Bardzo lubimy soczewicę. Próbowałam ją już kiedyś posiać, ale nawet nie wykiełkowała, więc myślałam, że klimat jej nie odpowiada. Ale to chyba nasiona były lipne (jak wiele ostatnio) albo wysiałam za późno, bo w tym roku....
Najpierw dowiedziałam się, że na naszych terenach dawniej uprawiano soczewicę. Potem przeczytałam, że wysiewa się ją wcześnie, w tym samym czasie, co groch, czyli u nas w kwietniu. Nabrałam ochoty, żeby znowu spróbować. W kwietniu, kiedy widmo późnych przymrozków i śniegu odeszło już w niebyt, wysiałam garść ziaren zielonej soczewicy ekologicznej. Po prostu - wzięłam je z torebki przeznaczonej do spożycia, ze sklepu spożywczego.
Wykiełkowała nad podziw pięknie, wyrosła ładna i rozkwitła masą drobniuśkich kwiatuszków. Strączki też są malusie, na jedno lub dwa ziarna, ale jest ich dużo. Pojawił się problem, jak je wyłuskać.
Teraz zaczęła już więdnąć, więc Córka ją wyrwała, powiązała w pęczki i powiesiła pod okapem stodoły na dalsze doschnięcie. Tak tutaj po wsiach z dawien dawna robiło się z grochem i fasolą, więc pewnie soczewica też to dobrze zniesie.
Po uschnięciu zamierzam ją wymłócić kijem w płóciennym worku (stara poszewka na kołdrę). Już widzę, że jeśli ptaszory nie zeżrą mi nasion, to z jednej garstki będę miała dużą michę. Mniam!
Ponad dwadzieścia lat temu osiedliśmy w prawie 100 letnim domu otoczonym ugorem i kawałkiem starego sadu i postanowiliśmy stworzyć tu własny kawałek raju. Ogród jak najbliższy naturze, który zarazem nas cieszy i żywi. O tym ogrodzie i o tym, czego się nauczyliśmy tworząc go i pielęgnując jest ten blog.
poniedziałek, 25 lipca 2016
piątek, 15 lipca 2016
Hodowanie gleby
Ogrodnicy permakulturowi wszystkich krajów i opcji są zgodni w tym, że aby mieć piękny i wydajny ogród trzeba najpierw i przede wszystkim hodować glebę. Gleba to podstawa, bez której nic się nie uda. Niektórzy próbują zastępować hodowanie gleby intensywnym pompowaniem nawozów sztucznych i rozmaitych -idów, ale już teraz widać, że taka droga prowadzi donikąd, na dodatek jest kosztowna i bez perspektyw. A rezultatem są warzywa może i ładne, ale prawie pozbawione smaku, zapachu i substancji odżywczych.
Jak więc hodować glebę? A bardzo prosto - dostarczając jej substancji organicznych w dużych ilościach. Na ogół gleba sama zajmie się ich rozłożeniem i zamianą na żyzną ziemię ogrodową. Jeśli jesteśmy w tak rozpaczliwej sytuacji, że nasza ziemia jest martwa lub bardzo chora i nie ma w niej wystarczającej ilości mikroorganizmów i dżdżownic, żeby rozłożyć dostarczony materiał, to mały zastrzyk dobrej ziemi ogrodowej od zaprzyjaźnionego ogrodnika lub rolnika organicznego wystarczy, żeby je rozmnożyć. Nawet można samemu znaleźć taką ziemię gdzieś na nieużytkach wolnych od chemii i dodać do stosów materii organicznej w naszym ogrodzie. Na szczęście tak rozpaczliwa sytuacja jest rzadka w naszym kraju.
Aby założyć ogródek lub nową grządkę bez wielkich kosztów i nakładów pracy wystarczy przykryć wybrany kawałek ugoru bardzo grubą warstwą np. słomy, siana, resztek roślinnych i gnoju. Uwaga: jeśli chcemy wydusić obecną tam trawę, warstwa musi być naprawdę gruba. Można dać pod spód kartony, ale bez nich też da się radę. Widzę jakąś fetyszyzację tych kartonów u początkujących ogrodników, tymczasem jest to tylko środek pomocniczy. Dzięki nim warstwa siano-słoma-gnój-resztki roślinne może być nieco cieńsza i tyle. Ja dwa lata temu ułożyłam wprost na trawie kostki słomy, przykryłam je obficie gnojem i podlewałam. W pierwszym roku plony były takie sobie, za mało rozłożone było to wszystko. W tym roku posadzone rośliny aż biją rekordy zdrowotności i wielkości. A trawa zniknęła.
