Przyszedł w końcu mrozek, najpierw malutki przymrozek, potem większy, a na tę noc zapowiada się całkiem spory. Świat jakoś tak wyładniał, pachnie inaczej, zimą, zorzą północną, reniferami, przygodą. Czekam teraz na śnieg, żeby dopełnić zimową bajkę.
Ziemia jest już twarda, zapadła w sen. Nadeszły wakacje ogrodnika, bo teraz nie można już nic robić. Tylko wyciągać kolejne słoiki i przetworami, zaparzać własnoręcznie zebrane herbatki i marzyć przy ogniu. Dzięki wytrwałej pracy naszej i naszych niektórych gości mamy wiele przetworów, a dzięki darom przyjaciół (dzięki, Haniu i dzięki, Surowa Zieleń) spiżarnia wzbogaciła się o owoce suszone i przepyszne orzechy.
Grządki i grzędy śpią pod kołderkami z liści, słomy i siana. W tym roku jesienią połączyliśmy stare wały, likwidując niektóre ścieżki i tworząc duże uprawne prostokąty. Zostały tylko główne trawiaste alejki, a jednoroczne, doraźne ścieżki będę wytyczać w miarę potrzeb.
W Nowym Warzywniku, na glinie, odłożyła się już porządna warstwa humusu. Niektórzy goście nie chcą wierzyć, kiedy pokazuję im grudy twardej gliny na ścieżce i ciemną, pulchną ziemię na grzędach - że to jest to samo podłoże. Rzeczywiście, próchnica jest najlepsza do polepszania jakości gleby. Nie radzę raczej stosować torfu na glinach, bo po pierwsze kosztuje, po drugie nie ma żadnych właściwości odżywczych, po trzecie - próbowaliście kiedyś zwilżyć suchy torf? Humus ma to wszystko, czego on nie ma, a na dokładkę jest za darmo. Ot, trochę ściętej trawy, liści, trochę obornika (jeśli jest), wszystkie resztki organiczne, jakie mamy pod ręką i po 2-3 latach w miejsce gliny mamy piękną, ciemną ziemię. Przyjemnie jest przesiewać ją między palcami. A to jest ważne, takie dotykanie ziemi dłonią, bosą stopą, okazywanie jej szacunku i czułości. Niekiedy nasi goście dziwią się, kiedy nakłaniam ich, aby zdjęli rękawice robocze i dotknęli ziemi gołą ręką, niektórzy wręcz czują się nieswojo. Ale potem mówią, że to jest jedyne, specjalne doświadczenie. Oczywiście, ja też zakładam rękawice do pracy przy różach czy ostach, ale kiedy się da, to wolę czuć swoją skórą to, co robię. A ręce mam ciągle miękkie i delikatne. Wszystkim mówię, że to od głaskania Luny i owiec, bo i jedna i drugie wydzielają lanolinę. No, krem od Utygan tez pomaga... I to bardzo.
A co teraz robię? Ano wyciągnęłam robótki. I jeśli zostaje mi czasu po czyszczeniu popiołu (warto go zachować albo dodawać do kompostu), noszeniu drewna na opał, sprzątaniu, karmieniu całego tałatajstwa i pojeniu go, to coś tam dłubię.
Dokarmiany też dość intensywnie ptaki. Kiedyś, w szczęśliwszych czasach, miały zarośla chwastów, dzikie drzewa owocowe i krzewy. Teraz my, ludzie, wyczyściliśmy większość tych zarośli. Jesteśmy więc winni ptakom ich pokarm. Są z tego też inne korzyści, bo ptaki przyzwyczajają się do miejsca i zostają potem na lato w ogrodzie, a ich rola w niszczeniu szkodliwych owadów jest nie do przecenienia. Jest jeszcze jeden zysk - to ptasie odchody, równie bogate, jak najlepsze guano. Niby jest tego niewiele od jednego ptaszka, ale pod krzewami i drzewami, gdzie przebywają, jest całkiem gruba warstwa. Dla nas to przyjemność obserwowania karmnika, dla nich kwestia przeżycia.
Lubię siedzieć przy oknie w kuchni, z kubkiem aromatycznego naparu, i patrzeć na ten ptasi świat. Koty podzielają to moje upodobanie. Pod płytą mruczy ogień, zapada zmrok. Idę dać kolację kurom i owcom.
