Należę do pewnej grupy dyskusyjnej neowieśniaków. Wrzuciłam tam taki post i niektórzy żalą się, że nie mogą go skopiować. Daję więc go tutaj, bo może kogoś zainteresuje.
Gorące dyskusje na temat mięsa mamy za sobą i przed sobą, to może wrzucę
kamyczek w inny staw. Chodzi o chemię w rolnictwie. Wiadomo - nie
używam. Tyle że nie z powodu jakiegoś irracjonalnego strachu, a z
przyczyn logicznych i naukowych. Taka już jestem - muszę mieć dowody,
żeby coś przyjąć. Z góry przepraszam, że dowody, którymi operuję
pochodzą z Francji, ale w Polsce takich nie znalazłam. Pestycydy,
biocydy, nawozy sztuczne i inne -ydy są takie same.
Otóż: we
Francji uznano chorobę Parkinsona prowokowaną przez pestycydy jako
chorobę zawodową rolników. Dotyczy ona także tych, którzy stykają się
stale z produktami w ten sposób traktowanymi (pracownicy skupów,
młynów, przetwórni) oraz konsumentów. Drugą chorobą uznaną za zawodową
dla rolników i ich rodzin są nowotwory spowodowane również pestycydami i
herbicydami. Najczęściej ich ofiarą padają dzieci rolników. Kilka
innych chorób czeka w kolejce na uznanie za takie.
Druga rzecz:
ponad 80% gleb uprawnych we Francji to gleby martwe. To znaczy, że nie
ma w nich żadnego życia. Materia organiczna nie może być rozłożona. Nie
ma próchnicy. Erozja powodowana przez wiatr i wodę osiąga rozmiary
klęski narodowej. Pozostaje czysty piasek, na którym nie da się niczego
uprawiać bez masywnego dostarczania nawozów sztucznych i wody. A to
kosztuje... Powodzie, nieznane dawniej, a tak częste dzisiaj, zaczęły
się w tym kraju w momencie, kiedy usunięto żywopłoty oddzielające pola i
zaczęto na dużą skalę stosować środki chemiczne.
Mechanizm jest już
znany i uznany: na początku stosowanie nawozów i środków chemicznych
zwiększa spektakularnie plony. Nic dziwnego - gleba jest jeszcze żywa.
Szybko jednak plony spadają, pojawiają się nowe choroby i trzeba coraz
więcej środków chemicznych, coraz więcej wody... coraz drożej wychodzi
wyprodukowanie plonów.
Stwierdzili też ostatnio, ku swemu wielkiemu
zdziwieniu, że specjalizacja i gospodarstwa wielkopowierzchniowe wcale
nie są wydajne. Niewielkie, zróżnicowane gospodarstwa ekologiczne mają
takie same, a nawet wyższe plony z hektara, przy o wiele mniej
kosztownych metodach. Skutek: dochód jest o wiele wyższy. Trzeba tylko
znać metody, posiadać wiedzę o wiele większą, niż w rolnictwie
chemicznym oraz większą elastyczność. Bo są sposoby i na chwasty i na
nawożenie. Po prostu dobre rolnictwo ekologiczne wymaga większej
inteligencji...
Trzecia sprawa, też naukowa: stwierdzono spadającą
na łeb na szyję wartość odżywczą warzyw i owoców. Widziałam nawet
tabelki, ile było danej witaminy czy mikroelementów w danym owocu 25 lat
temu, a ile dzisiaj.
Nie boję się chemii, po prostu widzę, że to
ślepy zaułek bez przyszłości. Za starzy już byliśmy, żeby zająć się
uprawą pól i za mało mieliśmy wiedzy, ale zajęliśmy się ogrodem i
warzywami. I jedno Wam powiem: można na słabej ziemi osiągnąć duże,
zdrowe plony o nieporównywalnym smaku i wartości. Poza tym sama ziemia
polepsza się z roku na rok, zamiast ubożeć. Są sposoby, żeby praca nie
była zbyt ciężka. Jednak to prawda, jest jej trochę więcej. Ale to może
lepiej? Mniej by było bezrobocia.
