak mi łażą po lozku albo śpiącym dzieci to fakt, łapię za różowe granulki tłukę niemiłosiernie. A niestety,coraz częściej zachodzi konflikt: czlowiek- przyroda.
OdpowiedzUsuńOczywiście, że nie mogę przyznać Ci racji. Nornice, tak... robią dużo szkód, wkurzają mnie mrówki, a już śliamków przez Ciebie pieszczotliwie nazywanych 'hiszpańskimi' organicznie nie znoszę i tłukę, jak się da. Ale staram się - "staram się" to słowo-klucz - nie ingerować. Może dlatego, że nie za wiele mam czasu, no i zwyczajnie nie chce mi się ;)
OdpowiedzUsuńNo oczywiście, że nie mogę NIE PRZYZNAĆ Ci racji... chyba pora iść spać ;)
UsuńAkurat w przypadku tych ślimaków trzeba ingerować. Straszne rzeczy się dzieją w niektórych regionach, nie można nic uprawiać. Ale na nie dobre są kaczki biegusy. One je zżerają hurtowo, tylko wody muszą mieć dużo, żeby dziobów nie zakleiły.
UsuńTak, wiem że biegusy zjadają ślimaki. Tylko zastanawiam się, czy nie zjedzą przy okazji wszystkich roślinek w warzywniku. Już kury robią mi niezłe spustoszenie...
UsuńNie ingeruję poza ślimakami oczywiście ;)
O to podpytaj Bazylię, ona je ma. Biegusy, oczywiście.
UsuńNie będzie dobrze, jak jeden z nielicznych programów ogrodniczych w tv ,,Rok w ogrodzie" reklamuje różne ,,lekarstwa" na rośliny, nawet jeśli jest to na bazie ekologicznej. Co program to jakiś środek albo i dwa :(. Napisałaś o gnojówce, myślałam, że można ją podawać? Stosuję ją na mszyce i różne takie, raz częściej, raz rzadziej... Jak często Ty byś stosowała? Tu mnie zastanowiłaś. :)
OdpowiedzUsuńCo do cierpliwości, to w ten długi weekend stanęłam przed dylematem a raczej ostro dostałam po palcach. U mnie są dwie jednostki w jednym biednym mózgu: ogrodnik i ekolog. Ogrodnik chciał pielić w rabatach i rabato podobnych a ekolog zrobił spięcia mózgowe aby nie wyrywać pokrzyw bo to teraz czas biedronkowy. Więc całość złożona z mojej osoby miała dużo wolnego czasu :D Pisz jak najwięcej kochana, bo trzymasz mnie przy życiu, że to nie ja jestem odosobnionym przypadkiem, i dajesz mi potwierdzenie, że moje myślenie jest właściwe, czasami w oparach wszędobylskich oprysków tracę rozeznanie i właściwy kierunek, nie mówiąc o woli walki i dążenia dalej :)))) Pisz, pisz, koniecznie pisz...
Wiesz, rabatki też pielę, bo warzywa i kwiaty mogą być uduszone przez dzikie rośliny, ale dobrze jest zostawić dziki zakątek, gdzie one mogą sobie rosnąć. Trzeba po prostu nie dać się zwariować.
UsuńA mszyce jakoś są trzymane w ryzach przez biedronki i złotooki. W pewnym momencie jest ich trochę, ale po kilku dniach znikają i nie wracają. a na różach nie ma, bo pomiędzy różami rosnie lawenda. Tylko stonkę ziemniaczaną musimy zbierać - to świństwo tylko bażanty jedzą, a tych nie mam.
UsuńPowiedź mi jeszcze, jak często stosujesz wywar z gnojówki :)
UsuńOgród uprawiam trzeci rok. Z założenia nie używam chemii. W zeszłym roku miałam straszną inwazję mszyc. Dzielnie ręcznie niszczyłam a na dzikich różach zostawiłam, bo doszłam do wniosku, że róże sobie poradzą. Miałam rację. W tym roku miałam tylko na jednej róży i po mojej interwencji zniknęły zupełnie. Jest za to mnóstwo nornic, ale oprócz zjedzonych na jesieni kilku selerów nie zauważyłam większych zniszczeń, może po prostu trzeba dla nich też coś posadzić?
