U nas zima już na całego, mróz do -15 stopni, zimny wiatr i sporo śniegu. Dziś czyściliśmy drogę dojazdową z zasp - bagatela, "tylko" ponad 300 metrów. Słoneczko świeci wesoło, robota przyjemna i rozgrzewająca, tylko moje plecy jej nie lubią. Rozbolały, jak szalone.
Podobnie jest podczas prac w ogrodzie, dlatego wymyślam różne sposoby. Najgorsza dla mnie jest pozycja na pół schylona, mogę pracować bez bólu stojąc prosto, klęcząc lub siedząc.
Do pielenia używam więc małej motyczki na długim trzonku, takim, który pozwala mi pracować w pozycji wyprostowanej. Mam dwie takie motyczki - jedną szerszą, drugą małą. Zmieniłam im trzonki na odpowiednio długie, wyostrzyłam jak noże i tylko czekam na słoneczną, suchą pogodę. Wtedy podcinam młode chwasty, przeciągając motyczkę tuż pod powierzchnią ziemi między rzędami. Nie zbieram, tylko zostawiam do wyschnięcia jako początek ściółki. Idzie to bardzo szybko, w kilka minut cały warzywnik jest zrobiony.
Pozostaje tylko wyrwać ręcznie chwasty rosnące w rzędach, więc kładę na ziemię worek z sianem jako poduszkę pod kolana i wyrywam spokojnie, składając do wiadra. Bardzo lubię tę pracę, bo mogę sobie klęczeć albo siedzieć, albo schylać się, w zależności od chęci, a zawsze blisko ziemi, schowana w roślinach.
Kiedy siewki podrosną, zaczynam dawać między rzędami ściółkę. W moim przypadku jest to rozdrobniona trawa z kosiarki, bo mamy spore podwórze do regularnego koszenia i jeszcze trawnik przy altanie. Daję ją cienką warstwą, żeby się nie zaparzyła, i dokładam co najmniej raz w tygodniu, w zasadzie przy każdym koszeniu.
Wyrośnięte rośliny dają sobie radę nawet, kiedy rośnie między nimi trochę chwastów, więc po połowie lata wyrywam tylko największe chwaściska. W przypadku wysadzanych flanców - dynie, cukinie, kapusta, selery i inne - ściółkuję natychmiast i to grubszym materiałem, czyli sianem lub słomą, ewentualnie liśćmi z zeszłego roku.
Druga strona małej motyczki, ta ze szpicem, służy mi do znaczenia rowków, w które wsiewam nasiona, potem przykrywam je leciutko i ugniatam drugą stroną motyczki.
Od dwóch lat nie motykuję też ziemniaków. Układam je w bruzdy i przysypuję lekko ziemią, następnie ściółkuję. Zamiast motykować i obsypywać, po prostu dokładam kilka razy w sezonie warstwę ściółki. Bardzo łatwo wybiera się ziemniaki tak rosnące, praktycznie można robić to gołymi rękami.
Motyczka służy mi też do spulchniania ziemi na grządkach wiosną. Nie kopię, tylko lekko spulchniam i zagrabiam. Ziemia jest już tak żywa i żyzna, że to w zupełności wystarcza.
Innym uniwersalnym narzędziem jest "croc", czyli takie zagięte pod prostym kątem widły, podobne do tych na zdjęciu. Tyle tylko, że nasze są bardziej solidne i zęby mają bliżej siebie, są też trochę węższe. Nasze przywieźliśmy z Francji, wydaje się, że w Polsce są nie do znalezienia. Można nimi wyrywać uparte kępy trawy, można rozluźniać czy wręcz przekopywać ziemię, a na koniec można ją ładnie zagrabić i wyrównać.
Do wykopywania większych roślin czy do przekopania ziemi w celu wydobycia z niej korzeni chwastów (bardzo przydatne przy zakładaniu nowego ogrodu) dobre są widły szerokozębne. Także na ciężkiej, gliniastej ziemi kopie się nimi łatwiej, niż szpadlem i od razu rozbija grudy. Oczywiście z czasem są coraz mniej potrzebne.
Jeszcze tylko ostry szpadel do kopania dołków pod drzewa i krzewy oraz grabie, przydatne do zgrabiania ściółki lub liści. I w zasadzie podstawowy zestaw narzędzi ogrodniczych jest w komplecie. A nie, zapomniałam jeszcze o sekatorze, bez którego każdy ogrodnik czuje się jak goły. Jeśli ktoś ma drzewa, to przydatna jest też jeszcze niewielka piła.
Przeczytałam dwa ostanie Twoje posty. Gdzieś je muszę sobie osobno zapisać by mi nie zniknęły. Piszesz pięknie i mądrze i robisz to o czym piszesz co najważniejsze. Pewien taoista napisał:
OdpowiedzUsuń"po obudzeniu rano rozluźniam ciało, gdy na twarzy pojawi się lekki uśmiech i mówię w myśli : "moje ciało leczy się samo. Po kilku minutach wstaję i w dzień ruszam". Czasem zapominam ale często tak robię, wtedy mam spokojną uśmiechniętą rozluźnioną twarz.
