W niedzielę wieczorem wróciłam z Kaszub, ale dopiero teraz znajduję chwilę czasu, żeby podzielić się wrażeniami.
Wyobraźcie sobie łagodne, porośnięte mieszanym lasem wzgórza, a między nimi zieloną, szeroką dolinkę i wijący się przez nią strumyk. Przepiękne miejsce, pełne dobrej energii. W dolince stara-nowa chata i stodoła w budowie (z przeznaczeniem na centrum konferencyjne), pasące się klacze ze źrebakami, kotki z kociakami, ognisko...
Na co dzień, z powodu pracy i gromadki małych dzieci, właściciele mieszkają w Gdańsku, ale przyjeżdżają tu najczęściej, jak mogą. Centrum ożywa w trakcie różnorakich warsztatów. Tak było i tym razem. Zebrała się grupa kilkunastu osób, ze znaczną przewagą pań.
Zaczęliśmy od odrobiny teorii (o tajemnym życiu gleby), siedząc w cieniu starej sosny, na zboczu. Następnie budowaliśmy "wał permakulturowy". Dzielne dziewczyny śmigały z taczkami po gnój i słomę. Na szczęście pod górę pchało się puste, a z góry pełne. Mam wrażenie, że dla niektórych było to pierwsze zetknięcie z brutalną prawdą o gnoju, ale wszyscy byli bardzo dzielni. Podziwiałam najmłodszą uczestniczkę, jeszcze nastolatkę, która pracowała jak stary ogrodnik i "brunatne złoto" nie było jej straszne.
Na grządce posadziliśmy kupione wcześniej sadzonki (bo sezon już zaawansowany) oraz zrobiliśmy podlewanie butelkowe. Gildia roślinna rosnąca na tej grządce to: ogórki, wczesna kapusta, pory, selery i kilka aksamitek. Zobaczymy, jak wyrosną.
Były jeszcze liczne pytania (ach ta glina w ogródku jednej z uczestniczek!), kilka krótkich wykładzików o różnych dodatkowych aspektach ogrodowych zmagań.
Tym razem usuwałyśmy całą murawę z perzem. Ponieważ w nawale zajęć gospodarze nie mają zbyt wiele czasu na pielenie, uznałam, że tak będzie lepiej. Tym bardziej, że gnoju i słomy, takiej już trochę przekompostowanej, mieliśmy obfitość.
Było pięknie i miło, jednak zdaję sobie sprawę z tego, że coraz trudniej robić mi takie maratony. Po zeszłorocznej chorobie zostały jednak ślady, mimo, że podniosłam się z niej wyjątkowo szybko, to jednak powrót do formy trochę potrwa. Męczę się szybko i potem muszę dochodzić do siebie przez kilka dni. Podziwiam tu bardzo Pacjana naszego kochanego, że daje radę, ale ona młodsza jest... Myślę więc, że pomalutku będę kończyć z wyjazdowymi warsztatami, natomiast ciągle chętnie będę przyjmować ludzi u siebie. Nauka w zamian za kilka godzin pomocy dziennie. Chyba tak będzie najlepiej dla wszystkich.
Na warsztatach można się wiele nauczyć, ale ta wiedza pozostaje powierzchowna. Trzeba mieć czas, żeby sobie wszystko przemyśleć, przyswoić, uczynić swoim.
A u nas w poniedziałek była burza z gradem, po której się ochłodziło. Sporo zniszczeń, na szczęście niegroźnych. Liście pocięte, jak żyletką, trochę połamanych pędów (zwłaszcza winorośli). Ulewa znowu zalała łąki i pola, siano sąsiada znikło pod wodą. A u nas żywa gleba wchłonęła to wszystko, jak gąbka. Nawet warzywniak na glinie jest w porządku, żadnych kałuż. tylko staw i oczko wodne wystąpiły z brzegów.
Na Kaszubach byłam dwukrotnie.
OdpowiedzUsuńZakochałam się.
