Pamiętacie, jak pisałam o tym, że rośliny potrafią współpracować, bronić się i komunikować między sobą? Otóż niedawno w "Newsweeku" ukazał się artykuł na ten temat: http://nauka.newsweek.pl/inteligentne-rosliny-co-mysli-marchewka-newsweek-pl,artykuly,282191,1.html .
Jak zwykle w takich przypadkach rozgorzała zacięta dyskusja między wegetarianami i wszystkożercami. Co dziwne, stroną bardziej napastliwą i emocjonalnie agresywną okazali się wegetarianie, przecież z założenia bardziej łagodni. Poza tym niektóre argumenty były z pogranicza oszustwa. Czy ci ludzie nie widzą, że sami sobie szkodzą w taki sposób?
Ogólnie rzecz biorąc, daje się zauważyć współcześnie silna polaryzacja postaw, nie tylko w dziedzinie odżywiania, ze skłonnością do fanatyzmu u jednej i drugiej strony. Pewnie jest wiele psychologicznych uzasadnień tego zjawiska, takich jak chęć bycia "po dobrej stronie", chęć poczucia się lepszym od innych czy uznania swoich racji, ale mnie to zjawisko bardzo niepokoi. Bo takie czy inne wybory są NASZYMI wyborami, są dobre dla nas, co nie oznacza, że są dobre dla wszystkich.
Rodzaj pożywienia nie czyni z nas automatycznie ludzi bardziej uduchowionych i "wyższych" od innych. Dopiero całościowy stosunek do świata i spojrzenia bez uprzedzeń takimi nas czynią.
Często patrzymy na świat przez pryzmat naszych oczekiwań i uprzedzeń, jak przez klapki na oczach, które pozwalają widzieć tylko maleńki wycinek rzeczywistości. Warto jednak spojrzeć szerzej, ogólnie i uczyć się. Natura to nie tylko mięciutkie jelonki czy kociątka o wilgotnych oczętach, to także drapieżcy i wstrętne pasożyty. A szacunek należy się wszystkim....
Nie my stworzyliśmy ten świat, więc nie bardzo mamy prawo go zakłamywać i zmieniać według własnego "widzimisię", możemy tylko się uczyć istnienia świadomego.
Poniżej przytoczę w całości swoją wypowiedź, którą umieściłam w tamtej dyskusji. Jest ona reakcją na to, co pisali inni, stąd odwołania do pewnych wątków. Myślę jednak, że tok rozumowania jest zrozumiały. Oto ona:
Myślę,
że potrzeba tu pewnej pokory i spojrzenia w prawdzie. Tak, jesteśmy
cudzożywni. Czy to rośliny, czy zwierzęta - pokarm czerpiemy z zewnątrz.
Odżywianie się słońcem dla znakomitej większości z nas nie jest
możliwe. Tak, zwierzęta są nam bliższe, jeśli
idzie o sposób odczuwania i dlatego jesteśmy odpowiedzialni za piekło
hodowli przemysłowych i przemysłowych rzeźni. Ten obraz budzi nasz
wstręt, ale u mnie nie wzbudza wstrętu obraz Indianina zabijającego
dzikie zwierzę na pożywienie swojej rodziny strzałą lub dmuchawą, tak,
jak nie budzi wstrętu atak lwa lub wilka. Tak, jesteśmy wszystkożerni i
możemy prosperować (także duchowo) zarówno na samym mięsie, jak i na
samych warzywach. Układ pokarmowy mamy wszystkożerców. Jeśli ktoś
dokonuje wyboru, to z wolnej woli, nie dlatego, że zmuszają go do tego
jakieś mityczne złogi i strach. Tym większa jego chwała, bo działa z
własnej woli, nie ze strachu i czy przymusu. Ważny jest szacunek dla
tego, co jest naszym pokarmem i godne traktowanie Ziemi jako całości.
