Kiedy wracam z miasta, zmęczona i przytłoczona, mam takie miejsce magiczne, kiedy całe moje jestestwo robi wielkie Uffff! i znowu wkraczam w przestrzeń piękna i spokoju. Miejsce dość banalne - skręt z drogi krajowej na gminną, otoczoną lasami. Czuję się wtedy jak wygnaniec wracający do domu, jak wędrowiec na pustyni, który dotarł do oazy. Nie ma takiej pory roku ani takiej pogody, kiedy lasy by były brzydkie. Nasz ogród, wzorowany na lesie, ma podobne właściwości.
Moim wielkim marzeniem jest zamieszkać w maleńkiej chatce na skraju lasu i łąk. Zawsze lubiłam takie granice, przejścia z jednego biotopu w inny. Teraz mam blisko, ale jeszcze to nie to. Próbuję więc stworzyć coś takiego u siebie. Dlatego namawiam znajomych, którzy mają dużo ziemi, a mało sił - sadźcie las! Jego magicznej siły nic nie może wyrazić lepiej, jak pobyt w nim i pełne zachwytu spojrzenie. Pamiętajcie przy tym, że polskie lasy były głównie liściaste, z domieszką tylko iglaków. Tak mniej więcej 2/3 liściastych i 1/3 iglastych będzie doskonała. Oczywiście, zależy to jeszcze od gleby i od regionu.
Operacja mego męża przebiegła pomyślnie - żadnego bólu, żadnych komplikacji. Teraz przechodzimy przez skomplikowany proces gojenia i przywracania sprawności palcom, które były latami coraz bardziej przykurczone. To jest jeden z powodów częstych bytności w mieście. Mąż ma nadmiar energii, której chwilowo nie może rozładować w pracy, więc nie jest łatwo. Na dodatek dorobiłam się chyba łokcia tenisisty i to w obu rękach. Dziwna dolegliwość - dotkliwy ból przy pewnych pracach, całkiem znośny przy innych.
Mimo to przerabiam dalej plony z ogrodu. Tym razem na tapecie są chrzan i buraczki. Poprzednio zrobione słoiki chrzanu zeszły w tempie ekspresowym, więc przygotowałam następne. Z buraczkami i octem z jabłek domowej roboty. Sporo buraczków zamknęłam też w słoikach w postaci "półproduktu" - ugotowane w skórce buraki obieram, tarkuję na dużej tarce, doprawiam solą, cukrem, kminkiem i octem i pasteryzuję. Tak przygotowane mogą służyć za jarzynę na ciepło i na zimno, za dodatek do sałatek i za podstawę do zupy. Wystarczy do zwykłego rosołu lub krupniku dodać parę łyżek takiego koncentratu, a mamy wspaniałą zupę buraczkową. Robię to dopiero teraz, bo buraki dobrze się przechowują, a w sezonie mam tyle pracy, że trzeba dobrze planować i przenosić na później, co się da.
Niedawno dałam na fejsbuku artykuł o tym, że według wierzeń naszych przodków razem z początkiem adwentu należy zostawić ziemię w spokoju. Nawet, kiedy pogoda jest odpowiednia, nie należy jej ruszać, przesadzać, mieszać. dołożę do tego jeszcze jedno wierzenie - że nie należy ziemi kaleczyć przed Wielkanocą, bo wtedy jest ciężarna i bardzo wrażliwa. Nie mam żadnych naukowych uzasadnień na te wierzenia, ale widząc, jak wiele podobnych ludowych wierzeń znajduje stopniowo potwierdzenie w nowoczesnych odkryciach, była bym gotowa uwierzyć. Stosuję to od dawna i wiecie - to jest wielka ulga: "Nie muszę już nic robić w ogrodzie!" Aż do wiosny!
Mój mąż nie chciał w to wierzyć i dwa lata temu, korzystając z wyjątkowo ciepłego listopada i grudnia przesadził maliny Polana. No i fiasko! Rosły słabiutko, chwastów było 5 razy więcej, niż zazwyczaj. Dopiero w tym roku wydały trochę owoców na malutkich, słabych łodygach. a poprzednio miały bujne łodygi uginające się od nadmiaru owoców! Tym bardziej radzę: przestrzegajcie odpoczynku ziemi. Wy, my, też odpoczywajmy i róbmy coś innego. Choćby spacer do lasu...
Piękne wierzenie, cudnie powiedziane, że ziemia jest ciężarna... Krysiu, dla ciebie i dla męża dużo zdrowia ❤❤
OdpowiedzUsuńMamalinka
Nawzajem. I przede wszystkim spokoju!
UsuńPięknie napisane, czuje się ten spokój bijący od ziemi która teraz odpoczywa :)
OdpowiedzUsuńNajlepiej go czuć, kiedy się tej ziemi dotknie, a jednoczesnie uspokoi gonitwę myśli w swojej głowie.