Inna opcja to słynne wały, z wkładem z drewna lub bez. W każdym wydaniu są wspaniałe i zapewniają wspaniały plon, jeśli tylko są odpowiednio nawadniane (bo mają tendencję do szybszego wysychania).
Jeśli chcemy byś must de must, czyli super dobrzy, to będziemy zwracać uwagę na to, jaką mamy glebę. Gleba gliniasta jest bardzo dobrą podstawą, bo materia organiczna + glina formuje cudowny kompleks argilo-humiczny, na którym wszystko rośnie. Jeśli mamy natomiast szczery piasek, to dobrze dodać do naszych wałów trochę gliny. Czy to w postaci skorup (np. gliniane doniczki, cegła niepalona itp), czy to w postaci sproszkowanej. Można też wtedy wykopać płytkie rowy, do których dajemy dopiero nasz "nabój", czyli drewno, materię organiczną, glinę itp. Zapobiegnie to zbyt szybkiemu przesuszaniu.
Jeśli zostaje mi jakiś kawałek nieużytku w ogrodzie, to gromadzę tam wszystkie wyrwane chwasty, słomę z kurzeńcem z kurnika, odpadki, obierki i nać. Pod koniec sezonu trochę formuję taką grządkę i przykrywam ją liśćmi, sianem lub kompostem. Wyhodowałam tak już wiele metrów kwadratowych wspaniałej gleby.
Oprócz tego warto też jest mieć kompost. U nas jest taki najprostszy - dżdżownicowy. Nie trzeba przerabiać pryzmy, dbać o parametry itp. wystarczy sukcesywnie gromadzić wszystkie odpadki organiczne na stosie, dorzucając coraz to nowe. Gdy osiągnie pożądaną wysokość, zostawia się go w spokoju (ewentualnie można przykryć), a tuż obok formuje się nowy. Dżdżownice kompostowe (czasem zwane kalifornijskimi, ale zapewniam Was, że Kalifornii to one na oczy nie widziały) pracują od dołu do góry, czyli takie sukcesywne dokładanie nowego papu bardzo im pasuje. A kiedy skończą robotę, to szukają obok. A my mamy stos, który zmniejszył się do 1/3, ale za to wspaniałej, żyznej próchnicy.
Jak widzicie hodowanie gleby nie jest trudne, ale daje wspaniałe rezultaty. Dodatkiem jest też przykrywanie gleby, żeby dostarczać ciągle nowych elementów, ale o tym w następnym poście.
Jak więc hodować glebę? A bardzo prosto - dostarczając jej substancji organicznych w dużych ilościach. Na ogół gleba sama zajmie się ich rozłożeniem i zamianą na żyzną ziemię ogrodową. Jeśli jesteśmy w tak rozpaczliwej sytuacji, że nasza ziemia jest martwa lub bardzo chora i nie ma w niej wystarczającej ilości mikroorganizmów i dżdżownic, żeby rozłożyć dostarczony materiał, to mały zastrzyk dobrej ziemi ogrodowej od zaprzyjaźnionego ogrodnika lub rolnika organicznego wystarczy, żeby je rozmnożyć. Nawet można samemu znaleźć taką ziemię gdzieś na nieużytkach wolnych od chemii i dodać do stosów materii organicznej w naszym ogrodzie. Na szczęście tak rozpaczliwa sytuacja jest rzadka w naszym kraju.
Aby założyć ogródek lub nową grządkę bez wielkich kosztów i nakładów pracy wystarczy przykryć wybrany kawałek ugoru bardzo grubą warstwą np. słomy, siana, resztek roślinnych i gnoju. Uwaga: jeśli chcemy wydusić obecną tam trawę, warstwa musi być naprawdę gruba. Można dać pod spód kartony, ale bez nich też da się radę. Widzę jakąś fetyszyzację tych kartonów u początkujących ogrodników, tymczasem jest to tylko środek pomocniczy. Dzięki nim warstwa siano-słoma-gnój-resztki roślinne może być nieco cieńsza i tyle. Ja dwa lata temu ułożyłam wprost na trawie kostki słomy, przykryłam je obficie gnojem i podlewałam. W pierwszym roku plony były takie sobie, za mało rozłożone było to wszystko. W tym roku posadzone rośliny aż biją rekordy zdrowotności i wielkości. A trawa zniknęła.