Weganie, którzy wsuwają papki z genetycznie modyfikowanej soji albo
kukurydzy opryskiwanej tonami pestycydów albo jedzą olej palmowy z
podejrzanych plantacji (na Borneo wycięto prawie całą dżunglę, żeby
założyć plantacje palmy) jest dla mnie tak samo moralnie podejrzany, jak
zwolennik mięsa z rzeźni. Szanuję natomiast rolnika, który dobrze
traktuje swoje zwierzęta, zapewnia im dobre, godziwe życie, a czasem
poświęca jedno z nich na wyżywienie swojej rodziny, zabijając szybko i
bez stresu. Każdy jest wolny, ale nikt nie jest lepszy od innych i nikt
nie ma prawa pogardzać innymi z powodu tego, co spożywają, bo nie to, co
wchodzi w człowieka, czyni go nieczystym, ale to, co z niego wychodzi.
Nie pokarm kala, ale myśli i uczucia. Nikt nie daje nam prawa, żeby
uważać się za lepszych od innych. A pycha jest objawem duchowej ślepoty.
Można być istotą niezwykle uduchowioną, odżywiając się mięsem, jak
niektórzy Indianie, a można być też potworem, będąc wegetarianinem (
Hitler). Nie warto toczyć wojenki ani wypraw krzyżowych przeciwko
odżywiającym się inaczej, ale przeciwko wynaturzeniom, przeciwko naszemu
stosunkowi do całości Stworzenia.
Tu
nie chodzi o pisanie, bo pisanie, to teoria i bicie piany. Ja tak żyję,
nie umiem już inaczej i nie chcę. Teksty pisane są często zafałszowane,
uwodzicielskie, ale nieprawdziwe. Natura, Przy-Roda jest prawdziwa i
nie zna fałszu, choć czasem bywa twarda.
Cała Ziemia, cały wszechświat przekazuje nam pewne niezłomne prawdy,
tylko trzeba wyjść do niego i spojrzeć uważnie, bez uprzedzeń i a priori
przyjętych założeń. I jeszcze jeden kamyk w kałużę: dla mnie nie ma
rozdziału na duchowe i materialne. Wszystko jest jednym, jedno płynnie
przechodzi w drugie, Materia jest przejawem Ducha, duch realizuje się
prze Materię.
Amen.
OdpowiedzUsuńSkoro już tak pobożnie się zrobiło, to mogę dorzucić jeszcze coś, co mi łazi po głowie (nie, to nie wszy) - żadna dieta nie zapewnia automatycznie nieśmiertelności i wolności od wszelkich dolegliwości, choć w tym ostatnim niektóre diety mogą być pomocne. Nieśmiertelności nie zapewni żadna....
OdpowiedzUsuńHej, Jagódko. Zgadzam się z tym, że jedzeniowe sprawy budzą niepokój, gdyż bardzo często podawane są z określoną filozofią lub światopoglądem na talerzu. Nasza rodzina wypróbowuje u siebie rozmaite sposoby odżywiania; mamy w domku i jedzących mięso, i wegetarian, i wegankę, i witariańskie momenty też się zdarzają. Każdy ma prawo jeść to, co uważa za dobre dla niego, ale najtrudniejszą ze sztuk jest zachowanie nieinwazyjności wobec innych, nienarzucanie niczego zwłaszcza z fanatycznym wigorem, bo to zawsze niesie ból i oddala od siebie. Uczymy się tego; nie jest łatwo. Pozdrawiam serdecznie!
UsuńZgadzam się z Tobą Gorzka w 100 procentach, pięknie to ujęłaś. Amen, jak powiada Agniecha. We mnie lęk budzi ortodoksyjna postawa wobec czegokolwiek - stąd tylko maleńki kroczek do fundamentalizmu. Dla mnie to w zasadzie to samo.
OdpowiedzUsuńWe mnie też wszelki fundamentalizm budzi lęk... Tym bardziej, że jest go coraz więcej i w różnych domenach.
UsuńŚwiadomość, jak wespół żyję z Naturą jest dla mnie kierunkiem w rozwoju światopoglądu, pomaga przy wyborze diety, akurat mi teraz odpowiadającej, sposobu, w jaki odnosimy się do Zwierząt i Roślin. Wszak jesteśmy jednym z gatunków. Nie Panami świata... Cieszą mnie zatem postawy obrońców Natury, bo tylko pokazując i uświadamiając różnym ludziom industrialnej cywilizacji możemy trochę wydłużyć życie innym żyjącym. Rozumiem wegan, wegetarian, podziwiam za wytrwałość, ale bliższa mi jest zmienność, tak w rozwoju duchowym, jak diecie :) Zmienność i różnorodność to klucz do życia. Nie monokultura, albo jedynie-słuszna opcja filozoficzna, lecz ruch, rozwój i zmiany.
