Wiele osób myśli, że uprawa ekologiczna to to samo, co uprawy tradycyjne, tylko bez chemii. Stąd wielkie zapotrzebowanie na forach ogrodniczych na ekologiczne nawozy i opryski. Tymczasem jest to zupełnie inne podejście do Ziemi, do jej praw i naszego miejsca w porządku świata.
Założenia tradycyjnego podejścia, to całkowita dominacja człowieka nad wszystkim - ziemią, pogodą, strefą klimatyczną... Jeśli ziemia nie chce rodzić tego, co ja sobie założyłem, to trzeba ją okiełzać, zmusić, wręcz zgwałcić. Jeśli pojawiają się choroby i spadek plonów - to trzeba dać więcej nawozów, oprysków, wody itp. Jakie są skutki - wszyscy widzą. Postępująca erozja i śmierć gleb, wysokie koszty, niewolnicze uzależnienie od koncernów produkujących odżywki i opryski. Zatrucie wód gruntowych, rzek, jezior i mórz... Bezsensem jest uprawa zbóż - roślin suchych stepów w klimacie lasów tropikalnych, przy dużej ilości opadów i szybkiej erozji gleb. Podobnie uprawa szparagów lubiących piasek w ciężkich, gliniastych glebach. Herezją jest idea wielkich monokultur, skoro wiemy dziś o współdziałaniu roślin ze sobą i ich wzajemnej współzależności.
Tymczasem podejście ekologiczne to przede wszystkim współdziałanie. To delikatna poprawa środowiska naturalnego w tym kierunku, jaki jest dla niego i dla nas najlepszy. Zaczyna się od poznania gleby i klimatu, następnie od zastanowienia się, jakie uprawy nadają się dla nas najlepiej i jakie warunki trzeba im stworzyć. Należy też unikać dużych przestrzeni obsianych czy obsadzonych jednym gatunkiem. W przyrodzie monokultura nie istnieje.
Należy poznać wymagania glebowe rośliny, którą chcemy posadzić, środowisko, z jakiego pochodzi. To pomoże nam zdefiniować jej potrzeby.
Na Zachodzie wracają zadrzewienia śródpolne, żywopłoty i pasy drzew owocowych wśród pól. Postępujmy podobnie na naszej ziemi.
Sprawa jest względnie prosta, kiedy chodzi o niewielki warzywnik. Tam, z oczywistych względów, monokultura jest niemożliwa. Sprawy komplikują się jednak, kiedy chcemy zasadzić większą plantację.
Pewna znajoma zasadziła około hektara borówki amerykańskiej. Ziemia jest młoda, polodowcowa. Została zakwaszona głównie środkami w płynie. Między rzędami borówki są pasma trawy. Nawet założono nawadnianie. A jednak krzewy nie chcą rosnąć. Właściciele przemyśliwają nawet odejście od ekologii. Gdzie popełniono błąd?
Przyjrzyjmy się samej borówce. Amerykańska, czy nie - jest rośliną leśną, rosnącą pod osłoną wysokich drzew, w środowisku przesyconym parą wodną. Współpracuje, za pośrednictwem grzybów, z korzeniami drzew iglastych. Tutaj nagle znajduje się na odkrytym terenie, w nieprzyjaznej glebie (zakwaszanie chemiczne burzy naturalny porządek gleb, nie dając nic w zamian), wystawiona na wiatry i słońce.
Błędy popełniono już przy założeniu, ale trudno, trzeba ratować to, co się da. Jest na to kilka sposobów, które trzeba praktykować łącznie. I wiedzieć, że na rezultat należy poczekać.
