Grządki po ziemniakach oczyściłam, zagrabiłam i trochę zaściółkowałam. Ale skąpo tej ściółki, daleko nie tylko do optymalnych 30 centymetrów, ale nawet do 10!
Ale i na to jest rada: posiałam gęsto zielony nawóz. W tym wypadku gorczycę, bo szybko wschodzi i szybko daje dużo zielonej masy. Mam nadzieję, że jak najwięcej przed przymrozkami. A po przymrozkach te całe rośliny będą dodatkową ściółką na zagonach.
O co tak właściwie chodzi z tymi zielonymi nawozami? Otóż są one przede wszystkim łapaczami porywanych soli mineralnych. Za porywacza robi woda. Po prostu każda materia organiczna, która trafia na lub do gleby, jest rozkładana przez całą armię organizmów do coraz prostszych substancji. Na końcu tego łańcucha powstają z niej proste sole mineralne, rozpuszczalne w wodzie. Te właśnie sole są pobierane przez rośliny za pomocą korzeni i zamieniane na nowo w roślinne "ciało", które później więdnie i rozkłada się i tak w kółko. Ponieważ substancje do budowy roślina czerpie nie tylko z rozłożonych szczątków, ale też z powietrza (za pośrednictwem bakterii) oraz z rozłożonych skał, to soli mineralnych powinno ciągle przybywać. Tymczasem tak się nie dzieje. Wiele gleb wręcz ubożeje. A dlaczego?
Ta dam! tu właśnie na scenę wchodzi podstępny porywacz soli mineralnych. Czyli woda! Kto by pomyślał? Woda przesiąka coraz głębiej w ziemię, przesącza się czasem nawet przez warstwy skał, zabierając ze sobą rozpuszczone sole. W jaskiniach tworzy z nich gustowne stalaktyty albo inne nacieki. Niekiedy zresztą ścieka do rzek, a z nimi do morza (to dlatego morze jest słone, chociaż nie każda sól mineralna jest słona hmmm)!
To wypłukiwanie zachodzi intensywnie wtedy, kiedy ziemia nie jest przykryta i na dokładkę nikt biednych soli nie wyłapuje z powrotem.
Dlatego po zebraniu plonów dobrze jest posiać zielony nawóz - odzyskuje on i wynosi na powierzchnię sole mineralne, a tym samym wzbogaca ziemię.
Inne role zielonego nawozu, to tworzenie kołderki dla organizmów glebowych oraz rozbijanie grud ziemi, spulchnianie ich swoimi korzonkami.
Najlepszym zielonym nawozem są rośliny motylkowe, bo mają na korzeniach bakterie wiążące azot. Jednak każda roślina, która rośnie szybko i daje dużo zielonej masy, też jest dobra. Teraz na motylkowe nieco za późno, nie zdążą wyrosnąć. A gorczyca i facelia owszem.
No i chwasty mniej rosną, bo miejsce już zajęte. Ziemia nie cierpi być goła, więc kiedy tylko jakiś jej kawałek jest odkryty, to pobudza do kiełkowania dzikie rośliny.
Ponad dwadzieścia lat temu osiedliśmy w prawie 100 letnim domu otoczonym ugorem i kawałkiem starego sadu i postanowiliśmy stworzyć tu własny kawałek raju. Ogród jak najbliższy naturze, który zarazem nas cieszy i żywi. O tym ogrodzie i o tym, czego się nauczyliśmy tworząc go i pielęgnując jest ten blog.
środa, 17 września 2014
niedziela, 14 września 2014
Odkrycia i nauki
Kończy się lato - pięknie, ciepło i słonecznie. Dziwne to było lato, najpierw potraktowało nas zimnem i pluchą, jakiej nie pamiętam, potem upałem, ale ciągle mokrym. Rzeczka wylała do połowy łąk, jak tylko na przedwiośniu bywało, i tak została prawie przez cały sierpień. Teraz za to mamy suszę... Dziwne lato, pełne komarów i gzów, które zaganiały mnie do domu skuteczniej, niż duszący upał. ale dzięki nim spędziłam większość tego lata w stawie, w chłodnej wodzie.
Świat oglądany z żabiej perspektywy wydaje się całkiem inny, może dlatego, zamiast gorączkować się dość nieciekawą sytuacją świata, wolałam podziwiać obłoki, nenufary i wąchać tatarak.
Mimo tak niesprzyjającej pogody ogród zaplonował całkiem uczciwie, chociaż nie podlewałam go ani razu (z wyjątkiem kilku podlewań pod folią i to tylko wzniesionej grządki.
