Żyjąc zgodnie z rytmem przyrody oraz starając się, w miarę możliwości, o jak największą samowystarczalność, powoli odkrywamy też wagę tradycyjnych wartości. Ot choćby takich, jak rodzina wielopokoleniowa, gdzie każdy ma swoje miejsce i jest potrzebny.
Żyjąc i pracując na swojej ziemi, a w związku z tym rzadziej komunikując się ze światem zewnętrznym, z konieczności lgniemy do siebie, rozmawiamy więcej ze sobą, dzielimy się doświadczeniem. Im nas więcej, tym te doświadczenia i rozmowy ciekawsze i szersze kręgi zataczają.
Jest też proza - zwyczajny podział obowiązków, gdzie każda para rąk się przyda. A najlepiej, żeby to była swojska, bliska i kochana para rąk. Ileż razy latem i wiosną, kiedy musiałam porzucić pilną pracę w ogrodzie i iść gotować, wzdychałam za kimś, kto by tę strawę uwarzył na moje miejsce, a ja bym wtedy o wiele więcej ciężkiej i mocno potrzebnej pracy mogła zrobić. Spokojna, że w porze posiłku zasiądziemy nad pełną michą. A jaki komfort, kiedy ma się mniej spraw na głowie i przynajmniej o niektóre martwi się ktoś inny!
Podobnie jest zimą. Palenie drewnem w piecach kaflowych jest bardzo ekonomiczne (jak podliczyła to pięknie Ewa z Kresowej Zagrody), ale ma jedną poważną wadę - ktoś musi przy tym być, podrzucić do pieca, dbać, by dom się nie wyziębił. Im więcej mieszkańców w domu, tym większa swoboda dla każdego z osobna, bo można sobie wyjechać, wiedząc, że ktoś nas zastąpi.
Jako dziecko mieszkałam głównie u Dziadków i do tej pory pamiętam fascynację, z jaką przysłuchiwałam się wspominkom i rozmowom starszych. A były to czasy, kiedy ludzie wieczorami lubili się spotykać, posiedzieć, pogadać. Ot tak, niezobowiązująco. wiem więc, jak dla dzieci ważne jest obcowanie z różnymi osobami, w różnym wieku i słuchanie ich. Żadna szkoła, żadne zajęcia pozalekcyjne nie zastąpią takiej edukacji na żywo. A niektórzy z nich umieli opowiadać wspaniale!
Wspólne mieszkanie jest też szkołą miłości i troski o innych. Nad tym rozwodzić się nie będę, to jest oczywiste. Może też być odwrotnie, kiedy wzajemne kwasy i niechęć stają się trucizną. Myślę jednak, że kiedy ludzie chcą, kiedy się lubią, to potrafią się dogadać. U moich Dziadków zawsze były tabuny osób, które albo odwiedzały ich, albo mieszkały wspólnie. Tyle tylko, że oboje, wychowani w dużych, wielopokoleniowych rodzinach, mieli tę kulturę uczuć, które kazała im łagodzić i dbać o zadowolenie innych, a nie jątrzyć i żądać. Czyli można żyć w zgodzie, jeśli się tego chce.
Niestety, jest nas tylko troje, w tym córka na studiach. Moja Mama, mimo słabego zdrowia, za nic nie chce słyszeć o opuszczeniu swego mieszkania w bloku (ale w MIEŚCIE!). Mogę więc sobie tylko pomarzyć....
O to, to! Cały czas powtarzam, że zdatny i robotny zięć by się przydał. I nic...
OdpowiedzUsuńMnie też by się przydał, ale co jakiś mignie, to znika :) Częściowo zastępują mi rodzinę wolontariusze - mam szczęście, bo z jednym wyjątkiem, są na ogół zajefajni :)
UsuńBabulinko (bo dla mnie pozostaniesz Babulinką :) ) Świat się zmienia ...na gorsze niestety. Wiele pięknych wartości przeminęło, przepadło, i tylko nieliczni do nich tęsknią :(( W takiej kochającej się, wielopokoleniowej rodzinie jest siła, ciepło, jedność....Bardzo brakuje mi czegoś takiego :( W ogóle co to za czasy nastały- dzieciaki z nosami w komórkach, laptopach, rozmowy kończące się na OK, NO itd...echhhh ja się sprzeciwiam, nie podoba mi się to i już! Joaha
OdpowiedzUsuńWiele rzeczy nas smuci czy drażni, ale chyba nie jest aż tak źle, jeśli tylko człowiek che się postarać. Są tylko potem nieoczekiwane skutki - moją Młodą denerwują rozmowy rówieśników o niczym (zresztą nie tylko rówieśników), bo u nas rozmawia się dużo i ciekawie.