Pierwszą rzeczą, najpilniejszą, jest postaranie się o dużą ilość gałązek sosnowych i świerkowych - to żaden problem, po prostu trzeba pojechać przyczepą na najbliższą porębę. A trzeba będzie tego naprawdę dużo na taką wielką plantację. Następnie czeka nas wyprawa do tartaku po trociny lub zrębki, albo oba naraz. W tym wypadku przydatne są bardzo trociny z drzew iglastych. Przydatny też jest gnój albo zielone skoszone (trawa, rośliny motylkowe, liście i inne). Trzeba to wszystko razem zemleć, zwłaszcza gałęzie z poręby i grubo wyścielić pod krzewami, co najmniej na 30 centymetrów. Przy takiej plantacji to masa roboty, dobrze by było wypożyczyć ogromną maszynę, jaką czasem mają drogowcy. Jednak tylko za taką cenę możemy zapewnić krzewom sprzyjające środowisko dla korzeni.
Następnie: jak najszybciej posadzić żywopłot z drzew i krzewów iglastych, głównie świerka, sosny i jałowca. Jednak to nie wystarczy, oddziaływanie żywopłotu jest równe mniej więcej wysokości drzew, czyli dociera tylko w najbliższym sąsiedztwie. Dlatego na samej plantacji trzeba posadzić te same drzewa i krzewy, albo w postaci pasów, albo zastępując nimi umarłe krzewy borówki i tworząc taki luźny, świetlisty las. Jeśli ktoś chce uzyskać maksymalny zysk, to te pasy iglaków można potraktować jako plantację choinek i następnie wycinać, zostawiając co 20 metrów jedno drzewo "do rośnięcia", a wycięte zastępując nowymi.
Ściółka powinna działać prawie natychmiast, polepszając stan gleby. Pomalutku wprowadzą się pożyteczne mikroorganizmy i grzyby. Już w przyszłym roku rezultaty powinny być widoczne. Natomiast drzewa zaczną działać dopiero za kilka lat, ale już niedługo po posadzeniu będą przywabiać potrzebne nam zwierzęta i owady.
Gleba zostanie lekko zakwaszona ściółką i to na trwale. Wtedy regularne i delikatne dokwaszanie środkami w płynie pomoże utrzymać ten stan.
Pozostaje uzupełniać ściółkę najpierw co roku, potem coraz rzadziej, stopniowo. Opadające z drzew igły i liście krzewów przejmą tę rolę.
Jednak najlepiej jest NAJPIERW przygotować przyjazne środowisko, a potem dopiero sadzić krzewy lub drzewa.
Wniosek: nie należy przenosić metod gospodarki rabunkowej rolnictwa chemicznego do gospodarstw ekologicznych, ale szukać zupełnie innych dróg.
Wniosek drugi: materia organiczna, pod jakąkolwiek postacią, jest największym skarbem mądrego ogrodnika i rolnika, dostępnym wszędzie i odnawialnym.
Wniosek trzeci: trzeba dobrze znać wymagania roślin, które sadzimy, wiedzieć, w jakim klimacie i w jakim sąsiedztwie czują się najlepiej i w miarę możności zadbać o to, by warunki ich życia były zbliżone do naturalnych.
Wtedy na trwale uciekniemy od chemii, a co więcej - będziemy mieć samoodnawiającą się plantację zdrowych roślin, piękną i dla oka i dla ducha przy niewielkim nakładzie pracy.
Jeszcze dwie uwagi: w ściółce, każdej ściółce, należy zwracać uwagę na równowagę resztek bogatych w węgiel ( drewno, słoma) a tych bogatych w azot (wszystko, co zielone, obornik). Inaczej zrębki czy trociny zaczną nam na początku rozkładu wyciągać azot z gleby. Dopiero w zaawansowanym stadium rozkładu uwalniają zawarty w sobie azot. A druga to, żeby ściółkować szeroko, na cały zasięg korzeni - czyli prawie na podwójną wysokość roślin z każdej strony.