OdpowiedzUsuńWychodzę z założenia, że nie ma jedynej słusznej drogi. Wiele zależy od sytuacji, od osobistej wrażliwości, od uwarunkowań organizmu, od cywilizacji, w której się żyje. Nie powinno to być podstawą o twierdzeniu, że ktoś jest lepszy czy wyższy tylko z tego powodu, że je to czy tamto. Ma prawo tak robić, ale jest wiele spraw poza jedzeniem.
UsuńNo właśnie: wrażliwość. Jak ja bym sobie przypominała skąd się bierze mięso za każdym razem, to już dawno bym powóciła do wegetarianizmu. Jeszcze pół biedy jeśli zwierzę jest chowane w dobrych warunkach i zabite bezstresowo, np strzałem w łeb kiedy się tego nie spodziewa, no ale nie rzeźnie...
UsuńAmen. Amen. Jestem wegetarianką, aspiruję do bycia weganką, bo to mi służy i z tym mi dobrze, ale wkurza mnie niezmiennie, niezmiennie, gdy temat mojego "bycia wege" staje się tematem nr jeden przy każdym stole, na każdej uroczystości rodzinnej, weselu, imieninach, a nawet w czasie oficjalnych kolacji w dobrych restauracjach, gdzie z góry obsługa wie, że tak, będzie troje wegetarian i wciąż serwują zupę z kurczakiem (bo to nie mięso;) - wkurza mnie to, bo ileż można o tym gadać!!!! Tak, tego nie jem, to jest moja decyzja, dawać warzywa i siedzieć cicho!!!! A nie - zaraz się zaczyna: a dlaczego? a od kiedy? a co mi jest? a czy wewnętrznie, a czy duchowo, a czy joga, a czy buddyzm - kurna nie jem i szlus!!!! Czy możemy o czymś innym pogadać? Nie. W kółko tylko o naszym odżywianiu - w kółko o odżywianiu w ogóle - i choć to temat ważny i sama propaguję mądre jedzenie jak mogę, to nie jest to temat zastępczy na imprezach, nie jest to temat do kurna konwersacji!!!!
OdpowiedzUsuńPewnie nie do końca o tym Jagodo, o czym Ty - ale to też jest pewien odcień tego zaperzenia - siedzimy oto razem przy stole, często nie widzieliśmy się wiele lat, i tematem do rozmów stają się jelita kilku biednych wegetarian, którzy chcą tylko po dwie marchewki spożyć w spokoju;) Chyba uciekamy w ten sposób od siebie, może tyle uwagi, którą poświęcamy powodom, dla których ktoś coś je czy nie je, poświęcimy sobie i temu, co każdy z nas jada? Bez zaglądania nikomu w talerz;)))))))
Żebyś Ty wiedziała, co u nas się wyczyniało w tę Wielkanoc! Moja Mama, bardzo nietolerancyjna i nie wyobrażająca sobie, że można być zdrowym bez mięsa, urządziła prawdziwy sajgon mnie i mojej córce (mała nie je mięsa z przekonania, ja dla zdrowia). A propos: wracając do meritum sprawy: dlaczego nikt się nie zachwycił mądrymi, myślącymi przy pomocy fotonów roślinami, tylko wszyscy rzucili się na ten fragment o żarciu, który, nota bene, był nawoływaniem do tolerancji i zrozumienia wszystkich dla wszystkich?
UsuńChyba dlatego, że te fotony trudno sobie wyobrazić, a żywego wegetarianina łatwiej o niebo;)
UsuńEj tam, foton... kawałeczek światła o charakterze korpuskularno-falowym :) - samo życie. Żeby to był bozon, to może trudniej by było, ale tak, to łatwizna hi hi hi...
UsuńBo, proszę Pani, przeczytaliśmy Pani wpis od razu, a artykuł w Newsweek'u dopiero teraz.