UsuńTrochę nie do końca tak, tu chodzi dokładnie o czas adwentu i czas trwania Świąt Wielkanocnych, od Wielkiego Czwartku do Wielkiej Niedzieli. Czas przed adwentem (listopad), jak i czas od końca adwentu do Wielkanocy, jest czasem kiedy można coś robić, jeśli pogoda pozwala. Biorąc pod uwagę jeszcze, że Wielkanoc jest świętem ruchomym i trudno mi sobie wyobrazić wejście z pracami ogródkowymi dopiero w drugiej połowie kwietnia w przyszłym roku. Choć u Ciebie klimat surowszy, to ziemia w marcu pewnie jeszcze zmarznięta? Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńWiesz, słyszałam o całej zimie od-do. Możliwe, że korzystałyśmy z innych źródeł. Fakt, u nas raczej nie ma co marzyć o tym, żeby zacząć prace przed połową kwietnia. Ziemia musi nie tylko rozmarznąć, ale trochę podeschnąć. A zdarza się też śnieg pod koniec kwietnia...
UsuńTeż mam takie miejsce, gdy oddycham z ulgą wracając skądkolwiek. Kończy się asfaltówka i zaczyna nieco wyboista gruntówka. Wjeżdżamy coraz wyżej.Po obu stronach tej swojskiej drogi rosną brzózki i sosenki, między nimi pojedyncze domki z ogródkami. Dokoła przestrzeń ciszy i niezmienności.A w dali dom i oczekujące na nasz powrót psy. A zaraz za domem łąka i las- przeważnie lisciasty.
OdpowiedzUsuńI jeszcze chcę Ci powiedziec, że bardzo podoba mi się to powiedzenie o cięzarnej ziemi...To ziemia uśpiona, delikatna,odpoczywająca, zamyslona i planująca coś sobie tylko wiadomego. Pogodzona z wszystkim, wszystko rozumiejąca i zyczliwie dzieląca sie tym uczuciem. Tylko sie w nią wsłuchać...
Dziekuje Jagodo za piękny post!*
Dziękuję. Czyli każdy z nas ma taki moment, kiedy wracając do domu zostawia za sobą niepotrzebny zgiełk i brzydotę.
UsuńCo miesiąc jadę do Gdańska, i kiedy wracam też mam taką drogę. Jadę teraz 1 grudnia, wracam 2, i już się cieszę, że znowu poczuję tą dziecięcą radość dziecka.
OdpowiedzUsuńJa nie mam tylu siły, żeby przerobić naszą ziemię. Nie chcę doprowadzać siebie do takiego stanu, że boli mnie naprawione kolano. Dlatego będziemy sadzili las, głównie liściasty. Lubię te jesienne przebarwienia :-)
To fajny pomysł, tylko sadźcie tak, żeby w przyszłości nie zasłonił słońca.
UsuńHm, hm, rozumiem, że to kalka wierzeń narzucona luźno na naturalny kalendarz. Bo inaczej sobie nie wyobrażam. Przed rokiem 966 w granicach ziem powiedzmy polskich, np., ziemia nie musiała odpoczywać w zimie? Adwentu i Wielkanocy wtedy się tu nie obchodziło...
OdpowiedzUsuńRozśmieszyła mnie kiedyś Maria Thun fragmentem swoich "Dni siewu."Że w czasie Wielkanocy absolutnie nie można nic robić z ziemią... A ja się pytam, gdy ktoś jest innego wyznania, to co? Może? Czy u prawosławnych, którym w innym terminie wypadają Święta, można gmerać w ziemi w czasie katolickiej Wielkanocy? I tak dalej.
Masz rację (jak zwykle). mam wrażenie, że z tą wielkanocą może pierwotnie chodzić o przesilenie wiosenne + coś tam. W każdym razie wielkanoc obchodzona jest w niedzielę po pierwszej wiosennej pełni księżyca. Więc może o tę wiosenną pełnię raczej chodzi? Można to też rozpatrywać z innej strony: jeśli ktoś wierzy w sprawczą moc ludzkich myśli i wierzeń, to mogą one rzeczywiście dawać impuls zmartwychwstania dla ziemi. Ja bym skłaniała się do wiosennej pełni księżyca. A że w czasie pełni lepiej nie pracować w ogrodzie, to wiadomo...
UsuńJakież piękne jest pierwsze zdanie Twojej odpowiedzi. Czy mogę cytować? Zwłaszcza podczas kłótni z Latającym Holendrem? Nota bene, on już miał tę operację co Twój Szybki Piotruś, i do tej pory wszystko jest OK, a było to już z 10 lat temu.