Odkryłam kilka nowych rzeczy, oto one:
- Poznałam kilka nowych osób, w tym Kuro Neko z grona blogerek i jej chłopaka oraz Elę i jej przyjaciółkę, a także naszą Kalinę z Kalinowa, poetkę podlaskich zwykło-niezwykłych dni. Tacy wspaniali ludzie, jak oni i inni, którzy tu gościli, sprawili, że z optymizmem widzę przyszłość świata. O dobrych, mądrych ludziach rzadko słyszy się w wiadomościach, ale oni są tym, co na tej Ziemi najważniejsze.
- Inteligencja roślin jest dowiedziona naukowo, piszą już o tym poważne publikacje. Rośliny reagują, komunikują się, wołają sprzymierzeńców na ratunek, nawet kłamią. Możliwe też, że reagują na potencjał elektromagnetyczny naszego ciała, czyli na nasze uczucia.
- Odkryłam bluszczyk kurdybanek i zakochałam się w nim. Zbieram listki i suszę, żeby móc się cieszyć nim także jesienią.
- Odkryłam kozieradkę. Szkoda, że u mnie raczej nie będzie rosła, bo lubi dużą zawartość wapnia w glebie, a u nas wręcz przeciwnie jest.
- Nauczyłam się wiele o sobie i o energiach, rozmaitych. Tu wielkie dzięki Utygan, która odkryła przede mną nową cząstkę rzeczywistości i pasjonującą literaturę, nie tylko o ziołach...
- Nauczyłam się robić sery i lubię to! Dzięki Asi i jej Akademii Pod Lipami. A moi lubią, jak robię sery, bo uważają, że są pyszne.
A przede wszystkim ciągle uczę się szczęścia i radości. Rzeczywistość nasza ma wiele twarzy. Głównie ode mnie zależy, którą z nich wybiorę, której poświęcę uwagę. Czy będę się martwić administracyjnymi zawirowaniami, czy cieszyć widokiem mysikrólika w trzcinach i zachwycać gwiazdami. Odkąd zachwycam się gwiazdami, mam się o wiele lepiej. Inne sprawy załatwiam mimochodem, tak mi się wydają błahe w porównaniu z różą, która znowu kwitnie. Spacer z mężem, trzymając się za ręce, czy dyskusja z córką są najważniejsze na świecie. Uczucie wdzięczności za to wszystko sprawia, że czuję się wewnętrznie o wiele młodsza, niż kiedykolwiek byłam od wielu lat.
Ot, miałam dać post o pracach w ogrodzie w tej chwili, a wyszła taka sobie oda dziękczynna do świata. I dobrze. A post o i tak Was nie ominie.
Świat oglądany z żabiej perspektywy wydaje się całkiem inny, może dlatego, zamiast gorączkować się dość nieciekawą sytuacją świata, wolałam podziwiać obłoki, nenufary i wąchać tatarak.
Mimo tak niesprzyjającej pogody ogród zaplonował całkiem uczciwie, chociaż nie podlewałam go ani razu (z wyjątkiem kilku podlewań pod folią i to tylko wzniesionej grządki.
Odkryłam kilka nowych rzeczy, oto one:
- Poznałam kilka nowych osób, w tym Kuro Neko z grona blogerek i jej chłopaka oraz Elę i jej przyjaciółkę, a także naszą Kalinę z Kalinowa, poetkę podlaskich zwykło-niezwykłych dni. Tacy wspaniali ludzie, jak oni i inni, którzy tu gościli, sprawili, że z optymizmem widzę przyszłość świata. O dobrych, mądrych ludziach rzadko słyszy się w wiadomościach, ale oni są tym, co na tej Ziemi najważniejsze.
- Inteligencja roślin jest dowiedziona naukowo, piszą już o tym poważne publikacje. Rośliny reagują, komunikują się, wołają sprzymierzeńców na ratunek, nawet kłamią. Możliwe też, że reagują na potencjał elektromagnetyczny naszego ciała, czyli na nasze uczucia.
- Odkryłam bluszczyk kurdybanek i zakochałam się w nim. Zbieram listki i suszę, żeby móc się cieszyć nim także jesienią.
- Odkryłam kozieradkę. Szkoda, że u mnie raczej nie będzie rosła, bo lubi dużą zawartość wapnia w glebie, a u nas wręcz przeciwnie jest.
- Nauczyłam się wiele o sobie i o energiach, rozmaitych. Tu wielkie dzięki Utygan, która odkryła przede mną nową cząstkę rzeczywistości i pasjonującą literaturę, nie tylko o ziołach...
- Nauczyłam się robić sery i lubię to! Dzięki Asi i jej Akademii Pod Lipami. A moi lubią, jak robię sery, bo uważają, że są pyszne.
