Kiedy nabyliśmy nasz dom, ale jeszcze nie zamieszkaliśmy tu na stałe, ja już wszystko planowałam. w tym również zwierzęta, które miały z nami zamieszkać. Oczywiste były psy, bo je już mieliśmy. Podobnie kot, bo nie wyobrażam sobie domu na wsi bez kota. Nie tylko dlatego, że swoim mruczeniem odgania ciemne moce, ale prozaicznie, ze względu na myszy. Następne w kolejce były kury. Wychowana w małym miasteczku, w domu z ogrodem, przez całe dzieciństwo i młodość byłam otoczona drobiem różnorakim. Moja Babcia z upodobaniem starała się o nowe, mało znane wówczas gatunki i oprócz poczciwych niosek hodowała perliczki, kaczki pekińskie, gęsi, indyki i nawet bażanty. Nawet gołębie różne rasowe były...
Natomiast mój wujek i dziadek hodowali króliki. Wprawdzie u nas w domu ich się nie jadło (Babcia mówiła, że za bardzo przypominają jej obdarte ze skóry koty), ale sporo się zarabiało, sprzedając je na skup.
Kiedy więc myślałam o zwierzętach "gnojodajnych", natychmiast przyszły mi na myśl króliki. tym bardziej, że trawy u nas mnóstwo.
Dlaczego nie myślałam o innych, większych zwierzętach gospodarskich? Kozy nie były wówczas popularne, ale koń marzył mi się od dawna. Krowy znałam z wakacji u drugiej Babci i trochę się ich bałam. Otóż to: trochę obawiałam się większych zwierząt, nie umiałam się nimi zajmować, nie wiedziałam co robić. Najważniejsze było jednak, że nie mieliśmy żadnych pomieszczeń gospodarskich. Jedynie murowany garaż, potrójny. Jedna część łatwo dała się zaadaptować na kurnik i królikarnię, ale nie dla innych zwierząt. Dziś śmieję się z samej siebie na myśl, że wybudowanie niewielkiej stajni czy obory wydawało mi się czymś nad wyraz skomplikowanym, ale wtedy tak było.
Stanęło więc na królikach. Ponieważ miałam opory przed ich zabijaniem ewentualnie sprzedawaniem na zabicie, rozejrzałam się po sklepach i stanęło na królikach miniaturkach i angorach na wełnę. W sklepach miniaturki kosztowały dość drogo, założyłam więc, że będzie to dobry interes.
Zbudowałam duże, ładne klatki i postarałam się o kilka króliczków. To była wielka radość, kiedy karmiłyśmy je wspólnie z córką i kiedy rodziły się maleństwa. Okazało się jednak, że wcale nie tak łatwo je sprzedać wszystkie (kilka zawsze udawało mi się sprzedać na targu) i niedługo miałam wcale pokaźne stadko. Zrobiliśmy im więc wybieg z domkiem, żeby strzygły trawnik. No i stało się tak, jak u Kalinki: zrobiły podkop i uciekły. Inne przegryzły siatkę w klatce i też zwiały. Przez kilka lat mieszkały więc w naszym ogrodzie prawie dzikie króliki. Robiły trochę szkód w warzywach, więc mąż się pienił, ale bez przesady. Dla nas też zostawało dość. Mamy ogromne przestrzenie porośnięte trawą, zwykle zadawalały się nią. Nawet się rozmnażały i te młode, urodzone na wolności, były zdrowsze, piękniejsze i liczniejsze, niż te w klatkach. Niestety, wszystkie drapieżniki z okolicy na nie polowały: lisy, kuny, łasice, psy i dzikie koty, a nawet jastrzębie. Resztę wyłapałam przy pomocy okolicznych dzieci i rozdałam im za darmo.
Kiedy tak przyglądałam się tym stworzeniom na swobodzie i ich pobratymcom w klatkach, dotarła do mnie pewna prawda: nawet duże i czyste klatki są celami więziennymi, gdzie istoty stworzone do swobody i przestrzeni cierpią, mogąc ledwie kicać. cierpią na zanik mięśni, nudę i różne choroby wynikające z bezruchu. Stworzyłam obóz koncentracyjny dla królików! Przestałam więc je rozmnażać i po śmierci ostatnich zlikwidowałam hodowlę.
Być może wrócę do niej, ale tylko wtedy, kiedy będę mogła im zapewnić odpowiednio duży i bezpieczny wybieg, tak, żeby czuły się prawie jak na swobodzie.
Nawóz króliczy jest bardzo dobry, nadaje się i na kompost i do budowania podniesionych grządek. A tak, jak napisała jedna z Was - hodowanie królików prawie nic nie kosztuje, u nas zarówno latem, jak i zimą, bo trawy i siana oraz resztek warzyw jest aż nadto.
Ten post jest zainspirowany komentarzem Evuni pod postem o inteligentnej marchewce. Dziękuję!