Bardzo dziękuję Ci za tak szczegółową informację o borówce- okazuje się, że szczęście nowicjusza mi tym razem sprzyjało i dobrze posadziłam swoje krzaczki w moim mikroogródku :) Chyba zaszaleję i jeszcze ze dwa dosadzę na miejscu mojego - pożal się Boże- niedoszłego warzywnika, w którym nawet szczaw nie chce rosnąć ( właśnie pod sosnami, zrobiłam grządkę wzniesioną, ale i to nie pomogło).
OdpowiedzUsuńSzczaw to roślina łąkoa, pod sosnami było mu nie bardzo :) Mam nadzieję, że borówka ci się uda.
UsuńBardzo ważne to co napisałaś ;) Bo inaczej człowiek się napracuje i będzie dziwić czemu efektu nie ma. Czasem i sporo zainwestuje i straci, tak jak w tym przypadku, który opisałaś.
OdpowiedzUsuńEfekt zależy od wielu czynników - przede wszystkim od naszej wiedzy i instynktu, wtedy nawet pracować przesadnie nie trzeba, ale częściowo od czynników zewnętrznych. Zdarza się, że ktoś kupi sadzonki zarażone albo w jakiś inny sposób osłabione i niezdatne do życia....
UsuńDużo mądrości, zaczynam też chyba zauważać po trosze swoje błędy. Nie rosną mi porzeczki i maliny...
OdpowiedzUsuńPorzeczki dość dobrze udają się na obrzeżach warzywnika, na wałach. Atmosfera im odpowiada. U nas krzewy porzeczki wysadzone na brzegu naszego mini-lasku są o wiele ładniejsze, niż te zasadzone w specjalnej kwaterze. A te "laskowe" były takimi odrzutami byle jakimi.... Maliny za to potrzebują urodzajnej, kompostowej ziemi i osłoniętego stanowiska, bo to też leśna roślina. Oraz sporo wilgoci, ale nie stojącej wody.
UsuńU mnie też maliny nie rosną ale ja mam malutką działeczkę, za bardzo mi nie zależy Lora właśnie dziś zerwała pyszczkiem wszystkie czerwone malinki i ostatnie truskawki. :) W zeszłym roku daliśmy nawóz koński bo nic nie rosło na tej ziemi. Poprzednia właścicielka twierdziła że u niej warzywa nie rosną, miała działkę coś ze 30 lat, była bardzo zaniedbana. Kawałek pod warzywa przekopałam widłami i wytrząsałam coś ze dwa miesiące. Niewiele na nim urosło w zeszłym roku, w tym roku na tym końskim nawozie już mam wielką cukinię :) grządkę ogórków które ku mojemu zachwytowi ogromnemu rosną i już są jedzone. :) Wiesz to mi daje tak wiele radości i uśmiecham się do każdego zerwanego warzywa a pomidory raczej w tunelu są choć kilka eksperymentalnie posadziliśmy do gruntu.. I oczywiście zgadzam się z tym co napisałaś bardzo się zgadzam a borówek nie uznaję jakoś mi nie smakują. Wolę jagody nasze polskie jagody.
OdpowiedzUsuńTeż wolę jagody, ale u nas w lesie w tej chwili tyle gryzących owadów, że to koszmar... Nie mam odwagi zbierać zbyt wiele, ot, garstkę na deser, a i to cierpię okropnie. Więc borówki są jakimś wyjściem. Zwłaszcza, że dobrze hodowane, w sprzyjającej im atmosferze, oraz zbierane, kiedy już są dojrzałe, niczym nie różnią się od leśnych.