A przede wszystkim ciągle uczę się szczęścia i radości. Rzeczywistość nasza ma wiele twarzy. Głównie ode mnie zależy, którą z nich wybiorę, której poświęcę uwagę. Czy będę się martwić administracyjnymi zawirowaniami, czy cieszyć widokiem mysikrólika w trzcinach i zachwycać gwiazdami. Odkąd zachwycam się gwiazdami, mam się o wiele lepiej. Inne sprawy załatwiam mimochodem, tak mi się wydają błahe w porównaniu z różą, która znowu kwitnie. Spacer z mężem, trzymając się za ręce, czy dyskusja z córką są najważniejsze na świecie. Uczucie wdzięczności za to wszystko sprawia, że czuję się wewnętrznie o wiele młodsza, niż kiedykolwiek byłam od wielu lat.
Ot, miałam dać post o pracach w ogrodzie w tej chwili, a wyszła taka sobie oda dziękczynna do świata. I dobrze. A post o i tak Was nie ominie.
czwartek, 11 września 2014
Zbieranie
Cichcem - milczkiem przyszła jesień i pora zbiorów. Spędzam dużo czasu w ogrodzie, a potem w kuchni. Spiżarka zapełnia się słoikami i butelkami, dając poczucie bezpieczeństwa.
Wykopałam kartofle z dwóch zagonków, na trzecim, w słomie, są jeszcze zielone łodygi, więc poczekają. W tej chwili mam około 3 worków. Plon zadowalający, ale do wydajności kartofli "ozimych" mu daleko. Najładniejsze z tych z zagonków są jednak te, które posadziłam w kopczykach z ziemi, a dopiero potem grubo przykryłam sianem. Bardzo smaczne są te nasze ziemniaczki, różnicę widać już przy obieraniu, bo są takie bardziej zwarte i jakby suchsze, niż te pędzone na nawozach. Mają o wiele mniej wody, a więcej suchej masy. A po ugotowaniu to jest niebo w gębie.
Marchewka udała się też pięknie, trochę gorzej pietruszka, jakaś taka słabowita. to chyba wina miejsca, na którym ją posiałam - niezbyt żyznego, bo jesion z lipą ciągną tam soki.
Kapusta też już gotowa do zbiorów, poza nią pory i selery. Plonuje późna fasolka zielona. Fasola na suche ziarno ma już suche strąki, które muszę szybko zebrać, żeby nie było tak, jak z grochem. Oprócz tego ma dużo młodych strączków, a nawet jeszcze kwiaty.
Ostatnie pomidory czekają na przerobienie na sosy lub leczo.
A w lesie są grzyby. Kilka słoiczków już stoi na półce, na kuchni kaflowej suszą się pierwsze wianki podgrzybków. Bardzo lubię wyprawy do lasu, błądzenie po coraz to nowych bezdrożach, z dala od miejsc odwiedzanych tłumnie przez grzybiarzy. Zawsze coś znajduję, często nawet udaje mi się zapełnić kosz od kartofli w 2-3 godziny. Kilka dni temu przeszła koło mnie jakaś para, głośno narzekając, że nic nie ma w tym lesie. A ja w tym czasie o kilka kroków od nich kosiła podgrzybki całymi rodzinkami... Aż zaczynam wierzyć, że las wyczuwa mój prawie że nabożny stosunek do niego i sypie mi w zamian grzybami. Bo ja kocham lasy. Mogłabym tam spędzać całe dnie, zwłaszcza teraz, kiedy uprzykrzone gzy już wyginęły. Dla mnie jest to jak kąpiel dla duszy, taka leśna medytacja.
Tyle rzeczy jest do zrobienia, do zobaczenia, do przeżycia. Miałabym ochotę się sklonować...
Świat jest taki piękny, tajemniczy. Barwy są nasycone, powietrze chłodno-ciepłe, upajające jak wino. Winne jabłka spadają z drzew. Słońce ukosem prześwietla pnie drzew. Motyle ucztują na astrach. Alejkami snują się anioły, pająki próbują je zatrzymać diamentowymi sieciami wczesnym rankiem. Jest pięknie. Jest dobrze.
piątek, 5 września 2014
Praca czy robota?
Na Facebooku ma swój profil pewna bardzo mądra Wiedźma ("Zapiski Wiedźmy"). Od dawna czerpię wiedzę z jej mądrych przypowiastek i refleksji. Tym razem napisała jednak coś tak wyjątkowego, że nie mogłam się powstrzymać, żeby się z Wami nie podzielić.
Ostatnio miałam wrażenie, że ogrom pracy mnie przerasta... Czułam się bardzo zmęczona i ciut zniechęcona. Ten wpis bardzo mi pomógł.