Dziękuję za motyki i wiedzę o narzędziach i ziemniakach i przyjaciółce w Bieszczadach już posłałam. :)
Dobrej nocy pogodnych snów.
Powodzenia!
UsuńOdnośnie pozycji na pół schylonej. Obserwowałam kiedyś starszą kobietę na wsi jak pracuje przy warzywniku od świtu do zmroku z krótką tylko przerwą w środku dnia. I tak dzień w dzień, bo warzywnik to był ogromniasty, jak to często bywa u ludzi, którzy z tego żyją. I ona nigdy nie była w pozycji na pół schylonej. Jej pozycja wyglądała tak: nogi całkiem proste, a tułów luźno zwisający w dół, ręce coś robiły przy samej ziemi. Od razu wypróbowałam tą pozycję. Nie ma mowy o żadnym nawet najmniejszym bólu pleców, ponieważ cały ciężar tułowia spoczywa na nogach, plecy mogą być wręcz rozluźnione. Na początku mogą trochę boleć ścięgna pod kolanami jak ktoś nie ma rozciągniętych, ale to szybko mija. Korzystam z tej postawy jak tylko poczuję, że mnie plecy zaczynają boleć przy schylaniu, czyli po jakichś 2 minutach :) Człowiek wygląda tak trochę śmiesznie z zadkiem wypiętym do nieba, ale co tam :)
OdpowiedzUsuńZnam tę pozycję, nawet często ją stosuję i rzeczywiście - plecy nie bolą. Tylko długo tak nie mogę, bo ja gruba jestem i brzuszek przeszkadza :)))))
UsuńJagoda, jesteś boska! Która się dobrowolnie przyzna do brzuszka i "grubości"? A propos narzędzi: wiesz może, do czego służą takie dziwne widły, mniejsze, niż normalne. Wbija się je w ziemię, a potem się przekręca. Nie wiem, kto miałby to robić, bo nie wiem, jakiej potrzeba by do tego siły? Ja próbowałam, ale ani drgną. Może to jakieś genialne narzędzie, a ja nic o tym nie wiem? Walają się po oborze i nie wiadomo skąd się wzięły. Może trzeba je wbić w ziemię, splunąć trzy razy, wypić kawę, wrócić i ogród będzie skopany?
OdpowiedzUsuńDaj zdjęcie, to Ci odpowiem. Jeśli idzie o opis, to mam takie urządzenie, ono nawet jest gdzieś tam na filmie z Mają. ale u mnie przekręca się dość łatwo. Może to zależy od ziemi? Nie polecam tego narzędzia, bo ani go u nas znaleźć, ani specjalnie szybkie nie jest. Ot, taka zabawka dla mieszczuchów co mają 50 metrów kw. ogrodu. Czasem go używam, jak chcę poćwiczyć skręty w bok :)))) A co do mojej figury - to nie muszę się przyznawać albo nie, bo "jaki koń jest każdy widzi". :))))
UsuńNiby widzi (jaki ten koń), ale zawszeć to lepiej trochę się posamooszukiwać.
OdpowiedzUsuńTak też myślałam (o tajemniczym narzędziu), że splunąć trzy razy i olać.
Mnie się przydawało bardzo na początku, kiedy jeszcze nadgarstki miałam słabe, a ziemia była bardziej zbita i zachwaszczona. Albo kiedy mnie plecy bolały. Pokręciłam se trochę i grządkę miałam "przekopaną", bo ono kopanie zastępuje. Nawet nim pieliłam, bo fajnie wyrywa korzenie. Teraz jakoś mi przeszło. Uwsteczniam się na motykę :))))
UsuńE tam, większość tych wynalazków to wyciąganie kasy od mieszczuchów. Jak napisałaś w poście - podstawowe narzędzia i szlus. Plus pot, krew i łzy. Nikt jeszcze cudu nie wymyślił, trza się trochę w ogrodzie urobić.
OdpowiedzUsuńChyba z tymi łzami to z radości... Ja wolę robić w ogrodzie, niż w domu, a zwykle jest odwrotnie. Jak ja marzę, żeby przez jakiś czas ktoś za mnie gotował, a ja bym siedziała w roślinach! Cały dzień! Obawiam się tylko, że rodzina by bunt podniosła, bo przyzwyczaili się do mego gotowania...
UsuńZ sekatorami to nauczyłam się tak, żeby mieć tylko w jaskrawych kolorach, bo nie raz bywało, że sobie zielony sekator położyłam na trawie, tylko na sekundkę, a potem go szukałam bądź ile, albo w ogóle zapominałam o nim. A i zdarzyło się że jeden sekator przeleżał w trawie całą zimę, wiosną został znaleziony tylko przypadkowo zresztą.
OdpowiedzUsuńU nas to się zdarza nagminnie, zwłaszcza mój mąż odkłada je i zapomina, a potem znajduję sekatory w kompoście, w ognisku, w trawie (bardzo niedobre dla kosiarki) i w różnych dziwnych miejscach. Powiedziałam, że teraz będę do nich wstążeczki oczojebne wiązać. Gorzej, że z okularami ma podobnie....
Usuń