Ponad dwadzieścia lat temu osiedliśmy w prawie 100 letnim domu otoczonym ugorem i kawałkiem starego sadu i postanowiliśmy stworzyć tu własny kawałek raju. Ogród jak najbliższy naturze, który zarazem nas cieszy i żywi. O tym ogrodzie i o tym, czego się nauczyliśmy tworząc go i pielęgnując jest ten blog.
piątek, 27 listopada 2015
poniedziałek, 23 listopada 2015
Rozczarowanie
Kilka dni wahałam się przed napisaniem tego posta. Nie lubię pisać o rzeczach przykrych, nie ma na nie miejsca w malutkim raju. zostawiam je za drzwiami. Jednak teraz winna Wam jestem wyjaśnienie i być może przestrogę.
Chodzi o te konferencje w siedzibie Biebrzańskiego Parku Narodowego.
Nie umiem wyjaśnić, jakim cudem to w ogóle miało miejsce i jak dyrekcja mogła do czegoś takiego dopuścić. Może ich też wpuszczono w maliny, tak jak mnie i innych uczestników?
Usiadłam więc na sali z pięknym kajetem, gotowa wszyściutko akuratnie notować, żeby potem móc przemyśleć i podzielić się. Początek rzeczywiście był obiecujący, traktował o magnetyzmie, polu magnetycznym, uskokach geologicznych i ich wpływie na organizmy żywe.
Niestety, następnie zaczęło być mniej ciekawie. Jeden z prowadzących zaczął się promować, twierdząc, że znalazł maszynę, która uzdrawia wszystko (łącznie z czakramem wawelskim, bakteriami w benzynie w baku samochodowym i chemtrails) i pomalutku, ale nachalnie zaczęła się promocja "cudownych krążków", które ten pan sprzedaje. Żadnych dokładnych wyjaśnień, wszystko spowite mgłą tajemnicy, tylko rzucane chwytliwe hasła, jak "pole informacyjne", "zmiany paradygmatów", "uzdrowienie", "zapewnienie powodzenia firmy" itp. Przez wpływanie na umysły innych - co jest już zupełnie diaboliczne, bo biała magia kategorycznie odrzuca wpływanie na innych, nieświadomych tego. Nawet zabiegi lecznicze wykonuje się na wyraźną prośbę.
Pod koniec nic już nie notowałam, bo nie było co, tylko kątem oka obserwowałam. Dało mi to dużo materiału do przemyśleń.
Byłyśmy we trójkę, trzy początkujące wiedźmy biebrzańskie i zgodnie zaczęło robić się nam nieprzyjemnie. Niektóre aż miały nudności. Żal mi było też trzech chłopaków, którzy przyjechali aż spod Białowieży. Oni mieli podobne odczucia do nas., tylko wyrażali to bardziej dosadnie.
Ponieważ część osób zaczęła wychodzić, my też wyszliśmy w czasie przerwy obiadowej. Pojechaliśmy połazić po lesie i to było o wiele bardziej owocne, niż ta komercyjna konferencja.
Zostawiłam młodych na spacerze i pojechałam do domu. Prawdopodobnie wyniknie z tego ciekawa znajomość, dalsze wzbogacanie naszego kręgu przyjaźni. Jeden mały kotek z leśniczówki znalazł już dom w mieszkaniu kooperatywnym w Białymstoku. Czyli jakaś korzyść jest...
A dla mnie gorzkie dość doświadczenie, które jednak sporo mnie nauczyło o ludziach. I sprawdzenie przysłowia, że nie wszystko złoto, co się świeci.
Chodzi o te konferencje w siedzibie Biebrzańskiego Parku Narodowego.
Nie umiem wyjaśnić, jakim cudem to w ogóle miało miejsce i jak dyrekcja mogła do czegoś takiego dopuścić. Może ich też wpuszczono w maliny, tak jak mnie i innych uczestników?
Usiadłam więc na sali z pięknym kajetem, gotowa wszyściutko akuratnie notować, żeby potem móc przemyśleć i podzielić się. Początek rzeczywiście był obiecujący, traktował o magnetyzmie, polu magnetycznym, uskokach geologicznych i ich wpływie na organizmy żywe.