Korzystałam z wielu materiałów,większość z nich jest niestety, w języku francuskim, ale np. artykuł o spadku właściwości odżywczych ma odsyłacze do źródeł angielskich. Niektóre z nich to:
1. Publikacje państwa Lydia i Claude Bourgignon, naukowców specjalizujących się w mikrobiologii gleby.
2. Artykuł zamieszczony tutaj (o właściwościach odżywczych owoców i warzyw): http://www.bastamag.net/Faudra-t-il-bientot-manger
3. Film "Zanim przeklną nas dzieci" https://www.youtube.com/watch?v=9-h6e86stIQ&list=PLB0189586657DBFC1 i https://www.youtube.com/watch?v=WuW-XejeZJE
4. Lista chorób zawodowych rolników we Francji wraz z komentarzami.
zgadzam się z treścią w stu % . Ja kiedyś również czytałam o wartościach i witaminach w obecnych roślinach. Z tego co pamiętam kiedyś wystarczyło 1,5 jabłka dziennie spożyć żeby dostarczyć 100% wit. C w ciągu dnia. W tym momencie jest to ok 25 sztuk.
OdpowiedzUsuńNiektórzy dyskutowali z tymi wynikami, twierdząc, że zależy jaką odmianę jabłek się bada... Jednak inne warzywa i owoce potwierdzają te wyniki.
UsuńKinga, a możesz dać jakieś źródło do tego lub na priv wysłać?
OdpowiedzUsuńBardzo żałuję, niestety nie zapisałam nigdzie tego artykułu. Tą analizę czytałam już kilka miesięcy temu więc wątpie że odszukam ale w wolnej chwili postaram się zaglębić temat. Niedawno również słuchałam wywiadu z ruskim znachorem i on również mówił o tym żeby jeść dzikie rośliny, ponieważ mają one witaminy i minerały, których brakuje w 'wyprodukowanych' warzywach i owocach.
UsuńJagodo, też się z Tobą zgadzam. Już pisałam na innym blogu,że czeka nas zagłada i to nie jakieś tam przepowiednie, ale fakty. zabijamy siebie i świat codziennie, powoli, systematycznie.
OdpowiedzUsuńStaram się nie poddawać zwątpieniu - wielu ludzi pracuje nad przywróceniem życia. Tyle, że na fejsie dostałam np takie komentarze za ten wpis: "A ja powiem tak polska to nie francja tyle chemi rolnicy nie stosują a co wszyscy tu piszą to mówią o warzywkach w ogródku a ciekawe jak by sobie poradzili z hektarami z których muszą utrzymać rodzine 1 by stali po chemie w sklepie dziekuje to wszyśtko z mojej strony" Ręce opadają...
UsuńMoja droga, to że chemia jakakolwiek w równym stopniu nas ratuje co zabija było wiadomo już dawno. Teraz wiadomo niektórym co chcą się przed sobą przyznać, że częściej zabija niż ratuje. Każdy pestycyd, insektycyd, fungicyd czy herbicyd jest śmiertelnie trujący bo zabija - ma taką rolę, zabija grzyby, insekty czy rośliny. A co się dzieje kiedy te trucizny niby zbadane i o bezpiecznych stężeniach zaczną reagować ze sobą? Nikt tego nie sprawdza a możliwości jest tysiące takich mieszanek. One są prawdopodobnie setki razy bardziej toksyczne niż wyjściowy specyfik. Bo taki RANDAP wszystkim znany niby nam ludziom nic nie zrobi bo chwaty niszczy (bla bla bal) ale połączony z jakimś Confidorem na mszyce czy innych dziadostwem przecież przędziorkom, gdzie czarno na białym napisane że RAKOTWÓRCZY" to już może być mieszanka która powali nawet człowieka. Jestem fitopatologiem i naczytałam się w życiu tylu prac o chemii ogrodniczej że już mam dość ogrodnictwa jakie w Polsce króluje. Wolę mniszki na trawniku i skrzypy w warzywniku. Ale rządzi pieniądz... a chemia tania. I nikt nie wie ile takie hybrydy siedzą w tych marchewkach, jabłkach czy pszenicy.
OdpowiedzUsuńMądry tekst. Pozdrawiam.
Zgadzam się z Tobą na 100%. Dodała bym jeszcze, że zabija bez wyboru - zarówno szkodliwe, jak pożyteczne organizmy. Co do randapu, to właśnie te twierdzenia o jego nieszkodliwości są coraz częściej podważane. Jest taki film "Świat według Monsanto". Bardzo dobry kawałek dziennikarstwa śledczego. Też wolę mniszki w trawie. robię z nich sałatkę, a z kwiatów syrop.