Bardzo mnie ucieszyło, że zrozumiałaś jak zwierzęta więzione w klatkach, kojcach itp. cierpią. Oby grono uświadomionych poszerzało się. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńMarysia
Widzisz, czasem człowiek powtarza zachowania znane od dzieciństwa, nie zastanawiając się, co właściwie znaczą. wystarczy jednak spojrzeć pod innym kątem, żeby stwierdzić, że mogą to być sprawy moralnie podejrzane. Mimo, że "wszyscy" tak robią. Dla mnie takim otwieraniem oczu jest codzienna obserwacja tego, co dzieje się w moim ogrodzie i wokół niego, dlatego we wstępie napisałam, że uczymy się ciągle. Właśnie ta sprawa z królikami uwrażliwiła mnie na wszelkie klatki i zamknięcia, woliery, kojce itp. Króliki robiły wszystko, żeby z klatek uciec, więc na pewno nie było im tam dobrze.
UsuńZnam takie miejsce nie daleko bo pod Łodzią nazywa się Cesarka. ma królikarnie ... na wyspie. :) Niewielki stawik, sztuczna wyspa niedaleko ale bez przesady, brzegu. Króliki wykopały tam sobie nory i królują. :) Można je obserwować, dzieciaki wpatrują się w te biegające, siedzące króliki jak w obrazki. Coś mi się jeszcze z domkami kojarzy, ale dawno tam nie byłam i nie bardzo już pamiętam.
OdpowiedzUsuńCo z nimi robią przy nadmiarze? niestety nie wiem, ale może podawać im środki antykoncepcyjne jak kotkom by się tak nie rozmnażały jak króliki. :)) Wtedy dłużej by żyły pojedyncze ulubienice i ulubieńcy. Może? :)
Musi to być fajne miejsce.... Nie słyszałam o tabletkach antykoncepcyjnych dla królików, natomiast dość łatwo kastruje się samce, nawet bez operacji.
UsuńChyba mnie też zainspirowałas, do napisania posta pt jak to się zaczęło i dlaczego wylądowałam na wsi ;)
OdpowiedzUsuńNo to czekam! Zawsze czytam z zainteresowaniem to, co napiszesz.
UsuńKomentarz Elki nasunął mi dawne wspomnienia z pobytu w Szwecji. W Sztokholmie na wyspie Djurgarden , która jest właściwie jednym wielkim parkiem, żyją sobie króliki na swobodzie, takie małe, łaciate. Najwięcej ich było koło restauracji, które też tam są, pewnie czatowały na resztki jakieś:)) Bardzo to było sympatyczne, ciekawa jestem czy jeszcze są.
OdpowiedzUsuńDobrze, że zlikwidowałaś tą hodowlę...
Wiesz, Mika, to był taki sielski obrazek: klatki królicze pod wiatą i córeczka z naręczem ziół. Trzeba było naprawdę niezłego fikołka w głowie, żeby uświadomić sobie, że nie dla wszystkich to takie sielskie i przyjemne. Dlatego też nasze kury mają teraz ogromny wybieg, porośnięty trawą, drzewami i krzewami. Przez kilka lat były na wolności, ale to się nie bardzo sprawdzało, bo u nas jest naprawdę dużo drapieżników. Czasem jastrząb porywał kurę z podwórka tuż przed naszym nosem, czasem lis. Psy nie zawsze zauważyły, a było i tak, że jeden lis odciągał psy, a drugi buszował wśród drobiu.
UsuńChciałam podzielić się praktycznymi doświadczeniami z hodowli królików, ale jeśli Sz.Autorka jest przeciw i zaczynamy rozmowę o hodowli królików na mięso od konzentration lager to - szkoda dalej gadać. zapytam tylko - a świnia w chlewiku ? dyskusji nt hodowli zwierząt domowych na mięso też już dosyć było. Powiem krótko - króliki o zmroku wracają z własnej woli do klatki, jeśli drzwiczki są nisko i same mogą wejść. Ale nie widzę sensu pisania o praktycznych doświadczenaich hodowlanych ( a bardzo mało informacji jest dostępnych) skoro brak zainteresowania.Rozczarowana jestem.
OdpowiedzUsuńps.A podobno we Francji królik w sosie musztardowym to przysmak?
To mój blog i wyrażam na nim swoje opinie - mam prawo. Jednak źle mnie zrozumiałaś: nie pisałam o mięsożerstwie, jedynie o warunkach życiowych, które nie były dostosowane do godziwego życia zwierząt. Napisałam też, że być może wrócę do tej hodowli, o ile będę mogła im zapewnić lepsze warunki, niż ciasne klatki. Świń w chlewiku tez nie mam. A o moim stosunku do jedzenia czy nie mięsa, pisałam wcześniej. Nie jestem za ani przeciw, jestem tylko przeciwko męczeniu zwierząt za życia, a tak robiłam.
UsuńOdnośnie napastliwych komentarzy od anonimów: będą metodycznie usuwane. Jeśli chcesz wyrazić swoje zdanie, to miej odwagę się pod nim podpisać. Obelgi i wyzwiska także mnie nie ruszają - świadczą o tym, że bardzo biedny, chory człowiek nie umie inaczej wyrazić swojej frustracji. Mnie nie tykają.
OdpowiedzUsuń