Jakbym miała żyć to tylko tam, lub w Bieszczadach lub na Roztoczu :)
U nas ulewy, a dziś mgła jak w listopadzie....
pozdrówki
Wiesz, Tupajko, ja jestem niepoprawna: wszędzie jest pięknie, ale u nas, na Podlasiu - najcudniej. Taka "Sopliców choroba". Chyba już się z tego nie wyleczę... Widzę i doceniam piękno wszędzie, nawet bywam oczarowana, ale u nas niebo ogromniejsze, zieleń zieleńsza itp. itd. W sumie to chyba dobrze, że lubię ten kawałek świata, w którym mieszkam.
UsuńOj ja też bym pewnie miała problem z nadążeniem, tym bardziej że samo wyprostowanie się z pozycji pochylonej zajmuje dobrą chwilkę ;-))))
OdpowiedzUsuńNa Podlasiu owszem najcudniej, podpisuję się obiema rękami, to najpiękniejszy kawałek nie tylko Polski, ale i świata, przynajmniej jak dla mnie!
Po dietetyczno-ziołowej kuracji i masażu miodem (brrr) i ćwiczeniach pokazanych mi przez Tomka (elementy jogi i innych sztuk walki, w końcu T. miszczem jest i jakiś tam pas posiada) i Renatę (tu Słowiańskie tradycje) nie mam już trudności ze zginaniem się, ale chora noga czasem dokucza. A ja się cieszę, jak prosię w deszcz, bo jak pomyślę, że chciano ją amputować 30 lat temu, a ona ciągle jest i całkiem nieźle mi służy, to czuję tylko wdzięczność. A tak w ogóle, to chyba takich zakochanych w Podlasiu sporo jest.
UsuńA znasz tę książkę, po polsku chyba się nazywa - Skazany na trening? Ciekawe cwiczenia tam są, i mozna je robić niezależnie od zaawansowania.
UsuńJuż sam opis brzmi męcząco, a co dopiero sama robota! To bardzo dobry pomysł z warsztatami u ciebie, rodzaj takiej praktyki ogrodniczej.
OdpowiedzUsuńTrochę z innej beczki , ale zasada trochę podobna: oglądam na Domo taki serial angielski Wielkie Projekty, o budowie nietypowych i niezwykłych domów. Było takie małżeństwo, które budowało dom ze zużytych opon, gliny i słomy. I wymyślili taki patent na budowę (bo nie mieli dużo kasy), że dali ogłoszenie, że budują taki dom ekologiczny i że można do nich przyjeżdżać uczyć się tej techniki w zamian za pomoc przy budowie. Było dużo chętnych i dom został wybudowany stosunkowo szybko i bez płacenia za robotników:)))
Ech, to wasze Podlasie to chyba rzeczywiście piękne jest...
U nas, w Polsce, też taki wolontariat działa. Często ludzie, którzy budują domy z gliny, stosują ten sposób. Co do opon, to mam mocno mieszane uczucia...
UsuńA popatrz, nie wiedziałam, że u nas też. To fajny pomysł. Z oponami to fakt, sam materiał może nieekologiczny, ale ponoć jako materiał budowlany doskonale trzyma ciepło i nie trzeba zużywać energii... A poza tym chyba lepiej, żeby były jako dom, niż żeby je utylizować albo co gorsza, palić...
UsuńNie wiem, jak ze zdrowiem osób mieszkających w takim domu... Zużyte opony podobno przerabia się na świetny asfalt, ale czy naprawdę?
UsuńJa tez odnośnie opon miałabym wahania, powiedziałabym z czego się robi najlepszy fundament w strawbale, cob czy earthbag ale nie pamiętam, a książki juz wyjechały o Polski...
UsuńErthship, chyba jeden z pierwszych stanął pod Gdańskiem :) Z opon wypełnionych ziemią powstaje ściana północna, ta zakopana we wzgórzu, a południowa jest ze szkła i drewna czy co tam kto znajdzie :) Co nie zmienia faktu, że opony też raczej ekologicznie mi się nie kojarzą, chyba, że chodzi o to, aby się ich pozbyć? Co innego słomiane panele czyli strawbale:D
UsuńNie rozpędzajmy się tak z Podlasiem, najpiękniejsze na świecie są ziemie Augustowska, Sejneńska i Suwalska, a nazywanie ich Podlasiem jest nieco naciągane :)) Ot taki mini lokal-nacjonalizm ;)
UsuńA co do domu z opon, to widziałem ten odcinek, w moim odczuciu ma to niewiele wspólnego z ekologia i chyba bym nie chciał, aby moja rodzina żyła w takim budynku, co innego domy gliniane, to nasze wielkie marzenie!
