Piszę coraz rzadziej, może to zmęczenie materiału, a może wszystko, co wiedziałam, już napisałam. W tej chwili cieszę się piękną, pulchną ziemią regularnie podlewaną przez deszcze, bujną roślinnością i pięknem natury. Walczę z chwastami, niezbyt skutecznie. Mamy pierwsze zbiory i pierwsze przetwory - dżem z rabarbaru, dżemy i soki z truskawek i porzeczek.
Moje wyrywanie chwastów wygląda tak, że po kwadransie pracy muszę się chwilę zrelaksować na fotelu, bo kręgosłup nie może dłużej. To są piękne momenty, obserwuję wszystko wokoło, patrzę na obłoki, na ptaki, na to, czego nie widzę mając nos przy ziemi.
Kilka dni temu oderwałam wzrok od obłoków, a byłam akurat w Nowym Warzywniku, najdalszym od domu. No i widzę w truskawkach dorodnego zająca, jak ze znawstwem degustuje owoce. Łypnął na mnie okiem, zobaczył, że go widzę i nic, wrócił do jedzenia. A był dosłownie z 7 metrów ode mnie. Przez dłuższą chwilę tak łypaliśmy na siebie, w końcu pomachałam do bezczelnika i zawołałam: "Hej, ja tu jestem! Zostaw moje truskawki!". Myślicie, że rzucił się w panice na siatkę? A gdzie tam! Wolno i spokojnie pokicał do wyjścia z ogrodu, tego za tunelem, które prowadzi do dzikiej części z laskiem. Nawet Tiki, który obudził się w tej chwili, nie zdołał go nastraszyć.
Przypomniał mi się zaraz maleńki zajączek, którego widywałam w pobliżu Nowego Warzywnika rok temu. Też był taki oswojony, że przez pewien czas myślałam, że to królik miniaturka, który uciekł komuś z klatki. Też pasł się kilka metrów ode mnie w całkowitym spokoju. Potem zniknął, a przynajmniej przestałam go widywać. Możliwe, że to on. Przyjemnie mi pomyśleć, że przetrwał.
Ten duży zając ma z tym małym jedną cechę wspólną: nie tykają kapusty ani innych warzyw, chociaż, jak widać, truskawki im smakują.
Remont domu jest już praktycznie skończony, pokoik na strychu znów zdatny zamieszkania, więc możemy znowu przyjmować gości. Warunki takie same jak zwykle: 4 godziny pomocy w ogrodzie w zamian za mieszkanie i wyżywienie.
A w parkowym zagajniku nad dużym stawem powstaje nowość: domek ogrodowy, docelowo pracownia. Trafiłam na majstra, który podobnie jak ja zachwyca się starymi technikami i bawimy się na całego. Chatka Baby Jagi powstaje z bali drewnianych, na czterech kamieniach węgielnych, bez fundamentów. Dawniej tak zawsze budowano w tej okolicy. Bale są łączone na obce pióro i uszczelniane lnem, narożniki na jaskółczy ogon. Zaciosy wzmacniane są kołkami. No mówię Wam, pełny czad. Za wzór posłużyły nam tutejsze spichlerze oraz pewna chatka w skansenie w Ciechanowcu, chociaż moja będzie jeszcze mniejsza.
To ta chata w skansenie:
A u nas na razie wygląda to tak:
Widzicie zaciosy i kołki? Po prawej stronie jest przyszła futryna drzwi, po lewej - okno. Pod progiem złożyliśmy ofiarę zakładzinową, jak to czynili przodkowie od tysięcy lat:
Więcej zdjęć jest na stronie https://www.facebook.com/2handchata/ . Nawet filmiki są. A jeśli ktoś chce obejrzeć mistrza przy pracy, to zapraszam.
Ostrzeżenie: komary obrodziły u nas obficie po ostatnich deszczach, trzeba się liczyć, że wszyscy przebywający tutaj muszą stawić im czoła.
Fajnie, że coś napisałaś. Nie, na pewno jeszcze wszystkiego nie napisałaś i możesz dużo więcej.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się wzór chatki. Czym pokryjecie dach?
Dziś rano rozmawiałam z małą sarenką. Miło było i też nie uciekła, tylko poszła sobie, pewnie za mamą. Cieszą mnie takie spotkania.
Tak, takie spotkania cieszą. Kiedyś na grzybach towarzyszyła mi samica łosia z młodym, było fajnie. Nie wiem jeszcze, czym docelowo pokryjemy dach, ale raczej nie słomą - chatka stoi w cieniu wysokich drzew, słoma nie sprawdza się w takich miejscach. Rozważany jest gont albo wiór augustowski. Zobaczymy.
UsuńWcale Ci się nie dziwię, że nie masz czasu i ochoty na pisanie, bo takie cudowne rzeczy wokół Ciebie...
OdpowiedzUsuńCzas by się znalazł, teraz przymusowo wiele czasu spędzam na odpoczynku, tylko weny jakoś brak.
UsuńNawet jeśli Ci się wydaje, ze napisałaś wszystko to tak nie jest. Skąd bym wiedziała, że zające jedzą truskawki? Postępy przy budowie chatki też mnie interesują.
OdpowiedzUsuńTeż nie wiedziałam. Uszkodzenia przypisywałam ślimakom (których u mnie prawie nie ma) i martwiłam się, że doszły do nas.
UsuńŚwietnie, że Pani znów dała znać o sobie nowym wpisem. Myślę, że tak mądra i doświadczona Osoba jak Pani zawsze znajdzie jakiś temat do opisania i podzielenia się z czytającymi swymi przemyśleniami.Tak, teraz jest cudowny czas, człowiek oczekuje na plony, podziwiając jak zawsze cuda Natury. Proszę o dzielenie się z nami, jak przebiega budowa domku no i oczywiście czekam na relacje o zbiorach. Serdecznie pozdrawiam. Zuza
OdpowiedzUsuńJak ja się cieszę, że tu trafiłaś! Postaram się, ale wiesz - zbiory, plewienie - to co roku to samo. Sprawia wiele radości, kiedy się to robi, ale opisywać tak za każdym razem od kilkunastu lat? Postaram się jednak.
UsuńŻyczę zdrowia. :))) Zuza
OdpowiedzUsuńFajny pomysł z chatką Baby Jagi. Super się Ciebie czyta, w ogóle nie myśl o przestaniu pisania, tyle się przecież dzieje wokoło :) Serdeczności przesyłam niech praca wre :D
OdpowiedzUsuńWłaśnie wyszłam z logiki "praca wre". Robię sobie pomaluśku i na luzie. Odpuszczam, co się da. Czerpię przyjemność ze wszystkiego, na ile mogę.
UsuńChatka zapowiada się rewelacyjnie, chętnie zobaczę efekt końcowy. A chwasty? Przychodzi taki czas, że trzeba się z nimi zaprzyjaźnić, ja jestem z nimi za pan brat ;) Zdrówka.
OdpowiedzUsuńTeż jestem ciekawa końcowego wyniku. Chwasty to nie jedna roślinka tu czy tam, ale prawdziwa dżungla, która zagłusza wszystko. Mus z nią trochę powalczyć. Kiedyś zostawiłam trochę komosy - porosła docelowo wyższa ode mnie. Pracowałam na to, żeby mieć dobrą ziemię, to one też ją lubią.
Usuń