Niestety, następnie zaczęło być mniej ciekawie. Jeden z prowadzących zaczął się promować, twierdząc, że znalazł maszynę, która uzdrawia wszystko (łącznie z czakramem wawelskim, bakteriami w benzynie w baku samochodowym i chemtrails) i pomalutku, ale nachalnie zaczęła się promocja "cudownych krążków", które ten pan sprzedaje. Żadnych dokładnych wyjaśnień, wszystko spowite mgłą tajemnicy, tylko rzucane chwytliwe hasła, jak "pole informacyjne", "zmiany paradygmatów", "uzdrowienie", "zapewnienie powodzenia firmy" itp. Przez wpływanie na umysły innych - co jest już zupełnie diaboliczne, bo biała magia kategorycznie odrzuca wpływanie na innych, nieświadomych tego. Nawet zabiegi lecznicze wykonuje się na wyraźną prośbę.
Pod koniec nic już nie notowałam, bo nie było co, tylko kątem oka obserwowałam. Dało mi to dużo materiału do przemyśleń.
Byłyśmy we trójkę, trzy początkujące wiedźmy biebrzańskie i zgodnie zaczęło robić się nam nieprzyjemnie. Niektóre aż miały nudności. Żal mi było też trzech chłopaków, którzy przyjechali aż spod Białowieży. Oni mieli podobne odczucia do nas., tylko wyrażali to bardziej dosadnie.
Ponieważ część osób zaczęła wychodzić, my też wyszliśmy w czasie przerwy obiadowej. Pojechaliśmy połazić po lesie i to było o wiele bardziej owocne, niż ta komercyjna konferencja.
Zostawiłam młodych na spacerze i pojechałam do domu. Prawdopodobnie wyniknie z tego ciekawa znajomość, dalsze wzbogacanie naszego kręgu przyjaźni. Jeden mały kotek z leśniczówki znalazł już dom w mieszkaniu kooperatywnym w Białymstoku. Czyli jakaś korzyść jest...
A dla mnie gorzkie dość doświadczenie, które jednak sporo mnie nauczyło o ludziach. I sprawdzenie przysłowia, że nie wszystko złoto, co się świeci.
niedziela, 15 listopada 2015
Energia spokoju
Przez świat przetacza się fala strachu i niechęci, wręcz nienawiści. Wspominałam już wcześniej, dużo wcześniej, że dochodzi do polaryzowania się postaw. W tej chwili jest już gorzej, bo te usztywnione postawy budzą lęk. A lęk budzi niechęć i tak nakręca się spirala nienawiści.
Mam wrażenie, że ta fala jest sterowana i ukierunkowana. Nas nastawia się na nienawiść do muzułmanów, ich na nienawiść i roszczenia do "niewiernych". Prawicowców na lewicę i na odwrót.Wierzących na niewierzących i ateistów na wierzących. Wszystko jest dobre, by nastawiać ludzi wrogo do siebie. A wiadomo - "dziel i rządź".
Co w tej sytuacji robić, aby ocalić swój kawałek raju? Przede wszystkim nie ulegać strachowi, nie dać się manipulować. Nienawiść działa tak: najpierw wzbudza się strach i niechęć do jakiejś grupy lub nacji. Tu już jest pierwszy błąd, bo ludzie są różni, a w tym wypadku stosuje się odpowiedzialność zbiorową. Nie dać się nabrać! Zachować chłodną głowę i nie ulec strachowi, przed czymś wyimaginowanym, czymś, co się nam wmawia. Potem się tę grupę odczłowiecza, nazywając ją przynoszącymi ujmę wyzwiskami. A potem można już wzywać do zabijania, bo to przecież nie ludzie.
Wygląda tak, jakby komuś zależało, żeby ludzi skłócić ze sobą, upodlić wzajemną nienawiścią i walką, odjąć człowieczeństwa. Albo wręcz przeciwnie - bezkrytycznie zmusić do stania się ofiarami i "pożytecznymi idiotami".
W tej chwili byle pretekst jest dobry, żeby dać ujście fali niechęci i krytyki. Taki drobiazg, jak awatarki z francuską flagą. Zrobiłam to, bo Francja jest moją drugą ojczyzną. Mój mąż jest Paryżaninem. A także po prostu dlatego, że wiem, jak cierpią tam zwykli ludzie, w jakim są szoku. Nie mogę ich przytulić, ich wszystkich - i Europejczyków i normalnych muzułmanów (też zginęło ich sporo w tych zamachach, a inni się boją), ani innych. Więc włączyłam awatarek, żeby pokazać, że jestem z nimi. To piękne, kiedy ludzie się wspierają i pocieszają. A jak się nam dostało od niektórych! Widzicie, nawet taka malutka rzecz, okruch współczucia wyzwala ataki. Bo łączy, nie dzieli.
