Przyszedł w końcu mrozek, najpierw malutki przymrozek, potem większy, a na tę noc zapowiada się całkiem spory. Świat jakoś tak wyładniał, pachnie inaczej, zimą, zorzą północną, reniferami, przygodą. Czekam teraz na śnieg, żeby dopełnić zimową bajkę.
Ziemia jest już twarda, zapadła w sen. Nadeszły wakacje ogrodnika, bo teraz nie można już nic robić. Tylko wyciągać kolejne słoiki i przetworami, zaparzać własnoręcznie zebrane herbatki i marzyć przy ogniu. Dzięki wytrwałej pracy naszej i naszych niektórych gości mamy wiele przetworów, a dzięki darom przyjaciół (dzięki, Haniu i dzięki, Surowa Zieleń) spiżarnia wzbogaciła się o owoce suszone i przepyszne orzechy.
Grządki i grzędy śpią pod kołderkami z liści, słomy i siana. W tym roku jesienią połączyliśmy stare wały, likwidując niektóre ścieżki i tworząc duże uprawne prostokąty. Zostały tylko główne trawiaste alejki, a jednoroczne, doraźne ścieżki będę wytyczać w miarę potrzeb.
W Nowym Warzywniku, na glinie, odłożyła się już porządna warstwa humusu. Niektórzy goście nie chcą wierzyć, kiedy pokazuję im grudy twardej gliny na ścieżce i ciemną, pulchną ziemię na grzędach - że to jest to samo podłoże. Rzeczywiście, próchnica jest najlepsza do polepszania jakości gleby. Nie radzę raczej stosować torfu na glinach, bo po pierwsze kosztuje, po drugie nie ma żadnych właściwości odżywczych, po trzecie - próbowaliście kiedyś zwilżyć suchy torf? Humus ma to wszystko, czego on nie ma, a na dokładkę jest za darmo. Ot, trochę ściętej trawy, liści, trochę obornika (jeśli jest), wszystkie resztki organiczne, jakie mamy pod ręką i po 2-3 latach w miejsce gliny mamy piękną, ciemną ziemię. Przyjemnie jest przesiewać ją między palcami. A to jest ważne, takie dotykanie ziemi dłonią, bosą stopą, okazywanie jej szacunku i czułości. Niekiedy nasi goście dziwią się, kiedy nakłaniam ich, aby zdjęli rękawice robocze i dotknęli ziemi gołą ręką, niektórzy wręcz czują się nieswojo. Ale potem mówią, że to jest jedyne, specjalne doświadczenie. Oczywiście, ja też zakładam rękawice do pracy przy różach czy ostach, ale kiedy się da, to wolę czuć swoją skórą to, co robię. A ręce mam ciągle miękkie i delikatne. Wszystkim mówię, że to od głaskania Luny i owiec, bo i jedna i drugie wydzielają lanolinę. No, krem od Utygan tez pomaga... I to bardzo.
A co teraz robię? Ano wyciągnęłam robótki. I jeśli zostaje mi czasu po czyszczeniu popiołu (warto go zachować albo dodawać do kompostu), noszeniu drewna na opał, sprzątaniu, karmieniu całego tałatajstwa i pojeniu go, to coś tam dłubię.
Dokarmiany też dość intensywnie ptaki. Kiedyś, w szczęśliwszych czasach, miały zarośla chwastów, dzikie drzewa owocowe i krzewy. Teraz my, ludzie, wyczyściliśmy większość tych zarośli. Jesteśmy więc winni ptakom ich pokarm. Są z tego też inne korzyści, bo ptaki przyzwyczajają się do miejsca i zostają potem na lato w ogrodzie, a ich rola w niszczeniu szkodliwych owadów jest nie do przecenienia. Jest jeszcze jeden zysk - to ptasie odchody, równie bogate, jak najlepsze guano. Niby jest tego niewiele od jednego ptaszka, ale pod krzewami i drzewami, gdzie przebywają, jest całkiem gruba warstwa. Dla nas to przyjemność obserwowania karmnika, dla nich kwestia przeżycia.
Lubię siedzieć przy oknie w kuchni, z kubkiem aromatycznego naparu, i patrzeć na ten ptasi świat. Koty podzielają to moje upodobanie. Pod płytą mruczy ogień, zapada zmrok. Idę dać kolację kurom i owcom.
Cudna jest zima! Mimo, że dzień jasny szybko się kończy, dzień ciemny trwa długo i można dłubać coś i patrzeć na gasnące lasy, ogrody czy krzaki za oknem:) No i nadrabiać lekturowe braki. Pozdrawiam. O.
OdpowiedzUsuńO właśnie - braki lekturowe. Czas mi wrócić do kształcenia się, nie tylko do przyjemności. Dzięki.
UsuńJa właśnie wróciłam od karmienia i pojenia, dzisiaj (kolejny) ciężki dzień - jedna owieczka złamała nogę, bardzo nas ten listopad doświadczył...
OdpowiedzUsuńAle lubię ten czas jesienny - przed-zimowy, długie wieczory, ciepło z kominka, nalewki i grzane wino... tylko czasu (sił?) na robótki brak ;)
Bardzo Wam współczuję. Jak mówiła moja Babcia: "Nic, tylko okadzić obejście od uroku". Naprawdę. Można się śmiać, ale tarczę przed złem można sobie zrobić siłą woli. Ale to do obgadania na priv.
UsuńAch, posadziłam dziś czosnek! Sezon 2015 w swoim warzywniku uznaję więc za zakończony. :-)
OdpowiedzUsuńZnowu mam randki z maszyną do szycia. To musi być zima.
Inkwi! Co się dzieje?
Samo złe się dzieje, jakaś czarna seria. Umarł Dali, baranek wykarmiony przeze mnie butelką, Agnieszka - zapalenie płuc, Zygfryd - ropień pod raciczką, chora Jagoda... Nie żyje Zorion.
UsuńAle w kwestii złamanej nóżki Lizy są pomyślne rokowania. Nóżka jest nastawiona, usztywniona. Teraz czekamy 4 tygodnie. Proszę trzymać kciuki!
I wciąż jeszcze nie posadziłam czosnku...
Trzymam.
UsuńTo się odwróci ! Wszyscy trzymamy kciuki i ślemy dobre myśli :) A czosnek można posadzić wiosną :)))
UsuńOdwróci się odwróci. Pewnie, że czosnek można jeszcze posadzić wiosną. Teraz najważniejsze, żeby Inkwi odpoczęła, odprężyła się trochę.
UsuńUwielbiam w Twojej pisaninie tę romantyczną nutkę trzaskającego pod kuchnią ognia i kotów ożywionych spoglądaniem na karmik dla ptaków. A u nas - sztywno. Byliśmy wczoraj na targu - pieszo. To jakieś 8 kilometrów w jedną stronę, zabłądziliśmy i z plecakami uginającymi się kaszami, soczewicą i fasolą zrobiliśmy kilkanaście kilometrów. Plecy bolą, ale wrażenia ze spaceru po okolicy bezcenne - wąwozy, grabowo-dębowe lasy, niemalże górskie widoki wśród zimowych pól... Piękna ta nasza kraina!
OdpowiedzUsuńTwoja notka bardzo dobrze wprowadza w zwolnione tempo zimowe. Probowalam kilka razy pracowac w rekawicach, ale nie potrafilam sie przyzwyczaic, musze czuc ten kontakt z roslina, z ziemia, podac reke jak przyjaciel,a nie szkodnik. Pozdrawiam i zycze spokojnego przezimowania :)
OdpowiedzUsuń