UsuńW moim regionie nasadzenia śródpolne zastosował hrabia Dezydery Chłapowski już w XIX wieku. Tutaj miał swoją siedzibę (Turew) i majątek. Jako pierwszy w Polsce zaczął też stosować płodozmian. Dzięki niemu okoliczne pola są piękne, bo usiane drzewami, kępami drzew, krzewów, alejami wszelkiej maści. A dziś? Mój dom otoczony jest polami. Od lat, rok w rok rolnicy sieją kukurydzę, która jest tak dorodna, że zmieściłby się przysłowiowy chłop z koniem i nie byłoby go widać. Widzę też, jak co kilka dni wjeżdżają stosowne maszyny i rozpylają świństwa różnego autoramentu. Po raz pierwszy w tym roku rośnie pszenica, ale nędzniutka coś. Na polach żerują żurawie. Mam ochotę je przeganiać, żeby tego nie jadły. Ale mam też dobrą wiadomość. Takiej ilości wróbli jak w tym roku jeszcze tutaj nie widziałam. Dosłownie dziesiątki, może i setki. Nie wiem, czy tylko u mnie, bo tu mają spokój i warunki i nikt ich nie przegania, ani gniazd nie niszczy, czy wszędzie ich tyle? Zastanawiam się, czy przyroda chce nam coś powiedzieć?
OdpowiedzUsuńU mnie od wielu lat gnieździ się chmara wróbli. One wyczuwają, gdzie są akceptowane. A biedaki mają coraz mniej miejsca do życia. Niedługo wróbel będzie ptakiem ginącym, w miastach już jest.
UsuńW Anglii ponoć jest już pod ochroną. U mnie jest ich bardzo niewiele.
UsuńJagodo, dopiero teraz, po przeczytaniu Twojego posta zrozumiałam dlaczego moje borówki zawsze tak plennie owocowały!
OdpowiedzUsuńNa początku lat 90-tych kiedy mieszkaliśmy jeszcze w "wielkiej płycie" a na letnie wyjazdy nie stać nas było, kupiliśmy na obrzeżach miasta działeczkę ogrodniczą. Niewielką, chociaż dla nas amatorów (młodych ludzi) wydawała się wielka. Nie było na niej nic oprócz kilku, na szczęście zdrowych, drzewek owocowych. Powoli zaczęlismy obsadzać różnymi krzewami i krzakami. Odchwaszczaliśmy, przekopując kawałek po kawałku. Perzu było w ilościach hurtowych. A następnie, po przeczytaniu kilku książek i zapoznaniu się z płodozmianem oraz z tym co z czym się lubi lub nie, zaczęliśmy siać i sadzić nasze pierwsze warzywka. Byliśmy podjarani na maxa! ;)
W rogu działki, od strony połud.-zach.posadziliśmy daglezję oraz jałowiec. Obok daglezji wykopaliśmy "sporej wielkości" oczko wodne, a na wprost daglezji, w odpowiednio pogłębionej grządce i zasypanej dużą ilością kwaśnego torfu, posadziliśmy trzy krzaki borówki amerykańskiej. Ponieważ nie mieliśmy jeszcze kompostownika a trawnik już był-regularnie koszony- to całą trawę wysypywaliśmy pod te borówki własnie, a jesienią wszystkie zgrabione liście. Borówki rosły jak na drożdżach! Po kilku latach od posadzenia zbierałam z tych trzech krzaków po kilkanaście kg owoców. Wszyscy pytali co ja robię, czym podsypuję lub podlewam, że tak pięknie owocują?! A ja pojęcia nie miałam!!! Aż do dziś. :))))
Widzisz, masz to, co nazywa się instynktem ogrodnika. Czasem człowiek widzi, że jakaś roślina w tym miejscu mu pasuje - okazuje się, że wybrał jej najlepsze możliwe miejsce. Rozwijaj to w sobie, to cenny dar, ślad tej wielkiej łączności z naturą i jej zrozumienia, jaki mieli nasi przodkowie.
UsuńNawet nie wiesz, jak bardzo cenię Twoją mądrość i wiedzę.