Inna opcja to słynne wały, z wkładem z drewna lub bez. W każdym wydaniu są wspaniałe i zapewniają wspaniały plon, jeśli tylko są odpowiednio nawadniane (bo mają tendencję do szybszego wysychania).
Jeśli chcemy byś must de must, czyli super dobrzy, to będziemy zwracać uwagę na to, jaką mamy glebę. Gleba gliniasta jest bardzo dobrą podstawą, bo materia organiczna + glina formuje cudowny kompleks argilo-humiczny, na którym wszystko rośnie. Jeśli mamy natomiast szczery piasek, to dobrze dodać do naszych wałów trochę gliny. Czy to w postaci skorup (np. gliniane doniczki, cegła niepalona itp), czy to w postaci sproszkowanej. Można też wtedy wykopać płytkie rowy, do których dajemy dopiero nasz "nabój", czyli drewno, materię organiczną, glinę itp. Zapobiegnie to zbyt szybkiemu przesuszaniu.
Jeśli zostaje mi jakiś kawałek nieużytku w ogrodzie, to gromadzę tam wszystkie wyrwane chwasty, słomę z kurzeńcem z kurnika, odpadki, obierki i nać. Pod koniec sezonu trochę formuję taką grządkę i przykrywam ją liśćmi, sianem lub kompostem. Wyhodowałam tak już wiele metrów kwadratowych wspaniałej gleby.
Oprócz tego warto też jest mieć kompost. U nas jest taki najprostszy - dżdżownicowy. Nie trzeba przerabiać pryzmy, dbać o parametry itp. wystarczy sukcesywnie gromadzić wszystkie odpadki organiczne na stosie, dorzucając coraz to nowe. Gdy osiągnie pożądaną wysokość, zostawia się go w spokoju (ewentualnie można przykryć), a tuż obok formuje się nowy. Dżdżownice kompostowe (czasem zwane kalifornijskimi, ale zapewniam Was, że Kalifornii to one na oczy nie widziały) pracują od dołu do góry, czyli takie sukcesywne dokładanie nowego papu bardzo im pasuje. A kiedy skończą robotę, to szukają obok. A my mamy stos, który zmniejszył się do 1/3, ale za to wspaniałej, żyznej próchnicy.
Jak widzicie hodowanie gleby nie jest trudne, ale daje wspaniałe rezultaty. Dodatkiem jest też przykrywanie gleby, żeby dostarczać ciągle nowych elementów, ale o tym w następnym poście.
niedziela, 3 lipca 2016
Ogród szaleje
W tym roku ogród szaleje! Na szczęście co susza nam zagląda w oczy, to w ostatniej chwili ratuje nas deszcz. W tej chwili też - po fali upałów dziś nareszcie pada!
W takich warunkach rośliny rosną jak szalone. Pomidory w obu tunelach i na dworze prawie codziennie podwajają swoją wielkość. Wczoraj zjedliśmy już pierwszego i to rosnącego na dworze. Odmiana Polar Baby z Alaski, niewielkie krzewy, niewielkie okrągłe pomidory (ale większe od koktajlowych), super wczesne. Okryte są masą kwiatów, mam nadzieję, że będą jeszcze długo owocować. Inne są jeszcze zielone, ale też już spore. a krzaki tak się rozrosły, że niedługo nie będę mogła wejść do tunelów. Papryka natomiast jakaś taka niezdecydowana, nie wie, czy rosnąć, czy nie, smęci się i kręci. Stanowczo coś jej się nie podoba. Oberżyny, po pierwszych wahaniach, wystrzeliły w górę. O ogórkach nawet nie mówię - idą w zawody z pomidorami. Także ogórki-miniaturki rosną jak szalone, tylko są takie pajęczo drobniutkie. Z ciekawością czekam, jakie będą ich owoce.
Na początku wiosny, w tym samym czasie, co groch, zasiałam też rządek soczewicy zielonej. Po prostu wzięłam ziarna z torebki spożywczej i posiałam. Rosną bardzo ładnie, mają już malutkie strączki przypominające motyle skrzydełka. Czyli eksperyment w pełni udany, można u nas hodować soczewicę.