OdpowiedzUsuńTopinambur sprawdza się nieźle. Nornice go lubią i urządzają sobie topinambur party, a inne zostawiają w spokoju. A jak już tam są, to drapieżniki też je łatwo znajdują.
UsuńJagodo, masz jakieś sposoby na wykorzystanie popiołu i niedopałków papierosów? kiedyś zalewałam pety wodą i podlewałam tym róże, co im na zdrowie wychodziło. jest sens pety w krecie dziury wrzucać?
OdpowiedzUsuńps. palę i już, i akcji anty- nie inicjuję.
Też palę i już. Nikotyna jest silną trucizną, więc z nią ostrożnie. Ja popiół i pety spalam głównie w ognisku. Licząc, że się wymieszają. A wtykanie w nory krecie ma taki sens, że kret jest węchowcem i wszelkich smrodów bardzo się brzydzi. Nie zginie od tego, ale przeniesie się dalej. I o to mi chodzi. Można też wywarem z petów pryskać kapustę w okresie wylotów bielinka. Ja tego nie robię, bo jak napisałam wcześniej - nie kręcą mnie wieczne lekarstwa. Interweniuję bardzo rzadko i w sytuacjach, kiedy już nic innego nie wchodzi w grę.
UsuńZawsze mnie pocieszają słowa o cierpliwości, o tym, że potrzeba kilku lat na stworzenie równowagi. Współgra to z moimi dotychczasowymi porażkami ogrodniczymi oraz niechęcią do babrania się w eko-gnojówkach. Ściółkuję za to różnymi ziółkami, głównie żywokostem, skrzypem i pokrzywą, które u mnie w dużych ilościach. No i mam już obornika hałdy - powoli widać zmianę. Ślimaki są, ale nie jest to już ubiegłoroczna plaga, no i moje biegusy pracują dzielnie:)Może w tym roku coś się uchowa... Jeszcze ze 3-4 lata i będę miała ogród, że ho ho:) Pozdrowienia ciepłe z Południa.
OdpowiedzUsuńPrzy takim zacięciu na pewno będziesz miała ogród. Mam tylko pewną obawę - czy wystarczy Ci czasu na to wszystko? Masz tyle zwierzaków, remont, dziecko i nie wiem co jeszcze na karku... Podziwiam Cię.
UsuńJagodo, masz ogród lata i do takiej bioróżnorodności też dochodziłaś całe lata. A co ma zrobić ktoś kto założył ogród eko na pustyni biologicznej i pojawiły się choróbska i szkodniki wszelkiego rodzaju? Jeśli stosuje te różne gnojówki i inne swojej roboty lekarstwa to i tak chwała mu za to, bo jest w zdecydowanej mniejszości w porównaniu z tymi którzy stosują chemię. A że ten okres gnojówkowy nigdy się nie kończy to już insza inszość, to po prostu brak wiedzy i tyle. Na dużych forach ogrodniczych posty idą w miliony, a nazwisko Fukuoki albo słowo permakutura nie pojawia się wcale.
OdpowiedzUsuńJedyne co można robić to dawać światu znać, że istnieją inne sposoby gospodarowania, tak jak np. robisz to Ty na blogu. I samemu być przykładem. No bo co więcej?
Z tą bioróżnorodnością to rzeczywiście miałam masę szczęścia. Nasz ogród to wyspa wśród bagien i łąk kośnych, więc wokoło raczej nikt nie truje. Poza tym ten korytarz łąkowy, otaczający małą rzeczkę, kilkaset metrów dalej staje się Biebrzańskim Parkiem Narodowym. A Puszczę Augustowską mam po drugiej stronie rzeczonej rzeczki. Nawet bez naszego udziału bioróżnorodność kwitła. Są miejsca, gdzie o nią o wiele, wiele trudniej. Mam wrażenie, że jeśli ogród jest niewielki, a otoczony np. przez pola traktowane chemią, to prawie niemożliwa.Wbrew pozorom w miastach nie jest tak źle. Zawsze można natomiast poprawić stan gleby. A dla przeciwwagi chemicznym trollom (są takie, które piszą specjalnie na zamówienie) istnieją takie blogi jak ten i kilka innych. Niektóre z nich możesz znaleźć na pasku obok.