Jednak można sobie poradzić. Jeszcze nie jest za późno. Po pierwsze nie należy do siebie dopuścić lęku ani niechęci, wprost przeciwnie - trzeba wejść w ciszę i w swojej duszy odczuć drgania miłości, współczucia i dobra. Posłać to strumieniem w świat. Niechęcią i walką niczego się nie zbuduje. Trzeba zachować czujność. Widzieć sprawy, jakimi są. Ale nie należy karmić potwora, wdawać się w polemiki i dyskusje. Nie uczestniczyć we wzajemnym wypominaniu, nie kłócić się o rację. Czy tak, czy tak karmimy wtedy potwora. Trzeba się od tego oderwać. Ja wychodzę z tej gry. Zabieram zabawki i wracam na swoje podwórko.
Siadam przy ogniu, obok mnie pochrapują psy. Koty leżą piętrowo przy płycie. sięgam do głębi, do spokoju, który jest we mnie. Do Jasności. Jest mi tak dobrze tu i teraz. Każdy z nas ma w sobie niezmierzone pokłady siły i spokoju. Rozpalam je jak światło i wylewam na mój dom, moją miejscowość, moich bliskich i dalszych. Ogrzejcie się, uspokójcie. Odetchnijcie. Każdy problem ma swoje rozwiązanie, ale trzeba go szukać w Morzu Spokoju i współczucia. Uśmiechnij się, zrób smaczną herbatę, zupę czy kakao, co lubisz. Poczytaj o życiu pszczół, koni, psów czy ptaków. Uśmiechnij się do kropel deszczu, który wreszcie jest. Spotkajmy się w tej innej, prawdziwszej rzeczywistości. Niech będzie nas wielu, wielu... Wtedy możemy wszystko.
Mam wrażenie, że ta fala jest sterowana i ukierunkowana. Nas nastawia się na nienawiść do muzułmanów, ich na nienawiść i roszczenia do "niewiernych". Prawicowców na lewicę i na odwrót.Wierzących na niewierzących i ateistów na wierzących. Wszystko jest dobre, by nastawiać ludzi wrogo do siebie. A wiadomo - "dziel i rządź".
Co w tej sytuacji robić, aby ocalić swój kawałek raju? Przede wszystkim nie ulegać strachowi, nie dać się manipulować. Nienawiść działa tak: najpierw wzbudza się strach i niechęć do jakiejś grupy lub nacji. Tu już jest pierwszy błąd, bo ludzie są różni, a w tym wypadku stosuje się odpowiedzialność zbiorową. Nie dać się nabrać! Zachować chłodną głowę i nie ulec strachowi, przed czymś wyimaginowanym, czymś, co się nam wmawia. Potem się tę grupę odczłowiecza, nazywając ją przynoszącymi ujmę wyzwiskami. A potem można już wzywać do zabijania, bo to przecież nie ludzie.
Wygląda tak, jakby komuś zależało, żeby ludzi skłócić ze sobą, upodlić wzajemną nienawiścią i walką, odjąć człowieczeństwa. Albo wręcz przeciwnie - bezkrytycznie zmusić do stania się ofiarami i "pożytecznymi idiotami".
W tej chwili byle pretekst jest dobry, żeby dać ujście fali niechęci i krytyki. Taki drobiazg, jak awatarki z francuską flagą. Zrobiłam to, bo Francja jest moją drugą ojczyzną. Mój mąż jest Paryżaninem. A także po prostu dlatego, że wiem, jak cierpią tam zwykli ludzie, w jakim są szoku. Nie mogę ich przytulić, ich wszystkich - i Europejczyków i normalnych muzułmanów (też zginęło ich sporo w tych zamachach, a inni się boją), ani innych. Więc włączyłam awatarek, żeby pokazać, że jestem z nimi. To piękne, kiedy ludzie się wspierają i pocieszają. A jak się nam dostało od niektórych! Widzicie, nawet taka malutka rzecz, okruch współczucia wyzwala ataki. Bo łączy, nie dzieli.