UsuńI tak sobie myślę, skoro marchewka też myśli, to co? Przestać ją jeść i umrzeć z głodu?
A może jeść i marchewkę, i kurę, i rybę, ale jednak z większą świadomością?
Chyba to ostatnie, zresztą każdy może sobie wybrać :)))
UsuńByłam wegetarianką przez prawie trzy lata, bo wychodzę z założenia, że przyjaciół się nie jada. Teraz mięso jadam ale rzadko. Jem mięso tylko dlatego, że bez mięsa było mi ciągle zimno, a mięso mnie rozgrzewa szczególnie w chłodniejsze pory roku. Gdybym jednak musiała zwierzę wyhodować, karmić a później zjeść z pewnością byłabym wegetarianką nadal. Nie potrafiłabym zabrać życia by sobie życie ułatwić. Mam za to zamiar hodować kury na jajka, ale co z nimi później zrobię to jeszcze nie wiem. O ile wegetarian rozumiem to ludzi pochłaniających duże ilości mięsa już nie. Przecież to nawet zdrowe nie jest. Mam jednak świadomość, że każdy ma prawo do własnych wyborów, a świat jest tak stworzony, że jedno stworzenie drugie zjada...
OdpowiedzUsuńU mnie kury mają dożywocie... Natomiast nadprogramowe koguciki już nie bardzo. Zawsze jednak wolę je podarować, niż sama uśmiercić. Umiem to robić i wiem, że gdyby moja rodzina miała cierpieć głód, to bym się na to zdobyła i nawet bez większych wyrzutów sumienia, ale na szczęście nie muszę. Natomiast nie wyobrażam sobie życia bez serów, chociaż czasami hm...
UsuńJakby na sprawy nie patrzeć, to paszcza wilka jest dożywociem:))))))))))))
UsuńO żesz Ty... musisz dźgać nożem w ranę?
Usuń:))))))))
UsuńOsobiście nie lubię teorii, jakoby mięso dawało siłę. To jest bzdura. Pracowałam fizycznie naprawdę ciężko, na równi z facetami, i bez mięsa miałam energię i siłę.
OdpowiedzUsuńTeraz mięso jem, i tej energii jest dużo mniej, problemy z wagą itd Będę wracać do wegetarianizmu zdecydowanie (jedząc ryby i nabiał), zresztą byłam wychowana jako dziecko wegetariańskie, do 8 roku zycia kiedy sama zażądałam mięsa, bo inne dzieciaki jadły.
To chyba nie była najtrafniejsza decyzja!
Taaa, u nas preferencje żywieniowe wzbudzają więcej emocji niż seksualne czy wyznaniowe:) Może dlatego, że bardzo długo byliśmy pod tym względem jednolici. Przez lata wegetarianin, to był jednak dziwak. Odkąd się rozmnożyli, mięsożercy poczuli się zagrożeni w swoich racjach i przypuścili atak, Ci pierwsi odpowiadają tym samym w takim samym tonie. I tak spirala się nakręca, przynosząc szkodę jednym i drugim. Ciekawe czy lobbyści z fabryk mięsa oraz kukurydzy i soi stawiają zakłady, kto tym razem komu dołoży...
OdpowiedzUsuńA w ramach wyznań intymnych... Też nie jem mięsa od kilku lat, ale właściwie jako bunt przeciwko temu, co się sprzedaje w sklepach pod nazwą mięso i wędliny, a co za tym idzie zmasowanej produkcji zwierząt. Dużej zmiany zdrowotnej nie poczułam, poza tym, że zaczęłam czuć smaki warzyw, co jest fantastyczne.
Mięso jadam kilka razy do roku. Kiedy dostaję z zaufanego źródła. Kiedy jestem w gościnie i wiem, że dla gospodarzy byłby kłopot i niezręczna sytuacja. Smakuje mi, ale po zjedzeniu czuję się "ciężko", chyba organizm się odzwyczaił.
Myślę, choć to ciągle spekulacje, że kurczaki czy inne kaczki wychowane na własnej łące mogłabym zjeść - z podobną częstotliwością.