OdpowiedzUsuńDziękuję za kolejną wartościową lekcję i serdecznie pozdrawiam :)
Czuję się doceniona. Co za fajne uczucie! Rozwija swoje własne zrozumienie świata roślin i zwierząt, a zobaczysz, do jakich rezultatów dojdziesz! Przykłady, jakie daję, to nie lekcje do wyuczenia, tylko zachęta do własnych przemyśleń i obserwacji. Trudno mi opisać wszystkie rośliny, więc mówię: przyjrzyj się roślinie, którą sadzisz. Z jakiego środowiska pochodzi? Na jakiej ziemi rośnie spontanicznie? W jaki towarzystwie? A następnie przyjrzyj się swojej ziemi, tej w stanie dzikim, za płotem swego ogrodu: co na niej rośnie najchętniej? Ziemię można poprawić, udoskonalić, ale nie można zmienić jej diametralnie, chyba, że wielkim nakładem kosztów i pracy.
UsuńNulla regula sine exceptione (nie ma reguły bez wyjątku). Lubię owoce borówki amerykańskiej, chciałam mieć parę krzaków. Przygotowaliśmy się więc dobrze. Kilkanaście lat temu posadziliśmy las iglas, ziemia tu kwaśna z natury (badania też zrobiliśmy) i 6 lat temu posadziliśmy krzaki borówki. Jednak im się nie podobało, rosły marnie, w końcu zmarzły dwie zimy temu. Nie wiem, dlaczego warunki ich nie zadowoliły. A przecież powinny. Maliny, porzeczki też nie rosły. Rosną mi tu jednak w nagrodę truskawki bardzo dobre i obficie, więc jakieś owoce swoje mam. Warunki ogrodnicze raczej mamy kiepskie i nie ma co walczyć z naturą. Rośnie to, co najpotrzebniejsze. Ale przede wszystkim dobrze tu jest zwierzętom. Teren więc bardziej hodowlany i tego się trzymam. I tu urodzaj mam 200%.
OdpowiedzUsuńWidzisz, każdy ma coś, w czym czuje się najlepiej. A jeśli chodzi o krzewy - możliwe, że już kupiłaś słabe lub zarażone. Możliwe, że czegoś jednak im zabrakło... Może po prostu podlewania w pierwszym roku po posadzeniu, albo jakiegoś mikroelementu. Jeden Pacjan wszystkiego nie zrobi, więc natura mu ogranicza pole działania, żeby nie padł z przemęczenia :)
UsuńBorówka to roślina, która uwielbia być zalewana wodą...moje miały zawsze tak mokro, ze jak stanęłam obok krzaka to się kołysał :))
UsuńJuż tu kiedyś ktoś chciał Twoje wpisy drukować i wpinać w segregator, ja rozważam bycie kolejnym. Kopalnia wiedzy! Dziękuję!
OdpowiedzUsuńA proszę bardzo! Tyle, że może segregatora i czasu szkoda, bo zawsze można je znaleźć w tym miejscu. :)
Usuńwiesz, to jest takie proste a zarazem takie trudne. Mój poprzednik, gdy odwiedza- teraz już mój warzywnik- zawsze jest, powiedziałabym lekko smutny, co ja z tą ziemią zrobiłam?
OdpowiedzUsuńchwastów on nigdy tyle nie miał. Trochę mi smutno bo myślę,że go zawodzę ( a myślał,że mam dobry potencjał), ale z drugiej strony zauważam,że np. ogórki lubią towarzystwo "innych" wokół siebie. Zapewne te inne- chwasty cieniują glebę wokoło a to zmniejsza parowanie z gleby i tym sposobem one mają więcej wilgoci, która zreszą lubią. No nie wiem?.............
Wiesz, ten pan może być smutnawy z innych powodów. Jeśli masz dobre plony, to nie warto walczyć o przesadną czystość. Wiele tzw. chwastów w małej ilości ma korzystny wpływ na warzywa. Co do ogórków, to dobrze zgadłaś. One uwielbiają wilgotną, parną atmosferę. Bardzo lubią ściółkowanie, lubią rosnąć w kukurydzy i z fasolką szparagową.
Usuń