UsuńKalendarz biodynamiczny jest oparty o zjawiska astronomiczne, przynajmniej ten rozpisany przez Marię Thun. Wiadomo też, choć nie wiadomo do końca jakim sposobem, nasi odlegli przodkowie doskonale znali się na astronomii i między innymi 4 przesilenia wyznaczały ich rok pracy (dwie równonoce oraz najdłuższy i najkrótszy dzień). A że w między czasie pojawiały się różne religie ze swoimi wierzeniami, to już inna historia.
UsuńNowsze ustalenia zaprzeczają też jakoby Jezus urodził się 24 grudnia (czy ogólnie w grudniu), a został ukrzyżowany w piątek po pierwszej wiosennej pełni księżyca. Dodając do tego jeszcze historię powstawania kalendarza bizantyjskiego, juliańskiego i gregoriańskiego, to już mamy niezły misz- masz. Łatwiej też było zastąpić święta pogańskie, nakładając w tym samym czasie obchodzenie świąt chrześcijańskich.
Na łokcie tenisisty Krysiu to tylko ...bezruch. Akurat jesień więc dobrze się składa. Żadnego noszenia ciężarów, grabienia, kopania. No niestety trzeba powoli odpuszczać. Miałam to paskudztwo w łokciach przez kilka lat, blokady etc.
OdpowiedzUsuńNiewykonalne. Zwłaszcza, że Pierre też chwilowo jednoręki. A kto zaniesie wody zwierzakom, posprząta, naniesie drewna i węgla?
UsuńI ja znam ten zachwyt powrotu z 'wielkiego świata' do siebie. Mój skrawek mały, ciasny ale własny i na skraju łąki zapotocznej, w pierścieniu lasów. Zawsze się zastanawiałam co mnie tam tak ciągnie a to chyba ta dobra energia granic, tu się dzieją czary oczyszczania głowy z przemęczenia i przytłoczenia. Przeczytałam kiedyś takie zdanie ale nie pamiętam gdzie: "Zbudowałem ten dom na skraju lasu i wsi aby być blisko różnych możliwości"
OdpowiedzUsuńZdrowia życzę szlachetnego.
Ciężarna ziemia.Dobrze ,że o tym napisałaś. Zbastuję z robotami , które chodzą mi po głowie.
OdpowiedzUsuńA odnośnie łokcia to polecam falę uderzeniową.Przerabiałam bolesne oba łokcie czyli i golfisty i tenisisty i w obu przypadkach skuteczny był zabieg zwany falą uderzeniową właśnie.Bolesne ale skuteczne.
Podoba mi się Twój przepis na podstawę do zupy buraczkowej,Zapisałam i wypróbuję.mam nadzieję,że u mnie też się sprawdzi.
OdpowiedzUsuńKrysiu odnośnie tego, że ziemia zapada w sen coś w tym jest. Poczułam to, gdy w ostatnią sobotę chciałam rozplantować obornik. Nie udało mi się wcześniej, a nie chciałam żeby tak leżał koło domu na stercie do wiosny. Więc korzystając ze słonecznej pogody zgrabiłam z rana śnieg i zostawiłam, żeby ziemia się trochę nagrzała a potem w południe ułożyłam obornik i przykryłam słomą. Czułam jednak przy tym, że rzeczywiście ziemia już odpoczywa i zakłócam jej spokój. Pocieszam się jednak, że był to dopiero początek snu.
OdpowiedzUsuńCzytam,czytam i czytam.I tak mi dobrze, bo czytając przenoszę się w inny świat...lasu,ogrodu,ziemi,odludzia i natury.Fajnie,że są gdzieś ludzie, którzy kochają to co my.Zrobiliśmy też ten "krok"...czyli rzucilismy miejskie życie na rzecz natury,lasu,zapachu wiatru.Zamienilismy masz 10 letni dom - na 100 letni poniemiecki dom...ze stodoła, lasem, łąkami,stawem,starymi jablonkami,ogrodem, prawdziwym piecem chlebowym,kilkoma hektarami i wolnością.Mieszkamy w środku lasu, z dala od wioski...bez telewizora.Nasze kozy mają raj.Wypasają się na 5 hektarowym terenie...chodząc tu i tam. Jak nie muszę, to stąd się nie ruszam, bo i po co.Prawie jesteśmy samowystarczalni.Mięso, warzywa,owoce,sery kozie,mleko,jogurty,jajka, no i oczywiście chleby na zakwasie,wszystko nasze.Co tu więcej chcieć.Nic mi nie zastąpi...spacerów po lesie z kozami,suszenia własnej lipy, pokrzywy,skrzypu, swojskich ziół, poniemieckich sliw,grusz i jabłoni,zakątka glogu, dzikiej róży i alejki tarninowej.Grzybow zbieranych we własnym lesie.Ogromu ptakow,zurawia i czarnego bociana na stawie.Odludzia,ciszy i spokoju.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Ona z lasu.