wtorek, 19 listopada 2013

Zapasy

         Prawie wszystkie warzywa już zebrane, została jeszcze brukselka, której przymrozki niestraszne i kilka marchewek specjalnie zostawionych na nasiona. Reszta posegregowana i złożona: owoce (w tym dynie i jabłka) na strychu, gdzie znalazła się też cebula i szalotka, korzeniowe częściowo w piwnicy, częściowo w sieni i zimnej spiżarni.
       Warzywa korzeniowe zawsze sortujemy na dwa albo trzy rodzaje, poczynając od najmniejszych i uszkodzonych, a kończąc na najbardziej dorodnych. Te małe i pokaleczone idą na pierwszy ogień, bo szybko wysychają albo się psują. Tak więc obieram teraz ziemniaczki niewiele większe od orzechów włoskich, za to potem będą wielkości jabłek, a później pięści.
        Zrobiłam około 300 słoików rozmaitych, na słodko i na słono, konfitury, soki, grzyby, buraczki itp. Także dwa garnki 10 litrowe pełne kapusty stoją w spiżarce. Już ją jedliśmy w surówce, pyszna jest. Oderwać się od niej nie mogłam.
         Sporo mrożonek też zrobiłam w tym roku - miękkie owoce, fasolka, groszek, mieszanka warzyw na zupę, też trochę grzybów.
        Niemało tego wszystkiego, ale za mało, żeby przetrwać całą zimę, dlatego przenosimy maliny z warzywnika do lasku, żeby w następnych latach mieć więcej. Będzie więcej miejsca na zagony, poza tym krzaki już stare i przerośnięte perzem, przyda się je odmłodzić. Mąż cieszy się, że ma zajęcie, bo on nie cierpi bezrobocia, marudzi wtedy, że nie zasłużył sobie na jedzenie i spanie, nudzi się i ma jakieś dolegliwości. To w ogóle ciekawa sprawa: kiedy pracuje, jest w pełnej formie i biega jak młodzik, a kiedy tylko ma wymuszony odpoczynek zimą, to zaraz zaczyna mu coś dolegać. Pewnie dlatego zaproponował sąsiadowi, że przytnie mu jabłonie. Sąsiadów mamy bardzo miłych i dobrych, dużo nam pomagają, przyjemnie jest z nimi porozmawiać.
       W zasadzie nawet lubię listopad, bo spiżarnia pełna i zadowolenie z dobrze wykonanej pracy jest. Dni krótkie, melancholijne, ale jak przyjemnie o zmierzchu siedzieć w domu przy gadającym ogniu, ze szklanką naparu jakiegoś. Świeczka woskowa pachnie, my gwarzymy spokojnie, w tle dobra muzyczka (mamy teraz fazę na Mozarta, wcześniej był Czajkowski). A mnie przyciągają już kolorowe nitki w pudełkach, ciągnie do komputera i do ciekawej książki. Psy chrapią na podłodze a koty w skrzyni z papierami na rozpałkę... I żeby kicz był całkowity - nad zębatą liną lasu prześwieca przez nagie gałęzie jesionu księżyc w pełni.
       W sumie to ja nawet lubię ten melancholijny, zadumany świat jesieni. Syty i senny jak kot, pachnący dymem drzewnym i jabłkami. I herbatką z cynamonem....

23 komentarze:

  1. Strasznie sugestywnie piszesz o tym biednym, odsądzanym od czci i wiary listopadzie. Ja w sumie też lubię te niespieszne wieczory. Rozumiem jednak tych, którzy muszą gonić do pracy na określoną godzinę, przepychać się przez korki, moknąć, marznąć, itd. Też wtedy nie lubiłam listopada.
    Imponuje mi Twoja spiżarnia. U mnie też nie najgorzej, ale nie aż tak. Gdyby jakiś musik, nie przetrwałabym nawet połowy zimy. W mojej piwniczce głównie fanaberie i frykasy w rodzaju marynowanego czosnku, ajwarów, no i dżemów. 147 słoiczków różnej maści - też niezły wynik, n'est-ce pas?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie kokietuj tymi słoikami droga Hano. U mnie marne -naście, może -ści. A i marchewka jeszcze w glebie, a buraki w tym roku były wielkości orzechów włoskich. Listopad, melancholia , cisza i mgły - ma swój urok. Lubię go.

      Usuń
    2. Nie kokietuję :) Traktuję na poważnie dążenie do samowystarczalności, na razie tylko warzywno-owocowej i jajecznej, potem może przyjdzie coś innego. Mam wielką ochotę posiać trochę gryki w przyszłym roku. Czy ktoś wie, jak pozbyć się łusek?

      Usuń
    3. a u mnie nic w tym roku:-(( ale w przyszłym, to ja. już Was przebiję wszystkie... albo i nie:-)

      Usuń
    4. Gorzka Jagodo, ja wyłącznie do Hany z tym tekstem. Nota bene, marchewki i inne też dzielimy wg wielkości i jakości. Niestety, w tym roku wiele marchwi zostało obgryzione od dołu przez nornice czy inne karczowniki. Konie będą się cieszyły. Ciekawe, że fioletowej marchwi nie ruszyły, a pomarańczowa co druga skrócona. Dążenie do samowystarczalnośći to bardzo rozsądne. Też bym chciała, ale chyba jestem zbyt leniwa.