Oto on:
Zastanawiam się, czym stała się praca. Niegdyś - potrzebna, by żyć. Celowa od początku do końca. Orka, ścięcie drzewa, otulenie domu mchem na zimę i kubek tańczący na kole garncarskim - żadna z tych czynności nie kradła czasu, a wypełniała go. Świadomość, że każdy, najdrobniejszy gest ma swój sens i stanowi ogniwo w łańcuchu życia sprawiała, że praca, choćby męcząca fizycznie, nie zabijała duszy.
Dziś wykonujemy czynności będące imitacją pracy, krzycząc przy tym o misji, powinności, zmianie świata. Tworzymy wielkie słowa mające zakryć miałkość naszych codziennych obowiązków. Obowiązków, od których nie potrafimy się uwolnić. Zabieramy pracę do domu, odganiamy dzieci, bo przeszkadzają nam liczyć, pisać, dokańczać, krzyczymy na bliskich, bo mamy przecież tyle pracy...
Zapomnieliśmy, że niegdyś, gdy dziecko przypatrywało się pracy rodzica, a ten pokazywał mu, krok po kroku, co czynić. Dziecko wchodziło w świat z ojcem czy matką u boku. Dumne, że już potrafi, już może, dorasta! Z rodzicem przewodnikiem, autorytetem, a nie krzyczącym strażnikiem enigmatycznej pracy, której sensu nikt nie zna.
Praca wypełnia życie, dominuje w nim, a chwile odpoczynku rodzą wyrzuty sumienia. Nie mamy prawa cieszyć się słońcem, biec w deszczu, zasłuchać w świat i zapatrzeć, bo praca czeka. Nic z niej nie może zwolnić. Choroba? Znajdą się inni na twoje miejsce. Śmierć? Pokrzyżuje plany przełożonym, nie wzbudzi żalu, a złość. Nie wykonałeś zadania, normy, jak śmiałeś odejść!
Praca... Źródło radości, spełnienia, dumy z własnych osiągnięć. Wiedza przekazywana kolejnym pokoleniom. Ta część życia, w której z czeladnika stajemy sie mistrzem.
Praca. Źródło lęku, gniewu, poczucia słabości. Odcinająca nas od tych, którym jesteśmy potrzebni. Czyni z nas niewolników podległych innym niewolnikom.
Tak zabiliśmy piękno pracy.
Ostatnio miałam wrażenie, że ogrom pracy mnie przerasta... Czułam się bardzo zmęczona i ciut zniechęcona. Ten wpis bardzo mi pomógł.
Oto on:
Zastanawiam się, czym stała się praca. Niegdyś - potrzebna, by żyć. Celowa od początku do końca. Orka, ścięcie drzewa, otulenie domu mchem na zimę i kubek tańczący na kole garncarskim - żadna z tych czynności nie kradła czasu, a wypełniała go. Świadomość, że każdy, najdrobniejszy gest ma swój sens i stanowi ogniwo w łańcuchu życia sprawiała, że praca, choćby męcząca fizycznie, nie zabijała duszy.
Dziś wykonujemy czynności będące imitacją pracy, krzycząc przy tym o misji, powinności, zmianie świata. Tworzymy wielkie słowa mające zakryć miałkość naszych codziennych obowiązków. Obowiązków, od których nie potrafimy się uwolnić. Zabieramy pracę do domu, odganiamy dzieci, bo przeszkadzają nam liczyć, pisać, dokańczać, krzyczymy na bliskich, bo mamy przecież tyle pracy...
Zapomnieliśmy, że niegdyś, gdy dziecko przypatrywało się pracy rodzica, a ten pokazywał mu, krok po kroku, co czynić. Dziecko wchodziło w świat z ojcem czy matką u boku. Dumne, że już potrafi, już może, dorasta! Z rodzicem przewodnikiem, autorytetem, a nie krzyczącym strażnikiem enigmatycznej pracy, której sensu nikt nie zna.
Praca wypełnia życie, dominuje w nim, a chwile odpoczynku rodzą wyrzuty sumienia. Nie mamy prawa cieszyć się słońcem, biec w deszczu, zasłuchać w świat i zapatrzeć, bo praca czeka. Nic z niej nie może zwolnić. Choroba? Znajdą się inni na twoje miejsce. Śmierć? Pokrzyżuje plany przełożonym, nie wzbudzi żalu, a złość. Nie wykonałeś zadania, normy, jak śmiałeś odejść!
Praca... Źródło radości, spełnienia, dumy z własnych osiągnięć. Wiedza przekazywana kolejnym pokoleniom. Ta część życia, w której z czeladnika stajemy sie mistrzem.
Praca. Źródło lęku, gniewu, poczucia słabości. Odcinająca nas od tych, którym jesteśmy potrzebni. Czyni z nas niewolników podległych innym niewolnikom.
Tak zabiliśmy piękno pracy.