A co już jemy? Rzodkiewka już zjedzona, szparagi też po sezonie. Cały czas zjadamy tony różnych sałat i roszponek, mam zioła, koper w ilościach przemysłowych. Ostatnio zebrałam cukinie. Cebula też już się nadaje do użytku, idem jej kuzyn czosnek. Z zielonego groszku robię już od pewnego czasu pyszne dania, czeka już kalarepka, bób (dziś zjadłam jeden strączek - za jakieś 3 dni powinien być dobry do jedzenia na surowo, trochę później do gotowania) i wczesna kapusta. A chłodnik z młodych buraczków robił za przebój upałów.
Wczoraj też zjedliśmy tartę z buraka liściowego, którego traktuję jak szpinak. Truskawki jeszcze są, ale niedługo koniec wysypu, zostaną tylko powtarzające. Trwa zbiór porzeczek.
W warzywniku nasiało mi się maciejki i teraz wieczorem pachnie tam, jak w perfumerii, tylko ładniej. Zaczynają kwitnąć nagietki i nasturcje. Pszczoły brzęczą wokół ogóreczników. Fasola kwitnie. Jest tak pięknie, że człowiek miałby ochotę nie wychodzić z tego gąszczu. chwasty też są piękne, nie chwaląc się.... Ale na tym etapie już niewiele mogą zaszkodzić.
Kiedy mnie tu nie ma, to znaczy, że zagubiłam się gdzieś w tym gąszczu, zapachach, smakach. gorący sezon w każdym tego słowa znaczeniu.
W takich warunkach rośliny rosną jak szalone. Pomidory w obu tunelach i na dworze prawie codziennie podwajają swoją wielkość. Wczoraj zjedliśmy już pierwszego i to rosnącego na dworze. Odmiana Polar Baby z Alaski, niewielkie krzewy, niewielkie okrągłe pomidory (ale większe od koktajlowych), super wczesne. Okryte są masą kwiatów, mam nadzieję, że będą jeszcze długo owocować. Inne są jeszcze zielone, ale też już spore. a krzaki tak się rozrosły, że niedługo nie będę mogła wejść do tunelów. Papryka natomiast jakaś taka niezdecydowana, nie wie, czy rosnąć, czy nie, smęci się i kręci. Stanowczo coś jej się nie podoba. Oberżyny, po pierwszych wahaniach, wystrzeliły w górę. O ogórkach nawet nie mówię - idą w zawody z pomidorami. Także ogórki-miniaturki rosną jak szalone, tylko są takie pajęczo drobniutkie. Z ciekawością czekam, jakie będą ich owoce.
Na początku wiosny, w tym samym czasie, co groch, zasiałam też rządek soczewicy zielonej. Po prostu wzięłam ziarna z torebki spożywczej i posiałam. Rosną bardzo ładnie, mają już malutkie strączki przypominające motyle skrzydełka. Czyli eksperyment w pełni udany, można u nas hodować soczewicę.
A co już jemy? Rzodkiewka już zjedzona, szparagi też po sezonie. Cały czas zjadamy tony różnych sałat i roszponek, mam zioła, koper w ilościach przemysłowych. Ostatnio zebrałam cukinie. Cebula też już się nadaje do użytku, idem jej kuzyn czosnek. Z zielonego groszku robię już od pewnego czasu pyszne dania, czeka już kalarepka, bób (dziś zjadłam jeden strączek - za jakieś 3 dni powinien być dobry do jedzenia na surowo, trochę później do gotowania) i wczesna kapusta. A chłodnik z młodych buraczków robił za przebój upałów.
Wczoraj też zjedliśmy tartę z buraka liściowego, którego traktuję jak szpinak. Truskawki jeszcze są, ale niedługo koniec wysypu, zostaną tylko powtarzające. Trwa zbiór porzeczek.
W warzywniku nasiało mi się maciejki i teraz wieczorem pachnie tam, jak w perfumerii, tylko ładniej. Zaczynają kwitnąć nagietki i nasturcje. Pszczoły brzęczą wokół ogóreczników. Fasola kwitnie. Jest tak pięknie, że człowiek miałby ochotę nie wychodzić z tego gąszczu. chwasty też są piękne, nie chwaląc się.... Ale na tym etapie już niewiele mogą zaszkodzić.
Kiedy mnie tu nie ma, to znaczy, że zagubiłam się gdzieś w tym gąszczu, zapachach, smakach. gorący sezon w każdym tego słowa znaczeniu.