      Usuń
    5. Jakieś estetki u Ciebie grasują, Agniecha! Preferencje kolorystyczne mają i tyle. Normalna sprawa.
      Nie kokietuję. 147 mam słoików mam i już!

      Usuń
    6. Myślę, że w pomarańczowej jest więcej karotenu, a gryzonie chcą sobie poprawić wzrok. Pasternak też im smakuje, natomiast schorzonery nie ruszyły. Jka widać, jestem na etapie wyciągania zapasów z ziemi.:-)

      Usuń
    7. Po skorzonerze to takie wiatry u nas w domu hulały, że dach się podnosił. To rozumiem, że jej Nie chcą :)))

      Usuń
  2. Jagodo ja baaardzo lubię jesienną melancholię - jesień mnie uspokaja.
    jedyny problem to pobudka córek do szkoły, gdy za oknem szaro i zimno.
    Co do dolegliwości mężowych to mogę mu łapkę podać - gdy pracuje fizycznie, biegam, ciągle mam coś na głowie jest ok, ale gdy zaczynam za dużo płaszczyć pupsko zaraz odzywa się mój kręgosłup - a te dolegliwości mnie wykańczają psychicznie:(
    Zdradź proszę, ja przechowujesz korzeniowe - zasypujesz w piasku warstwami ? ja tak robiłam w ubiegłym roku i niestety trochę warzyw się popsuło :(
    a piwniczkę mam suchą i zimną.
    buziaki :**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie przesypuję piaskiem, bo też mi gniły. Jeśli już, to piasek powinien być suchy. Mąż raz taki zebrał i marchewki rzeczywiście dobrze się trzymały. Ja po prostu wkładam w pojemniki niezbyt szczelnie przykryte i już. Muszę, bo gryzonie dostają się do naszej piwnicy. Jest tam też dość wilgotno. Jakoś się przechowuje to wszystko. Tylko trochę wysycha, dlatego zaczynam od najmniejszych.

      Usuń
  3. Twoja galaretka porzeczkowa jest pyszna, w sam raz na listopadowy wieczór, żeby słodyczą przegonić melancholię ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że smakuje. Osobiście uważam, że jest za mało ścięta, taka wodnista, ale rzeczywiście w smaku dobra. Gotowałam krótko, żeby choć trochę witamin się zachowało i żadnych dodatków, tylko sok wyciśnięty z owoców i cukier.

      Usuń
  4. Wcale się Twojemu mężowi nie dziwię, jak człowiek w ruchu, to mięśnie i stawy żyją, wszystko pracuje jak trzeba :)
    Twoje zapasy są naprawdę imponujące, pracy przy tym trochę jest, ale satysfakcja jeszcze większa :)
    Lubię taki kicz.

    OdpowiedzUsuń
  5. No wiec zapasy musza byc! Zawsze mnie dziwilo to narzekanie wiejskich kobiet, ze chleba do sklepu nie przywiezli... a gdzie kasze i wlasne wypieki?
    Chyba podziele ten swoj 1 ha uprawnego pola miedzy uprawy m.in. kaszy, lnu i sad, w koncu bede na emeryturze i cale lato moge pracowac na zewnatrz. Moze gdzies w naszej okolicy jeszcze sa kaszarnie? Ja lubie kasze gryczana nie palona.
    pozdrawiam, Maria

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O kaszarniach nic nie wiem, ale trzeba będzie popytać. Mimo to szczerze wątpię, żeby coś takiego jeszcze było.... Trzeba chyba stępę sobie sprawić....

      Usuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  7. Tutaj, w tym blogu jest trochę informacji o młóceniu gryki - więcej jest w komentarzach http://niekupiejedzenia.blogspot.com/2013/10/gryka-uprawa-i-zbior.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, ten blog znam :) Młócić umiem, już to robiłam, odwiewać też. Chodzi tylko o usuwanie łuski... Bo w radach na tamtym blogu nic ciekawego nie ma w tym temacie. Młynek nie pasuje, ziarna powinny zostać całe! Najlepsza byłaby stępa chyba. Muszę coś skombinować, na razie nie wiem co. W ostateczności sama wydłubię hi hi hi za 10 lat może skończę hi hi hi

      Usuń
  8. Droga Jagodo, czy znasz cudny przepis na kiszona papryke ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, nie mam. Niedawno znalazłam przepis na kiszone pomidory, ale nie zdążyłam wypróbować.

      Usuń
  9. Jak zwykle się zaczytałam :) Ja też w tym roku zaszalałam ze słoikami i przy 400 przestałam już liczyć....ale jakoś tak szkoda było mi zostawić gruszeczki pod drzewem albo kolejne pomidorki itp. A co do listopada to w tym roku pierwszy raz stwierdziłam, że nie przeszkadza mi brak światła, mgły i krótkie dni. Jak widać człowiek ciągle się zmienia :) Miłego wieczorku, pozdrawiam Joaha

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesteś niezaprzeczalną mistrzynią! W poprzednie lata przekonałam się, że niektóre przetwory u nas nie "schodzą" - dotyczy to wszystkiego, co zawiera ogórki, bo mąż i córka ich nie jedzą (rzekomo mają uczulenie) oraz sałatki w occie, poza grzybkami. Za to pasta paprykowa, leczo i soki "schodzą" w każdych ilościach. W tej chwili więc robię to, co zjemy, a to zawęża pole kulinarnych eksperymentów.

      Usuń