U nas to właściwie już Augustowszczyzna, ale czuję związek z Podlasiem większy, niż z pobliskimi Mazurami. Jedność historii i tradycji chyba...
UsuńTo prawda, z bliskimi Mazurami zwiazek historyczno-kulturalny jest zaden, ale Podlasiem to tez tak sobie, najbardziej i najdluzej to z Litwa jednak (geograficznie tez). Z ciekawostek, wiecie, ze Litwini czesc swojego kraju, ktorej stolica jest Mariampol do dzis nazywaja Suwalszczyzna?
UsuńJa tam z pięknych zakątków świata wolę Pogórze Izerskie.
OdpowiedzUsuń"W sumie to chyba dobrze, że lubię ten kawałek świata, w którym mieszkam.":-)
Fajnie być tam, gdzie się lubi być :))))
UsuńJak dobrze, że już jesteś, Jagódko. I wiesz, tez kocham Podlasie, sama nie wiem za co- za sosny, płaskość, mokradła, lasy, piachy, nieskończonośc traw, dzikość bezmiejską, małe wioseczki z malwami...Chyba za wszystko. Bo jak piszecie, kawałek świata w którym mieszkam.
OdpowiedzUsuńNigdy nie byłam na warsztatach, ale tak sobie mysle, że moglabym za to agroturystyke na starośc prowadzić i gotowac turystom :D
Na pewno gotowałabyś tak, że nie chcieli by wyjeżdżać. U nas, tak trochę dalej, jest sporo pagórkowatych moren, ale tu, gdzie mieszkamy, to tak, jak piszesz...
UsuńKocham Podlasie za Podlasie. Jestem okropniaszczą patriotką lokalną i każdą górkę całuję, każde drzewo. Nigdzie mi tak pięknie nie jest jak tutaj, nigdzie tak powietrze nie pachnie. I tylko tu jak zamknę oczy mam wrażenie, że czas biegnie wolniej albo jakoś tak dookoła, omijając lasy i opłotki.
OdpowiedzUsuńTo prawda, czas zdecydowanie biegnie wolniej na Podlasiu! Nasza kraina wiecznej szczęśliwości :)
UsuńW Izerach byłam w ubiegłym roku - faktycznie pięknie. Moje klimaty i dużo ciekawych ludzi osiedlonych. A Podlasia widziałam kawałeczek kilkanaście lat temu, kiedy zrobiłam sobie wycieczkę nad Niemen. Spałam w namiocie niedaleko jakiegoś drewnianego dworku w miejscowości, której nazwy już nie pamiętam. Musiało to być nie bardzo daleko przejścia w Kuźnicach, bo następnego dnia docierałam tam przez różne wioseczki. Z tego, co pamiętam było też trochę pagórków. Echhh, fajny to był wyjazd...
OdpowiedzUsuńNie będę promować tutaj zalet Podkarpacia, choć ma ich wiele:)
A na fundamenty domów słomiano-glinianych używa się często worków z piaskiem lub piaskiem i cementem.
Widzisz, każdy region ma swoje zalety i to różnorakie. Ważne jest, aby czuć się dobrze u siebie. Ja jestem tutejsza z krwi i kości, nie umiem bez bólu przeflancować się gdzieś indziej.
UsuńJako lokalna patriotka, powiem, bardzo mi miło, że podobało się na Kaszubach! Każdy zakątek Polski jest przepiękny!
OdpowiedzUsuńSzczególnie oczarowały mnie lasy liściaste, które widziałam z okien samochodu. Przepiękne!
UsuńNigdy nie byłam na Podlasiu, a jestem nim zauroczona...
OdpowiedzUsuńTrzeba to koniecznie nadrobić! Tyle, że tutejsze piękno jest dyskretne, spokojne. Nie skacze do oczu, jak w przypadku gór czy morza, ale rozwija się cicho i nostalgicznie.
UsuńI ja się z uczuciem do Podlasia przyłączam, mimo, że tylko bywam:) Pozdrowienia ciepłe Jagodo!:)
OdpowiedzUsuńNawzajem! Bywaj na zdrowie!
Usuń