Jednak można sobie poradzić. Jeszcze nie jest za późno. Po pierwsze nie należy do siebie dopuścić lęku ani niechęci, wprost przeciwnie - trzeba wejść w ciszę i w swojej duszy odczuć drgania miłości, współczucia i dobra. Posłać to strumieniem w świat. Niechęcią i walką niczego się nie zbuduje. Trzeba zachować czujność. Widzieć sprawy, jakimi są. Ale nie należy karmić potwora, wdawać się w polemiki i dyskusje. Nie uczestniczyć we wzajemnym wypominaniu, nie kłócić się o rację. Czy tak, czy tak karmimy wtedy potwora. Trzeba się od tego oderwać. Ja wychodzę z tej gry. Zabieram zabawki i wracam na swoje podwórko.
Siadam przy ogniu, obok mnie pochrapują psy. Koty leżą piętrowo przy płycie. sięgam do głębi, do spokoju, który jest we mnie. Do Jasności. Jest mi tak dobrze tu i teraz. Każdy z nas ma w sobie niezmierzone pokłady siły i spokoju. Rozpalam je jak światło i wylewam na mój dom, moją miejscowość, moich bliskich i dalszych. Ogrzejcie się, uspokójcie. Odetchnijcie. Każdy problem ma swoje rozwiązanie, ale trzeba go szukać w Morzu Spokoju i współczucia. Uśmiechnij się, zrób smaczną herbatę, zupę czy kakao, co lubisz. Poczytaj o życiu pszczół, koni, psów czy ptaków. Uśmiechnij się do kropel deszczu, który wreszcie jest. Spotkajmy się w tej innej, prawdziwszej rzeczywistości. Niech będzie nas wielu, wielu... Wtedy możemy wszystko.
środa, 4 listopada 2015
Dziwy nad Biebrzą
Krainie Biebrzy do twarzy z listopadem. Zawsze jest piękna, ale tajemnicze mgły, zapach opadłych liści, nastrój tajemnicy i ten jakiś metafizyczny smętek bardzo do niej pasują. A życie wcale wtedy nie zamiera. Toczy się innym, cichszym nurtem, skupione przy piecach, światłach, w tajemnicy. Ludzie jakby zbierają się w sobie, skupiają w gromady. Niby cicho, niby nic, a coś się plecie, coś się dzieje. Wiosną wyjdzie na zewnątrz i zaowocuje. Dzieją się wtedy różne dziwne sprawy.
Oj, będzie się działo nad Biebrzą w tym listopadzie. Niektórzy twierdzą, że typowo podlaska, melancholijna i pełna magii atmosfera pomału zanika. A tam im, czarnowidzom (bo czarno widzą, czyli ciemno). Nic nie znika, tylko pomalutku się przekwalifikowuje, trochę zmienia, ale kraina mgieł, basni i czarów ma się dobrze.
Szeptuchy mają młode następczynie, może o innym nieco profilu, ale równie skuteczne.
A na salony poważnych instytucji, jaką jest Wszechnica Biebrzańska, wkraczają sprawy dziwne i tajemnicze. Nie mogę powstrzymać się, żeby nie wkleić tu Wam wszystkim programu najbliższego spotkania. Fascynuje mnie i już nie mogę się doczekać.
51 WSZECHNICA BIEBRZAŃSKA - 21-22 listopada 2015 r.
O tym, czego o naszej przyrodzie akademicka nauka głośno jeszcze nie mówi
Spotkanie prowadzone będzie systemem warsztatowym. Moderatorzy: Wojciech Puchalski (Pracownia Natury, Łódź), Jacek Krawczyk (Hotra Warszawa) i Roman Skąpski (BbPN)
21 listopada 2015 r. (sobota), godz. 9.oo ~ 15.oo
Centrum Edukacji i Zarządzania BbPN w Osowcu-Twierdzy
O czym będziemy rozmawiać?
