Ostatnie miesiące i tygodnie mijają mi na wyczerpujących zmaganiach duszy z ciałem. Wygląda to mniej więcej tak: z ciałem nie jest za dobrze, zwłaszcza z kręgosłupem, ale nie tylko. Jakby coś się rozregulowało, dopadają mnie różne dolegliwości i ogromne zmęczenie. Tym bardziej, że mąż złamał przed Świętami rękę i cała robota spadła na mnie + zajmowanie się biedną drugą połową i ratowanie go fizycznie i wspieranie moralnie. Powróciły też lęki, ten najbardziej oczywisty lęk o najbliższych i kochanych, oraz jakieś uogólnione, ale przenikliwe. Natomiast dusza cieszy się i jest wdzięczna za wszystko: za dobrych ludzi, za śnieg, który może położy koniec suszy, za dobre piece i zapas drewna, za kochane zwierzaki. Za całe to piękno za oknem. I tak jedno drugiemu próbuje narzucić swój punkt widzenia.
Także epidemia kowidu i ogólnie sytuacja w kraju i na świecie dorzuca swoje. Moi przyjaciele i znajomi podzielili się na dwie frakcje: jedna brnie coraz głębiej w teorie spiskowe i popada czasem wręcz w paranoję, przekonana, ze jesteśmy skazani na zagładę lub los bydła rzeźnego przez jakichś "onych", inni bezgranicznie ufają w naukę i oficjalny przekaz. A ja, jak zwykle, na polu niczyim pomiędzy nimi. Doświadczenie z lat młodości nauczyło mnie nie wierzyć oficjalnym wiadomościom (ileż to razy okazało się, że karmiono nas fałszem), ale też trudno uwierzyć mi w "onych", chociaż już w matactwa wielkich koncernów - owszem. Tylko i tak nie mam na to wpływu, zajmuję się więc moim światem, na który mam wpływ. Udaje mi się to nad podziw. Zauważyłam niedawno, jak cudownych ludzi udało mi się poznać. Pomału także decyzje, które podjęłam, okazują się słuszne i przyszłościowe.
Tak to walczą we mnie dwa bieguny i każdy próbuje przejąć władzę nad całością. Pracuję nad scaleniem ich i wiem, ze wyjdzie z tego coś dobrego.
Pilnie odnotowuję małe zwycięstwa: pojechałam samochodem do miasta i nie zlękłam się gołoledzi, udało mi się wyhodować piękny zakwas na chleb, Kundzia nauczyła się załatwiać na dworze, Pierre pomału zaczyna ruszać ręką. A przede wszystkim ludzie, którzy nas wspierają i są tak niesamowicie życzliwi.
Mamy piękną zimę, za jaką tęskniłam. To nic, że dojazd do nas zawiany. Na razie mamy zaopatrzenie we wszystko, a potem dobre duchy jakoś to załatwią. Mamy czas. Za to za oknem same piękno śnieżnej zimy i zapowiedź letniego urodzaju w nawodnionej ziemi.
Wiosna już gdzieś tam miga na horyzoncie, bo zaczęłam przeglądać nasiona i oferty w tej dziedzinie oraz filmiki o ogrodach.