UsuńLudzie niby to wszystko wiedzą ale po zakupy biegną do marketów, co zresztą widać codziennie. W mojej okolicy kolejny rolnik zrezygnował z ekologii, bo miał kłopot ze zbytem produktów. Dobrze,że zauważa ktoś problem. Dobrze, że o tym piszesz. Może jako społeczeństwo kiedyś się obudzimy. A jeśli ktoś poszukuje prawdy, niech porozmawia ze starym rolnikiem (nie producentem), takim, który ziemię zna i kocha, wtedy dowie się co i jak. Pozdrawiam przedwiosennie
OdpowiedzUsuńPrzyznam się bez bicia, że w tym roku tez dokupuję. Niekoniecznie w markecie, częściej w znajomym warzywniaku, ale jednak...
UsuńGorzka Jagodo,
OdpowiedzUsuńznane jest mi gospodarstwo rolne, które otrzymuje wyższy plon z hektara ( w porównaniu z gospodarzem z tej samej wsi) bez stosowania chemii rolnej. Gospodarz, który "wyrasta" we wsi na najlepszego ( dużo sprzętu najnowższego,dużo worku z białym proszkiem) sypie tony chemii na glebę i nie może połączyć faktu,że martwa gleba rodzi mniej plonu. Nie może połączyć go z wieloletnią tradycją uprawy stosowaną dawniej na wsi- przez jego rodziców i dziadów. W każdej uprawie ( również tej eco) zdarzają sie lata "tłuste" i chude- a na to, przy nawet największych wysiłkach, nikt poza naturą nie ma wpływu. Myślę i widzę,że uprawy w zgodzie z natura dają większą satysfakcję rolnikowi- tworzą więź i łączą go z przyrodą- dzięki temu łatwiej jest znosić przeciwności losu rolnika.
Producent taki skupiony na szacunku do Ziemi przyciaga do siebie ludzi,którym bliskie są takie idee.
Konsumenci-klienci chętnie odnajdują u niego to czego potrzebują- właśnie w takich prowadzonych w tradycjny sposób gospodarstwach.
Potrzeba jest zwrócenia się ku ludziom i tym samym ku naturze, potrzeba jest budowania więzi i tworzenia kontaktów miedzyludzkich a dużo uda się sprzedać i to za satysfakcjonującą cenę. Tak myślę,ale mogę się mylić-tylko obserwuję i kupuję w takim miejscu.
Pozdrawiam
Widzisz, to jest czasem problem. Zapewnić zbyt, wiedzieć co, gdzie i jak. Mam wrażenie, że to jest możliwe do zrobienia. tylko, jak napisałam może dość mocno w artykule - trzeba ruszyć inteligencję. Można się podpiąć pod hasło: "Nie dla idiotów". Tym bardziej cieszy, że są ludzie, ktorym się udaje.
UsuńPopieram. Też nie stosuję żadnej chemii, próbując ogarnąć swój 1,4 ha kawałek raju. Mieszkam od niedawna w dużej wsi na Warmii, pod Szczytnem. Wokół same pola uprawne i trochę pastwisk. Gospodarz ekologiczny, mający wszelkie certyfikaty i żyjący naturą z przekonania jest tu... jeden! Lubimy się, graniczę z jego pastwiskiem "przez drogę". Wiedzę ma ogromną, rozumie, dlaczego wciąż biegam z opryskiwaczem, w którym jest a to gnojówka z pokrzywy, a to bakterie, a to znowu wywar z mniszka na mszyce. Reszta puka się w głowy, widząc, ile wysiłku wkładam w wyrywanie łopianów i innych trudnych chwastów. Oni potraktowaliby je "randapem" i po kłopocie. Ale ja randapa nie stosuję. Bo mam psa, biegają koty, latają owady. Nie chcę ich zabijać. Przy ekologicznym prowadzeniu ogrodu pracy jest więcej. Ale i satysfakcji więcej. Pomidory miałam o wiele ładniejsze niż chemiczny sąsiad, wcześniej wzrosły cukinie, mimo bardzo zimnej wiosny. Bo o nie dbałam. Dzień w dzień. Nie umawiałam się na ploteczki wieczorami, nie zasiadałam bezmyślnie przed telewizorem, tylko codziennie od g. 18, kiedy upał pozwalał żyć, wychodziłam w ogród. I wracałam, gdy ciemność nie pozwalała już na nic. Ale u mnie były pszczoły, motyle, kret. I mogłam jeść pomidory bez mycia, maliny prosto z krzaka i agrest, kiedy akurat był pod ręką. Jak za dawnych lat. I tak będzie. Bo - jak mawia wzorowa dla mnie ogrodniczka Katarzyna Bellingham, najważniejsza jest ziemia. Jeśli jest żywa, żyzna i dobrze dobrana do upraw, a rośliny samodzielnie wysiane, zdrowe, nawet w tzw. trudny rok ze względu na pogodę, będą plony. Najwyżej trochę niższe... I Tobie samych super plonów życzę.