UsuńZ zainteresowaniem czytam Twojego bloga i w pelni sie zgadzam z Toba ,ale ..no wlasnie ..te rozmowy ,kntakty wspolne posiadywanie wieczorem ...pomoc gosci przyjezdnych ...odchodza do lamusa :( Nasze zycie zdominowala telewizja ,seriale itd...zycie naszych dzieci rzeczywistosc wirtualna ..to wpatrywanie sie w telefony tez mnie wkurza ...a jak probuje porozmawoac to ucinaja rozmowe ,bo poprostu nie potrafia prowadzic rozmowy :(Co do pracy ,pomocy podczas wizyt itd ...to ludzie sie rozleniwilii ...kazdy by teraz chcial rzadzic ,ale popracowac to juz nie ! Mam za miastem dom ...Staram sie juz nie mowic kiedy jade tam na urlop ...bo ..wszyscy u mnie sie dobrze czuja ,a ja malo ,ze kasa ucieka za ktora bym miala fajne wczasy ,to urobiona po lokcie i jeszcze zdziwieni co taka oklapla i smutna i nie mam ochoty na zwiedzanie ! Moj M zly ,bo zamiast robic w kolo domu musi ich obwozic ...A jak my gdzies jadziemy to kawa ,ciasteczka i po godzinie zerkaja na zegarek :(Urlop sie konczy duzo z planowanych rzeczy nie zrobione my rozgoryczeni ,a pomoc ? to juz nie te czasy co kiedys ,ze miastowi zabierali dzieciaki na wies do kuzynow ,a w zamian ona gotowala ,on pomagal w polu ..Teraz chca sie opalac i kawkowac ..no bo urlop,to urlop ,a robota glupich kocha ! Wylalam troche "zolci" przepraszam ,ale to tak pod katem Twojego wzychania do kogos kto by pomogl w obejsciu czy kuchni ...moze tacy jeszcze sa ? chociaz watpie :( Ja Ci zycze serdecznie takich pomocnikow :) Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńMyślę, że w takim wypadku trzeba sprawę postawić otwarcie - owszem, przyjmę Was, ale ... Ja przyjmuję wolontariuszy z jasnymi zasadami: mieszkanie i wyżywienie w zamian za 4-5 godzin pracy dziennie. Umawiamy się tak i pilnuję, żeby to było przestrzegane. Co do rodziny i przyjaciół, to jeśli jest to dłuższa wizyta, nie taka na kawę po południu, to po prostu proszę o pomoc i rozdzielam zadania. Czasem daję do wyboru, np "wolisz obrać warzywa, czy wyplewić rabatkę?" I jakoś to akceptują i to w dobrym humorze. Po prostu trzeba się przemóc i zaproponować to całkiem naturalnie. Jeśli ktoś się obrazi, to tym lepiej - więcej nie przyjedzie. A jeśli zaakceptuje, to jeszcze lepiej - naczy się fajny człowiek :)
UsuńO ja!!! Ja chcę jechać!!! Tylko nie wiem, jak i kiedy, ale chętnie - gotowałabym Wam całymi dniami i piekła pięcioprzemianowe dania wegańskie;)))) A gadać i opowiadać to mogę - ho, ho - aż padnie ostatni słuchacz;) Wychowałam się w dużym domu pełnym wielu pokoleń (na ogół cztery;) i bardzo za tym tęsknię, bo nas też tylko trójka + Kruczek, ale dajemy radę;) Bez tv i seriali, bez tefauenów, z naszymi książkami i komputrem żyje się nam całkiem fajnie. Przynajmniej tak twierdza goście, którzy - to prawda - pokawkować na tarasie najchętniej;)
UsuńKretowata, jesteś zawsze mile widziana! Ja się świetnie czuję kiedy ktoś miły i ciekawy tu wpada, zwłaszcza jeśli parla france, bo inaczej Piotruś się czuje wyobcowany. On uczy się i uczy polskiego, a co się nauczy, to alzheimer zeżre i ciągle nic nie paniajet. Telewizję mamy, ale tylko francę. Acha, czytać też lubimy, w różnych kątach domu leżą setki książek, różnojęzycznych. Tylko te komary... Pewnie temu wiosną i wczesnym latem mam spokój :))))
UsuńO kurcze! A mnie tak potrzeba konwersacji, bo ubożuchna ta moja francuzczyzna, jak jego polski zapewne;) Ale mogę mu zrobić kurs total immersion - nie zapomni;)))
UsuńByłoby fajnie, Babulinko Moja, ale czas trzeba znaleźć i wygospodarować kilka dni na wyjazd. W tamte strony mnie ciągnie bardzo, więc może i kto wie;))))
Jagodo Babulinko, to ja z Kretowatą, dobra? Ja parlam! Będę w ogrodzie robić, bo gotować nie lubię i będę stawu bronic przed wydrami! No i konwersować avec Pierre...
UsuńHano dawaj, dawaj, za sama konwersację Was przygarnę... to taki chytry wybieg, bo Piotruś 5 minut nie usiedzi, więc konwersować z nim można tylko przy robocie albo przy sporcie hi hi hi. Praca w ogrodzie, a potem tak ze 30-40 km na rowerku z kąpielą w jeziorze hi hi hi. Mało który 30 latek to by wytrzymał, a mój Dziadunio praktykuje na co dzień...
