Piękny, jesienny dzień. Powietrze takie, że można je pić jak wino, łagodne światło, ciepłe kolory, czasem przełamane błękitem czy zielenią. To moja ulubiona pora roku. Wiosnę też lubię, ale wiosną jest jakaś podskórna gorączka, jakieś oczekiwanie - byle prędzej do lata, byle zdążyć... Jesień niczego od nas nie chce i niczego nie oczekuje. W sobie czuć uspokojenie, trochę lenistwa i zachwyt. Tymczasem trzeba zagospodarować to wszystko, co lato nam dało, zabezpieczyć się na zimę.
Pracując powoli i od niechcenia oczyściłam dziś cebulę i szalotkę, które od kilku dni schły pod hangarem, zebrałam miechunkę czyli rodzynki brazylijskie i zagotowałam je w syropie, zrobiłam obiad, potowarzyszyłam fachowcowi, który przyszedł zrobić okna na strychu oraz przygotowałam i wyparzyłam kamionkowy gar do kiszenia kapusty. Dojrzałam też pierzaste i futrzaste, nakarmiłam lub wyprowadziłam na paszę. Wszystko tak jakoś mimochodem, spokojniutko. Teraz będę kroić kapustę. dodaję do niej startą marchewkę i ziarna kopru.
Pamiętam, jak moja Miasteczkowa Babcia jesienią przygotowywała wielka beczkę. Kroiłyśmy wtedy wszystkie razem, nożami. Nie używało się u nas szatkownicy, trudno powiedzieć dlaczego. Teraz też nie używam, chociaż kupiłam na początku naszego pobytu. Jakaś wybrakowana jest, nie daje się jej używać, a jak już, to kroi grubo. Tyle że teraz kroję sama, smutno tak jakoś. Ale oczywiście musi być czysty fartuch, gruba sól pomieszana z koprem i tarta na grubej tarce marchewka.
U nas nigdy nie deptało się kapusty nogami, zgodnie uważaliśmy to za obrzydliwe. Nawet długo nie wiedziałam, że tak można. Dziadek sporządził szeroki, wielki tłok z drewna jesionowego i nim ubijało się kapustę. Dzisiaj używam zwykłego, kuchennego tłuczka. Nawet szybko i sprawnie to idzie, sok pryska na wszystkie strony, przykrywa ubite liście. A jak pachnie....
Beczka też nie jest nam potrzebna - stanowczo za duża i za trudno manipulować nią jednej osobie. Używam kamionkowych naczyń z rowkiem na wodę przy pokrywce. Dobre są, wszelkie kiszonki się w nich udają znakomicie. Za to ubitą kapustę, obłożoną całymi liśćmi, obciążam tak jak Babcie, wyszorowanym i wyparzonym kamieniem. Próbowałam inaczej, nie powiem, kapusta udawała się, ale jakoś czegoś jej brakowało. Może te nasze granity i bazalty, w które nasza ziemia obfituje, te "kości ziemi" mają coś w sobie?
A na zakończenie obrazek jesienny znad jeziora Sajno, nad którym spacerujemy dość często.
Nawet nie wiedziałam, że w takiej kamiennej beczce można, a posiadam takową. oj, znowu robota jesienna.pozdrawiam z Mazowsza
OdpowiedzUsuńRodzinka lubi zimą plądrować moją spiżarnię więc od razu robię dużą ilość :)) Na wiosnę zostaje przeważnie kapusty tak na jeden duży garnek bigosu :) Joaha
OdpowiedzUsuń