OdpowiedzUsuńPięknie robisz u siebie. Od jakiego czasu jesteś u siebie? Mam wrażenie, że wszyscy permakuturnicy pisza podobnie, że zywa gleba to podstawa. Zajrzyj choćby tutaj: http://krycor.blogspot.com/2013/10/zywa-ziemia.html
Usuńpermakulturnik na swoim blogu ma fajny wpis o zależności jakości soków w roślinach a insektami. W skrócie im roślina zdrowsza/napasiona tym co jej potrzebne - tym jej sok jest słodszy i gęstszy od minerałów.... i teraz tą jakość soku "w Brix'ach" mierzy się refraktometrem 0-32. Najlepsze w tym jest to, że po przekroczeniu brixa 12 sok staje się za gęsty żeby insekty mogły go przełknąć.
OdpowiedzUsuńczyli jakość ziemi FullHD i z większością uda się bez chemii.
Bardzo ciekawy trop. Wiesz, w naszym ogrodzie nie mamy specjalnie kłopotów ze szkodnikami. Równowaga biologiczna, nad którą pracuję od lat, sprawia, że są, ale szkody wyrządzają minimalne.
UsuńZgadzam się z Tobą. Praca w naturalnie prowadzonym ogrodzie jest cięższa, ale też satysfakcja z efektów jest później większa. Ubiegły sezon, gdy po raz pierwszy wykorzystałam nawóz owczy od moich cudnych wełnistych pokazał, że warto poświęcić nieco więcej czasu i pracy. Nie bójmy się zatem takiej pracy fizycznej - wolę taką od aktywności w klimatyzowanej sali fitness czy biegania na bieżni z widokiem na ścianę :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ze słonecznej opolszczyzny!
Też lubię taką pracę. Korzystając z wręcz wiosennej pogody zrobiłam porządek u kur. Kilka taczek porządnie wygnojonej słomy wylądowało w warzywniku na kompoście. Ja jednak kombinuję tak, żeby praca nie była zbyt ciężka.
UsuńTylko kasa się liczy dla rządów. To jest smutne o czym piszesz, ale niestety prawdziwe. Mam bardzo podobne spostrzeżenia i wielką chęć poprawy sytuacji. Jednak fakty i moja bezradność oraz stosunek rodziny do mnie, jako zielonego fanatyka bez przyszłości spychają mnie coraz mocniej na drogę głębokiej depresji. Dodam tylko, że ukończyłem studia nauk o żywności i poznałem troszkę chemię, fizykę, czy mikrobiologię. pozostaje nam mieć nadzieję i próbować działać. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńUnknown, nie dla wszystkich liczy się tylko kasa (choć to nie jest bez znaczenia - trzeba zarobić na życie, byle uczciwie. Faktów pocieszających też nie brakuje, tylko nie są nagłaśniane. Powstają rozmaite ekowioski i mini-gospodarstwa. Nikomu na początku nie było łatwo. A skoro rodzina Cię dołuje, to spróbuj znaleźć ludzi podobnych do siebie, którzy podtrzymają Cię na duchu. Nie opieraj się na rzeczach wyczytanych w internecie czy usłyszanych w telewizji, bo one są umyślnie dołujące. Popatrz własnymi oczami.
UsuńEch, wracamy do starych mądrości. Przecież już w XIX w. nasz rodzimy Dezydery Chłapowski mówił o roli zadrzewień śródpolnych.
OdpowiedzUsuń