UsuńKretowata, widziałaś? Za ciotki rezydentki możemy robić, jak we dworze jakim. Za damy do towarzystwa! Bez gotowania, a z opierunkiem! Strzeż się Babulinko Jagodo!
UsuńRaczej Damy z Towarzystwa. A Babulinka Jagoda, to taka oswojona Baba Jaga, więc Wy się strzeżcie!
UsuńHana, dajemy, ja tam chętnie w takim towarzystwie, a Bóg da i francuzczyznę podszkolę;))))
UsuńA co ma nie dać? Mnie już dał... Pierre'a w zamian nauczymy godać po naszymu. Do rade szczun! Baną jedziemy? Czy taksówkum?
UsuńEch, Babulinko i mnie ciągnie w tamte strony, bom była tylko przelotem. Szmat drogi, ale z Kretowatą to kto wie?
Jaki tam szmat, to tylko blokady porozbiorowe i tak się wydaje. do Hameryki dalej, a ludzie też jeżdżą!
UsuńNajfajniej to tu jest w czerwcu (tylko komary) albo pod koniec lata (już na ogół bez), wtedy turystów mniej, a już/jeszcze ciepło.
UsuńO nie, ja rozbiorów jednakowoż nie pamiętam! A Kretowata? Nie wiem, czy komunę pamięta!?
UsuńKomarów w naszym zaborze też nie brakuje, nawet Prusak nie dał im rady. A bariera we łbie tylko.
O to we łbie mi chodziło. Nam tutaj też się wydaje, że do Lublina to bliziutko, a do Poznania czy Wrocławia to kraj świata, a tymczasem odległość jest porównywalna. A najśmieszniej, że do Gdańska czy Olsztyna to też kraj świata, a zupełnie niedaleko... "Jednak coś zostaje w genach" hi hi hi
UsuńRodzinne wartości zostały...przewartościowane. Na wartości materialne. Niestety...
OdpowiedzUsuńJak się wahadło w jedną stronę wychyli, to potem się w drugą odwacha. teraz chyba pomalutku zaczyna zmieniać kierunek :))) Ja tam wolę tak w środku....
UsuńWielopokoleniowa rodzina to już dziś wielka rzadkość i zarazem tęsknota wielu osób. Stłoczyły nas poprzednie dziesięciolecia do naszych blokowiskowych "M"-ileś. Rodziny się rozrastają i w naturalny sposób więzi pomiędzy dalszymi krewnymi się rozluźniają. Fizycznie trudno po prostu pomieścić się podczas rodzinnych spotkań. No i to uciemiężenie kobiet, które takie spotkania aranżują i organizują. Z własnego podwórka wiem, że taka wielopokoleniowa rodzina na małej przestrzeni to często trudny temat, nawet mimo ogromnej tolerancji. Ale jednak uważam, że te nasze trzy pokolenia w jednym mieszkaniu i moja obłożnie chora matka to dowód na to, że można.
OdpowiedzUsuńTeż nie lubię oficjalnych rodzinnych spotkań, dlatego na ogół ich nie robię. Za to często spotykam się z rodziną tak nieoficjalnie. I wtedy jest najfajniej. Wiem, że nieraz trudno jest żyć wielu osobom wspólnie, że to może mrzonki, ale taka rodzinna wspólnota piękna jest...
UsuńJak juz wroce z tej Hameryki, to napewno przyjade praktykowac u sasiadki, wszak dzieli na stylko Puszcza Augustowska!
OdpowiedzUsuńMaria
Tylko się nie zgub w puszczy, wilki tam wyją i łosie grasują :)))
UsuńI zbójców pełno przy drodze...
OdpowiedzUsuńBo w Puszczy Augustowskiej straszy (taki jest tytuł przepięknej serii grafik pewnego augustowskiego artysty).
UsuńOj Krysiu! Wychodzi na to żem całkiem niegłupia baba. Mieszkam na wsi od 14 lat. Mialam agro i konie. Gosci bardzo lubiłam, swoich i obcych ale.... wsie mieli zaznaczone, ze trza se samemu herbatke, kawke, czy strawe ugotowac ze ...swoich produktow i jeszcze gospodynie nakarmic. Sprzatnac tez... Nigdy nie bylo dąsow, wszyscy czuli sie jak u siebie i nie mieli wyrzutow, że mi czas i miejsce zajmują.
OdpowiedzUsuńPolecam Wiejskim Gospodarzom..
To jest to! Dla wszystkich umęczonych gospodyń przykład! Wcześniej tak się zapamiętywałam w przygotowaniach do świąt, że potem odchorowywałam. Żadne święta to dla mnie były. Odkąd, kilka lat temu, wrzuciłam se na luz, to jest fajnie. Prawdziwa atmosfera, kilka dobrych potraw, czas na pogawędki. Polecam.
Usuń