Wiesz, nie tylko sprawy żywieniowe wywołują zupełnie niepotrzebne zacietrzewienie i konflikty. Ostatnio obserwuję to w wielu dziedzinach. Takie dość niepokojące spolaryzowanie postaw - albo tak, albo tak, a nic pośrodku oraz każdy, kto myśli inaczej, to nasz wróg. Tymczasem najzdrowszy jest umiar i zdrowy rozsądek :)
UsuńZgadzam się całkowicie z Autorką i Przedmówczyniami odnośnie humanitarnego aspektu hodowli zwierząt - jeżeli hodowca dba o dobrostan zwierzęcia, traktuje je w sposób godny (przede wszystkim mam tu na myśli brak przemocy) i dołoży starań, aby ubój odbył się w możliwie najszybszy i najmniej bolesny sposób - jest to dla mnie rozwiązanie idealne. Mam nadzieje i pracuje na to, aby pewnego dnia razem z moja rodzina osiągnąć ten stan - póki co jesteśmy skazani na mięso ze sklepu, jemy je, ale nie bez moralnych wyrzutów ... Moja rodzina prowadziła ogromna komercyjna fermę drobiu - powiem tyle, ze znając szczegóły nikt z nas takiego kurczaka do ust nie bierze.
OdpowiedzUsuńKorzystając z okazji (jestem wiernym czytelnikiem, chociaż nigdy nie komentuje) i tego, ze poruszyłaś sama temat swoich zwierząt, chciałbym zapytać co robisz w wypadku swoich jagniąt? Ida na sprzedaż? Nie chciałbym robić jakiegoś koncertu życzeń, ale byłbym wdzięczny, gdybyś któregoś dnia podzieliła się swoimi doświadczeniami w hodowli owiec na małą skale, ich żywieniem, utrzymaniem, wykorzystaniem (mięso, wełna, obornik, mleko?). Pozdrawiam serdecznie!
Dzięki :) Koncert życzeń jest mile widziany, przynajmniej wiem, o czym pisać. Nie miewam jagniąt, bo nikt w okolicy nie ma tryka. Owce są już bardzo stare, kupiłam je, ocalając od rzeźni, kiedy jeden starszy pan likwidował hodowlę.Było to 4 lata temu i już wtedy nie były młode. Traktuję je jak żywe kosiarki i źródło nawozu. Wełnę strzygę, ale dopiero w tym roku chcę nauczyć się prząść.
Usuńodezwę się nieśmiało - w programie Powrót do River cottage autor prowadzi ze sobą taki dialog : czy to jest w porządku, że będę te (akurat prosiaki) hodował karmił i dbał o nie przez 1/2 roku żeby potem je zjeść? i odpowiada sobie - tak, okażę im szacunek zużywając wszystko, do najdrobniejszego kawałeczka. A potem gotuje m.in. potrawkę z uszu, podobno zapomniany stary przysmak z tamtych stron. Podobało mi się to zdanie i podejście.
OdpowiedzUsuńps. Kto dziś daje uszy do salcesonu? salceson to jakieś mięcho w chemicznej galarecie, nierozpuszczalnej nawet w cieple.
I jeszcze jedno apropos żywych kosiarek. Nie spotkałam wieści na wiejskich blogach o hodowli królików - szybko przyrastające wysokobiałkowe niskotłuszczowe mięsko, które w lecie samo się żywi ( zielenina). Przysmak - o dzieciach i osobach chorawych niewspominając. Hodowla łatwa, choć kilka sposobów dodatkowych mam przećwiczone. Jakby się ktoś przymierzał lub był zainteresowany to się podzielę.
OdpowiedzUsuńHitler nie był wegetarianinem!
OdpowiedzUsuń„Chociaż Hitler nie lubił mięsa poza kiełbaskami i nigdy nie jadł ryb, to bardzo lubił kawior.(96) Był koneserem słodyczy, kandyzowanych owoców i ciast z kremem, które konsumował w ogromnych ilościach. Pił herbatę i kawę z dużą ilością śmietany i cukru. Żaden inny dyktator nie był większym łasuchem na słodycze”
Link do artykułu:
http://www.wegetarianie.pl/Article172.html