UsuńPopieram Twoje rozważania i też doszłam do wniosku, że jesli coś nie chce u mnie rosnąć to powinnam to zastąpić czymś miejscowym. Klimat, ziemia, susza, wybiły mi z głowy piękne krzaki rododendronów, w ich miejsce posiałam z własnych nasion orliki i serduszkę, mają się świetnie. Pogodziłam się z tym, że moja hortensja ogrodowa, jak zakwita to jakiś cud, nie mogę jej w odpowiednim czasie okryć na zimę, bo kończę sezon w październiku i na okrycia za wcześnie, więc tylko lekko podsypuję korzenie liśćmi i korą,więc mi przemarza do cna. Wiosną wypuszcza pędy ale ona kwitnie na zeszłorocznych, więc kawitów nie mam, a tak je lubię. Raz jedeyny miała chyba dwa, cudem jakimś.
OdpowiedzUsuńIstnieją hortensje znoszące nasz klimat i nie wymagające okrywania, poszukaj trochę. U nas jest taka wysoka biała od sąsiadów ze wsi, rośnie w półcieniu i ma olbrzymie, białe kwiaty. dokupiłam też odmianę Vanille-Fraise, ciągle jest na etapie testowania. Przepięknie za to rośnie błękitna szałwia ozdobna. Zawsze mozna znaleźć coś, co jest piękne i przystosowane do gleby i warunków. A takie poszukiwania bywają ekscytujące.
UsuńMnemo - hortensje bukietowe, białe, albo takie, których kwiaty różowieją z wiekiem.
UsuńOdmiana Annabel - olbrzymie, białe kule. Rośnie u nas, a to o czymś świadczy. Te zwykłe ogrodowe nie przetrwały ani jednej zimy. Spróbuj - polecam.
Tak, wiem, ja mam kilkanaście krzaków tych bukietowyh i drzewiastych (mają białe, zielonkawe kwiaty, niektóre przebarwiają się na różowo), których nie okrywam ani trochę i pięknie kwitną, ale ta ogrodowa (różowa, niebieska, fioletowa), to z tą jest problem u mnie.Te bukietowe kwitną na pędach jednorocznych, ogrodowe na dwuletnich -to taka różnica.
UsuńJagódko jak zrobić oprysk z drożdży na pomidory? Jakie Proporcje? zwykłe drożdże?
OdpowiedzUsuńhttp://utygan.blogspot.com/2015/07/cud-za-zotowke.html Tutaj znajdziesz przepis i powodzenia!
UsuńBardzo dziękuję, pozdrawiam
UsuńDziękuję za ten wpis! Pod skórą tak właśnie czuję: nie "walcz" z naturą, a współpracuj... I coś za coś. Kret w zamian za spulchnianie; choć denerwuje, jak wykopie rząd marchwi :) Dlatego sieję jej więcej i dla siebie, i dla tych pod ziemią. U mnie też było sporo mszyc w ubiegłym roku, ale zauważyłam, że one mając wybór, wolą osty, lebiodę, marunę. Jakbym wypieliła do czysta, to musiały by się zadowolić bobem. A tak wszyscy jedzą to, co lubią, choć kosztem wypielęgnowanego ogrodu. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńCzasem można manipulować trochę sąsiedztwem roślin, żeby pozbyć się tych niechcianych.
UsuńZazdroszczę Ci,że mieszkasz w tak atrakcyjnej i czystej okolicy.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawe są Twoje teksty. Spodobało mi się Twoje określenia o "koronce powiązań".
O, matko, i ja mam na czołówce bloga sentencję o ogrodnictwie zgodnym z naturą..! Aż mi głupio... Ale się staram i niech ta sentencja będzie traktowana jako ideał, do którego dążę.
Przepis na drożdżowy oprysk wykorzystam, nie znałam. Ale przyznaję Ci rację, że przechodząc na uprawę ogrodu bez chemii, natychmiast zaczęłam gromadzić przepisy na substancje i lekarstwa naturalne, człowiek jest już "skrzywiony". Nie stosuję ich za dużo i mogę napisać, że mój ogród przeżył przejście na życie bez chemii bardzo dobrze ( to już będzie ze 6 lat).
W końcu zimy zwykle stosuję oprysk Promanalem - co o tym sądzisz? Zabijam też pożyteczne owady?