- o zagadkach: pokręconych drzew i ścieżek zwierząt, tajemniczych uroczysk, starych kościołów i żelaznych łóżek, czyli jak zróżnicowane pole magnetyczne wpływa na organizmy żywe, nas w to wliczając;
- o tym, czym są elektryczności (tak, w liczbie mnogiej), o elektrycznych bakteriach, o roślinach działających jak samochód, o pokarmie indyjskich joginów i o Holendrach, podłączających żarówki kablem do bagna;
- o zapomnianej przez przyrodników wymianie informacji, podstawowym – obok przepływu energii i obiegu materii aspekcie funkcjonowania każdego złożonego systemu;
- o tym, jak informację z elementów przyrody można zbierać, kodować, zapisywać i wykorzystywać dla naprawy naszego zdrowia w zdegradowanym środowisku życia – i co w tym kontekście oznacza bioróżnorodność;
- o tym, czego o cieniu jeszcze nie wiemy, a powinniśmy kiedyś się dowiedzieć;
- o znikającej tradycyjnej wiedzy ekologicznej, czyli jak mądre były praktyczne działania, zwyczaje, rytuały pracy z przyrodą, a nie walka z nią;
- o tym, czego uczyły nas legendy, bajki i lokalne opowieści, o Głupim Jasiu, co znalazł Żywą Wodę i Kwiat Paproci, aby komuś życie przedłużyć, i o Jacku, który zrobił to nad Biebrzą właśnie;
- o naszej złożonej, kwantowej i fraktalnej rzeczywistości, czyli o tym, jak nie jesteśmy oddzielonymi atomami czy „samolubnymi genami”, a częścią zintegrowanej całości na wielu poziomach, biokulturowy krajobraz doliny Biebrzy w to włączając;
i może o innych „dziwnych” rzeczach też... szczegóły na stronach www i fb BbPN
Oj, będzie się działo nad Biebrzą w tym listopadzie. Niektórzy twierdzą, że typowo podlaska, melancholijna i pełna magii atmosfera pomału zanika. A tam im, czarnowidzom (bo czarno widzą, czyli ciemno). Nic nie znika, tylko pomalutku się przekwalifikowuje, trochę zmienia, ale kraina mgieł, basni i czarów ma się dobrze.
Szeptuchy mają młode następczynie, może o innym nieco profilu, ale równie skuteczne.
A na salony poważnych instytucji, jaką jest Wszechnica Biebrzańska, wkraczają sprawy dziwne i tajemnicze. Nie mogę powstrzymać się, żeby nie wkleić tu Wam wszystkim programu najbliższego spotkania. Fascynuje mnie i już nie mogę się doczekać.
51 WSZECHNICA BIEBRZAŃSKA - 21-22 listopada 2015 r.
O tym, czego o naszej przyrodzie akademicka nauka głośno jeszcze nie mówi
Spotkanie prowadzone będzie systemem warsztatowym. Moderatorzy: Wojciech Puchalski (Pracownia Natury, Łódź), Jacek Krawczyk (Hotra Warszawa) i Roman Skąpski (BbPN)
21 listopada 2015 r. (sobota), godz. 9.oo ~ 15.oo
Centrum Edukacji i Zarządzania BbPN w Osowcu-Twierdzy
O czym będziemy rozmawiać?
- o zagadkach: pokręconych drzew i ścieżek zwierząt, tajemniczych uroczysk, starych kościołów i żelaznych łóżek, czyli jak zróżnicowane pole magnetyczne wpływa na organizmy żywe, nas w to wliczając;
- o tym, czym są elektryczności (tak, w liczbie mnogiej), o elektrycznych bakteriach, o roślinach działających jak samochód, o pokarmie indyjskich joginów i o Holendrach, podłączających żarówki kablem do bagna;
- o zapomnianej przez przyrodników wymianie informacji, podstawowym – obok przepływu energii i obiegu materii aspekcie funkcjonowania każdego złożonego systemu;
- o tym, jak informację z elementów przyrody można zbierać, kodować, zapisywać i wykorzystywać dla naprawy naszego zdrowia w zdegradowanym środowisku życia – i co w tym kontekście oznacza bioróżnorodność;
- o tym, czego o cieniu jeszcze nie wiemy, a powinniśmy kiedyś się dowiedzieć;
- o znikającej tradycyjnej wiedzy ekologicznej, czyli jak mądre były praktyczne działania, zwyczaje, rytuały pracy z przyrodą, a nie walka z nią;
- o tym, czego uczyły nas legendy, bajki i lokalne opowieści, o Głupim Jasiu, co znalazł Żywą Wodę i Kwiat Paproci, aby komuś życie przedłużyć, i o Jacku, który zrobił to nad Biebrzą właśnie;
- o naszej złożonej, kwantowej i fraktalnej rzeczywistości, czyli o tym, jak nie jesteśmy oddzielonymi atomami czy „samolubnymi genami”, a częścią zintegrowanej całości na wielu poziomach, biokulturowy krajobraz doliny Biebrzy w to włączając;
i może o innych „dziwnych” rzeczach też... szczegóły na stronach www i fb BbPN